29 czerwca 2015

Serca Lód cz.4: W kątach czai się Mrok (Strażnicy Marzeń/Kraina Lodu)

            - Jakie pół minuty? - Jack zerwał się na równe nogi, strzepnął jej dłoń i niespokojnie zakręcił się wokół własnej osi. – Latałem tak prawie cały dzień, nie żadne pół minuty!
            - Gdzieś ty w ogóle był?! – tupnął Zając Wielkanocny. – Jeśli to kolejna kretyńska sztuczka, to…
            - To nie jest żadna sztuczka! – oburzył się Jack. – Przysięgam! Byłem tam!
            - Ale gdzie? – dopytywała się zatroskana Wróżka Zębuszka z niepokojem fruwając dookoła Jacka. Próbowała wyciągnąć cienkie ramionka, by go uspokoić, ale odsunął się rozgniewany.
            - Tam jest zupełnie inaczej!! To rzeczywiście przejście, nie macie pojęcia! Księżyc nam to pokazał, jestem pewien – Jack gorączkowo szukał słów. – Księżyc mi to pokazał – powiedział wreszcie z mocą.
            - Niby dlaczego tobie? – Zając podejrzliwie poruszył długimi wąsami.
            - Tam wszyscy mnie widzą! – wyszeptał.
            - Może po prostu wierzą w Dziadka Mroza? – Zając wzruszył ramionami.
            Wróżka Zębuszka potrząsnęła tęczowym łebkiem i wylądowała na szczycie laski Jacka z bardzo poważną miną.
            - Jack, rozumiemy, jakie to dla ciebie ważne, żeby czuć wiarę dzieci. I bardzo się cieszymy, że  tam wszyscy, nawet dorośli, tak?, cię widzieli.
            - Nie o to chodzi! Ja tam po prostu byłem! Nie jako bajka dla dzieci, ale jako normalny człowiek. I spotkałem kogoś takiego jak ja.
            - Co to niby znaczy? – fuknął Zając.
            Jack uśmiechnął się na wspomnienie dziewczynki z niesamowitą mocą. Była wyjątkowa; tego był absolutnie pewien. Tak mądrego i bystrego dziecka nie spotkał nigdy wcześniej.
            - Elsa potrafi czarować. Tak jak ja.
            Z zadowoleniem obserwował zaskoczenie na twarzach przyjaciół. Wróżka przymknęła oczy i spojrzała z zamyśleniem w tarczę księżyca.
            - Może Księżyc wysłał cię tam specjalnie dla niej?
*
            Księżniczka Elsa czekała na swojego Czarodzieja następnego dnia i jeszcze następnego. Codziennie siadała na dziedzińcu, tuż przy fontannie i wypatrywała. Początkowo towarzyszyła jej Anna, ale mniejsza szybko się znudziła; Czarodziej pojawił się i przepadł, jak przypadkowy gość.
            Ale Elsa zbyt go pokochała, by tak po prostu zapomnieć. Czasem w snach wyobrażała sobie, że coś ją przerasta i że cała zamarza; zawsze wtedy budziła się spocona i przestraszona. Była pewna, że Czarodziej mógłby ją uspokoić, pocieszyć, zrozumieć bardziej niż ktokolwiek inny! Byli tacy sami. Przysięgał, że będą się razem bawić i że nauczy jej wszystkiego, co sam umiał. Po kilku smutnych dniach Elsa się poddała.
            Czarodziej ją porzucił. Odleciał daleko ze swoją sękatą laską.
            Niechętnie czarowała, chociaż Ania wielokrotnie ją prosiła i namawiała. Była zbyt zraniona. Po raz pierwszy w życiu ktoś ją tak po prostu odrzucił.
            Tamtej tragicznej nocy do późna siedziała na okiennym parapecie w cienkiej koszuli nocnej i wpatrywała się w księżyc. Niebo było wyjątkowo jasne; tuż nad horyzontem skrzyła się przepiękna zorza. Gdy przymykała oczy, zdawało się, że widzi nadlatującego Czarodzieja, który pędzi ku niej, wymachuje swoją laską i krzyczy, że już nigdy więcej się nie spóźni. Ale gdy tylko je otwierała, nikogo już nie było.
            Nagle na sąsiednim łóżku coś podskoczyło; Anka się przebudziła i natychmiast poderwała. Z pościeli wynurzyła się ruda główka.
            - Elsa! Zorza!
            - Wracaj do łóżka – odmruknęła z zamyśleniu siostra.
            - Daj spokój, jak wstaje zorza, to ja też muszę! – Ania zeskoczyła z łóżka i przypadła do okna, wpatrując się w niebo jak zaczarowana. – Bo skoro niebo nie śpi, to trzeeeba się bawić! Koniecznie trzeba!
            - To baw się sama! – Elsa ziewnęła.
            - Sama nie ulepię bałwana! – szepnęła i chwyciła siostrę za falbankę koszuli nocnej. Elsa już chciała ją skrzyczeć, lecz napotkała proszący, rozanielony wzrok Ani. Nie miała serca jej odmówić.
            - No… Niech ci będzie!
            Anka roześmiała się z zachwytem, złapała siostrę za rękę i pociągnęła schodami na dół, do największej sali w pałacu, do sali tronowej, gdzie rodzice udzielali audiencji i wysłuchiwali skarg poddanych. Stał tam tylko tron, więc było mnóstwo miejsca do zabawy! Można było zaczarować całą posadzkę w lodowisko!
            - Czary-mary! – zawołała Ania, wbiegając do sali tronowej.
            Elsa stanęła na środku i zakręciła młynka dłońmi. Blask, którym rozbłysły jej dłonie, był tak jasny, że niemal nieprawdziwy. Wyrzuciła ręce w górę, a sufit wybuchnął światłem od lodowych fajerwerków. Śnieg zaczął lekko prószyć; opadał na ziemię powoli i cicho, skrzący i śliczny. Anka skakała w górę, piszcząc z radości. Próbowała złapać na język jak najwięcej płatków. Elsa nawet nie próbowała jej uciszać – jeśli pobudzi całą służbę, trudno! Może i oni przyjdą się pobawić!
            Tupnęła mocno i nagle całą posadzkę pokrył lód. Ania ledwo mogła złapać równowagę; ślizgała się w swoich wełnianych ciapach, raz po raz zanosząc śmiechem. Koniec końców wylądowała w śnieżnej zaspie. Elsa wyobrażała sobie, jak wściekli będą rodzice, gdy jutro zastaną powódź z roztopionego śniegu.
            Nabrała puchu i zaczęła formować ogromną kulę, a później drugą, trochę mniejsza. Trzecia wyszła zupełnie niekształtna, ale stwierdziła, że bałwan powinien mieć ciekawy wyraz twarzy, a nie taki okrągły, tępawy.
            - Cześć, jestem Olaf – powiedziała grubym, gardłowym głosem. Oczy zrobiła mu palcem, tak samo uśmiech – zostały ciemne dziurki. – Trochę brakuje mi ciepła!
            Ania zeskoczyła z zaspy i z piskiem rzuciła się na Elsę i na Olafa.
            - Kocham cię, Olaf!
            To była najlepsza zabawa, jaką kiedykolwiek zrobiły – urządziły wielką bitwę na śnieżki, ślizgały się jak na prawdziwych łyżwach, turlały się z większych zasp. Elsa ledwo dyszała po takim wariactwie.
            Ania wspinała się na coraz to wyższe zaspy. Elsa patrzyła, jak zsuwa się z nich ze śmiechem i pomyślała, że skakanie jest dużo zabawniejsze od jazdy. Cisnęła śniegiem i tuż pod nogami Anki pojawiła się wielka góra. Gdy mała skoczyła, stworzyła następną. Ania popatrzyła na nią z zachwytem – to było najlepsze co do tej pory robiły!
            - Hopla! – krzyczała uradowana. Czuła się tak, jakby naprawdę latała. – Wyżej, wyżej!
            Elsa z przerażeniem zorientowała się, że Anka skacze szybciej i szybciej; już nawet nie patrzyła, czy ma grunt pod nogami. Pędziła w ciemno…
            - Anka, czekaj! – dłonie Elsy drżały niespokojnie. – Wolniej!
            - Dawaj! – wrzasnęła Ania i skoczyła z góry tak wysokiej, że prawie sięgała sufitu. Elsa wpadła w panikę, krzyknęła i rzuciła się, by ratować siostrę. Wełniany bucik poślizgnął się na lodzie i Elsa poleciała, prawie wybijając sobie zęby. Zdążyła podnieść głowę, by zobaczyć, ze Anka leci na łeb, na szyję! Ledwo zdołała wyciągnąć rękę, by zaczarować śnieg i złagodzić upadek małej… I wtedy chybiła; zamiast trafić w posadzkę, uderzyła Anię.
            Anka runęła na podłogę, nieruchoma i ledwo żywa. Elsa wrzasnęła i pobiegła ku niej, przewracając się i potykając na śliskim, ośnieżonym podłożu. Dysząc ciężko, dopadła siostry. Była blada i cicha, taka… taka zimna! Elsa zamarła, z przerażeniem potrząsając drobnym ciałkiem.
            - Anka, Anka! – zawodziła. Nawet nie zwróciła uwagi, że wśród rudej plątaniny włosów siostry pojawił się biały kosmyk. – Mamo! Tato! – ryknęła ze szlochem. – Jack! Czarodzieju! Jack!
            Płakała nad siostrą i krzyczała z przerażenia. Nie umiała powstrzymać strachu; a im bardziej się bała, tym zimniej robiło się w sali. Pociemniało. W kątach czaił się Mrok.
___________________
W piątek skończyłam gimnazjum. Nie macie pojęcia, jaki to był pracowity rok. Pracowite trzy lata. Średnią mam niezłą, wynik egzaminu jako-taki, dokończyłam wszystkie sprawy, wydałam ostatni numer gazety, której byłam redaktorem naczelnym przez ostatnie dwa lata… Zamknęłam jakiś etap. Bardzo dobry etap.
Rozdział miał być wczoraj, ale miałam problemy z internetem :c 

No i wreszcie wakacje! Wyjeżdżam w drugim tygodniu lipca. A jak Wasze plany? Jak odczucia po zakończeniu roku?

14 czerwca 2015

Nic do stracenia 4: Wioska Berk (Jak wytresować smoka/Jak wytresować smoka 2)



            Stoik miał zły dzień.
            Właściwie, od trzynastu lat miał same złe dni. Nieważne, co się działo – on i tak był wściekły i zniechęcony. Nie znosił świata odkąd odebrano mu największy, najcenniejszy skarb  - ukochaną żonę i pierworodnego syna.
            Dokładnie pamiętał  koszmarny moment, gdy wpadł do na wpół spalonej chaty i ujrzał odlatującego smoka, który zabił i pożarł dwie osoby najbliższe jego serca. Krzyczał za nim, nawet rzucił się do biegu i pędził tak długo, aż nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, zanim pobratymcy z Berk go odnaleźli – klęczał w lesie i wył, przeklinając siebie i przeklęte smoki.
            Przez pierwsze miesiące cierpiał tak bardzo, że nawet nie umiał się normalnie funkcjonować. Jego ukochana siostra, Kaszka, dzień w dzień przynosiła mu obiad – czasem bigos, rzadziej rybę albo cienką zupę kartoflaną – i wmuszała przynajmniej kilka łyżek.
            - Jakbym nie miała dość kłopotów z własnymi dzieciakami, to mam jeszcze ciebie na głowie! – gderała, ale gdy podnosił na nią zamglony, nieszczęśliwy wzrok, natychmiast miękła: - No już, Stoik, Valka nie chciałaby, żebyś się tak zamęczał.
            - Jesteś wodzem, do diabła! – przypominał Pyskacz, wtaczając się do chaty wodza jak do swojej. Zatrzasnął metalową nogą drzwi i zasiadł przy stole. – Co to za wódz, co tylko siedzi i siedzi?! Powiedz, Stoik, co to za wódz?
            - Żaden – odparł Stoik grobowym tonem.
            - Nie możesz być żadnym wodzem! Weź się w garść, chłopie, weź się w garść.
            Któregoś dnia zrozumiał, że bez przywódcy osada jest skazana na ruinę. Ludzie zaczynali skakać sobie do gardeł, bo nie mieli nikogo, kto by ich zjednywał. Brakowało twardej ręki, która uczyniłaby ich posłusznymi.
            Berk potrzebowało Stoika, a Stoik potrzebował zajęcia, by nie zwariować z tęsknoty. Pracował jak wół – zaczął odbudowywać wioskę po ostatnim tragicznym pożarze, a potem rozpoczął krucjatę zemsty. Nie zamierzał odpuścić żadnemu smokowi; zorganizował wojowników i zamierzał wytępić każde bydle, co do jednego.
            Tego dnia doszły go wieści, że daleko, na zachodzie wyspy gnieżdżą się smoki.  Jeden z pasterzy pracujących przy wypasie owiec przybiegł przerażony z wiadomością, że widzieli cztery młode smoki. Stoik już szykował topór.
            Zwerbował siedmiu najbardziej zaufanych ludzi z Pyskaczem na czele. Przyjaciel, choć kaleki i z rubasznym poczuciem humoru, był niezastąpiony i Stoik nie wyobrażał sobie bitwy bez jego wsparcia.
            - Wodzu! – usłyszał, gdy szykowali się do wymarszu.
            Z daleka poznał jaśniutką główkę małej Astrid – które nie cierpiała, gdy nazywało się ją małą. Stoik naprawdę ją lubił; była bystra, utalentowana i bardziej zadziorna niż niejeden chłop. Astrid zawsze była poważnym i kłótliwym dzieckiem, ale przy tym była wcale nie głupia. Zawsze domagała się, by pozwolono jej dołączyć do polowania na smoki. Póki co, pomagała w gaszeniu pożarów.
            - Nie, Astrid – zaczął, jak zwykle. – Nie możesz z nami iść, jesteś jeszcze za młoda…
            - Ja nie o tym – ucięła i wskazała ruchem głowy na chudzinę, która wlokła się za nią z oczami szeroko otwartymi ze zdziwienia i zachwytu. – Znalazłam go w lesie, szuka zajęcia.
            Chłopaczyna był mizerny, chuderlawy i rozczochrany. Stoik od razu zauważył, że jest nieprzytomny i rozkojarzony. Gdzie takiego marzyciela do jakiejś roboty?, pomyślał kwaśno. Owce mu uciekną, bo nie przypilnuje, w kuźni jeszcze rękę sobie zmiażdży, bo będzie myślał o niebieskich migdałach.
`           - Ktoś ty? – spytał sucho. Spieszno mu było do wymarszu.
            - Ja? – Chłopiec sprawiał wrażenie, jakby dopiero się przebudził. – Czkawka.
            W tamtym momencie Stoik znienawidził przybysza. Zacisnął żeby i ściągnął brwi; nie chciał już nawet na niego patrzeć. Czkawka? Czkawka? Czkawka? Na bogów, dlaczego ze wszystkich imion świata, nazwali tego chłopca, tak, jak jego syna? Jego zmarłemu synowi.
            - Wodzu, on szuka…
            - To niech szuka! – odkrzyknął Stoik, odwracając się bez wyjaśnień.
            Fuknął i odszedł. Czkawka. Też coś! Na wyspie powiadano, że fantazyjne – to znaczy głupie – imiona odstraszają gnomy, trolle i wszelkie paskudztwa, które mogły się przyplątać do dzieciaka. To Valka zdecydowała, że ich syn będzie miał na imię Czkawka. On chciał Brodzika.
            - Stoik – Pyskacz położył mu ciężką łapę na ramieniu. – Weź tak nie zostawiaj młodego, przecież nie jego wina, że przypomniał ci…
            - Nic mi nie przypomniał! – Stoik strącił dłoń przyjaciela. – Jak chcesz, to bierz go na czeladnika, ale na pierwszy rzut oka widać, że to ciamajda, jakich mało!
            - Hej! – oburzył się obcy, cały czerwony ze wstydu i upokorzenia.
            Pyskacz wydął usta i zlustrował wzrokiem chłopca. Wydał mu się sympatyczny, ot wyrostek z piegami i chudymi ramionami, dobrze mu z oczu patrzyło. Patrzył na Stoika z niechęcią; Pyskacz łatwo się domyślił, że nie przywykł do takiego traktowania.
            - Znasz się na broni? Na jakiejś robocie się w ogóle znasz? – spytał krótko.
            - Coś tam – mruknął Czkawka, drapiąc się po karku.
            - Byłeś kiedyś w kuźni?
            - Nie całkiem.
            - A na kowala się nadajesz?
            - No w sumie.
            Pyskacz uniósł brwi; chłopak zachowywał się, jakby nigdy nie był wśród ludzi.
            - Pyskacz, ruszaj się! – Stoik czekał na czele gromady kilku rosłych wikingów z maczetami i świeżo naostrzonymi włóczniami. – Wyruszamy na polowanie!
            Pyskacz westchnął cicho.
            - Bądź u mnie jutro przed świtem i zobaczymy, z jakiej gliny jesteś zrobiony – rzucił do Czkawki i odszedł.
            Usłyszał jeszcze, jak chłopiec pyta, na co będą polować.
            - Na smoki – odpowiedziała Astrid lodowatym tonem.
            - Na smoki?! – wrzasnął Czkawka tak głośno, że cała osada go usłyszała. 
__________________
Mój Boże, jak gorąco! Po prostu patelnia. 
Niby lubię lato, ale przy takiej temperaturze momentalnie dostaję migreny, a jeszcze wybieram się na festyn rodzinny, gdzie pewnie nie będzie nawet skrawka cienia. Życzcie mi powodzenia w loteriach, może coś wygram? W zeszłym roku wróciłam z temperówką i ołówkiem :)

13 czerwca 2015

Łowcy cz.16: Skacząca żmija (Huntik)

            - Mamy jakiś plan? – zaniepokoił się Lok, gdy Zhalia przedzierała się przez komnatę w stronę postumentu. Ledwo mógł za nią nadążyć, głównie dlatego, że bez przerwy patrzył na skarby piratów. Wielkie, drewniane skrzynie z żelaznymi okuciami kusiły cenną zawartością.
            - Coś wymyślę – rzuciła Zhalia w pośpiechu.
            - To znaczy nie mamy planu?
            - Za to mamy nadzieję, że nic się nie stanie, jak zabierzemy stamtąd amulet.
            - To tak nie działa! To nigdy tak nie działa! Nie oglądasz filmów przygodowych? Jak kradnie się artefakt, zawsze jest milion pułapek!
            - Jak będzie milion pułapek, to wymyślę plan! – zakończyła głośno Zhalia.
            - Po prostu już się ruszcie! – uciął krótko Cherit, krążąc pod sufitem.
            Wspięła się na postument i zajrzała do szklanej gabloty. W środku leżał czarny, gładki medalion z wyrytym krzyżem i maczugą – symbolami z herbu miasta Omiś. Nie był tak lśniący, złoty jak reszta bogactwa w piwnicach, ale z jakiegoś powodu, to właśnie on przykuwał najwięcej uwagi. Zhalia wciągnęła ze świstem powietrze. Medalion miał w sobie wyjątkowy magnetyzm, przyciągający i hipnotyzujący.
            - No, bierz go! – popędził ją Lok, zdezorientowany nagłą zwłoką.
            Zhalia otrząsnęła się i uderzyła pięścią w szkło. Sekundę później miała tego bardzo, bardzo żałować.
            Spod postumentu wypełzły żmije. Przybywało ich momentalnie, najpierw jedna, ale zaraz było idź dziesięć, dwadzieścia… Zhalia odskoczyła ze wstrętem, a Lok cofnął się kilka kroków z obrzydzeniem.
            - To może teraz wymyślimy jakiś plan? – zawołał z pretensją.
            Żmije były cienkie, szaro-żółte, pokryte zygzakami i ciemniejszymi punktami. Ruszały się bardzo powoli, sunęły po posadzce jak otępiałe, być może przebudzone z długiego snu.
            - Nie ruszę się stąd bez tego amuletu! – zarządziła hardo Zhalia. – Choćbym miała zadeptać to cholerstwo, dostanę go!
            Musiała utrzymać się w drużynie Dantego jak najdłużej – od tego zależało powodzenie jej misji w Fundacji Huntik. Gdyby zawaliła już przy pierwszym teście, mogła się pożegnać z drużyną, ale także z awansem w Organizacji. Nie zamierzała zawieść.
            - Wolny Strzelcu! – ryknął Lok, zrywając z szyi amulet. Przy jego boku stanął wysoki Tytan w granatowej zbroi – gotów do stawienia czoła niebezpieczeństwom. Rozejrzał się zdezorientowany, bo na wysokości oczu nie dostrzegł żadnego zagrożenia.
            Spojrzał pytająca na Loka.
            - Żmije! Podłoga! – wrzasnął zniecierpliwiony Lok, który czuł się coraz gorzej, w miarę jak żmije podpełzały i podpełzały.
            Tytan niezdarnie wyciągnął kopię i zaczął nią dźgać w podłogę. Ostrze tylko trafiało w podłogę, odbijając się z brzdękiem od kamienia. Żmije tylko syczały wściekle, kręcąc się wokół jego nóg.
            - Wciąż ich przybywa! – szepnęła Zhalia zduszonym głosem. Prawie wyobrażała sobie, jak całe jej ciało puchnie od ukąszeń.
            W akcie desperacji, skoczyła do góry skarbów i szarpnęła za ciężki, pozłacany świecznik. Cisnęła nim w najbliższą bestię i wezwała Tytana:
            - Gareon! – wrzasnęła. Tuż przy jej ramieniu pojawiła się mała, chropowata jaszczurka z ciemnymi, zadziornymi oczami. Skoczyła w rój żmij, siorbiąc i sycząc. Rzuciły się na niego, jakby chciały go pożreć.
            - Biegnij, Lok, biegnij! – zawołała, ciskając zaklęciami w jadowite bestie. – Bierz amulet i znikamy!
            Lok zacisnął oczy i – raz kozie śmierć! – popędził przez salę aż na postument. Nawet nie patrzył pod nogi; czuł, jak trampki ślizgają się po wilgotnych, obrzydliwych ciałach. Robiło mu się niedobrze na myśl o jadowitych zębach.
            Nagle, tuż przed jego stopą, wyskoczyła żmija. Dosłownie: wyskoczyła! Ledwo mignęła Lokowi przed oczami, ale zdawało mu się, że zwinęła ogon i prawie się odbiła. Krzyknął, gdy łebek przemknął mu prawie na wysokości bioder.
            - Odczep się! – jęknął, dopadając postumentu. Wsunął rękę przez dziurę w szkle i wyciągnął amulet.
            I, jak za dotknięciem różdżki, wszystkie żmije zamarły, spojrzały na niego i, jakby uznając wyższości, powoli wracały pod postument. Zhalia, blada z przerażenia, opadła na skrzynie z sukniami i odetchnęła głęboko.
            Lok popatrzył na nią zaskoczony.
            - Jak…?
            - Zapieczętowałeś Tytana, więc żmije nie miały już czego bronić… A myślałam, że będzie gorzej.
            - Jeszcze gorzej? – Lok uśmiechnął się krzywo, podrzucając amulet z ręki do ręki.
            Zanim Zhalia zdążyła się podnieść, usłyszeli szybkie kroki biegnących. Dante i Sophie – zdyszani i spoceni po walce – wpadli do środka jak burza.
            - Udało wam się! – zawołał z dumą Dante.
            - Pytasz czy stwierdzasz? – sarknęła Zhalia, ocierając twarz.
            - A co się miało nie udać – prychnął Lok, zadowolony z siebie. – Spójrz, Sophie, zdobyłem ten amulet.
            Dziewczyna nawet na niego nie spojrzała; wzrok miała wbity w odpełzające żmije.
            - To żmije poskoki – powiedziała zduszonym głosem.
            - Co? – Dante podszedł do niej z zainteresowaniem. – Paskudna sprawa – zwrócił się do Loka i Zhalii. – Nieźle sobie poradziliście.
            -  To żmija nosoroga – wyjaśniła Sophie bardzo poważnym tonem profesora. – Jedna z najbardziej jadowitych w Europie, jest piekielnie szybko… Mówi się, że nawet umie skakać.
            Lok skrzywił się z niesmakiem.
            - Tak mi się wydawało, że na mnie skoczyła…
            - Starczy, Sophie, już po wszystkim – uśmiechnął się Dante. – Czasem, jak Łowca pomyśli o ryzyku, to mu się odechciewa pracować.
            - A tobie się nigdy nie odechciewa? – dopytywał Lok.
            - Jak po prostu o tym nie myślę. Pokażcie Tytana – zakomenderował. Z szacunkiem podniósł czarny medalion i obrócił go w dłoniach. – Musimy to natychmiast wysłać do Fundacji Huntik. Drużynie, świetnie sobie poradziliśmy!
            - Gdzie właściwie jest Cherit? – zaniepokoił się Lok, gdy już mieli znikać.
            Mały Tytan wyleciał z jednej ze skrzyń udekorowany jak świąteczna choinka. Na ogonie dźwigał rzędy ciężkich pierścieni, na głowie nosił sznur pereł, który zaplątał mu się wokół uszu, a w dłoniach ściskał bursztynową figurkę żmii.
            Dante wybuchnął śmiechem.
            - To my ryzykujemy życiem, a ty się w złodziejaszka bawisz?
            - Będziemy mieli na pamiątkę – odpyskował Cherit.

            Dolores wyciągnęła rękę w stronę szafki nocnej i po omacku odnalazła telefon komórkowy. Była trzecia czterdzieści dwa – cały dom od dawna spał. Pół nocy nasłuchiwała, czy wszyscy na pewno śpią, aż wreszcie teraz, po cichutku, zsunęła nogi z łóżka, wzięła przenośną pamięć i wyszła na korytarz.
            Kiedyś myślała, że dywany w każdym korytarzu, to tylko fanaberia jej matki. Ale teraz, gdy miękki materiał głuszył jej kroki, zaczęła je doceniać. Zapomniała nawet, jak bardzo się kurzą.
            Drzwi do gabinetu taty były otwarte. Dolores wślizgnęła się do środka. Wszystko było tak jak zapamiętała – po lewej metalowy sejf na ścianie, na prawo wysokie szafy z pułkami i mniejszymi szafkami w środku, a pod oknem ciężkie, dębowe biurko z najcenniejszą rzeczą w domu – komputerem z informacjami o Organizacji.
            Odpaliła laptopa i rozsiadła się na skórzanym fotelu. Zaskrzypiał, a ona zamarła. Następne pół minuty, gdy komputer pracował z monotonnym szumem, siedziała bez ruchu, nasłuchując. Spróbowała się zalogować, ale potrzeba było hasła. Znała się na hackerstwie o tyle, o ile, ale żadnych praktycznych umiejętności nie miała – pozostawało improwizować.
            Tata był tradycjonalistą; wątpiła, żeby na jego prywatnym laptopie zapisane było hasło z literek i cyferek; wybrał by coś łatwego do zapamiętania, coś… coś znaczącego! Wpisała imię mamy, datę urodzenie, potem setki innych kombinacji, ale nic nie skutkowało.
            Kliknęła L, potem O, znowu L i wreszcie A i zgadła hasło. Zacisnęła zęby z wściekłości. Ile by dała, żeby tym razem też się rozczarować! Tata, najbardziej zawiedzionym jej zniknięciem, wciąż…
            - Nienawidzę cię, Carlo Vale – wycedziła przez zęby, brnąc przez prywatne akta Organizacji. Po kolei zgrywała wszystko na pendriva, plując sobie w twarz. Zdrajczyni własnej rodziny!
            Już wyłączała telefon, gdy usłyszała piskliwy krzyk przerażonej mamy.
            - Mój Boże, on umiera! Umiera!
            Rzuciła szybkie spojrzenie, czy w gabinecie nie został żaden ślad jej obecności i popędziła do pokoju rodziców, zatrzaskując za sobą drzwi. Wbiegła do sypialni rodziców.
            Tata krztusił się i prychał, jakby coś go dusiło. Trzymał się rękami za klatkę piersiową, zwijając się z bólu. Był blady i tak samo przerażony, jak krzycząca mama.
            - On ma zawał! – szepnęła Dolores. – Dzwoń po pogotowie!
            To było najdłuższe dziesięć minut w życiu Dolores – ledwo pamiętała, jak matka nerwowo szukała komórki i jak, szlochając, powtarzała adres domu. Dwa razy musiała powtarzać nazwę ulicy. Siedziała przy ojcu cały czas, ściskając go za ręce i modliła się, szybciej, szybciej! Podały mu aspirynę i otworzyły okna, żeby wpuścić jak najwięcej świeżego powietrza.
            - Są! – zawołała słabo mama, gdy przed bramą zamajaczyły światła katerki.
            Dolores zerwała się z miejsca i zbiegła po schodach ku drzwiom frontowym. Ulżyło jej na widok czerwonych uniformów ratowników medycznych. Słabo wskazała na schody:
            - Mój tata… tam!
            W tej samej chwili dostrzegła znajomą twarz. W jednej chwili zrobiło się jej niedobrze. Przed nią stał dawny przyjaciel, Lorcan O'Fray, Łowca Fundacji Hutik i był tak samo zaskoczony spotkaniem, jak ona sama. 

______________________
Po długiej nieobecności na blogu - nowy rozdział. W przyszłym tygodniu opowiadanie o Jak wytresować smoka, a później się zobaczy :) 
Przez to, że miałam poprawki w szkole i kończyłam kurs angielskiego, trochę zaniedbałam czytanie blogów, za co przepraszam, ale lada dzień wszystko skomentuje i przeczytam :) 
Jeny, u was też tak gorąco? 
Pozdrawiam!

10 czerwca 2015

Liebster Award

Ponad miesiąc na blogu była cisza, przez co mi strasznie głupio. Przepraszam i obiecuję się poprawić :D Walczyłam o oceny i o średnią, martwiłam się papierami do szkoły, miałam nieszczęsne bierzmowanie, a weekend majowy spędziłam w Pieninach - było fantastycznie, piękna pogoda, po prostu super :) Ale teraz, gdy powiedzmy - mniej-więcej się poukładałam, zamierzam zrehabilitować bloga. 

Zaczynam od zaległej nominacji do Liebster Award od Veiny i Aley 

z ja-i-frozen.blogspot.com. 

Wielkie dzięki, dziewczyny, że o mnie pomyślałyście :D Strasznie się cieszę, dziękuję i przepraszam, że aż tyle to trwało :)


"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."


1. Co skłoniło cię do założenia bloga?
Nudne czerwcowe popołudnie, początek wakacji, jakiś zarys fanficku w głowie i tak zaczął się mały eksperyment blogopodobny, który trwa aż do dzisiaj :D Byłam wtedy po pierwszej klasie gimnazjum, a pierwszą nazwą bloga były Cukrowe Róże ;)


2. Jakie 3 fikcyjne krainy chciałabyś odwiedzić?
Na pewno Hogwart – to się rozumie samo przez się. Uwielbiam Harry'ego Pottera i wciąż czekam na mój zaginiony list. Poza tym z przyjemnością poleciałabym na pegazie do Obozu Herosów i odwiedziła Akademię Jedi Luke Skywalkera na Yavinie 4 :)


3. Czy miałaś okres kiedy chciałaś zamknąć bloga? Przez krytykę, czy brak czasu? Jak go przezwyciężyłaś?
Chyba nie pamiętam takiej sytuacji. Jeśli nie miałam czasu, to po prostu się nie odzywałam ani nie pisałam bez robienia zawieszeń/zamykania i tak dalej. Zawieszałam tylko wtedy, gdy wyjeżdżałam na dłużej i wiem, że nie będę miała okazji przysiąść nad blogami – w te wakacje też wrzucę na taką informację.


4. Co myślisz o metodach nauczania w swojej szkole? (byłej, teraźniejszej)
Wszystko zależy od nauczyciela i od przedmiotu; mam beznadziejną fizyczkę, której system nauczania jest po prostu nielogiczny i kiepską nauczycielkę geografii, która zwyczajnie nie umie tłumaczyć, ale za to świetną matematykę i po prostu FANTASTYCZNĄ panią od informatyki, którą uwielbiam i bardzo szanuję. Każdy nauczyciel coś tam próbuje przekazać i generalnie nie jest źle, a nawet jest dobrze – mimo, że to małe, wiejskie gimnazjum. Odkąd wprowadzili dziennik elektroniczny, zasady oceniania są bardzo jasne, więc to jest też na plus jeśli chodzi o nauczanie. Ale nie trawię, gdy nauczyciel przerabia temat po łebkach i odpuszcza - sobie i nam. To mnie rozczarowuje.
Już niedługo kończę tą szkołę i cóż… zobaczymy, jak będzie w następnej. Trzymajcie kciuki, żebym się dostała  :)


5. Jaki zawód planujesz wykonywać, kim być?
Dziś pisałam ankietę i było bardzo podobne pytanie. Zobaczymy, jak to wyjdzie, nie chce nic mówić, bo sama do końca nie wiem. Jakoś się ułoży, mam odległy plan, który coraz bardziej sobie układam. Nie będę mówić konkretnie o zawodach; przede wszystkim chce wyjechać do Szwecji.

6. Jaki jest najgłębszy (w znaczeniu) film jaki obejrzałaś?
Stowarzyszenie Umarłych Poetów, Ciche Rzeczy – bardzo polecam.

7. Czy chciałabyś być towarzyszem Sherlocka Holmesa zamiast Watsona, oczywiście gdybyś miała taką możliwość?

Szkoda mi Watsona, ale cóż – jestem cholerną egoistką i jeśli mam skorzystać ja albo ktoś, to, przykro mi, ale odpowiedź jest jasna. Zostaję z Sherlockiem!


8. Co myślisz o lekturach obowiązkowych? 
Czytam, bo po coś zostały wrzucone na Listę Książek Które Każdy Powinien Znać. Niektóre są koszmarne – nędzne Yellow Bahama w Prążki, ale większość naprawdę mi się podoba – chyba najbardziej lubię Dziady, W pustyni i w puszczy i Szatana z siódmej klasy.

9. Co lubisz jeść?
Truskawki!

10. Czy lubisz chodzić do kina?
A kto nie lubi? Bardzo, choć nie zawsze mam czas i kasę. Najchętniej z kimś. Ostatnio byłam… naprawdę dawno. Chyba na Zbuntowanej, nic więcej mi nie przychodzi do głowy. Czekam teraz na Papierowe miasta i na pewno wybiorę się na seans J


11. Jak często kupujesz książki?
Tak często, jak pozwala mi portfel i zdrowy rozsądek. Niedawno przyszalałam, gdy Empik oferował 3za2, a ja głupia się skusiłam i kupiłam sześć książek x.x Staram się oszczędnie do sprawy podchodzić, ale gdybym mogła… :D


Nominuję:
http://przy-filizance-herbaty.blogspot.com/
http://avatarowyswiat.blogspot.com/

I na koniec pytania:

1. Gdzie spędzisz tegoroczne wakacje?
2. W jakich fandomach jesteś?
3. Piosenka na dzisiaj?
4. Co motywuje cię do działania?
5. Jaki jest Twój ulubiony ciuch?
6. W jakim fikcyjnym świecie chciałabyś żyć?
7. Czego się boisz?
8. Książka, do której możesz wracać i wracać, a i tak ci się nie nudzi?
9. Jak masz na imię?
10. Co cię inspiruje?
11. Ulubiony - okej, jeden z ulubionych - filmów?

I na koniec najśliczniejsze kwiatki na świecie!
Jak  spędziliście długi weekend? Gotowi na wakacje? 
Rozdział którego opowiadanie opublikować jako następny? - jakieś wskazówki?
Pozdrawiam :*