26 lipca 2017

Swiatło 24: Królestwo Ziemi (Avatar:Legenda Aanga)

KSIĘGA 2



            Wczesnym rankiem do wioski dotarła dziwna postać. Wynurzyła się z mgły zaraz po wschodzie słońca, przyszła od strony portu ze skromnym workiem na plecach. Była to młodziutka dziewczyna, najwyżej szesnastoletnia. Właściciel karczmy chciał ją zagadać; słyszał, że cały port spłonął, gdy statek Narodu Ognia rozprawiał się z piratami. Obca jednak nic nie wiedziała, albo nie chciała mówić.
            Zresztą, była dziwna. Od razu zauważono, że nie tutejsza. Miała ciemną buzię i płaski nos, rysy, jakie widuje się u ludzi z Plemienia Wody. Ale skąd ktoś z Bieguna wziąłby się tak daleko za morzem. Ubrana była też egzotycznie, w czerwieni i czerni, kolorach Narodu Ognia. Szybko uznano ją za podejrzaną i bacznie obserwowano.
            - Pewnie przyszła z kolonii za robotą – zawyrokował karczmarz, u którego się zatrzymała, tylko na jedną noc.
            Wzięła najskromniejszy pokój na strychu, choć – gdy płaciła za śniadanie – karczmarz dostrzegł w sakiewce złoto. Nie była rozmowna i wszystkie pytania zbyła. Słowem, dziwaczka.
            Później karczmarz dziwił się tylko bardziej.


            Katara szybko zrozumiała, że musi zmienić swoje przyzwyczajenia i nauczyć się żyć w zupełnie innym świecie. Dawno, dawno temu, gdy porwali ją Najeźdźcy i wywieźli z domu do obcego kraju, trafiła na drugi koniec świata. Nie umiała żyć w Pałacu i nie znała zasad nowego miejsca. Trwało, zanim się otrząsnęła i nauczyła funkcjonować w innej rzeczywistości. Teraz musiała drugi raz dźwignąć ten ciężar.
            Królestwo Ziemi.
            Wiedziała o nim tyle, co nic. Gdy była dzieckiem, czytała wraz z Zuko książki starych geografów. Pamiętała pożółkłe ryciny: góry na północy, olbrzymie pustynie, otoczone murami Ba Sing Se i kolorowe miasta z zawiłymi ulicami. Nie miała pojęcia, jak ma sobie tu ułożyć życie.
            O powrocie na Północ nawet nie marzyła. Musiała się skupić, by przeżyć kolejny dzień, miesiąc. Być może kiedyś uda jej się dostać na statek, dopłynąć na Biegun, wrócić do domu. (Jeśli jeszcze miała jakiś dom).
            Już pierwszego dnia pobiegła na targ. Budziła zbyt dużo zainteresowania nie tylko swoją egzotyczną urodą, ale także nietypowym ubraniem. Tu ludzie nosili kolory swojej nacji, kolory ziemi.
            W Narodzie Ognia przywykła do jedwabi i kaszmiru. Ubrania były lekkie jak mgiełka i ozdobione złotymi nitkami. Tutaj wszystko było proste, wygodne, praktyczne. Żadnych zawiłych wiązań, zwykła zapięcia. Kupiła kilka lnianych sukienek, idealnych do pracy. Spodziewała się, że czeka ją harowania aż do potu czoła.
            Pracowała już jako praczka. Tuż po zniknięciu Królowej Ursy wyniosła się w Pałacu, ale mieszkała wówczas z… Zadrżała na wspomnienie Hamy. Wolałaby jej nigdy nie poznać.
            Nawet mówiła inaczej niż ludzie z Królestwa Ziemi. Zaraz po przybyciu do Pałacu, Azula dokuczała jej, że śmiesznie zaciąga przy samogłoskach. Z czasem jej akcent się zmienił, nabrał krzykliwej maniery pochodzącej z Narodu Ognia.
            Zresztą, już pierwszego dnia zauważyła, że ludzie tutaj mówili mało i stanowczo. Byli tacy, jak ich żywioł – niezachwiani, twardzi i trochę gruboskórni, ale Katara darzyła ich sympatią. Byli jej przyjaciółmi bardziej niż żołnierze Ognia.

            Gdy Katara później opowiadała o swoim życiu, pomijała pierwsze tygodnie w Królestwie Ziemi. Był to nudny, przygnebiający okres. Nie miała przy sobie nikogo, nie potrafiła się zaprzyjaźnić z miejscowymi.
            Pracowała przy porcie, oprawiając ryby. Chociaż była blisko wody, źródła jej siły, to szczerze nienawidziła paskudnego zajęcia. Każdego wieczoru szorowała dłonie tak długo aż puchły, a i tak czuła wstrętny zapach.
            Trwała w dziwnym letargu, Monotonnie spędzała dni, oszczędzała niemal na wszystkim, chociaż nie wiedziała, na co zbiera. Przełom nastąpił nagle w chwili, której najmniej się spodziewała.
            Było to w dniu, w którym patrol Narodu Ognia miał odebrać haracz od właściciela fabryki, w której pracowała. Wszyscy obawiali się tego dnia, świadomi, że żołnierze z każdą wizytą biorą więcej i więcej. W porcie panowała niespotykana cisza, niewielu ludzi odważyło się wyjrzeć z domu.
            Z żołnierzami nie było żartów. Za krzywe spojrzenie można było spłonąć na oczach rozweselonego patrolu.
            Katara nie bała się żołnierzy. Tak naprawdę niewielu rzeczy się już bała. Strach towarzyszył jej bardzo, bardzo długo, przez całe lata. Gdy mieszkała w Pałacu, a potem gdy wypłynęła z Zuko drżała nieustannie. Ale odkąd została sama, potrafiła się odciąć od wszystkich emocji.
            Pracowała sumiennie i po cichu, zresztą tak jak zazwyczaj. Obserwowała bosmanów, którzy kręcili się niespokojnie po plaży. Widziała niepokój na sinych twarzach – żołnierzom z Narodu Ognia przychodziły do głowy różne rzeczy. Mogli zatopić kutry albo spalić nowy żuraw przy studni.
            Patrol nie nadchodził.
            Katara pracowała niewzruszona do chwili, gdy wyczuwał swąd dymu. Ostra woń dobiegała gdzieś od strony lasów okalających wioskę. Spłoszona rozejrzała się dookoła, przeczuwając, że nie wróży to nic dobrego.
            Ruszyła, by się ukryć jak najdalej od portu. W tej samej chwili u bram wioski wybuchło zamieszanie, ale jakże inne, od tego, czego wszyscy się spodziewali. Najpierw rozbrzmiał długi, radosny gwizd, a potem setki krzyków zlały się w wybuch radości.
            - BIERZCIE! – ktoś ryknął.
            Katara wybiegła na główny plac i stanęła jak wryta.
            Do wioski wjeżdżał olbrzymi wóz, obładowany beczkami z winem, skrzyniami z suszonym mięsem i belami drogich materiałów. Za nim kolejny i kolejny. Na pierwszym siedział król całego kramu – wysoki, rozwrzeszczany chłopak tak rozczochrany, że Katara nie widziała jego twarzy. Na kolanach trzymał worek ze złotem i co jakiś czas sięgał do niego, wyrzucając monety w stronę ubóstwiającego go tłumu.
            To na pewno nie był patrol żołnierzy Ognia.
            Wokół wozów tłoczyła się szalona hołota – obdarci, roześmiani chłopcy, w prowizorycznych mundurach z partyzancką bronią. Krzyczeli i rozdawali ludziom co popadło.
            - ROZBROILIMY ŻOŁNIERZY OGNIA! – ryknął znowu król przedstawienia i wysypał całe złoto z worka. Jego głos był potężniejszy od skandowania tłumu nie dlatego, że krzyczał, ale dzięki pewności, z jaką mówił.
            Pod kogi Katary posypały się złote monety. Ledwo na nie spojrzała, chciwa staruszka zebrała wszystkie i płochliwie pochowała po kieszeniach, w obawie, że dziewczyna spróbuje jej odebrać cenny skarb.

            Katara gaiła się na obdartusów, którzy najwyraźniej właśnie obrabowali wojsko i nigdy nie była bardziej zdumiona.

5 komentarzy:

  1. Anonimowy23:08

    Świetne <3
    A dodasz wkrótce nowy rozdział Burzy?

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz zamiar wrócić do łowców lub burzy?

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy02:37

    Świetne opowiadanie. Dopiero dziś, przypadkowo na nie wpadłam ale zostaje na dłużej. Czekam na next.
    Nati-chan

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy22:10

    będzie ciąg dalszy?

    OdpowiedzUsuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)