30 listopada 2013

Flame Alchemist cz.8: Pułkownik Grumman (FullMetal Alchemist, royai)

         Angelina, najmłodsza siostrę Roya, została stworzona do przyjęć. W towarzystwie pełnym wyrachowanych dam i umundurowanych oficerów czuła się jak ryba w wodzie. Uśmiechała się słodko i mrugała do tych pań, które lubiły dzieci, a do tych, które zawsze były poważne, kłaniała się z szacunkiem, a one w przypływie nagłej życzliwości, posyłały jej serdeczne spojrzenie. Bez żadnego skrępowania kręciła się po parkiecie, a niektórzy wojskowi po kieliszku, prosili ją do tańca niczym prawdziwą panią. Niejednokrotnie Chris Mustang słyszała, że wychowuje małą kokietkę, której zaczyna się przewracać w głowie od komplementów i zabawy. Nie miała serca odebrał córce tej drobnej radości.
         Joana, starsza i poważniejsza, nigdy nie lubiła przyjęć. A już zwłaszcza, gdy Roy też tam był! Bo prawie zawsze robił głupie rzeczy, związywał oficerom sznurówki z nogami stołów albo podkładać pineski na krzesła szczególnie plotkarskich dam. Za każdym razem, gdy słyszała pisk ukutej albo przekleństwa uwięzionego, rumieniła się okropnie i usiłowała udawać, że to wcale nie jest jej brat.
         Cała kurtuazja i sztuczne grzeczności zawsze drażniły Roya. Słyszał, jak oceniają jego maniery i fryzurę, szepczą o cudownej w jego oczach ciotce i jego siostrach, a zaraz potem kiwają w jej stronę z czymś na kształt szacunku, w którym nie było nic prawdziwego. Z drugiej strony, zawsze się doskonale bawił. Dziewczęta go lubiły, chichotały wesoło i kryły uśmiechy za dłońmi w białych rękawiczkach, a chłopcy zawsze z nim broili, raz nawet wrzucili kota jednej ze szczególnie zmanierowanym panienek do fontanny.
         Cała trójka miała dla Rizy setki podpowiedzi, setki wspomnień i setki żartów, ale ona i tak miała wrażenie, że upokorzy się na przyjęciu, które organizował pułkownik Grumman. Chciała wierzyć, że Madame Mustang, którą przez te kilka dni serdecznie pokochała, będzie obok i w razie czego podpowie, jak ma się zachować. Nie umiała mówić mądrze tak, jak Joana ani zgrabnie dygań jak Angelina, a przecież nie wypadało jej biegać po ogrodzie razem z kolegami Roya. I nawet jakby mogła, wywaliłaby się w niewygodnej sukience na pierwszym zakręcie.
         Madame już kiedyś zabrała ją na takie przyjęcie i czuła się wspaniale: ciastka rozpływały się w ustach, panienki były miłe, a oficerowie pytali, kim jest ta urocza dama, ale teraz sprawa prezentowała się całkiem inaczej. Joana oznajmiła jej, że u Grummana zbiera się cała śmietanka towarzyska wschodniej części kraju. Denerwowała się jak nigdy wcześniej.
         - Rizuś, jaki ty ślicznie wyglądasz! – Angelina obiegła ją dookoła i zakręciła się na pięcie. Miała taką wesołą twarzyczkę, zerkała spod jasnych loków z czarującym zachwytem. Dotknęła białej sukienki w drobne, zielone kropeczki, która miała podkreślać talię. Inna sprawa, że Riza żadnej talii nie miała. – Naprawdę do ciebie pasuje!
         - Myślisz? – Riza uniosła brwi z powątpiewaniem. Czarne pantofelki piłowały jej palce, ale nie odważyła się słowem poskarżyć. – Ty jesteś dopiero śliczna – dodała, czochrając loki dziewczynki. Ta w odpowiedzi zachichotała i jeszcze raz się obkręciła, a niebieska sukienka zawirowała dookoła.
         Nagle Riza usłyszała donośny śmiech. Obróciła się gwałtownie, a w drzwiach zobaczyła Roya w czarnym garniturze. Skręcał się ze śmiechu, zgiął się w pół i usiłował się opanować, ale za każdym razem, gdy już był blisko, wybuchał kolejną salwą głośnego rechotu. Riza nie rozumiała, co go tak bawi. Zmarszczyła brwi i skrzyżowała ręce na piersi.
         - Powiedz, o co chodzi, to może razem się pośmiejemy – warknęła.
         - No nie mogę – wydusił z siebie, był już cały czerwony, ale nadal rechotał. – Ale żeś się odstawiła, no nie mogę, haha, wyglądasz jak kretynka!
         - Odezwał się! – Riza poczerwieniała ze złości i zacisnęła ręce w pięści, gotowa się na niego rzucić. Tyle razy się już bili, że powinien  się nauczyć, że lepiej jej nie denerwować. – Cholerny elegancik!
         - Przynajmniej nie wyglądam jak lala - Roy spojrzał na nią pogardliwie, jakby uwaga wcale go nie dotknęła.        
         - Spokój!
         Madame Mustang wkroczyła do środka, tupiąc głośno obcasami. W czasie pobytu Rizy w jej domu zdążyła przywyknąć do ich przepychanek, ale bywało, że działali jej na nerwy. Ostatnio zbili wazon, który przywiozła z Xing i miała ochotę wysłać ich po kolejny, zupełnie nie zwracając uwagi na odległość dzieląca ich od tamtego kraju.
         Miała na sobie bordową suknię z wielką, pąsową różą na dekolcie, na końcu wcięcia w kształcie litery v, a włosom pozwoliła luźno opaść na ramiona. Dzisiaj szczególnie chciała być elegancka – wielu wysoko postawionych oficerów miało się stawić u Grummana i nie zamierzała przegapić okazji, by poznać kilka szych z wyższych szczebli.
         - Czy wy zawsze musicie tak wariować? – wzniosła oczy ku niebu, poprawiając marynarkę Roya. W czasie jego nauki nie miała możliwości pilnować jego manier, a gdy wrócił, ku jej zgrozie, zauważyła, że zaczął pluć i wiecznie pchał ręce do kieszeni. Na dodatek Riza robiła to samo!
         - To wymalowana lala zaczęła! – Roy uniósł ręce w obronnym geście, jednocześnie mrugając złośliwie do przyjaciółki.
         - Elegancik się zamknie – warknęła Riza, nie zdając sobie sprawy, że jej starannie ułożona grzywka już dawno się rozsypała i na powrót swobodnie opadała na czoło.
         Madame tylko pokręciła głową i ruszyła w stronę drzwi. Joana, jej najstarsza z jej przyszywanych dzieci, czekała już przy drzwiach, wcisnęła na głowę wdzięczny kapelusik i patrzyła z irytacją na przepychających się Roya i Rizę. Przecież ta dziewczyna była prawie dorosła, może jeszcze niedojrzała, ale wkrótce miała się stać kobietą, a tymczasem zachowywała się jak smarkula.
         Angelina pierwsza była w samochodzie, wpakowało się na tylne siedzenie, a zaraz za nią Riza i Roy. Miejsca było niewiele, a miejsca było zaledwie dla dwóch osób, ale jakoś się zmieścili. Wyprasowane w kancik spodnie Roya i sukienka Rizy prawie całkiem się wymięli. Joana z gracja usiadła z przodu, przy boku Madame Mustang, która dziś wyjątkowo prowadziła, wysławszy szofera na jednodniowy urlop.
         - Jaki jest pułkownik Grumman? – Riza pochyliła się nad Madame.
         Kobieta spojrzała na nią spod malowanych rzęs i przyspieszyła, wymijając dwa samochody zaraz przed skrętem w jedną z bocznych ulic. Pułkownik od początku wydał jej się poczciwym człowiekiem, nawet zanim ze sobą rozmawiali. Chodził w śmiesznych, okrągłych okularach i stale głaskał się po posiwiałym już wąsie. Był wysoki i ciemnowłosy, śmiał się głośno, palił jak smok i każdy temat zawsze prowadził na płaszczyznę polityczno-wojskową. Według tego, czego się dowiedziała, jego żona zmarła młoda, wkrótce po tym, jak córka Elizabth uciekła i wyszła za jakiegoś zdziwaczałego alchemika.
         - To dobry człowiek – powiedziała po chwili. – Na pewno go polubisz.
*
         - Diabeł nie dał za wygraną, rozumiesz? I wtedy Xingczyk opowiada, rozumiesz?, a Amestryjczyk na to... – pułkownik Grumman siedział wśród kilku oddanych współpracowników i przy lampce dobrego, dojrzałego wina opowiadał kawały, które wszyscy znali, ale i tak wszystkich bawiły.
         - Grumman, martwi wstają z grobów! – przerwał mu Giolio Comanch, Srebrny Alchemik, a także jego oddany przyjaciel. Poprawił szkiełko na oku i pokręcił głową z niedowierzaniem.
         - Po pijaku pleciesz bzdury – Grumman pokręcił głową i dopił kieliszek do dna.
         - Twoja córka stoi przy drzwiach, niech mnie kule biją! – ryknął Giolio, wskazując w stronę wejścia. Zdumiony pułkownik obejrzał się i prawie opluł dywan.
         Przy drzwiach stała Elizabeth, jego Elizabeth, jego córka, jego dziecinka, jakaś mała i trochę chuda, ale to bez wątpienia była ona. Miała krótkie włosy, a szkoda, bo zawsze nosiła długie warkocze, rozmawiała z jakimś ciemnowłosym chłopakiem. Gdyby pułkownik Grumman nie był realistą, uwierzyłby, że jego córa zmartwychwstała.
         - Niemożliwie – odparł rozgniewany. Elizabeth była dobrą, pokorną córką, która nigdy nie odważyłaby się mu sprzeciwić do chwili, w której poznała Bertholda Hawkeye. Wówczas powiedziała „dość” i wbrew jego woli wyjechała na wschód i żyła. Nawet nie wiedział, czy była przy boku tego dziwaka szczęśliwa.
         - No przecież stoi przy Madame Mustang, ona jak się patrzy! – zaprotestował Giolio, pociągając głośno nosem.
         Pułkownik Grumman dopiero teraz zrozumiał, kim jest pannica przy bogu królowej wszystkich przyjęć i właścicielki najlepszego domu publicznego w całym East City, a może nawet w całym kraju. Słyszał, że bratanek Madame wyjechał na nauki do starego alchemika nazwiskiem Berthold Hawkeye. Nie spodziewał się, że młodzieniec przyjedzie do ciotki w odwiedziny, a razem z nim córka owego alchemika. Jego wnuczka.
         Riza, bo takie imię wybrała Elizabeth Grumman dla swojej córki, była podobna do matki, chociaż trochę brzydsza. Gdyby pozbyła się piegów i nabrała trochę ciała, a przy okazji zapuściła włosy, zamiast nosić na głowie wystrzępionego jeża, mogłaby wyglądać na naprawdę uroczą damę. Nawet sukienka podarowane przez Madame i makijaż nie pozwoliły jej się pasować w tłum.
         Pułkownik Grumman widział ją zaledwie parę razy w życiu, jeszcze gdy była szczerbatą smarkulą z dwoma kitkami, bo dawniej miała dłuższe włosy, zdejmowała jego okulary i śmiała się, gdy opowiadał o wojsku. Nigdy nie był mile widziany w domu Bertholda Hawkeye, który wojskiem pogardzał, a Elizabeth stale go popierała w każdej sprawie.
         Grumman szanował i cenił prace alchemików, zwłaszcza tych, którzy zdecydowali się walczyć o dobro tego kraju w wojsku. Chociażby Giolio Comanch, Srebrny Alchemik, z którym niejednokrotnie gadał przy dobrym, starym winie.
         Berthold Hawkeye różnił się od ludzi. Mówił mało, a gdy mówił, nikt go nie rozumiał, prawie cały swój czas spędzał w towarzystwie zakurzonych ksiąg i kotów zwyrodniałych tak samo jak on. Garbił się i zachowywał trochę jak zwierzak, który w życiu nie odnalazł swoich drzwi i pewnie nigdy go nie odnajdzie. Pogardzał wszystkim i wszystkimi, zupełnie jakby znał cały świat lepiej niż ktokolwiek inny.
         - To moja wnuczka – wyjaśnił z nieobecnym uśmiechem.
         - Wnuczka? – Giolio spojrzał na niego zdziwiony. – Nie chwaliłeś się.
         - Przepraszam na chwilę.
         Pułkownik Grumman wstał od stołu, pozostawiając Giolio samego z resztką wina i ruszył przez tłum młodych dam i oficerów. Odkąd ktoś napomknął, że może czekać go awans do stolicy, stal się znacznie popularniejszy w kręgach towarzyskich. Kariera otwierała przed nim drzwi do wielu kobiecych serc, zgodnie z hasłem za mundurem panny sznurem. Stale się komuś kłaniał, uśmiechał się albo mrugał do którejś z bardziej zalotnych.
         - Pułkowniku – Madame zmrużyła oczy, tak, jak mruży je kotka, gdy widzi coś naprawdę interesującego. Machinalnie poprawiła lok koło ucha, jak czynią to podlotki w towarzystwie adoratorów, jednak pozostała tak samo tajemnicza i namiętna jak zawsze.
         - Madame – skłonił się nisko i  ucałował opuszki jej palców. Pachniała zmysłowym piżmem. Nie po raz pierwszy pomyślał, że miała w sobie coś z gorzkiej czekolady eksportowanej z Drahmy, którą sprzedawano w najlepszym cukierniach po koszmarnie wysokich cenach.
         - To przyjemność znowu pana spotkać – powiedziała, zniżając głos. Zawsze tak rozmawiała, grzeczność i powaga, ale przecież doskonale wiedział, jaka się stawała, gdy znikała z oficerem w jednym z pokojów.
         - I wzajemnie – odpowiedział, strzelając obcasami ciężkich żołnierskich butów. – Widzę, że pani branek wrócił. – dodał, kiwając głową w stronę chłopaka. Roy Mustang, bo podobno tak na niego wołali, skłonił się lekko, bardziej skupiony na walce kciuków ze swoją blondwłosą koleżanką. Usiłowali się  schować za Joaną, ale i tak bystre oko starego żołnierza wszystko widziało.
         - Zgadza się. Wiele się nauczył – przyznała.
         Pułkownik Grumman uniósł brwi i jeszcze raz spojrzał na chłopaka. Wiedział, że Berthold Hawkeye jest geniuszem, chociaż nigdy nie powiedziałby tego głośno, ale jednocześnie był też szaleńcem i odludkiem, który w imię nauki poświęciłby wszystko. Zniszczył życie jego córce, choć ta chyba nie zdawała sobie sprawy i pewnie wnuczce też. Ciekawe, jak ten biedny chłopak dawał sobie tam radę sam na sam z chorym dziwakiem.
         - Nie wątpię – pokiwał chłodno głową. – A ty musisz być Rizą – zwrócił się do chudej blondyneczki. Dziewczyna spojrzała na niego oczami Elizabeth, trochę niepewnie, a trochę ciekawie i podeszła bliżej. Była tak niska, że musiała zadrzeć głowę do góry, by zajrzeć za grube, okrągłe szkła i spojrzeć mu w oczy.
         - Pułkowniku Grumman, dziadku – zaczęła nieśmiało, gubiąc się między oficjalność a serdecznością do starego człowieka, którego widziała w życiu raptem kilka razy. – Cieszę się, że możemy się spotkać! – wypaliła w  końcu.
         - I ja też się cieszę, smarkulo. – pacnął dłonią piegowaty nos i uśmiechnął się. – Dziękuję, Madame, że o nią zadbałaś.
         - To wspaniała dziewczyna – odparła Madame. – Wniosła sporo energii do życia moich dziewczynek – spojrzała wymownie na starszą córkę i puściła oko, wysyłając niemy sygnał. Dopiero teraz zorientował się, że Roy, zrozumiawszy, że z Rizą już się nie powygłupia, zniknął gdzieś w ogrodzie.
         - Rizo – Joana  złapała towarzyszkę za rękę i pociągnęła w stronę grupki szeptających dziewcząt. Zawsze doskonale rozumiała, kiedy matka kazała jej się oddalić, bo chciała poczarować jakiegoś oficera albo porozmawiać poważnie. Domyślała się, że znowu będę mówić o Ishvalu albo Drahmie, krajach ościennych. – Chodź, przedstawię ci kogoś.
         - Mogę iść z nimi? – Angelina uczepiła się sukni Madame i popatrzyła na nią z nieskrywaną nadzieją. Zawsze uwielbiała podążać za straszą siostrą i podpatrywać, jak zachowuje się nastoletnia dama, będąca już prawie dorosła kobietą.
         - Oczywiście.
         Gdy małą tylko wtopiła się w tłum falbaniastych sukienek i garniturów, spojrzała na pułkownika i pozwoliła się poprowadził do najbliższego stolika. Przysunął jej krzesło do stołu, a sam zasiadł naprzeciwko, napełniając dwa kieliszki winem.
         - Madame, pytam cię w wielkim zaufaniu, powiedz, czy jej, znaczy, to jest, Rizie, jest tam dobrze? – spytał, gdy upiła kilka łyków.
         Madame Mustang zamyśliła się na moment. Roy wielokrotnie pisał, że jest szczęśliwy, że zawsze się razem bawią, że Riza jest „morowa”, że cała okolica jest wspaniała. Być może Riza była zbyt głupia, by zobaczyć, że nie ma przed sobą żadnej przyszłości. Zapowiadało się, że nie miała żadnego majątku, a w wiejskiej szkole nie mogła odebrać wystarczającego wykształcenia. Być może miała w sobie dość pogody ducha, by nie dostrzegać samotności. Być może miała w sobie dość siły, by dźwigać ojca i jeszcze umieć się cieszyć drobnymi sprawami.
         - Tak – odparła po namyśle. – Raczej tak.
*
         - Zatańczymy?
         Riza uniosła wzrok i spojrzała ze zdumieniem na Roya. Stał przed nią i wyciągał zachęcająco rękę. Miał rozpiętą koszulę, a krawat, który Joana wiązała cały poranek, wcisnął do kieszeni. Przed chwilą skończyli grać z chłopakami w podchody, więc buty miał całe w ziemi. Gdyby zobaczyła go Madame, dostałby niezłą burę.
         - Nie umiem tańczyć – wzruszyła ramionami. Zaczynało ją mdlić od ilości ciastek i ponczu, które pochłonęła w czasie tego przyjęcia. Wszystko wydawało jej się ładne i zadbane, a przy okazji bardzo eleganckie, wszystkiego chciała dotknąć i wszystkiego spróbować. Teraz była wykończona.
         - Ja też nie – Roy złapał ją za ramię i pociągnął na korytarz.
         Omal nie potknęła się o próg, a wtedy złapał ją w pasie, położył rękę na jej biodrze, a drugą uścisnął ciepła, wilgotną dłoń. Z sali, gdzie odbywało się przyjęcie, dobiegała skoczna, energiczna muzyka. W mgnieniu oka zakręcił ją i ruszyli w jakimś szalonym tańcu wzdłuż korytarza, podrygując i skacząc. A potem z powrotem. I znowu. Skakali, przepychali się i kręcili do chwili, w której nie mieli już siły nawet wykonać kolejnego kroku.
         - Jesteś szalony – wyspała Riza, wchodząc do jakiegoś mniejszego saloniku, przeznaczonego dla gości zmęczonych hałasem i pragnących porozmawiać przed chwilę spokojnie. Padła na łożko i dyszała ciężko, a zaraz za nią rzucił się Roy.
         - I wzajemnie – odparł między głębokimi oddechami. – Riza?
         - No? - wymruczała, zerkając na jego rumianą twarz. Oparł głowę o miękką poduszkę  i przymknął oczy, wyrównując oddech po szaleńczym tańcu.
         - Dzięki, że jesteś moim przyjacielem – powiedział poważnie i spojrzał w jej oczy, tak jakoś dziwnie patrzę. Nigdy wcześniej nie widziała takiego wzroku, ale spodobało jej się. Skoro Roy traktuje ją na równi z kolegami, znaczy, że jest naprawdę w porządku. A jednocześnie poczuła się trochę onieśmielona, bo zrobiło się dziwnie oficjalnie i powinna się wzruszyć.

         - Głupi jesteś – mruknęła i rzuciła go poduszką prosto w nos. Nigdy nie lubiła poważnych sytuacji i nawet gdy wybuchnął śmiechem i zaczął ją łaskotać, czułą się trochę niezręcznie. 

8 komentarzy:

  1. Kocham to opowiadanie, kocham ciebie jako jego autorkę, kocham małą Rizę, która nie potrafi poradzić sobie z własnymi uczuciami, oraz kocham małego Mustanga, który musi być jeszcze bardziej uroczy, niż wtedy kiedy jest już dorosły - jeżeli w jego przypadku można tak powiedzieć.
    Wreszcie znalazłam blog o Royai (oprócz mojego, ale to już pomińmy^^).

    Grumman jest tutaj oddany idealnie. Te jego miłe, choć dość wredne zachowania. No 'czysty on'! Jak malowany.
    Madame Christmas też jest całkiem inspirująca, jako podrywaczka kolejnych pułkowników, podchorążych, sierżantów i innych takich. Nawet bardzo.
    Świetny pomysł z siostrami Mustanga. Angelina to mój idol, choć chyba bliżej mi do Joany.

    Pozdrawiam i czekam na nowości (jeżeli możesz, to informuj mnie:))

    plomien-zemsty.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jejku, jak mi miło, kurczę, dziękuję :)
      Blogów royai jest straszliwie mało, a jak są, to w większości pozamykane, a royai jest jakimś wątkiem pobocznym. A to chyba jedna z najlepsza par w FMA (brak powszechnej adoracji dla EdWin).
      Siostry Mustanga odegrają ważną rolę w życiu Rizy - zwłaszcza w czasie wojny w Ishvarze (Joana jest w końcu stamtąd). Więcej nie będę mówić ;)
      Pozdrawiam i oczywiście będę informować. Dziękuję jeszcze raz za miłe słowa.

      Usuń
  2. Absolutnie wspaniałe.

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie pojawił się nowy rozdział.
    Zapraszam i pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy19:59

    Hej, zauważyłam parę literówek:
    "Angelina, najmłodszą siostrę Roya, stworzono do przyjęć" - to imię chyba się odmienia, nie? zatem powinno być "Angelinę"
    " Czy wy zawsze musicie tak wariować? – wzniosła oczy ku niemu" - a nie "ku niebu"?
    "chodził w śmiesznych, okrągłych okularach, a stale głaskał się po posiwiałym już wąsie" - "i stale głaskał się..."
    "pacnął dłonią piegowaty nosem i uśmiechnął się." - nos

    Wydaje mi się, że gdzieś jeszcze był czasownik w rodzaju męskim przy babce, ale nie mogę tego znaleźć, więc być może tylko mi się wydawało.
    Tak w ogóle, to chyba się wciągnęłam, muszę chyba zacząć nadrabiać poprzednie rozdziały, których nie czytałam :P i nie wiem czego tak ciężko wyciągnąć od Ciebie adres, przecież piszesz ŚWIETNIE!
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawione, dziękuję bardzo :) I przepraszam, staram się sprawdzać, ale koniec końców niewiele wyłapuję.
      Kochana, Ty dobrze wiesz, czemu, wiele razy tłumaczyłam to bardzo wielu osobom :p
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :*
      I czekam aż sama coś naskrobiesz.

      Usuń
  5. Anonimowy21:50

    Naprawdę świetne :)))

    OdpowiedzUsuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)