31 stycznia 2015

Serca Lód cz.2: Nie rozmawiam z nieznajomymi! (Strażnicy Marzeń/Kraina Lodu)

Słodkie, prawda? :)



            Jack Mróz poczuł, jakby ktoś huknął go w głowę cegłą. Przed oczami zawirowała mu mieszanka wszystkich kolorów, błysków i świateł, od których aż go zemdliło. Chciał krzyknął, ale głos uwiązł mu w gardle. Zachwiał się i upadł na kolana, dysząc ciężko. Musiał pooddychać głęboko, by się uspokoić. Laska wypadła mu z rąk i leżała kilka metrów przed nim na krzaku malin.
            Nagle Jack zdał sobie sprawę, że nie otocza go już zaśnieżone, zmarznięte miasto. Klęczał na miękkiej, zieloniutkiej trawie – tak zielonej, że prawie nierzeczywistej. Wytrzeszczył oczy i rozejrzał się dookoła, wodząc wzrokiem po wysokich, rozłożystych drzewach, przez gałęzie których przebijało się ciepłe, wiosenne słońce. Jack wystawił twarz ku jego promieniom i uśmiechnął się szeroko.
            Zapowiadała się przednia zabawa.
            Ruszył niespiesznie, ciesząc się miękkością trawy pod stopami i świergotem skowronków. Powietrze był rześkie i świeże, przyjemnie łaskotało gardło. Wymachiwał swoją laską i pogwizdywał starą przyśpiewkę.
            - Niech Zając żałuję, że ze mną nie poszedł – zachichotał. – Taka Wielkanoc by mu się na pewno spodobała.
            Już wkrótce znalazł się na ulicach jakiegoś miasta. Domy były niskie i skromne, ulice popękane, ale utwardzone i zakurzone, a wszędzie słychać było wesoły gwar rozmów. Jack jak przez mgłę przypomniał sobie, że tak mogłoby wyglądać jego rodzinne miasto.
            Grupka dzieciaków przebiegła koło niego ze śmiechem. Jakiś szczerbaty dzieciak wpadł na niego i runął na plecy. Jack wytrzeszczył oczy, ale nie był jeszcze na sto procent pewien.
            - Przepraszam, psze pana – wybełkotał chłopak i pobiegł dalej.
            Jack uśmiechnął się zwycięsko, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę jest widzialny, jest prawdziwy, nie jest tylko cieniem, bajką. Coraz bardziej mu się tutaj podobało. Nie mógł pozostać dłużny cwaniakowi.
            Dyskretnie pstryknął palcami, a pod stopami dzieciaka – ni stąd ni zowąd – pojawił się lód. Chłopak poślizgnął się i o mało nie wybił przedniego zęba. Jack nie powstrzymał triumfującego uśmiechu.


            Znudzony zwyczajnym spacerem, zawędrował w mniej uczęszczana uliczkę i skoczył na dach, wzbijając się na lodowatym wietrze ponad miastem. Śnieg zawirował mu w białych, sczochranych włosach, a podmuch rozdął kurtkę, wdzierając się pod spód. Zaśmiał się, uszczęśliwiony, przelatując ponad chmurami. O tak, to bez dwóch zdań była wolność.
            - On lata!
            - Anka, chodź stąd!
            Zesztywniał, słysząc zaniepokojone głosy z dołu. Zmarszczył brwi i zanurkował na ziemię, opadając z gracją na rozgrzany słońcem, brukowany dziedziniec z fontanną na środku. Gładkie, marmurowe kolumny zapierały dech w piersiach, podobnie jak spadziste dachy i bogato zdobione rzygacze w kształcie głowy smoka.
            - Po królewsku – zauważył z uznaniem Jack.
            Stary, chuligański głosik w jego głowie podpowiedział mu, że takie miejsca kryją więcej bogactw niż Święty Mikołaj zgromadził w swoich przepastnych magazynach. Chętnie by obejrzał coś nie coś. Podrzucił laskę, zastanawiając się, ile udźwigną kieszenie starej, wysłużonej bluzy.
            - Czarodziej! – pisnął ktoś cieniutkim, wesołym głosikiem.
            Jack okręcił się na pięcie i dostrzegł dwie dziecięce postacie w sukienkach, stojące tu przy fontannie. Mniejsza, z rudymi warkoczykami i okrąglutką, zarumieniona buzią, stała tuż przed nimi, wpatrując się w niego z figlarną ciekawością. Uśmiechała się, zauroczona jego lądowaniem, miętoląc w palcach koronkę żółtej sukienki.
            - Cześć, dzieciaku…
            - Anka, odsuń się od niego! – zakomenderował poważniejszy głos.
            Dziewczynka zmarszczyła spiczasty nosem i cofnęła się dwa kroki, zrównując się z wyrośniętym chudzielcem w granatowej sukience ze srebrnymi zawijasami – Jack dałby sobie rękę uciąć, że to siostry.
            Druga była wyższa i szczuplejsza, chuda jak szkapa, blada i poważna; miała niebieskie, rozświetlone oczy i jasne, niemal białe włosy, zaplecione w jeden, gruby warkocz spływający po karku. Zaciskała usta z niepokojem i mierzyła Jacka oceniającym spojrzeniem, które wcale mu się nie spodobało.
            - Ale Elsa! – powtórzyła Anka z wyrzutem. – To czarodziej! - powtórzyła wyraźnie, w obawie, że siostra nie do końca ją zrozumiała. – Tak jak ty.
            Starsza oblała się rumieńcem, ale ani na moment nie straciła hardej miny.
            - Bzdura. Niech pan stąd idzie, tu nie wolno wchodzić.
            - Hej, hej! – zachichotał Jack. Bojowość małej po prostu go rozbrajała. – Spokojnie, mała. Twoja siostra ma rację, nie ma się czego bać.
            - Nie co dzień widuje się ludzi spadających z nieba – odparła chłodno dziewczynka, a Jack wybuchnął serdecznym śmiechem. Przemawiała jak jakaś wysokość albo księżniczka -  tak poważne słowa w ustach małolaty brzmiały niedorzecznie. Widuje się! Spadających!, powtórzył z myślach z rozbawieniem.
            - Robi pan czary? – wtrąciła ruda Anka zza pleców siostry.
            - Prawdziwe czary – zapewnił z błyskiem w oku.
            Anka wciągnęła powietrze ze świstem i wyrwała rączkę z silnego uścisku siostry, podbiegając do Jacka.
            - Pokaż! – zawołała, ukazując ogromną przerwę po brakujących jedynkach.
            - Anno! – krzyknęła rozgniewana Elsa. – Zostaw tego oszusta, idziemy stąd! – oznajmiła, zbliżając się do Jacka. Podeszła w jego stronę, gniewnie stukając obcasami w bruk dziedzińca. Jack dziwił się w duchu, że płyty wytrzymały siłę grzmotów. Taki chudzielec, a jak tupie, zakpił w myśli.
            - Przecież to tylko zabawa – Jack uniósł ręce w obronnym geście.
            - Nie rozmawiam z nieznajomymi – odparła twardo, prychając wściekle.
            - No bez przesady! – przewrócił oczami. Upartość tej małej Elsy, kimkolwiek była, zaczynała go powoli drażnić. – To tylko zabawa – powtórzył. – Straszna z ciebie nudziara.
            Dziewczynka zatrzymała się w pół kroku i zmierzyła go ostrym spojrzeniem. Jack miał wrażenie, że z jej niebieskich oczu zaraz buchnął błyskawice, gotowe go spalić. Wciągnęła ze świstem powietrze i…
            Zrobiła coś dziwnego, ale Jack nie dostrzegł co, bo w tej samej chwili lodowata, śniegowa kulka poleciała wprost na niego i rozbiła mu się na nosie. Zachwiał się i runął na podłogę.
            - Śnieg…?
            Śnieżki w środku wiosny były jego specjalnością!
            Zmarszczył brwi i zdmuchnął resztki zimnej brei z nosa. Gdy on płatał takie figle innym, wydawały się zabawne, ale powoli zaczynał zmieniać zdanie. Stąd na małolata wzięła śnieg?
            Spojrzał na nią ze zdumieniem. Miała niepewną, speszoną minę, jakby przed chwilą zrobiła coś bardzo niedobrego. Po rzucanie we mnie było niedobre, skwitował Jack. Nagle zobaczył coś, co kompletnie zbyło go z pantałyku.
            Czubki palców dziewczynki były zamarznięte i pokryte szronem.
            Z wrażenia nie mógł wykrztusić słowa: siedział z szeroko otwartymi ustami, wgapiając się w małą istotkę, która – tak jak on – potrafiła robić czary.




Rok. Minął rok od pierwszej części >.< Aż mi wstyd, że tak zaniedbałam to opowiadanie. Na angielskim siedziałam z N., która strasznie shippuje Jackselę i wywiązała się taka rozmowa, po której mnie tknęło, żeby odkurzyć to opowiadanie :)
Wpisując tytuł za pierwszym razem machnęłam Strażnicy Lodu/Kraina Marzeń i dłuższy czas nie mogłam się zorientować, co właściwie jest nie tak :)

A teraz lecę do fryzjera <3 Dziś wieczorem mam wielki bal :) 

29 stycznia 2015

Zawsze będę (Star Wars, one-shot)



         - Nie ruszaj tamtych kabli! – warknął Han, unosząc zaparowane gogle i mierząc dziesięcioletnią córkę najsroższym ze swoich spojrzeń. Dziewczynka uśmiechnęła się ujmująco, ale tym razem nie rozpuściła irytacji ojca. Posłusznie odsunęła się od uszkodzonego mechanizmu i zajęła przestawianiem dźwigni i wciskaniem guzików.

         Han przetarł zaparowane gogle rękawem starej koszuli i ponownie pochylił się nad otwartym włazem. Silnik podświetlny Sokoła Tysiąclecia zajęczał nieszczęśliwie, jakby miał żal do swojego właściciela za zapomniany przegląd techniczny, błysnął i ponownie zamilkł. Han zaklął cicho, ale podejrzewał, że córa i tak usłyszała i od tej pory będzie powtarzać obelgę przy każdej okazji.

         - Nie ruszaj! – krzyknął jeszcze raz i usłyszał stłumione westchnienie i to samo przekleństwo, które sam przed chwilą powiedział. Chociaż nie był wrażliwy na Moc i nie miał o niej bladego pojęcia, wiedział doskonale, kiedy jego uparta córka go słucha, a kiedy próbuje realizować swoje własne zadania – a w tym przypadku pobawienie się uszkodzonym mechanizmem Sokoła.

         Jaina z rezygnacją usiadła przy włazie i przewiesiła nogi przez krawędź dziury, tak, że machała pozdzieranymi butami tuż koło nosa Hana. Ilekroć próbował się skupić, przekręcić śrubkę albo zespawać kabel, stopy córki migały mu przed oczami. Uśmiechnął się pod nosem, wiedząc, że Jaina celowo go drażni, czeka, aż uda się go zezłościć, a potem zacznie bijatykę albo ucieknie i zmusi, by za nią gonił przez całą rezydencję.

         Zamiast tego, zanim zdążyła się zorientować, poderwał się na równe nogi i złapał ją za kostki, tak, że miała głowę na wysokości jego kolan. Jaina zapiszczała z uciechy i spróbowała się wyrwać, ale bezskutecznie.

         - Ze mną nie wygrasz, dzieciaku! – zawołał, ale pozwolił jej zejść na ziemie i zaraz wdrapać się na plecy. Śmiech rozbrzmiewał w całym pomieszczeniu, odbijał się echem o  ściany i pewnie niósł po całej rezydencji, nawet tam, gdzie Jacen i Anakin byli pochłonięci oglądaniem holofilmów.

         Jaina wybuchnęła śmiechem i spróbowała stanąć na jego ramionach, ale nie pozwolił. Ściągnął ją z pleców i złapał pod ręce, zakręcił, wywołując kolejną salwę pisków i śmiechów. Dopiero, gdy zaczęła zapominać, że w przerwie między jednym krzykiem a drugim, należy zaczerpnąć tchu, postawił ją na podłodze i sam opadł na ziemię.

         Dziewczynka westchnęła, zawiedziona końcem psot, ale usiadła obok niego i położyła głowę na szerokim ramieniu ojca. Ona i Jacen byli wiernymi kopiami Hana Solo, nawet kopiowali jego sławny na całą galaktykę uśmiech.

         - Jestem głodna – oznajmiła po chwili, jakby w nadziei, że dostanie jakieś słodycze, ale ojciec pokręcił tylko głową.

         - Nie przypominam sobie, żeby kuchnia była zamknięta – stwierdził, czochrając rozpuszczone włosy. Jaina miała równie gęste i ładne włosy jak jej matka, księżniczka Leia Organa Solo, ale nigdy ich nie czesała ani nie kręciła, zbyt zagoniona, by mieć czas na takie „babskie bzdury”, jak zwykł mawiać Jacen. Pędziła, żeby wszystko zobaczyć, wszystko przeżyć, wszystkiego doświadczyć.

         - Zrobisz mi coś...? – westchnęła przymilnie, ale pokręcił głową.

         - A Moc łapek nie dała? – dźgnął ją lekko w żebro i wrócił do pracy.

         Siedziała jeszcze chwile, ale zaraz ruszyła w stronę kuchni w poszukiwaniu czegoś, co można by było szybko przyrządzić, a najlepiej zjeść od razu. Han podejrzewał, że zmusi starego, złotego droida Threepio, żeby jej coś przygotował, bo sama była zbyt leniwa, by zajmować się czymś tak prozaicznym jak gotowanie.

         Chwile potem usłyszał odległy trzask drzwiczek i uradowany okrzyk, spowodowany najpewniej odnalezieniem ciasteczek. Han westchnął cicho. Miał w domu trzy niemożliwe żarłoczne bestie, które znalazły każdy schowany smakołyk.

         Pochylił się jeszcze raz nad silnikiem i ponownie podjął się próby naprawy. Jeden z przewodów zaskwierczał ostrzegawczo, błyskając niebezpiecznie. Han cofnął rękę, nie mając ochoty składać ofiary ze swojej krwi, ale już wiedział, że tamten uszkodzony mechanizm, który Jaina chciała reperować, ma związek z problemem z silnikiem.

         Westchnął cicho i skupił się; delikatnie odsłonił pokrywę ostrym pilnikiem i kleszczykami zaczął przekręcać kolejne trybiki. Ciepło buchnęło mu w twarz, w chwili, gdy dotknął czerwonego mechanizmu. Burknął coś pod nosem, mrużąc oczy, ale zignorował dym i nie zamierzał odpuścić.

         Już miał odłączyć jeden z kabli zasilania, gdy usłyszał krzyk, a potem huk upadku.

         Zerwał się na równe nogi, omal nie uderzając głową w krawędź włazu i omiótł spojrzeniem sytuacje. Poczuł, że ręce zaczynają mu się pocić, a serce przyspiesza trochę za bardzo.

         Jaina leżała bez ruchu niedaleko uszkodzonego mechanizmu z przerwanymi kablami. Zdawała się być słaba i bezwładna, skulona w pozycji płodowej, jakby ktoś nią rzucił.

         - Cholera jasna! – wrzasnął Han, biegnąc do dziecka.

         Jaina była uparta, tak samo jak on i Leia, a może nawet bardziej. Nieważne, że prosił, żeby nie dotykała, przestrzegał, że może okazać się niebezpieczne, ona musiała iść po swojemu, zrobić wszystko, węgle własnego widzi misie. Działała zgodnie z zasadą, ja będę pierwsza, której nic się nie stanie, nieważne, że prosił „nie wsadzaj tam nogi”, ona i tak by weszła, nawet gdyby miała stracić całą kończynę.

         Delikatnie uniósł swoją małą dziewczynkę i niepewnie, drżącą dłonią, zmierzył puls. Był. Odetchnął z ulgą, całując jasne czoło. Twarz miała spokojną i senną, zupełnie nieświadomą, jakiego stracha napędziła ojcu. Straciła przytomność, to wszystko. Han próbował się uspokoić, ale palce i tak mu drżały.

         Spróbował ją ocucić. Uderzył lekko blady policzek, modląc się, żeby znów ujrzeć błyszczące oczy córki w kolorze koreańskiej whisky. Drgnęła i zamrugała powiekami, krzywiąc twarz. Spróbowała przysłonić ręką oczy, zaślepiona intensywnym światłem paneli jarzeniowych.

         - Tato...? – bąknęła cicho, prawie płaczliwie.

         Han nie był w stanie mówić; westchnął ciężko i ucałował ją w czoło przejęty i wzruszony, a przede wszystkim wdzięczny, chociaż nie wiedział komu. Jaina poruszyła się lekko w jego ramionach, wciąż obolała.

         - Nie cierpię elektrowstrząsów – westchnęła cichutko, pozwalając, by wziął ją na ręce i zaniósł do pokoju, który dzieliła z bratem bliźniakiem, Jacenem. Chciała coś powiedzieć, wytłumaczyć się, ale nie potrafiła znaleźć słów. Wydusiła w końcu krótkie : – Przepraszam.

         - Daj spokój, dzieciaku – mruknął Han, naciskając łokciem klamkę i wnosząc ją do pokoju. W duchu przeklinał własną nieostrożność. Gdyby tylko był przezorniejszy, zabezpieczył kable, być może Jainie nic by się nie stało. – Zaraz zadzwonię po droida medycznego.

         Już miał wstać i odejść, gdy chude palce zacisnęły się na jego ręce i delikatnie zatrzymała. Jaina patrzyła na niego ze skruchą i czym na kształt strachu i strasznego poczucia winy; chociaż niczego nie mówiła, zrozumiał.

         - Przepraszam – bąkneła jeszcze raz.  – Powinnam była cię słuchać. Teraz jesteś zły.

        Han skrzywił się lekko. Owszem, był wściekły, ale nie na Jainę. Jeśli czegokolwiek nauczył się od Luke’a Skywalkera, to tego, że nikt nie jest odpowiedzialny za jego uczucia, jedynie on sam. Musiał się nauczyć za nie odpowiadać, rozumieć samego siebie, ale nikogo nie obciążać. W tej chwili był raczej zły na samego siebie, że nie zdołał upilnować dziecka.

         - Powinnaś – przyznał, siadając obok. Pogłaskał dziewczynkę po czole i przez chwilę milczał. – Ale nie jestem zły.

        Wydawało mu się, że w brązowych oczach córki zatańczyły iskierki ulgi. Chciał, żeby Jaina, Jacen i Anakin, byli najszczęśliwsi na świecie. Żeby nie musieli nigdy robić niczego wbrew sobie. Żeby byli zdrowi, bezpieczni... Na pewno nie chciał, żeby jego ukochana córa poznała ból.

         - Więc dlaczego...? Czuję, że coś jest nie w porządku.

         Han uśmiechnął się krzywo. Oczywiście, Moc.

         – Wiesz, że jesteś całkiem jak ja?

         Jaina uniosła brwi całkiem tak, jak czyniła to jej matka za każdym razem, gdy udało mu się ją zaskoczyć. A nie łatwo było zaskoczyć księżniczkę Leie Organę Solo.

         - Zawsze musiałem zrobić wszystko po swojemu – westchnął, pozwalając, by małe, gładkie ręce bawiły się jego dużymi dłońmi. – Spotkałem na swojej drodze wielu ludzi... I teraz, jak tak myślę, to zaskakująco często źle wybierałem. I przez to cierpiałem.

         Jaina zmarszczyła brwi, ale się nie odezwała.

         - Zrobiłem całkiem sporo głupot. Ale wiesz, wszystko się ułożyło. Mam najwspanialszą żonę na świecie i troje genialnych dzieciaków, chociaż mnie nie słuchają – dodał z krzywym, cierpkim uśmiechem. Jaina leciutko się zarumieniła, ale minę wciąż miała poważną i zamyśloną, jakby rozważała słowa ojca.

         - Co chcesz powiedzieć? Jesteś zły, bo jestem jak ty i... robię głupoty?

         - Chciałbym cię chronić. Od całego zła, które siedzi w Galaktyce. Ale przecież nie dam rady. Musisz sama się wielu rzeczy dowiedzieć... Złości mnie, kiedy nie potrafię się tobą zająć jak trzeba, co zrobić. Przyjdzie jeszcze wiele takich sytuacji, że nie będę mógł obronić cię przed bólem...

         - To znaczy, że muszę sama sobie radzić? Bez ciebie? - Jaina wcale nie wydawała się zadowolona; skrzywiła się i popatrzyła na niego z mieszaniną strachu i niepewności. Odszukał jej dłoń i uścisnął.

         - Dzieciaku – Han spojrzał głęboko w oczy córki. – Nieważne, co się będzie działo, ja zawsze będę przy tobie. Nie przeżyję za ciebie życia, nie przecierpię wszystkiego, ale zawsze będę, słyszysz? I zawsze możesz do mnie przyjść.

         Jaina uśmiechnęła się, podniosła się chwiejnie i ucałowała policzek ojca.

23 stycznia 2015

Liebster Award

Hej, hej :) Witam Was w poście innym niż zwykle, bo dziś zabawa Liebster Award. Ślicznie dziękuję Soni Miss Blogerce  za nominację :* Ciszę się, że o mnie pomyślałaś i ściskam mocno! Przypomnę jeszcze zasady i do zabawy!

Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy podziękować bloggerowi, który Cię nominował, odpowiedzieć na 11 pytań. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. 


1. Co Ci się najbardziej podoba w Twoim blogu?



Szablon! Jest cudowny i gdy go znalazłam, przeglądając któryś raz galerie szabloniarni, stwierdziłam, że jest idealny. Postacie na nagłówku są z filmu CHARLIE, który naprawdę mnie urzekł i który zamierzam ponownie obejrzeć w niedzielę.

2. Jaki jest Twój ukochany serial/film?


Ulubiony film? Obawiam się, że będzie ich więcej niż jeden.






Nędznicy, Harry Potter, Imperium kontratakuje (Uwielbiam Starą Trylogie Gwiezdnych Wojen, a ze wszystkich trzech części najbardziej podobała mi się właśnie ta – najlepsza <3), Stowarzyszenie Umarłych Poetów (Pierwsza zasada: nigdy nie płacze w szkole. Złamałam ją do tej pory tylko dwa razy w ciągu trzech lat, ale to historyjki na inny raz. A przy tym filmie… Twarz we łzach, makijaż popłynął, okulary zaparowane. Piękny.), O północy w Paryżu, Kraina Lodu, Charlie (Świetny, idealnie wyważony film z genialnym scenariuszem i bardzo dobrą grą aktorską. Przypominam go sobie za każdym razem, gdy patrzę na szablon.), Wszystko, co kocham, Ostatni dzwonek (Jeden z niewielu polskich filmów, które wywarły na mnie ogromne wrażenie. Takich już się chyba nie robi – piękny, smutny, tragiczny), Hair (genialny musical, coś fantastycznego. Marzy mi się, że kiedyś pojadę do teatru Capitol, do Wrocławia, gdzie grają polską wersję).


A serial: zdecydowanie Doktor Who. Oprócz tego: Gra o Tron, Chirurdzy, Revolution, Scandal.



3. Jeśli zostałoby Ci dwa dni życia co byś zrobił/a?Porozmawiałabym z rodziną i przyjaciółmi, przeprosiła ludzi, z którymi jestem pokłócona, a potem zrobiłabym coś, o czym od dawna marzyłam - czemu nie wyruszyć w podróż z najbliższymi, żeby te ostatnie dwa dni były wyjątkowe dla nich i dla mnie.

4. Jak według Ciebie wygląda idealny świat?


Nigdy o tym nie myślałam. Świat jest jaki jest i nigdy nie będzie idealny.

Możemy tylko starać uczynić go lepszym, zaczynając od samych siebie.



5. Dlaczego prowadzisz blog?

Chcę się nauczyć, jak skrobać, żeby to miało ręce i nogi, dla zajęcia i dla nauki :)


6. Gdybyś mógł/mogła zmienić jedną cechę charakteru co to by było i na co?

Lenistwo na pracowitość.
Nic nie poradzę na to, że strasznie ciężko mi się do czegoś zabrać; powinnam w trymiga posprzątać pokój, a tymczasem znalazłam stary pamiętnik i postanawiam przypomnieć sobie, jak bardzo niedorzecznymi sprawami się przejmowałam i w kim się podkochiwałam. Szczególnie przy tym drugim punkcie często łapie się za głowę. Chciałabym umieć być sumienną, cierpliwą, pracowitą i poukładaną (jak moja mama) – wtedy z wieloma rzeczami bym nadążała, a moje życie byłoby prostsze.


7.Kim chcesz być?


Kończę gimnazjum, a w głowie pusto. Przedstawicielstwo handlowe bardzo mi się podoba, nauczanie brzmi świetnie, na pewno coś związanego z pracą z ludźmi, rozmawianiem, cudownie by było, gdyby do tego można było jeździć, zobaczyć trochę świata. Może ktoś mi doradzi?


8. Dokąd chcesz zajść?


Najdalej jak tylko mogę.



9. Jak myślisz co sądzi o Tobie płeć przeciwna?


Chciałabym wiedzieć, tak bardzo chciałabym wiedzieć!



10. Jaką moc byś wybrał/a gdybyś mógł/mogła wybrać sobie jakąkolwiek chcesz?


Chcę być Panią Czasu i mieć własny TARDIS. 

O nic więcej nie proszę.


11. O czym marzysz?


Żeby być szczęśliwą, podróżować, spełniać się, znaleźć miłość.



Mam przyjemność nominować :)

Czarny Dziedzic 
Veina
Aley
Empiezo Ver



Teraz czas na moje pytania :)

1. Jesteś przesądny? Przesądna?
2. Jaka jest postać z bajek, filmów, której bałam się w dzieciństwie?
3. Na premierę jakiego filmu najbardziej czekasz?
4. Najmilsze wspomnienie z dzieciństwa?
5. Czym się interesujesz?
6. Ulubiona piosenka?
7. Co cię najbardziej denerwuje?
8. Ukochana para z fikcyjnego świata?
9. O czym marzysz?
10. Chciałbyś/Chciałabyś być sławna?
11. Czytałeś/Czytałaś ostatnio jakąś ciekawą książkę? Jaką?


18 stycznia 2015

Gonitwa XIII (Gwiezdne Wojny)




            Milo powoli szedł ciemnymi uliczkami, dźwigając na plecach ogromną torbę. Wnętrze było więcej warte niż wszystko, co miał przez całe swoje życie. Cenne leki, które mogły uratować życie jego chorego brata.
            Chwiał się na nogach, wciąż skołowany wydarzeniami dzisiejszej nocy. Próba zdobycia leków według szaleńczego planu, ten obłęd – bo taka siła nie mogła być normalna – włamanie się do Pałacu i pojawienie się Donar Turii.
            W  tamtej chwili był pewien, że jego życie skończy się na pałacowym dziedzińcu. Tymczasem strażnicy Donar Turii poprowadzili go do upiornie białego laboratorium. Nigdy wcześniej nie widział tak czystego miejsca. Aż wstydził się wchodzić w swoich zakurzonych, starych butach, a jednocześnie do głowy przychodziły mu najczarniejsze myśli: chcieli na nim robić jakieś eksperymenty? Jeden ze strażników szepnął trzy słowa do medyka, a ten – pogrzebawszy chwilę na pułkach – wręczył Milo paczkę z lekami, życząc spokojnej nocy. Zdębiał.
            Ci, którzy podpadli Dona Turii, któregoś dnia po prostu nie wracali do domów, znikali bez wieści, pozostawiając zdruzgotane rodziny. Milo słyszał mnóstwo podobnych historii i nie wierzył, że by on – zwykły dzieciak – był wyjątkiem od tej okrutnej reguły.
            Przekraczając bramy Pałacu, uświadomił sobie, że to nie on, ale Ahsoka była wyjątkiem. Ona zażądała jego uwolnienia, a Donar Turia przytaknęła nie z łaskawej litości, ale dlatego, że było jej wszystko jedno, niech już będzie.
            Ahsoka uratowała mu życie, zdał sobie sprawę. Dwa razy.
            Był roztrzęsiony do tego stopnia, że aż zapomniał o najprostszej prawdziwe jego planety: Donar Turia nie odpuszcza.
            Nie miał pojęcia, że w chwili, gdy opuścił bramy Pałacu, Donar Turia kazała przeszukać rejestry fabryk i znaleźć wszystkich o nazwisku Milo. Nie minęło pół godziny, a pod jego domem już stał oddział żołnierzy, zabierając ojca, matkę i osobę, której absolutnie nie powinno tam być – Anakina Skywalkera, który ledwo zdołał uciec z więzienia, już do niego wracał.

*

            - Wojna trwała długo i pochłonęła zbyt wiele istnień – cichy głos Kanclerza niósł się po senacie, odbijając echem od ścian. Padme siedziała wyprostowana, w fioletowej sukni z odkrytymi ramionami, którą Anakin zawsze uważał za ładną.
            - Ale dzisiaj, w tym historycznym momencie, mogę z dumą ogłosić, że wojny klonów zostały zakończone – ostatnie słowa Kanclerza zagłuszyły gromkie oklaski dochodzące z każdego kąta sali.
            Padme – jako jedna z nielicznych – nie podniosła się z miejsca. Nie dlatego, że nie podzielała szaleńczej radości pokoju, ale dlatego, że nie miała siły. Ogarnęła się błogosławiona ulga i spokój. Koniec. Oficjalne ogłoszenie zawieszenia broni rozbrzmiewała w jej uszach jak najmilsza melodia. Poczuła, że łzy staję jej  w oczach. Nadszedł koniec niespokojnych czasów, teraz przyszedł czas na odbudowę, na reformy i postęp, na… rodzinę.
            Uśmiechnęła się, opuszczając budynek senatu. Niedaleko, na lotnisku, przy nowym myśliwcu, czekał ten, którego najbardziej życzyła sobie zobaczyć. Generał Skywalker w pełnym umundurowaniu, z niemym szczęściem wypisanym na twarzy.
            Padme nie czekała ani chwili dłużej. Nie patrząc, że dookoła roi się od pilotów, klonów i Jedi, pobiegła przez lądowisko, gubiąc po drodze szpilki ze złotymi kamyczkami. Anakin nie wahał się ani chwili dłużej – popędził w jej stronę, omal nie wpadając na czerwonego astromecha.
            Złapał ją w biegu, przytulił tak mocno, że zabrakło jej tchu i obkręcił dookoła.
            - Koniec wojny – wyszeptała.
            - Tak – Anakin ucałował delikatnie jej szyje, ściskając szczupłe, zadbane dłonie swoimi grubymi, szorstkimi palcami. – Koniec z bitwami, koniec z walkami, teraz… nadejdzie lepszy czas. Lepszy czad dla galaktyki. I dla nas.
            - Obiecujesz?
            - Obiecuję – w chwili, gdy Anakin pochylił się, by ją ucałować, jego twarz rozmazała się, pozostawiając tylko szary sufit. Padme jęknęła głucho, czując, że świdrujący ból głowy powraca.
            Leżała w kącie jakiejś nędznej celi, pozbawionej okien i drzwi. Spróbowała się podnieść, ale zawrót głowy sprawił, że osunęła się z powrotem na posadzkę. Całą twarz i plecy miała pokryte lepkim potem, a suchość w gardle nie pozwalała jej krzyknąć o pomoc. Nie miała pojęcia, czym zatruła ją Donar Turia, ale jej dni – a może godziny – zostały już policzone. Spróbowała załomotać w którąś ze ścian, ale ciemność znów odebrała jej świadomość.

*

            Ahsoka ocknęła się w małej, ciasnej sali. Zamrugała, zdając sobie sprawę, że, opierając się plecami o jedną ścianę, nogami sięga drugiej. Wzdrygnęła się, próbując rozprostować nogi. Wraz z powracającą świadomością, ogarnął ją gniew. Donar Turia ma układy z Sithami! Prawie splunęła ze wściekłości. I co teraz z Milo? Czy Donar Turia na pewno spełniła jej żądanie?
            Co zrobić, co zrobić, co zrobiłby Anakin?, powtarzała gorączkowo w myślach. Podniosła się na nogach i już miała spróbować znaleźć wyjście, gdy jej wzrok padł na szczupłe, kobiece ciało w kącie celi.
            Bez trudu poznała ten sposób zaplatania warkoczy i znajomą, bladoróżową suknię, którą często widywała, gdy na zebraniach senatu.
            - Padme! – krzyknęła słabo, padając przy pani senator. Co ona tu, na Moc, robiła? Ahsoka nie miała pojęcia, jak Amidala się tu znalazła, ale nie to było jej największych problemem. Kobieta miała chorobliwe bladą twarz i podkrążone oczy. Spała, sycząc cicho, jakby nie mogła w pełni odetchnąć. Trzęsła się w gorączce, cała spocona i zmarznięta. Ahsoka przygryzła wargi i potrzasnęła kobietą.

            - Niech to – zaklęła pod nosem. Musiała się jak najszybciej stąd wydostać. Przysięgła sobie, że ani żaden Sith, ani sztuczki Donar Turii jej w tym nie przeszkodzą.


*
Rozdział trzynasty, oby nie był pechowy :)
Rozdział miał być wczoraj, ale zakupy trochę mi się przeciągnęły. Trochę bardzo. Nie wiedziałam, że można spędzić sześć godzin w  trzech galeriach handlowych i nie kupić głupiej biżuterii.  
Obejrzałam Rebeliantów i jestem zachwycona. Chyba podoba mi się nawet bardziej niż Wojny Klonów - postacie są super, humor jest, akcja też, no po prostu czad.
Niech Moc będzie z Wami!

15 stycznia 2015

"...żeby z Tobą być" cz. 24 (Ben 10, gwevin)

            Verdona przyłożyła fioletowe dłonie o długich palcach do szorstkiej powierzchni i zacisnęła oczy. Ben aż się cofnął, gdy srebrno-różowe światła rozbłysły wokół włazu. Zaklęcia Czarodziejki pękały jedno  po drugim jak łamane, suche patyki. Rozdziawił usta i wpatrywał się w nieziemską postać babci. Na jej plecach falował ogon, a ciało otaczała tajemnicza, różowa mgiełka energii. Czasami zapominał, że Verdona jest w rzeczywistości nadludzką istotą, jedynie skrytą pod cienkim przebraniem kobiety.

            Gwendolyn nigdy nie dysponowała taką mocą, głównie dlatego, że nie wykorzystała swojego daru, nad czym tak bardzo ubolewała babcia. Kuzynka potrafiła czarować, ale jej umiejętności malały, gdy do gry wkraczała Verdona. Jej moce go poraziły… i przeraziły.

            Właz pękł i rozbłysnął się na milion metalowych kawałków, a Verdona odsunęła się cicho, jakby płynęła w powietrzu. Nawet się nie zdyszała.

            W kurzu dostrzegł ogromne transformatory energii lśniące od siły skumulowanej energii. Gdy spojrzał na zbiorniki, oczy rozbolały go od jasności. Zupełnie jakby patrzył na słońce albo gwiazdy.
            Przypomniał sobie, że statek Ragnaroka potrafił wysysać energię z gwiazd, a potem sprzedawał ją za pieniądze, o jakim nie śniło się najchytrzejszych oszustom we wszechświecie. Wciągnął powietrze ze świstem, zdając sobie sprawę, że chociaż statku już nie ma i wróg nie może zniszczyć Słońca, to moc zdolna zniszczyć planetę wciąż jest do wykorzystania. Przeklął w duchu siebie i wszystkich Hydraulików, którzy – po pierwszym i po drugim schwytaniu Ragnaroka – nie znaleźli jego kryjówek i nie skonfiskowali broni.

            Ledwo zdążył się rozejrzeć, gdy z dymu wyłoniła się kobieca postać w fioletowym kombinezonie ze srebrnymi klamrami i w czarnych, błyszczących butach na grubych obcasach.

            - Niegrzeczne jest wyważać drzwi – zauważyła chłodno, a jej dłonie rozbłysły różową maną. Ben nie zdążyłby się obronić, gdyby nie Verdona – z nią Czarodziejka nie miała żadnych szans. Anodytka dysponowała prawdziwą mocą – a nie czarami, magią i oszukańczymi sztuczkami.

            Czarodziejka runęła na ziemię, a srebrne włosy rozsypały się po jej twarzy. Ben już miał atakować, ale zawahał się w pół kroku, uświadamiając się, że jest o krok od powielenia swoich dawnych błędów. Czarodziejka znów tylko się z nimi drażniła, miała ich zatrzymać, nie dopuścić do tego, który naprawdę przewodził – do Ragnaroka.

            - Zajmę się nią, Verdono!

            Z całych sił uderzył w zielono-czarną tarczę zegarka, odpalając Omnitrix. Wrzasnął, a jego grzbiet wygiął się pod nienaturalnym kątem, a twarz spłaszczyła się i poszerzyła.

            - JETRAY!

            Czerwony, ogromny nietoperz o wściekle limonkowych oczach pofrunął tuż nad sufitem i strzelił jadowicie zielonym laserem w stronę oszołomionej Czarodziejki. Poczuł, że ogarnia go złośliwa satysfakcja – po raz pierwszy zdobył choć maleńką przewagę nad przeciwniczką. Zatoczył koło i wylądował przed Verdoną, która przygląda się jego popisom z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

            - Zostaw mi ją – zarządził.

            - Chcesz zgarnąć największą frajdę dla siebie, Ben? – obruszyła się. – Szczerze mówiąc, myślałam, że ta wasza Czarodziejka jest lepsza, skoro tyle razy was wykiwała.

            Jetray zatrzepotał skrzydłami, ale nie mógł zaprzeczyć, że Czarodziejka raz za razem dawała im popalić i wciąż, jak powiedziała babcia, była o krok przed nim. I, chociaż nigdy w życiu nie powiedziałby tego głośno, gdyby nie obecność Verdony, teraz też by zwyciężała.

            - Nie o to chodzi, Verdono – powiedział cicho. – To Ragnarok jest teraz najgroźniejszy. A ty… jesteś silniejsza – wyrzucił z siebie, sam nie wierząc, że to powiedział.

            Doskonale zdawał sobie sprawę, że Ragnarok przewyższał ich wszystkich, jego, Gwen, Kevina, już wiele lat temu. Jedyną osobą na tym statku, która była w stanie go powstrzymać, była jego babcia, chociaż wolałby, żeby było inaczej.

            - Owszem, jestem – Verdona zmierzyła go chłodnym spojrzeniem. – Ale nigdy nie sądziłam, że dożyję dnia, gdy Ben Tennyson przyzna, że czegoś nie może.

            - Teraz nie chodzi o to, żeby grać pierwsze skrzypce, ale żeby ocalić ziemię – warknął Ben. – Czarodziejka nie może zatrzymać nas obojga, gdy trzeba działać. Ja się nią zajmę, a potem cię dogonię.

            Po raz pierwszy w życiu Verdona spojrzała na swojego wnuka z uznaniem.

            - Pokaż jej, Ben! – zawołała, po czym przemknęła przez ładownie jak błyskawiczny, srebrno-różowy strumień.

            Ben wzbił się w powietrze i strzelił laserem wzdłuż sufitu. Czarodziejka – z bezgraniczną wściekłością na twarzy – stanęła na nogi, a jej ramiona otoczyła różowa energia.

            - Dalej, Czarodziejka! – zawołał prowokująco. – Tylko na tyle cię stać?

            - Przestaniesz się śmiać, Tennyson – wydyszała. – Gdy twoja mała planetka rozsypie się w popiół!


            Włosy zafalowały wokół jej bladej twarzy, a oczy zaszły złowrogą mgłą. Ben nie dał jej ani chwili więcej – ruszył do ataku.

*
Dzisiaj wyszło króciutko, głównie dlatego, że spieszę się na zajęcia z angielskiego za godzinkę. I porobiły się takie dziwne przerwy, które potem spróbuję usnąć.
A w następnym spotkanie Gwen i Kevina :)