30 sierpnia 2014

Światło 02: Chłopiec, prawie mężczyzna [Avatar: Legenda Aanga]


            Burza rozszalała się na dobre już godzinę po tym, jak opuścili Południowe Plemię wody. Niebo zmieniło się w przerażającą, czarną dziurę, z której nieustannie lał się lodowaty, rzęsisty deszcz. Spieniona woda uderzała o burty statku, zalewała pokład i szarpała potężnym okrętem jakby łupiną orzecha. Nie bałam się morza, bo nauczono mnie, że woda jest moim największym sprzymierzeńcem.
            Ciasna cela pod pokładem nie miała żadnych bulajów. Czułam, że jestem odcięta od świata, zamknięta w najobrzydliwszym i najmniejszym miejscu na całej ziemi. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie byłam tak samotna i porzucona.
            Słuchałam sztormu. Huk burzy głuszył wszystkie inne dźwięki: mój szloch, krzyki żołnierzy Narodu Ognia, wściekłe rozkazy i odległe popiskiwanie szczurów. Pod pokładem unosił się  przykry, kwaśny zapach zgnilizny.
            Gdy kolejna fala uderzyła z impetem, statek zachwiał się, rzucony na lewo. Twarda, wyliniała mata bezwładnie przeleciała na drugą stronę celi. Wstałam niepewnie, mając wrażenie, że kołyszący pokład ucieka mi spod stóp.
            Sztorm szalał na morzu, ciskając statkiem Narodu Ognia – który nagle stał się tylko malutkim stateczkiem – na wszystkie strony. Lodowate fale zmyły kilku marynarzy, którzy spadali do wody bezradni. Gdy spadł pierwszy, wrzeszczeli „Człowiek za burtą!”. Kilku nawet chciało spuszczać szalupę ratunkową, ale łódeczka zostałaby roztrzaskana przez morze w kilka sekund.
            - RUSZAĆ SIĘ, DURNIE! JAKAŚ MŻAWKA NIE POKONA NARODU OGNIA! – przez grzmoty przedarł się ryk dowodzącego. – WEŹCIE SIĘ W GARŚĆ ALBO PÓJDZIEMY NA DNO!  TEN STATEK… TEN STATEK PRZETRWA WSZYSTKO! JESTEŚCIE CHLUBĄ NARODU OGNIA! Jesteście…
            Trzask pękającego masztu zagłuszył krzyki. Zacisnęłam pięści i próbowałam przestać płakać. Wydawało mi się, że w każdym kącie migają ciemne, zatroskane twarze bliskich. Mamusia zerkała na mnie załzawionymi oczami, a tata miał minę, jakby chciał kogoś rozszarpać. Byli tuż obok mnie, ale gdy tylko chciałam się wyrwać z tej klaustrofobicznej celi – odchodzili, rozpływali, zostawiając mnie całkiem samą.
            Nie mogłam niczego zmienić, więc tylko płakałam i płakałam, aż zabrakło mi łez.
            Nagle klapa otworzyła się z trzaskiem. Do środka wpadało lodowate, morskie powietrze i słona woda. Gdybym umiała posługiwać się magią, mogłabym jej użyć, ale byłam tylko słabym dzieckiem bez pojęcia o tkaniu.
            Po schodach zbiegł Yon Rha. Dopiero wiele lat później poznałam jego nazwisko, ale od zawsze miałam w głowie zakodowaną jego wykrzywioną, paskudnie uśmiechniętą twarz. Stanął przy kracie.
            - Niedługo dopłyniemy do Narodu Ognia – oznajmił.
            - Chcę wrócić do domu… - buczałam, wycierając nos w rękawy płaszcza.
            - Nigdy tam nie wrócisz, głupia wieśniaczko! Niech cię szlag, ty sprowadziłaś na nas tą przeklętą burzę, co? Nigdy tam nie wrócisz! Jesteś teraz sama na tym świecie, bez nikogo, bez mamy, bez taty, bez braciszka, głupia…
            Mówił dokładnie o tym, czego się najbardziej bałam. Wybuchnęła jeszcze żałośniejszym płaczem i słucham, jak on się śmieje.
            Obudziłam się zgrzana i zmęczona.
            Przewróciłam się na drugi bok i wtuliłam twarz w aksamitną poduszkę, wdychając zapach nieznanych mi mydeł. Wciąż nie potrafiłam spokojnie spać w Pałacu, mimo, ze była to już kolejna noc z rzędu spędzona na nowym terytorium.
            Początkowo w ogóle nie mogłam wygodnie się położyć. Materac był za puchaty i za miękki, zupełnie inny od łóżka, które dzieliłam razem z Sokką w wiosce. Pierwsze dwie noce spędziłam na podłodze, co bardzo martwiło królową Ursę i dziwiło – a może nawet śmieszyło – wszystkie służące.
            Niemal noc w noc w moich snach pojawiała się wykrzywiona, wściekła twarz dowódcy. Wyśmiewał się ze mnie i groził, że nigdy więcej nie zobaczę mamy. Budziłam się w środku nocy przestraszona i nie mogłam ponownie usnąć aż do rana. Siedziałam na łożu, kiwając się w przód i w tył, i zastanawiałam się, po co wyszywać złotymi nićmi pościel, skoro ma ona jedynie grzać w zimną noc.
            Którejś nocy, gdy tak rozmyślałam, do środka wsunęła się postać w długiej, bordowej koszuli nocnej, z rozpuszczony włosami i bladą, zatroskaną twarzą. Cichutko zamknęła za sobą drzwi i przysunęła się do mojego łóżka.
            - Czemu nie śpisz, Kataro?
            Spojrzałam w jej ciepłą, matczyną twarz i – nie wiem, czemu – przypomniałam sobie koszmarne oblicze dowódcy statku Najeźdźców z Północy. Jego małe, groźne ślepia; ostre, krzywe zęby i uśmiech pozbawiony wesołości.
            - Kochanie, mów zaraz, co się dzieje. Głodna jesteś? Azula coś ci powiedziała? A może któraś ze służących…
            Królowa Ursa była wyjątkowa, ale dostrzegłam to dopiero po wielu, wielu latach. Spieszyła z pomocą do każdego i była gotowa zawalczyć o los najbiedniejszych i najsłabszych istot, nadwyrężając cierpliwość męża i nadszarpując swoją reputację. Nie mogła znieść okrucieństwa i cierpienia, więc posyłała paczki do więzień, rozdawała jedzenie, próbowała pomagać, jak tylko umiała. Zresztą, czasem myślę, że w ten sposób buntowała się przeciwko swojej rodzinie. Być może drażniło ją, że nikt poza Władcą Ognia nie ma nic do powiedzenia w żadnej sprawie, więc robiło co mogła, by wesprzeć skazanych i dopomóc skrzywdzonym.
            Próbowałam jej opowiedzieć moje sny, ale ostatecznie tylko się rozpłakałam. Pozwoliłam, by mnie przytuliła, a było to całkiem przyjemne.
            - Kataro, pamiętasz, co ci powiedziałam? – spytała poważnie.
            Głośno pociągnęłam nosem.
            - Powiedziałam, że kiedyś wrócisz do domu! I robię, co mogę, by tej obietnicy dotrzymać! – mówiła tak dobitnie, że mogłaby pobudzić wszystkich śpiących w Pałacu. – Kochanie, przestań płakać i czekaj cierpliwie, dobrze?
            Kiwnęłam głową, naiwnie wierząc w każde jej słowo.
            - A snami się nie przejmuj, bo to tylko s n y. Bardzo głupie sny! Yon Rha to tylko stary dureń, wiesz? Nie musisz się go bać, kochanie, jest zły, ale przecież już nigdy, nigdy się nie spotkacie. Dopilnuję tego.
            Znów hałaśliwie pociągnęłam nosem.
            - Na razie czekaj, dobrze? Bądź cierpliwa, bo ja szukam dobrego statku, który mógłby… - Królowa Ursa zawahała się, a w jej oczach na moment pojawiło się coś ponurego i zakłopotanego. – Który mógłby dopłynąć bezpiecznie na Biegun Południowy.
            Uśmiechnęłam się szeroko. Czułam, że mam w Królowej przyjaciółkę, a nauczono mnie, że przyjaciele się nie okłamują.
            - Póki co, baw się z Zuko i cieszę się, Kataro… Już ci mówiłam, że w Pałacu można wieźć całkiem przyzwoitce życie – dodała smutno i wytarła rękawem koszuli moje mokre policzki.
            Od tamtej pory zasypiałam z wiarą, że jeśli ten wstrętny Yon Rha znów pojawi się w mojej głowie, obok mnie stanie Królowa Ursa i powie mu, że jest s t a r y m  d u r n i e m. Myślałam o mamie i tacie, i Socce, o tym, jak im się wiedzie i czy bardzo za mną tęsknią. Zastanawiałam się, w jaki sposób dać im znak, że sobie poradziłam na obczyźnie i że niedługo do nich wrócę, tak, jak obiecała mi Królowa Ursa.
*
            - Żeby złapać pingwina, musisz być cicho, kretynie! – burknąłem rozgniewany, gdy ptak wyślizgnął się i zniknął za białą górą.
            - Sam jesteś kretyn – obruszył się Mono i skrzyżował ręce na piersi. – Jakbyś był lepszym myśliwym, miałbyś na pęczki pingwinów!
            - Phi, na pewno jestem lepszym myśliwym od ciebie!
            - Myśliwy musi być mężczyzną – odparł Mono z przekonaniem, kierując się w stronę wioski. Ruszyłem za nim, brnąc w zimnych zaspach, chociaż nie chciałem wracać do domu, bo tam wszystko było ponure i niesprawiedliwe.
            A najbardziej niesprawiedliwe było to, że dranie z Narodu Ognia mogły napaść na naszą wioskę i zabrać małą dziewczynkę bezkarnie.
            - Jestem mężczyzną – odpowiedziałem, zgodnie z prawdą. Jeszcze trochę i dorosnę, a tata zabierze mnie na mój pierwszy taniec na krze i będę n a p r a w d ę dorosły. A dorośli wojownicy są dzielni i ratują siostry.
            - Mazgaj jesteś, nie mężczyzna – zakpił Mono.
            - Powtórz, a dostaniesz! – zagroziłem, podbiegając do chłopaka. Mono tylko wyszczerzył się szeroko, ukazując szczerbate zęby.
            - A kto wczoraj ryczał jak paniusia, co Sokka?
            Pchnąłem Mono tak mocno, że runął jak długi w zaspę. Słyszałem, że coś jeszcze krzyczał, ale przyspieszyłem i zostawiłem go w tyle. Mono był głupi i niewiele rozumiał, ale potrafił się dobrze bić i rzucał śnieżkami jak prawdziwymi zawodowiec. Ja  n i e  r y c z a ł e m, po prostu zrobiło mi się smutno, gdy znalazłem na śniegu lalkę Katary.
            Śnieg siekł mocno, przedostawał się przed futrzaste kaptury i za kołnierz. Parszywa pogoda! Spojrzałem na rozgniewane, ciemne niebo. Czułem w kościach – do tej poru nie bardzo wiem, co to znaczy, ale tata tak mówił, więc ja bezmyślnie powtarzałem – że zbliża się burza. Wsunąłem się do domu, gdzie wesoło skwierczał ogień. Pachniało duszonymi morskimi śliwkami i mięsem foki.
            - Sokka. Jesteś.
            Od trzech tygodni głos mamy miał w sobie bardzo smutną, obcą nutę. Uśmiechała się dużo rzadziej, a jeśli już, to bardzo melancholijnie i tęsknie. Mówiła ciszej i pochylała głową, wiecznie zamyślona i nieobecna. Tata powiedział mi kiedyś, że kobiety mają prawo rozpaczać, tylko dlatego, że są kobietami.
            Ja nie rozpaczałem. Nie snułem się po wiosce jak duch i nie patrzyłem z udręką w zaspy, szukając tam twarzy Katary. To było dla bab, a nie dla wojowników. Zagryzłem wargi i robiłem to, co wcześniej. Wymykałem się na pobliskie lodowe pustkowie i ćwiczyłem. Ciosy, pchnięcia, gardy, rzucanie, padanie – wszystko to, co mogło się przydać wojownikowi aż do chwili, gdy koszule miałem całkiem mokrą od potu i ledwo oddychałem. Wiedziałem, że jestem coraz lepszy i już wkrótce, lada dzień, wezmę łódź taty i popłynę daleko, daleko. Odnajdę Katarę i wrócę razem z nią do wioski, a wtedy będziemy świętować i jeść aż nas będą boleć żołądki.
            Mama pokiwała głową i mechanicznie zaczęła składać ubrania.
            - Tak, mamo, wróciłem. Mój żołądek od dawna domaga się dobrego mięsa!
            - A ty tylko o jedzeniu, Sokka! Są jeszcze inne rzeczy w życiu – poklepała mnie po ramieniu i pochyliła się nad gotującym się kociołkiem. Oboje wiedzieliśmy, że zupa nie będzie smakować tak dobrze, jak wtedy, gdy siedziała z nami siostra.
            - Owszem, są, ale jedzenie jest  b a r d z o  ważne.
            Gdy mama złożyła dłonie, by podziękować duchom za szczęśliwy połów, dodałem:
            - Żeby Katara szczęśliwie wróciła do domu.
            W oczach mamy pojawiło się coś takiego, jakby za chwilę miała wybuchnąć rzewnym szlochem, ale nie przejąłem się tym. Tata uczył mnie, że matki płaczą niezależnie od tego, czy mają powód, czy nie. Nie wiedziała, że już niedługo, a sprowadzę Katarę z powrotem do domu. Rolą brata jest chronić siostrę!
            Do środka wpadł powiew lodowatego, mroźnego wiatru, a zaraz za nim do środła wpełzna zmarznięta, zgarbiona postać w ciemnych futrach z włócznią w ręku. Tata ściągnął kaptur, a na podłogę upadło kilka zamrożonych grudek śniegu.
            - Do czorta z taką pogodą!
            Mama mechanicznie skinęła głową i nałożyła każdemu z nas po porcji. Zauważyłem, że z marszu wzięła cztery miski, tak, jak zawsze. Spojrzała na naczynie i z bólem odstawiła je w kąt, jakby z myślą, że nikt nigdy go już nie użyje. Wepchnąłem sobie łyżkę potrawki do ust i pomyślałem, że lada dzień wyruszę.
            Jedliśmy w milczeniu. Zupełnie nie rozumiałem, dlaczego tak szybko stracili nadzieję, że Katara kiedykolwiek wróci do domu. Denerwowało mnie ich przygnębienie! Nie mogli się poddać i siedzieć z nosami zwieszonymi na kwintę, zwłaszcza tata, przecież był wojownikiem.
            - Trzeba wziąć sprawy w swoje ręce – mruczałem pod nosem, zajadając się potrawką.
            Tata odstawił pusta misę i odchrząknął.
            - O czym mówisz, synu?
            Przełknąłem ostatni kawałek foki i powstrzymałem się, by nie wylizać naczynia. Na świecie nie było lepszej kucharki niż mama. Z prymitywnej, mdławej diety potrafiła wyczarować najlepsze dania.
            - Zamierzam udać się na wyprawę – oznajmiłem uroczyście.
            - Świetnie, synu! – ojciec poklepał mnie po ramieniu. – Za kilka dni wybieram się z kilkoma innymi mężczyznami na polowanie. Będę mógł się pochwalić synem! Twoje pierwsze poważne polowanie.
            - Nie – uciąłem, chociaż byłem mile połechtany „pochwalić się synem”. – Zamierzam wyruszyć do Narodu Ognia.
            Tata rozdziawił usta, a mama pokręciła głową zdumiona.
            - Sokka…
            - Trenuję od dawna, tato, a w ostatnim czasie jeszcze więcej…! Umiem nieźle rzucać, nikt w wiosce mnie nie prześcignie, a… - zanim rozkręciłem się na dobre, tata podniósł się ciężko i wskazał na wyjście.
            Wyczołgaliśmy się z igloo. Tata szedł szybko i pewnie, mimo, że na dworze było ciemne i wietrznie. Szedłem za nim, nie bardzo rozumiejąc, gdzie mnie prowadzi. Wdrapaliśmy się na śnieżną górę, skąd roztaczał się widok na lodowe pustkowie i ocean. Po lewej majaczył czarny kształt uszkodzonego statku – pamiątka po jednym z nalotów Narodu Ognia.
            - Zanosi się, że będę musiał odejść – powiedział poważnie.    
            - O czym ty mówisz, tato?
            - Na świecie trwa wojna, Sokka. Potrzeba odważnych, mężnych ludzi, by powstrzymać Naród Ognia przed dalszymi zniszczeniami. Musimy stanąć do walki, rozumiesz? Ostatni atak uświadomił nam, że nie można dłużej stać z założonymi rękami.
            - Będziesz szukał Katary?
            Tata zamknął oczy, a gdy znów mówił, głos mu drżał.
            - Oczywiście, że tak, ale nawet nie wiem, gdzie jest. Na wschodzie, na zachodzie, na morzu, w więzieniu… Gdzie? Ale będę szukał jakiejkolwiek informacji… Dowiem się. Wkrótce wypływamy.
            - Jacy „wy”?
            - Wszyscy mężczyźni z naszej wioski.
            - W takim razie „my”! – krzyknąłem uradowany. – Mówiłem ci, że jestem gotowy…
            Tata spojrzał na mnie w taki  sposób, że zrozumiałem doskonale.
            - Chyba mnie tu nie zostawisz! Wśród bab i dzieciaków?! Żartujesz!
            - Sokka, jestem z ciebie bardzo, bardzo dumny i wiem dobrze, ile się nauczyłeś. Dobry z ciebie chłopak. Ale jesteś za młody, żeby iść na wojnę.
            - Wcale nie! Jestem silny i odważny.
            - Wiem, że jesteś, ale musisz zrozumieć, że każdy wojownik ma swoje miejsce. Gdy my odpłyniemy, mama będzie potrzebować mężczyzny w domu. Wioska będzie potrzebować ochrony! – dodał z mocą, przytulając mnie do siebie.
            - A ty? Ty mnie nie potrzebujesz? – chlipnąłem rozzłoszczony.
            - Bądź mężczyzną, Sokka i weź na klatę ten obowiązek – powiedział poważnie tata. Śnieg znowu zaczął padać, a dookoła zrobiło się cicho i spokojnie. Obaj milczeliśmy. Po raz pierwszy czułem, jakby tata potraktował mnie jak równy równego.
            - Myślisz, że Katara sobie jakoś radzi? – spytałem cicho.
            Tata niczego nie powiedział, ale zrozumiałem, że on nie wierzy w szczęśliwe zakończenie tej tragedii. Denerwowało mnie, że pogodził się z tym, że Naród Ognia odebrał mu córkę, a jednocześnie moja własna nadzieja zaczynała się chwiać.
            - Mogę liczyć, że zajmiesz się wioską?
            Skinąłem głową poważnie. Każdy mężczyzna ma obowiązek i powinien wiedzieć, gdzie jest najbardziej potrzebny – powtarzałem sobie w głowie.
*
            W końcu przestałam płakać i czekałam cierpliwie, tak, jak prosiła mnie Królowa Ursa. Co prawda musiałam być nieznośna, bo przynajmniej dwa razy dziennie zaczepiałam ją, pytając, czy udało jej się znaleźć statek i kiedy wrócę do domu. Odpowiedź zawsze była taka sama, ale nie przejmowałam się, bo instynktownie czułam, że Królowa by mnie nie okłamała.
            - Kataro, pracuję nad tym. Już niedługo… Idź pobaw się z Zuko! A potem przeczytam wam jakąś opowieść, dobrze?
            Szczerze polubiłam Zuko. Był wesoły i zawsze wymyślał najdziwniejsze zabawy. Był moim Sokką w Narodzie Ognia. Potrafiliśmy całymi dniami biegać po ogrodach Pałacu Ognia, bo doskonale czuliśmy się w swoim towarzystwie, ale raz na jakiś czas wybuchała między nami prawdziwa kłótnia. Kiedyś przyprowadził ze sobą dwa strusiokonie i oznajmił, że będziemy na nich jeździć i udawać, że polujemy na prawdziwe, ziejące ogniem smoki.
            - Głupi jesteś! Smoki nie istnieją – odparłam, sadowiąc się na grzbiecie zwierzęcia. Chwyciłam mocno lejce i zacisnęłam nogi na jego tułowiu. Nigdy wcześniej nie dosiadałam strusiokonia. Pachniał stadniną i był przyjemnie ciepły.
            - Oczywiście, że istnieją – oburzył się Zuko. – A przynajmniej istniały. Mój naród poluje na smoki od lat, a stryj pokonał ostatniego!
            - Zniszczyliście cały gatunek?
            Zuko nie usłyszał pytania, bo próbował poprawić siodło na swoim strusiokoniu. Patrzyłam na niego i nie rozumiałam, jak mógł być dumny, że jego naród wybił gatunek. W mojej dziecięcej główce mordowanie było zakodowane jako coś nieludzkiego.
            - Czy smoki były złe? – spytałam.
            Zuko spojrzał na mnie złotymi, wesołymi oczami i wzruszył ramionami.
            - Nie wiem, Katara! Spytaj mojego nauczyciela, on wie wszystko o historii – odparł rezolutnie.
            Mama uczyła mnie, że nie wolno zabijać bez powodu. Zmarszczyłam brwi i próbowałam sobie wyobrazić, jak mógł wyglądać smok. Na pewno był wielki, potężny, może nawet trochę straszny… Ale żył, może miał swoje stado (nie miałam pojęcia, czy smoki żyją w grupach, czy samotnie, ale nawet się nad tym nie zastanowiłam).
            - Tak nie wolno! – oznajmiłam zdecydowanie.
            - Czego nie wolno? – Zuko skrzywił się. Najwyraźniej chciał jak najszybciej zacząć nasze wymyślone polowanie, bo rozmowa zaczynała go nudzić.
            - Nie można mordować całego gatunku bez powodu!
            Zuko zmrużył oczy.
            - Nie robiliśmy tego bez powodu.
            - W takim razie: dlaczego?
            Zuko zrobił mądrą minę i powiedział poważnie:
            - Każdy, kto zabił smoka, zdobywał sławę i stawał się legendą. Myślisz, że tak łatwo ucapić taką bestię? To wyzwanie dla największych, najśmielszych magów. Trzeba udowodnić, ile jest się wartym. Dla chwały.
            - To żaden powód! – burknęłam i zsiadłam ze strusiokonia. – Sam baw się w swoje głupie polowania!
            - A tobie co? – zaprotestował Zuko. – A idź sobie, jesteś tak samo beznadziejna jak wszystkie dziewczyny! I w ogóle nic nie rozumiesz!

            Przez następne dwie godzin nie odzywaliśmy się do siebie słowem. Siedziałam nad księgami podarowanymi mi przez Królową Ursę. Było w nich tyle wzruszających opowieści i pięknych ilustracji, ale tego dnia wcale mnie nie cieszyły. Gdyby nie Królowa Ursa, która kazała nam przestać „zachowywać się jak dzieci”, gniewalibyśmy się na siebie jeszcze przez długie dni. Jednak jej polecenie było święte dla nas obojga, więc nie mieliśmy wyjścia i wieczorem razem dokarmialiśmy żółwiokaczki.
________________
Końcówka księgi trzeciej mnie zmiażdżyła, wakacje się kończą, a ja przeżywam wrześniowe smutkowanie objawiające sie czytaniem Muminków i Mary Poppins. Jeszcze tydzień i wreszcie będę mieć Olimpijskich Herosów... A na razie idę obkładać zeszyty i myśleć, jak bardzo nienawidzę nauczycieli.

11 sierpnia 2014

Światło 01: Dziewczynka z Plemienia Wody [Avatar: Legenda Aanga]


Księga I: Ogień
Rozdział 1: Dziewczynka z Plemienia Wody


            Pałac Narodu Ognia stanowił skomplikowaną, dziwaczną plątaninę korytarzy, komnat i tajnych przejść, o których ktoś taki jak ja nawet nie powinien wiedzieć. Gubiłam się w nim bez przerwy, mimo, że królowa Ursa cierpliwie pokazywała mi drogę od chwili, gdy po raz pierwszy stanęłam w progach architektonicznego cudu będącego najlepszym świadectwem o potędze Kraju Ognia. Był gigantyczny, pełen przepychu, elegancji; ciężkie mury zdawały się być wieczne, stać na swoim miejscu od zawsze. Pałac przerażał i zachwycał zarazem.
            - Och, nie bój się głuptasie! – zbeształa mnie królowa Ursa, gdy po raz pierwszy prowadziła mnie czerwonym, ciemnym korytarzem. – W gruncie rzeczy, to całkiem miłe miejsce.
            W odpowiedzi pokiwałam tempo głową, bo nie byłam w stanie odpowiedzieć ani trzeźwo myśleć. Królowa mówiła, a ja szłam za nią w milczeniu, bojąc się oddychać. Gdy wreszcie otworzyła przede mną drzwi, nie wiedziałam, co zrobić. Pchnęła mnie lekko do środka, do pachnącego, pięknego pokoju. Pierwszy raz widziałam tyle drogocennych przedmiotów zgromadzonych w jednym miejscu, a była to zaledwie namiastka tego, co posiadała rodzina królewska.
            Gapiłam się na wielkie, czerwone łoże z baldachimem i setkami mięciutkich, wyszywanych poduszek; na pozłacaną toaletkę z wielkim lustrem i tajemniczymi szufladkami pełnymi spinek i koralików; na dywan tak miękki, że bałam się po nim chodzić, przekonana, że mogę go zniszczyć; na ogień ćwierkający wesoło w kominku. Wszystko było tak obłędnie piękne, a jednocześnie przeraźliwie obce.
            Królowa Ursa wyrwała mnie ze strasznego, ciemnego miejsca, które – jak dowiedziałam się dopiero wiele miesięcy później – było celą więzienną na statku Najeźdźców z Północy, i wprowadziła w świat aksamitów, wykwintnego jedzenia, złota i klejnotów. Nie wiem, czy była  k r ó l o w ą  z tytułu, ale z pewnością była nią z serca.
            Nie wierzyłam, że ktoś tak dobry, tak kochany, tak pomocny mógł być z Narodu Ognia. Słyszałam o nich wszystko, co najgorsze. Wywołali wojnę, napadali na naszą wioskę, grabili, niszcząc cały nasz dorobek kulturowy. Królowa była zupełnie inna.
            Uważałam ją za największą przyjaciółkę. W chwili, gdy od kilkunastu godzin tkwiłam zamknięta w obrzydliwej, przerażającej celi, ona zjawiła się i wyciągnęła do mnie dłoń, prosząc – prosząc, a nie każąc – żebym za nią poszła. Wyprowadziła mnie na pokład, na świeże powietrze. Pamiętam, że od wschodu wiała bryza przesiąknięta zapachem soli i ryb, a słońce świeciło tak jasno, że nie mogłam na nie patrzeć, bo bolały mnie oczy. Każda barwa wydawała mi się niesamowicie żywa, jaskrawa i nieziemska.
            Królowa objęła mnie szczupłym ramieniem i uśmiechnęła się.
            - Nie myśl o tym – poradziła mi ciepłym, matczynym głosem, widząc, że z trwogą patrzę na klapę. Wydawała mi się, że spod pokładu wyzierała ciemność i zło, że jeśli tam wrócę, już się nie wydostanę, pozostanę uwięziona w zimnej norze, w obrzydliwej ciemnicy, gdzie nawet powietrze jest paskudne.
            Nie mniej niż dwie godziny później byłam już umyta i przebrana w czystą, ciepłą sukienkę w czerwonym kolorze. Wydawała mi się dziwaczna, zbyt zwiewna, trochę za bardzo wymyślna. Brakowało mi szorstkiego, ciepłego futra, takiego, jakie wyrabiane są w moim plemieniu. Ściskałam w ręce malutki, niebieski naszyjnik podarowany przez mamę dawno temu; był łącznikiem pomiędzy mną a Południem.
            Jakaś służąca poprowadziła mnie krętym korytarzem do ogromnej, rozświetlonej sali. Była to największa uczta, jaką widziałam w swoim krótkim, dziecięcym życiu. Na stołach tak długich, że pomieściłyby całą armię biesiadników, stało zaledwie pięć nakryć. Jedno czekało na mnie, tuż przy boku królowej Ursy. Służba kręciła się po w tę i z powrotem, roznosząc półmiski z przysmakami z całego świata. Wazy z zupą były tak wielkie, że matki mogłyby w nich kąpać małe dzieci. Rozdziawiłam usta i obserwowałam świat rodziny królewskiej, nie bardzo wiedząc, czy mogę w niego wkroczyć.
            - Co się gapisz! Kto to w ogóle jest, mamo?
            Azula już wtedy była wyjątkowo arogancka; od dziecka miała skłonność do wywyższania się i rozstawianie wszystkich po kątach, zachowywała się, jakby była największą panią. I rzeczywiście, była nią. Jako księżniczka miała prawo do wszystkiego. Dziwne, że za ładną, niewinną buzią kryła się tak złośliwa pannica bez cienia skrupułów.
            - Azula! – królowa Ursa spiorunowała dziewczynkę wzrokiem. – Zmień ton, moja damo. To jest Katara. Będzie z nami mieszkać.
            Nie wiem, która z nas bardziej zdziwiła się tymi słowami. Azula zamrugała i spojrzała na mnie jak na dziwadło. Nie pasowałam do towarzystwa wyższych sfer Narodu Ognia, byłam prostą dziewczyną z Południa, wyuczoną innych prawd i innych świętości niż ona. Nie chciała mnie tu.
            Ja miałam wielkie łzy w oczach. Królowa Ursa była zaskoczona, zapewne spodziewała się, że z radością wejdę w ten cudowny, bogaty świat. Nie chciałam wykwintnych dań i pięknych sukienek, jeśli przy mnie nie było mamy, taty i Sokki. Zamrugałam, wycierając oczy z łez. Gdy żołnierze Narodu Ognia wpadli do wioski i wyciągnęli mnie z chaty, byłam pewna, że nigdy więcej ich nie zobaczę. Królowa przywróciła mi nadzieję, bo uwierzyłam – chociaż nie miałam do tego żadnego powodu – że odeśle mnie z powrotem do mojego plemienia. Do Południowego Plemienia Wody.
            - Co ta wieśniaczka będzie tu robić? – burknęła Azula, unosząc jedną brew, ale królowa Ursa była zajęta pocieszaniem mnie i próbami powstrzymania strumieni łez. Dziewczynka przewróciła oczami i zajęła się porcją ryżu, mrucząc coś o beksach. Ona nigdy nie płakała, bo płacz był oznaką słabości.
            Chciałam wrócić do domu. Bardzo, bardzo chciałam wrócić do mamy, do taty. Znów zagrać z Sokką w berka albo urządzić największa na świecie bitwę na śnieżki. Królowa kiwała głową, ocierając mi łzy, ale nie potrafiła obiecać, że kiedykolwiek jeszcze ujrzę zaśnieżony horyzont południa.
            Potrzebowałam wiele czasu, by zrozumieć, jak wiele dla mnie zrobiła. Mimo, że byłam magiem wody, zdołała przekonać kogo trzeba, że dziecko nie powinno gnić w więzieniu. Nie wiem, kim – a może czym – byłabym dzisiaj, gdyby nie jej pomoc. Dała mi schronienie w pałacu wbrew woli Władcy Ognia Azulona i swojego męża, Ozaia. Nie wiem, jak tego dokonała, ale będę jej dłużniczką do końca życia.
            - Może kiedyś… Kiedyś wrócisz do domu – powiedziała wymijająco, sadzając mnie blisko siebie. Usłyszałam w tych słowach obietnicę i kurczowo trzymałam się tego kiedyś. Kiedyś. Kiedyś. Wierzyłam, że kiedyś w końcu nadejdzie.
            - Mamo! Zobacz, co namalowałem!
            Chłopięcy, wesoły głos rozległ się na sali, a po chwili w drzwiach pojawił się chłopiec z kartką w rękach. Był tak uderzająco podobny do Azuli, ale jedynie z wyglądu. Zachowywał się inaczej; owszem, biła od niego pewność siebie właściwa potomkom królewskim, ale nikim nie gardził, nikogo nie nienawidził, był dzieckiem szczęśliwym i wesołym.
            - Rychło w czas, Zuko – królowa Ursa posłała mu najcieplejszy ze swoich uśmiechów. – Już kolacja.
            Podbiegł do niej i rozłożył na kolanach papier, pokazując jakiś bardzo skomplikowany i pracochłonny malunek. Ze swojego miejsca nie mogłam niczego dostrzec, ale na twarzy królowej malowało się wzruszenie i miłość tak ogromna, że mogłaby zbawić cały świat.
            Chłopiec roześmiał się, gdy pogładziła go po głowie i wtedy mnie zobaczył. Musiałam wyglądać żałośnie z czerwonymi, zapuchniętymi oczami i zasmarkanym nosem. Przyjrzał mi się, nie bardzo wiedząc, co tu robię i jak powinien się zachować.
            - Kto to jest, mamo?
            - Katara. Będzie z nami mieszkać. Proszę, bądźcie dla niej mili – powiedziała, kładąc nacisk na ostatnią częścią. Miałam wrażenie, że kieruje uwagę głównie do Azuli, ale to Zuko pokiwał poważnie głową.
            - Ale czemu ona płacze?
            Ursa uśmiechnęła się smutno.
            - Jest daleko od domu, Zuko, bardzo, bardzo daleko. Boi się i czuje się nieszczęśliwa. Będzie potrzebowała tu przyjaciół. Mogę na ciebie liczyć?
            Zuko pokiwał ochoczo głową i uśmiechnął się do mnie szeroko. Poczułam się trochę lepiej, ale nie potrafiłam przestać buczeć. Kiedyś, musiałam się trzymać obiecanego przez królową Ursę kiedyś. Przecież to kiedyś musi nadejść, prawda? Pociągnęłam nosem ostatni raz.
            - Tata z nami nie je? – spytała zdziwiona Azula.
            - Nie, jest dzisiaj zajęty – odparła królowa Ursa, niespecjalnie poruszona brakiem męża na kolacji.
            Minęło kilka długich dni, które spędziłam sama w swojej komnacie. Rzadko wychodziłam, a moim jedynym gościem była królowa Ursa. Z jednej strony wciąż gnębiło mnie poczucie samotności, a z drugiej powtarzałam sobie, że muszę wziąć się w garść i poczekać aż nadejdzie obiecane kiedyś. W końcu odważyłam się wyjść z pokoju i zwiedzieć wielki Pałac Ognia.
            Wszystko było tu całkiem inne niż na Południe. Gładkie, marmurowe ściany, czerwone zasłony, złote posągi – wszystko mnie zachwycało i zdumiewało. Coraz bardziej tęskniłam za prostotą, za swojskością moich własnych kątów, za ludźmi, którzy byli tacy jak ja.
            Służba – najpewniej na polecenie królowej Ursy – traktowała mnie z szacunkiem, ale większość z nich patrzyło na mnie ze zdziwieniem, podejrzliwie. Byłam obca i nie powinno mnie tu być. Ja sama zastanawiałam się – pewnie równie intensywnie jak oni – co właściwie tu robię.
            Powoli docierało do mnie, że jestem na terenie wrogów. Byłam wtedy zaledwie dzieckiem i świat interesował mnie w niewielkim stopniu, bo śniegowe bitwy wydawały się ciekawsze, ale wiedziałam, że trwa okrutna, wyniszczająca wojna. W ostatnich latach moje plemię było coraz rzadziej nękane przez Naród Ognia, ale wciąż pozostali wrogami. Mieszkałam wśród wrogów, jadłam z jednej misji z wrogami, jedna z wrogów mnie ocaliła…
            Gubiłam się w tym wszystkim, a poczucie bezradności i nierozumienia denerwowało mnie i zniechęcało. Wiedziałam tylko tyle, że chcę do domu. Jedynym, co mnie uspokajało, była słodka obietnica królowej Ursy. Ach, jaka będzie niespodzianka dla mamy i taty, gdy znowu stanę na lodowym lądzie i znów będziemy razem! Nie mogąc się doczekać tej chwili, zaczęłam sobie wyobrażać ich szczęśliwe, poruszone twarze. Przeszłam koło wielkiej czerwonej tkaniny z wyszytą historią Narodu Ognia i miałam zawracać.
            - Katara, prawda?
            Przechodziłam koło wielkiego filara, gdy zagadnął do mnie chłopiec. Zuko! Nosił czerwony, prosty kostium, wysokie buty, a włosy miał związane w kucyk. Onieśmielona spuściłam głowę, nie bardzo wiedząc, jak powinnam się zachować.
            - Nie bój się mnie – ciągnął tym samym wesołym tonem.
            Odważyłam się spojrzeć mu prosto w twarz. Wciąż się śmiał.
            - Wszystko gra. Chodź, pokażę ci Pałac. I ogród. I może stajnie.
            Sama nie wiem, czemu, ale śmiało za nim ruszyłam. Był niewiele starszy ode mnie i chyba nawiązała się między nami jakaś nić porozumienia, nie przyjaźń, ale coś podobnego, wynikającego z prośby królowej Ursy. Skinęłam głową i pobiegłam za nim przez pałacowe korytarze.

            Dam sobie radę! Dam radę, a pewnego dnia nadejdzie moje kiedyś.

Liebsten Award

Cześć, witajcie, jak tam?
Wróciłam z wyjazdu nad morze. Mówiłam już kiedyś, że kocham Bałtyk? Kocham Bałtyk, kocham wydmy, kocham Gdańsk. Jedyne, czego żałuję, to to, że zabrakło czasu na rejs stateczkiem :c Ale cóż, nie można mieć wszystkiego... Wakacje mijają zdecydowanie za szybko. 
Dostałam nominację od kochanej Lucy, której serdecznie dziękuję. Ściskam i całuję mocno :* Dzięki! 

''Nominacja do Liebsten Award, jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za ''dobrze wykonaną robotę''. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.''
Zaczynamy...

1. Jaka jest Twoja ulubiona fikcyjna para i dlaczego?
Cristina Yang i Owen Hunt z Grey’s Anatomy:Chirurdzy (Za te pięć sezon wzlotów i upadków, wiecznych rozstań i wszystkich paskudnych ran jakie sobie zadawali, za to, ile oboje wycierpieli, gdy próbowali być razem; z jednej strony są ze sobą nieszczęśliwi, a z drugiej nie potrafią bez siebie żyć. Słowa Owena - Kochanie ciebie boli – idealnie opisują ich relacje. Razem wyciskali łzy. Dla mnie – najlepsza para z Chirurgów na zawsze. I pomyśleć, że jedenasty sezon będzie bez Cristiny… Wciąż nie dowierzam.) 
Zuko i Katara z Legendy Aanga (Właściwie, nie wiem dlaczego. Wydaję się być świetnie ze sobą dopasowani; z jednej strony bardzo różni, ogień, woda, ona od początku pełna ideałów, miłości, nadziei, a on musiał się długo uczyć, jak wyzbyć się gniewu… Razem się komponują – po tych wszystkich ranach z przeszłości wreszcie zaczynają się rozumieć. Uwielbiam ich oglądać (niektóre odcinki z trzeciego sezonu widziałam naprawdę mnóstwo razy), czytać FF… Są naprawdę świetni i dla mnie dużo bardziej przekonywający niż Zuko i Mai.) 
Sama skrobię dwie historie związane z nimi: Światło jest zaczęte i prawdopodobnie w przeciągu tygodnia pojawi się następny rozdział (wreszcie mam pomysł, jak to ugryźć), a drugą, dziejącą się dużo później, już po pokonaniu Ozaia, na razie mam w zeszycie, ale zapewne niedługo wyląduje tutaj (zaraz po dokończeniu opowiadania związanego ze Star Wars)
 Jaina Solo i Jagged Fel z Gwiezdnych Wojen (Jedi i Imperator? Czemu nie. Od początku lubiłam Jaga, od jego pojawienia się w początkowych tomach Nowej Ery Jedi. Był dobrym pilotem i konkretnym bohaterem. Jaina jest w porządku – silna babka, zawzięta. Razem stanowią naprawdę ciekawą parę i trzymałam za nich kciuki. Dla Jainy tylko Jag, nikt inny. Nie Kyp Durron ani nie Zekk).

2. Możesz wybrać sobie dwa fantastyczne stworzenia, jakie i dlaczego?
Aa. Nie mam bladego pojęcia. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, czy potrzebuje do szczęścia czarodziejskiego kota albo rzucającej uroki tchórzofretki. Chyba chciałabym s m o k a . Zawsze podobało mi się to, że są tak nieziemskie, budzą grozę, nieosiągalne i wolne.

3. Skąd bierzesz pomysły/natchnienie?
Ciężko powiedzieć. Bardzo różnie. Czasem przychodzi mi do głowy nęcące „gdyby” i wymyślam jakiś zalążek opowieści. Czasem przeklepuję ją na komputer, czasem zostawiam, bo jest zbyt pokręcona, zbyt dziwna, zbyt skomplikowana. Zdarza się, że słucham i obserwuje ludzi – staram się zapamiętywać ich zachowania, poznawać.

4. Jaka była Twoja ulubiona bajka Disney'a?
Uwielbiałam Disney’a. Ciągle się zmienia, dlatego wymienię kilka pierwszych, które przyjdzie mi do głowy. Król Lew (jako dziecko widziałam mnóstwo razy, miałam nawet na kasecie),  Dumbo (płakałam chyba za każdym razem jak oglądałam. Baby Mine), może Mała Syrenka, Dzwonnik z Notre Dame, jeszcze Mulan i Herkules. Gdyby to samo pytanie zadano mi za tydzień, wymieniłabym pewnie inne.

5. Możesz wybrać sobie jeden świat ukazany w książce/serialu/anime/czy co tam jeszcze jest, w którym będziesz żyć. Co wybierasz?
Fani Gry o Tron, którzy lubią żyć wolą zostać w swoim świecie. Chyba wszyscy marzyli o tym, żeby dostać list z Hogwartu. Kto by nie chciał okazać się czarodziejem wśród mugoli. Albo przenieść się w odległą galaktykę i zacząć naukę u Luke’a Skywalkera. Plus zawsze lubiłam świat z Wampiratów, gdzie w przyszłości podnosi się poziom oceanów.

6. Co uważasz o osobach, które interesują się jakąś serią tylko dlatego, że jest popularna?
Hmm… Wiele osób dowiaduje się o jakiejś serii właśnie dlatego, że jest popularna. Nie widzę w tym nic złego. Im więcej fanów, tym lepiej. Nie sądzę, żeby ktokolwiek interesował się tylko dlatego, że jest popularna i oglądał – dajmy na to serial – odcinek za odcinkiem, bo wszyscy inni oglądają. Coś musiało przykuć jego uwagę, coś musiało go zaciekawić. Wiem, że wielu fanów dostaje gorączki, gdy ktoś zachwyca się filmem, nie obejrzawszy i nie przetrawiwszy książki albo nie zagłębia się w fabułę całym sobą. Ja podchodzę spokojniej, w sumie – im nas więcej w jakimś fandomie tym weselej :)

7. Właśnie w tej chwili rozpoczyna się zombie apokalipsa. Co robisz?
Krzyczę, panikuję, uciekam, chowam się w piwnicy? Tak, pogratulować rozsądku. Tata miał kiedyś starą wiatrówkę, ciekawa jestem, czy gdzieś jeszcze jest. Pewnie – gdyby przeszedł mi atak histerii „ratuj się kto może!” – zaczęłabym jej szukać. Albo wyciągnęłabym mój stary, drewniany jo – kijek, który został mi jeszcze z czasów, gdy wyżywałam się na treningach aikido. Mówię kijek, ale jest drewniany i ciężki, naprawdę można nim rozwalić głowę.

8. Jaki jest Twój stosunek do osób o innej orientacji seksualnej?
To pytanie pojawia się bardzo często :) Nic mi do tego, z kim jesteś, jak się zaspakajasz, kogo kochasz, twoja sprawa, nie zaglądam pod kołdrę, nie wtrącam się. Ktoś powiedział kiedyś – nie pamiętam kto, ale jeśli zlokalizuje i przypomnę sobie ten cytat, to wstawię autora – że niezależnie od poglądów, orientacji, religii będzie dla drugiego człowieka w porządku, jeśli ten też taki będzie. I ja wyznaję taką zasadę.

9. Co uważasz o ludziach, którzy nie czytają książek?
Nic…? Nie mogę powiedzieć czegoś o człowieku, skoro jedyne co o nim wiem, to że nie czyta. Myślę, że sporo traci – miejsca, który mógłby odwiedzić z bohaterami, światy, w które mógłby się zagłębić, ludzie, których mógłby poznać przez kartki – ale widocznie tego nie lubi, jego sprawa. Znam wielu ludzi, którzy po książkę to tak, no, od święta i nie bardzo, i wielu z nich to moi dobrzy znajomi, a reszta – obojętni albo nawet swego rodzaju nieprzyjaciele. I odwrotnie – wśród czytających mam przyjaciół i osoby, przy których zgrzytam zębami.

10. Czy czujesz z jakąś fikcyjną postacią szczególną więź? Jeżeli tak, to z jaką i czemu?
Chyba w każdej serii (serial/książka/anime/film) znajdowałam kogoś, z kim próbowałam się utożsamić, od kogo wyniosłam jakąś naukę, kto był mi bliski, za kogo los trzymałam kciuki i siedziałam jak na szpilkach, żeby mu się udało, żeby mu się udało.
April Kepner. Lubię April, chyba jesteśmy trochę podobne.


11. Na koniec coś łatwego: Jaki jest Twój ulubiony owoc?

Łatwego? Poważnie? To  n i e  jest łatwe. Żadne pytanie, w którym mam wybrać jedną, konkretną rzecz nie jest łatwe. Truskawki. Arbuz. Jabłko. Borówki.  

Ja wysyłam nominacje do
Kiwi z Życie ma wiele ścieżek...
Kymea Lee z Avatar Legend

Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia w następnym poście :)