25 stycznia 2014

Gonitwa IV (Gwiezdne Wojny)



         Uwielbiał radosne podniecenie, które ogarniało go za każdym razem, gdy winda ruszała i pędziła w górę z prędkością, od której cała zawartość żołądka podskakiwała i wirowała. Uwielbiał pukać do drzwi i czekać, aż wreszcie wejście rozsunie się z cichym sykiem i odsłoni domowe zacisze. Uwielbiał czuć zapach perfum Padme sprowadzanych prosto z dalekiego Naboo.
         Wyszedł z windy, rozglądając się podejrzliwie, ale nie zauważył niczego dziwnego. Niektóre zachowania Jedi stały się jego nawykami do tego stopnia, że naturalnie badał otoczenie Mocą, szukał zagrożenia i zawsze trzymał rękę na mieczu.
         - Annie! - Padme rzuciła mu się na szyje, ledwo zdążył przekroczyć próg jej apartamentów. Prawie się przewrócił, ale w porę odzyskał równowagę, złapał ją i okręcił dookoła, rozbawiony, ale przede wszystkim wzruszony, nagłą wylewnością. Zachowywała się, jakby nie widzieli się całe lata, a nie kilka tygodni, nie, żeby miał coś przeciwko takim powitaniom. – Annie, jak dobrze że jesteś!
         Miała na sobie prostą, granatową suknię pozbawioną pleców, a włosy upięła w śmieszny koczek z boku głowy przyozdobiony milionem szpilek. Mógł się tylko domyślać, że niedawno wróciła z posiedzeń senatu albo innego ważnego spotkania, na którym politycy psioczyli na system, kanclerza i przede wszystkim, Jedi. Zmarszczył brwi, przytulając ją mocniej. Za każdym razem, gdy uświadamiał się, że spojrzenia obcych dyplomatów błądzą po jej nagich ramionach i podziwiają jej urodę, rozpalała go dzika zazdrość. Nigdy nie przyznał się głośno, ale najchętniej zachowałby cały jej wdzięk dla samego siebie.
         - Hej, Padme – uśmiechnął się lekko, upojony wizją wspólnej nocy, i wtedy wyczuł, że coś jest nie tak. A nawet bardzo nie tak.
         Senator trzęsła się w jego ramionach, zupełnie jakby coś wyprowadziło ją z równowagi. Prawie czuł, że rozdygotane serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Zdawała się być na skraju jakiegoś dziwnego, histerycznego płaczu i w każdej chwili mogła wybuchnąć niekontrolowanym szlochem, którego bał się bardziej niż samego hrabiego Dooku i całej armii droidów.
         Stanowczo odsunął ją od siebie i zmusił do spojrzenia sobie w oczy.
         – Co się dzieje, Padme? – zapytał, trochę ostrzej niż zamierzał. Jeśli Padme prawie płakała, tracił panowanie nad wszystkim, ba, wpadał w panikę i za wszelką cenę chciał powstrzymać jej łzy. Wyprowadzony z równowagi, zawsze pozwalał, by gniew przejął nad nim kontrolę.
         Padme spojrzała na niego z bladym uśmiechem. Całą twarz pokrywał jej rumienień ekscytacji, którego nie rozumiał. Oczy miała roziskrzone, czerwone i wilgotne, ale szczęśliwe jak nigdy wcześniej. Podobnie patrzyła na niego kilka lat wcześniej, gdy jeszcze nosił padawański warkocz, w dniu, gdy zawarli tajemne małżeństwo.
         - Annie, nic się nie dzieje. Wszystko jest... idealnie. – szepnęła, ale wciąż sprawiała wrażenie roztrzęsionej i wyprowadzonej z równowagi. Zacisnęła dłonie na jego sztucznej protezie, starając się powstrzymać drżenie palców.
         - Przerażasz mnie – jęknął, pozwalając, by poprowadziła go w stronę niewielkiej kanapy. Posadziła go stanowczo, a sama przycupnęła na brzegu. Odetchnęła i roześmiała się, zerkając ku niebu z niewysłowioną radością. Nie wiedział, czy ma do przekazania jakąś niesamowitą wiadomość czy może bawi ją jego niepewność.
         - Musimy porozmawiać – ponownie się uśmiechnęła i spojrzała spod rzęs, próbując być tajemnicza. Nie cierpiał, gdy przybierała sztucznie poważny ton i zamiast przejść od razu do sedna, okrążała temat jak mięsożerna Anooba okrąża swoją ofiarę. W takie gierki mogła się bawić w senacie, na debatach, gdy chciała porwać tłum albo powstrzymać wprowadzenie nowej ustawy, a nie, gdy prawie szalał z niepokoju. – Annie, nie uwierzysz!
         Właściwie, już całkiem nie wiedział, czy Padme jest podekscytowana czy przerażona. Raz zachowywała się jak histeryczka, a zaraz potem cieszyła się jak kilkuletnia dziewczynka obdarowana koszykiem słodyczy.
         - Padme? – nerwowo podrapał się po karku, błagając, by żona w końcu przeszła do sedna.
         Jego dawny mistrz, Obi-Wan Kenobi, miał rację, powtarzając, że poznanie Mocy jest błahostką w porównaniu do zrozumienia kobiecej logiki. Nigdy nie pojmował działania samic – obojętnie jakiego gatunku – i za każdym razem, gdy wydawało mu się, że potrafi je rozpracować, one robiły coś całkowicie nielogicznego.
         Zmarszczył brwi, sięgając głęboko w Moc. Czuł w niej coś nowego, coś czego nie umiał rozpoznać i co go przerażało. Zupełnie jakby jakaś istota, nowy byt, dołączył do obecności Padme w Mocy. Na próżno próbował go wybadać i zrozumieć, stale umykał jego zmysłom, pozostawiając go w drażniącej niewiedzy.
         - Annie – Padme złapała go rękę i poprowadziła dłoń na swój brzuch. – Czujesz?
         Zmarszczył brwi, świadom, że wpatruje się w niego wyczekującym spojrzeniem. W rzeczywistości, czuł jedynie śliski materiał sukienki. Jeszcze raz poszukał w Mocy i ponownie rozgniewał się przedziwną obecnością, która zdawała się być bardzo wrażliwa na Moc. Spojrzał w brązowe, błyszczące oczy Padme i zrozumiał.
         - Będziemy mieli dziecko, Annie – wyszeptała tak cicho, że z jej ust wydobył się tylko ciepły szmer. Patrzył na nią jednocześnie zdumiony i przestraszony i przetwarzał jej ciche wyznanie. Jakie dziecko? Co to, w ogóle, znaczy „dziecko”? Takie małe, czerwone, kwilące? I kto będzie je miał?
         - Annie? – Padme pochyliła się nad nim i ucałowała, przemawiając do rozbieganych myśli logiczniej i rozsądniej niż jakiekolwiek słowa.
         Uśmiechnął się, głęboko wzruszony, łaskocząc jej policzek. Nie musiał nic mówić, przecież domyśliła się wszystkich obietnic, których nigdy nie wypowiedział, a które złożył – przysięgał sobie zawsze ją chronić, dbać, kochać, miłować i przede wszystkim: być. Być mimo wojny i mimo obowiązków Jedi.
         - Anakinie – odezwała się nagle Padme dziwnie zmienionym głosem. Odsunął się, nie rozumiejąc, czemu żona nagle użyła ochrypłego, przemądrzałego męskiego głosu. Brzmiała zupełnie inaczej... – Anakinie! – powtórzyła ostrzej.
         Mówiła całkiem jak... Obi-Wan Kenobi.
         - Co jest? – położył jej ręce na ramionach i odsunął na długość ramion, mając kompletny mętlik w głowie. Co się z nią działo, podpuszczała go czy... czy to może Moc? Twarz Padme wydłużyła się i zmężniała, nawet wyrosła na niej gęsta, krzywo przystrzyżona broda, stała się dziwnie podobna do oblicza mistrza Obi-Wana Kenobi’ego.
         Przebudził się.
         Anakin zmarszczył brwi i, przetarłszy oczy, zamrugał kilkukrotnie, zdając sobie sprawę, że jego plecy są niemiłosiernie zbolałe od krzywej pozycji w czasie snu. Odetchnął, z żalem żegnając słodką fantazję.
         - Nie sposób cię obudzić – westchnął teatralnie Obi-Wan, na wszelki wypadek potrząsając ramieniem byłego ucznia, by się przekonać, czy na pewno wyrwał go ze snu.
         Artoo zapiszczał potakująco ze swojego miejsca na myśliwcu.
         Anakin uniósł się na łokciu, zdając sobie sprawę, że jego chwilowa drzemka w statku wydłużyła się odrobinę za bardzo. Zamierzał tylko odpocząć, znużony stałymi kłótniami z łowcami nagród i wygrażaniem, byle tylko zdobyć jakieś informacje o Ahsoce i miejscu jej pobytu, zaraz potem chciał wrócić do poszukiwań. Sądząc po wzmożonym ruchu w hangarze, przespał kilka godzin i właśnie zaczęło świtać, a całe towarzystwo ruszało w drogę.
         Zadrżał na myśl, że ktoś, kto maczał palce w porwaniu Ahsoki, może właśnie zniknąć.
         - Mistrzu, co ty tu właściwie robisz?
         - Rada nie była zachwycona twoim nierozsądnym postępowaniem – Obi-Wan oparł się o burtę statku i skrzyżował ręce na piersi, jakby oczekiwał, że Anakin zacznie się tłumaczyć jak zbesztany dzieciak.
         Czasami ciężko było mu zapomnieć, że to już nie ten sam chłopiec, którego poznał na Tatooine. Nawet w czasach niepokoju, gdy Skywalker każdego dnia stawiał czoło nowym wyzwaniom, on czuł się za niego odpowiedzialny. Mistrz Yoda zwykł mawiać, że są więzi, których zerwać nie sposób i nawet śmierć tego nie czyni. Być może coś na kształt takiej relacji połączyło ich, gdy zgodził się przyjąć Anakina jako swojego ucznia. Tym razem, tak samo jak w wielu poprzednich sytuacjach na wspólnych misjach, czuł się w obowiązku uświadomić ucznia o jego bezmyślności.
          – Teraz, w czasie wojny, każdy Jedi jest potrzebny i Rada nie może sobie pozwolić na odejście chociażby jednego Jedi! Opuszczenie stanowiska, bez żadnej konsultacji z kimkolwiek...
         - Znam tę śpiewkę, mistrzu. Ale Ahsoka... Ty nie rozumiesz! – Anakin wyskoczył z myśliwca, lądując miękko na posadzce w hangarze.
         Zachwiał się na nogach, wciąż otumaniony snem. Ospały umysł wciąż jeszcze reagował dość powoli. Gdzieś w głębi siebie żałował, że nieprawdziwe fantazje pozostały tylko urojeniami. Ile by dał, by mieć przy sobie Padme. Ona, jako senator i dyplomatka, na pewno znalazła by jakieś rozwiązanie i pomogła mu znaleźć Smarka. – Muszę ją ratować.
         - Twoja padawanka jest Jedi! Tak samo nierozsądna jak ty, ale wielokrotnie udowodniła, że potrafi sobie poradzić nawet w najbardziej kryzysowych sytuacjach. Anakinie, wyjazd bez żadnego przygotowania był po prostu głupi! – Obi-Wan podrapał się delikatnie po brodzie, ignorując wymowne wywracanie oczami swojego ucznia. Anakin znał doskonale ten ton i wiedział, że jego właśnie mistrz zaczyna swoje umoralniające kazanie, którym próbował wpoić mu najważniejsze zasady działania zgodnego z protokołami i kodeksami.
         Czynił to od lat. Bezskutecznie.
         Właśnie, Ahsoka była Jedi, tak jak on, Obi-Wan, Yoda czy Plo Koon, fizycznym wcieleniem Mocy, rycerzem i strażnikiem pokoju. Miał świadomość, że ograniczania czy nadmierna opiekuńczość nie służy jej treningowi, ale on, zamiast wyszkolonego żołnierza, widział w niej dzieciaka z wielgachnymi oczyskami i piskliwym głosem.
         W czasie bitwy o Christophsis, Rada Jedi wepchnęła mu, trochę na siłę, uczennice, która szybko stała się przyszywaną córką. Była niemiłosiernie rozwydrzona i uparta, nawet bardziej od niego, ale nawet nie zauważył, kiedy nie mógł się bez niej obejść. Potrzebował drugiego pilota, informatora, nawigatora, wspólnika, towarzysza, kompana. Przywykł do jej nieustającej gadaniny, zaakceptował dziewczynę z całym bagażem wad. I na pewno nie zamierzał pozwolić, by ktokolwiek tknął jego padawana.
         - Zostań przy statku, Artoo – poprosił, widząc, że mistrz odchodzi. Robot zapiszczał protestująco, ale posłusznie nie ruszył się z miejsca.
         Anakin przeciągnął się, rozprostowując ospałe mięśnie i wtedy zdał sobie sprawę, że wciąż pozostał jeszcze w złudnym świecie snów i marzeń. Przed nim, jakieś dziesięć metrów dalej, stała senator Padme Amidala. Założyła prosty, skromny strój pilota, a włosy ściągnęła w tak ciasną kitkę, że wytrzeszczone oczy prawie wychodziły jej z orbit, ale Anakin wszędzie, w każdym zakątku galaktyki, obudzony w środku nocy, rozpoznałby tę twarz.
         - Razem z senator Amidalą przyjechaliśmy ci pomóc – wyjaśnił Kenobi, kierując się w stronę kobiety. Opierała się o ścianę i przeglądała coś w niewielkim komunikatorze, podobnym do tego, jakim posługiwali się rycerze Jedi.
         - Przepraszam, co? – warknął Anakin, nie do końca wiedząc, czy jego mistrz jest po prostu skończonym durniem i przywiózł do takiej obskurnej planety senatora, a co ważniejsze, jego zonę, czy może on sam ma po prostu świadomy sen.    
         - Przyjechaliśmy ci pomóc. – powtórzył Kenobi. – Senat od dawna planował wysłać kogoś do tutejszej premier, a teraz nadarzyła się okazja. Słuchaj Anakinie, ty i ja w tej chwili jesteśmy jak ochroniarze dla senator Amidali. Musiałem to załatwić, żeby Rada nie kazała ci wracać...
         - Jestem wolnym człowiekiem i nikt nie ma prawa mi niczego nakazywać! – odburknął Anakin, zupełnie nieświadomy, że brzmi jak młodzik, który nawet nie zdobył swojego kryształu. – Angażowanie w to senator Amidali było nierozsądne! Tu jest niebezpiecznie.
         - Cieszę się, że tak o mnie dbacie, generale Skywalker.
         Odwrócił się i napotkał poważne, zacięte oczy Padme. Poczuł się trochę jak jeden sopli lodu na powierzchni planety Hoth. W tej chwili nie dziwił się politykom, że ulegali jej sugestiom, skoro każdego na dzień dobry częstowała takim spojrzeniem.
         Westchnął ciężko. Powinna zrozumieć, że po prostu się o nią martwi i robi wszystko, żeby nie musiała się narażać. Czasem miał wrażenie, że Padme na złość jemu stale ryzykuje i wplątuje się w niebezpieczne sytuację. Obecność żony wśród towarzystwa pełnego łowców nagród, bandytów, prostytutek wcale mu się nie podobała.
         - Po prostu rozsądnie oceniam sytuację, pani senator – skłonił się lekko, zastanawiając się czemu zaczyna odgrywać to przedstawienie. Co prawda nawet Obi-Wan nie wiedział o ich słodkim romansie, ale miał świadomość, że przyjaźnią się od lat i przy nim mogli sobie darować oficjalne tytuły. – Nie rozumiem, co pani chce tu zdziałać. To świat bandytów i łowców nagród.
         - Cała Republika boryka się z takimi problemami – odparła chłodno Padme. – Jako senator jestem zobowiązana pomóc tej biednej planecie. Jeśli nie my zadbamy, to zajmą się nimi Separatyści. Każdy sojusznik jest na wagę złota, generale Skywalker.
         - Przecież to jakaś ściema – Anakin pokręcił głową. – Przykrywka, żebym mógł swobodnie szukać Ahsoki! I znajdę ją nawet i bez waszej misji. Nie potrzebuje nianiek.
         - Generale Skywalker, działamy na waszą korzyść, rozumiecie?
         - Pani senator...
         - W porządku – Obi-Wan uniósł pojednawczo ręce, znudzony przysłuchiwaniem się wiszącej w powietrzu kłótni. Nie bardzo rozumiał, czemu obecność senator z Naboo tak wyprowadziła jego ucznia z równowagi, ale przywykł, że Anakin prawie nigdy nie zachowuje się tak, jakby się człowiek spodziewał. – Wyjaśnicie sobie później całą sprawę, zwracamy na siebie uwagę.
         W hangarze roiło się od pilotów i przemytników, którzy w większości całkowicie się ignorowali, ale wystarczało, że któryś zauważył zalążek sprzeczki, a już zbierała się cała gruba obserwatorów, czasem skorych do bójki, a przynajmniej pełnych nadziei na obejrzenie dobrej walki, po której uczestnicy będą mieli twarze podobne do mielonego mięsa.
         Kilku gapiów przyglądało im się z cienia ścian. Gdyby którykolwiek zauważył miecze świetlne przy bokach Jedi, szanse na odnalezienia Ahsoki zmalałyby drastycznie. Anakin podejrzewał, że za uprowadzeniem jego uczennicy stoi jakiś łowca nagród albo zawistny przestępca. On i Ahsoka pojmali ich tak wielu, że nawet nie pamiętał nazwisk większości. Teoria, że któryś z nich kierował się zemstą i położył swoje brudne łapy na Smarku, była całkiem sensowna i pewnie nawet Obi-Wan ze swoim chłodnym, logicznym umysłem przyznałby mu rację.
         - Tam można się czegoś napić – Anakin wskazał ręką wejście do baru. Obi-Wan pokiwał głową, instynktownie zostawiając parę trochę z tyłu. Padme chciała ruszyć za nim, ale poczuła uścisk sztucznej dłoni na nadgarstku.
         - Chyba powinniśmy porozmawiać.
         Popatrzyła na niego groźnie w sposób, który tak uwielbiał. Żadna z jej sobowtórów, które tak niesamowicie odwzorowywały ruch podnoszenia filiżanki albo poprawiania włosów, nie umiała zmarszczyć brwi tak, jak Padme w tej chwili. Taką minę miała, gdy stawała w obronie słabszych i gdy przeciwstawiała się całemu światu. I kiedy się na niego złościła.
         - Annie, co ty sobie wyobrażasz? Znikasz w środku nocy i lecisz, stang, na jakiś wygwizdów – warknęła w sposób bardzo niesenatorski. – Mogłeś mnie uprzedzić! Myślisz, że ja się nie boję? Umieram za każdym razem, gdy robisz coś takiego! Martwiłam się o ciebie – dodała trochę łagodniej.
         Anakin uśmiechnął się lekko, przyzwyczajony do wyrzutów za swoją bezmyślność. Na Tatooine matka beształa go, bo zawsze kręcił się tam, gdzie zaczynały się kłopoty. Później pałeczkę przejął jego mistrz, Obi-Wan Kenobi, trując na każdej misji o rozsądku i innych bzdurach. Nawet Smark, ta małolata, powtarzała, że jest skończonym narwańcem.
         - Przepraszam – westchnął. – Ty nie rozumiesz, Ahsoka... To jest jeszcze dziecko!
         - Powinieneś był mnie uprzedzić, Annie. Jedna słowo i nie spędziłabym kilku godzin. próbując się dowiedzieć, gdzie wywiało mojego męża! – dodała, trochę za głośno.
         Ruszyła za Obi-Wanem, sadząc wielkie, przysadziste kroki. Próbowała go dogonić, ale mistrz był już przy barze, pogrożony w spokojnej rozmowie z barmanem. Chociaż nie była wrażliwa na Moc, wyczuła strach Anakina.
         Odszukała jego rękę i uścisnęła.
         - Znajdziemy twojego padawana, obiecuję.
         Skinął głową, ale wolał nie drążyć tematu. Gdzieś w jego sercu żyła obawa, że jeśli powie głośno „Na pewno”, złośliwy los postanowi dać mu po mordzie i owszem, spotka Ahsokę, ale zimną i martwą. Pozwolił się poprowadzić w stronę baru, gdzie już wszyscy patrzyli na niego nieprzychylnie. Każdy, kto zadawał zbyt wiele pytań, wzbudzał powszechną niechęć.
         - Wyjaśnicie mi wasz głupi plan? – spytał, ignorując karcące spojrzenie mistrza. Minęły już czasy, gdy przejmował się wymownym unoszeniem brwi czy zabijającym wzrokiem, chyba, że była to Padme.
         - Żeby dać sensowny powód twojej obecności tutaj – zaczął Obi-Wan, popijając sok juuna, który przyniosła śliczna kelnereczka. Powiódł spojrzeniem po jej obojczykach i zgrabnych ramionach, ale nie zagadał.
         - Jestem wolnym człowiekiem i moje obecność tutaj jest w pełni legalna, nie potrzebuje powodu – przerwał Anakin, ale Padme powstrzymała go gestem dłoni. Był odrobinę przewrażliwiony na punkcie swojej niezależności.
         - Nie rozumiecie, generale. Obecność Jedi na neutralnej planecie może być jawnym sygnałem, że Republika potajemnie próbuje ją przekonać do przyłączenia do wojny. Separatyści są przeciwni zabiegom tego typu.
         - A teraz zamiast jednego Jedi jest dwóch i na dodatek senator, gdzie tu sens? – Anakin nigdy nie ukrywał, że polityka była dla niego czarną magią. Orientował się na poziomie podstawowym, ale gdy przychodziło do zrozumienia, całkiem się gubił.
         - Nasza misja jest oficjalna, generale, i nie ma na celu przeciągać planety, tylko pomóc uporać się z jej problemami, rozumiecie? Nie mamy nic wspólnego z wojną tylko poszukamy sposobu na pozbycie się tej całej... – Padme obrzuciła towarzystwo wymownym spojrzeniem.
         Anakin ściągnął brwi, ale więcej nie poddawał w wątpliwość pomysłu Obi-Wana i Padme. Być może powinien być wdzięczny, że o niego zadbali, ale w tej chwili los Smarka przekładał ponad wszystko inne. Misja, trochę naciągana, jedynie utrudniała mu całą sprawę. Jeśli Ahsokę porwał – bo nie miał wątpliwości, że ktoś ją uprowadził – separatysta czy też Sith, na wiadomość o obecności Jedi zniknie w mgnieniu oka.
         - Jednocześnie spróbujemy się dowiedzieć, gdzie jest Ahsoka. – dokończył Obi-Wan. - Powiedz, Anakinie, dowiedziałaś się czegokolwiek? – spytał cicho, wiedząc, że ewentualne przyznanie się do braku efektów dodatkowo zmartwi Anakina. Co innego mieć świadomość we własnej głowie, a co innego wypowiedzieć głośno.
         - Raz – westchnął mężczyzna, przecierając twarz. – Rozmawiałam z jakimś Mandalorianinem i chwilę... poczułem ją.
         Przez moment była w Mocy tak wyraźna, jakby miał ją jakieś dziesięć metrów za plecami. Czuł jej zmęczenie, a potem nagłą nadzieję. Gdy się odwrócił, jedyną niepokojącą rzeczą, jaką zobaczył, to plecy Twi’lekanki, z którą wcześniej rozmawiał. Wyszła za dwoma wysokimi strażnikami w czarnych szatach, którzy chyba kogoś ciągnęli. Podejrzewał, że jakiś bywalec klubu spił się trochę za bardzo i awanturował do tego stopnia, że potrzebna była interwencja. Zaraz potem obecność Ahsoki oddaliła się i zniknęła.
         - Ale chyba się myliłem, mistrzu, nigdzie jej nie ma – wyznał cicho, świadom, że wszyscy zrozumieli, co chciał powiedzieć.
         - To wszystko?
         - Nie do końca. – Anakin poczuł znajomy ból w miejscu, gdzie proteza łączyła się z ciałem. – Właściwie, spotkałem dziwną dwójkę. Jakaś kobieta mówiła, że Ahsoka jest im potrzebna.
         - Znasz nazwisko? – Obi-Wan zmarszczył brwi. Przynajmniej mieli trop.
         Anakin pokręcił głową.
         - Widziałem ją dzisiaj, ale zniknęła. Na pewno na nią wpadniemy. Wie, gdzie są poukrywane przejścia i z kim się zadawać... I jeszcze jakiś łowca, mówił, że szukam zemsty... Martwię się, mistrzu.
         - W porządku – Obi-Wan pokiwał głową. – Skoro możesz ich rozpoznać, mamy jakiś trop, to już coś.
         - Skontaktuje się z premier. Donar Tuia to szanowana polityk – wyjaśniła Padme, wstając i ruszając do statku. Nie cierpiała takich obskurnych miejsc, kojarzyły jej się z najgorszymi pomiotami Sithów w galaktyce, wzdrygała się i starała trzymać jak najdalej. – Być może od niej dowiemy się czegoś na temat Ahsoki albo przynajmniej łowców nagród w tym regionie.
         Przyjechała tutaj jedynie na prośbę mistrza Kenobi’ego. Kiedy zbudziła się w pustym łóżku, pomyślała, że Anakin dostał kolejne zlecenie od Rady Jedi. Miała żal, że sam jej nie powiedział, ale przyzwyczaiła się, że obowiązki generała armii klonów wymagają opuszczania domu, czasem nawet bez słowa. Dopiero dwie godziny później dowiedziała się, że Anakin przepadł bez wieści, decydując się na samozwańcza misję ratowania swojego padawana, Ahsoki Tano.
         „Nawet nie wiadomo, czy trzeba ją ratować”, stwierdził Obi-Wan Kenobi, gdy proponował, żeby poleciała jako przykrywka dla jego ryzykownych poszukiwań. Wszyscy wiedzieli, że odległa planeta zwana Saną, jest skupiskiem najczarniejszych charakterów w galaktyce i Republika nie miała żadnego interesu w rozmowach z władczynią, premier Donar Tuią. Dla bezpieczeństwa Anakina, którego w tej chwili obejmował immunitet dyplomatyczny, jako, że oficjalnie przybył by rozmawiać razem z nią i swoim mistrzem, była gotowa zająć się sprawą. Przekonała kogo trzeba i mogła lecieć, mimo sprzeciwu kilku senatorów.
         Anakin już miał za nią ruszyć, gdy usłyszał głos Obi-Wana.
         - Anakinie... Pamiętaj, że strach przytępia twoje instynkty.
         Skywalker spojrzał na niego ze złością, ale nie odpowiedział. Mistrz być może miał rację, gdyby stosował się do jednej z najważniejszych zasad rycerza Jedi, mówiącej o braku przywiązania, jego umysł byłby teraz jasny i swobodny. Ale przecież chodziło o jego Smarka, jak mógł się nie martwić. 
____________
Nie umiem pisać Anidali -,-
Dziękuję wszystkim za komentarze, niesamowicie mnie motywują, jesteście kochani :*

20 stycznia 2014

Gonitwa III (Gwiezdne Wojny)


         Świadomość powróciła nagle, przynosząc ze sobą tysiące igieł bólu wbijających się w uszkodzoną skroń. Z początku była zamglona i ciemna, przysłonięta strachem i gniewam na samą siebie za brak siły do walki, ale po chwili myśli znów stały się  jasne i swobodne. Ciało Ashoki pozostało bezwładne, ciągnięte za ramiona przez dwóch postawnych strażników w czarnych szatach z zakrytymi twarzami, ale umysł pracował na najwyższych obrotach, rozpaczliwie szukając wyjścia z przedziwnej sytuacji.
         Spróbowała wybadać w Mocy, co się dzieje. Dwoje strażników, którzy ją trzymali, wydawali się być silni i wysocy, prawdopodobnie dysponowali bronią, z którą spotkanie nie było ani odrobinę przyjemne. Przed nimi szedł ktoś jeszcze, ktoś zamroczony i nie w pełni sił, na swój sposób znajomy... Ahsoka wytężyła wszystkie zmysły i rozpoznała tą samą Twi’lekankę, którą poprzednio pobiła. Każdym nerwem czuła jej wściekłość i chęć odegrania się za szybką, niesprawiedliwą walkę, która najpewniej ośmieszyła ja w oczach popleczników.
         Szukała mistrza, który mignął ją gdzieś w barze, ale bezskutecznie, zupełnie jakby – będąc w tych korytarzach, które prowadziły do jej pokoju – nie mogła do odszukać. Przez moment pomyślała, że może był tylko wytworem jej zmęczonego umysłu, w o którym zapłonęły resztki nadziei. Tylko złudzenie, westchnęła. Jestem sama.
         Rezygnacja na pewno rozgniewałaby Rycerzyka, pomyślała i w tej samej chwili podjęła decyzję. Musiała się uwolnić. Tak, jak zawsze, działała pod wpływem chwili, nawet nie przyszło jej do głowy, co zrobi, gdy już pozbędzie się dziwnych strażników, ochroniarzy czy czym tam byli dwaj prowadzący ją przez korytarze. Nawet jeśli odrobina rozsądku, którą ostatnimi czasami Anakin Skywalker niestrudzenie wyplewiał, podpowiedziała jej, żeby przemyślała wszystko, bardzo szybko zignorowała cichy głos, zagłuszonym zewem adrenaliny.
         Wyrwała się i skoczyła do tyłu, lądując pięć metrów dalej. Zastałe mięśnie zabolały, a stawy pyknęły w geście gniewnego protestu, ale zignorowała chwilą słabość. Póki miała przewagę zaskoczenia, walka była jej.
         - Hegh! – zdumiony strażnik sięgnął po blaster, ale była szybsza. Kopnęła w jego nadgarstek, miękko lądując na ziemi i już miała podciąć nogi, gdy złapał ja za ramię i rzucił o ścianę jak szmacianą lalkę. Wyhamowała na moment przed upadkiem.
         - Chodź tu, mała! – Twi’lekanka zaryczała wściekłe i ruszyła. Ashoka sięgnęła w moc, próbując jej wyrwać blaster, ale bez skutku, jedynie zachwiała lufą. Oddała kilka strzałów, ale chybiła: pocisk minimalnie minęły brzuch Ahsoki i wypaliły dziurę w pobliskiej ścianie. – Pożałujesz!
         Strażnik próbował ją odciągnąć i obezwładniać, ale silnie kopnięcie w szyje skutecznie odebrało mu oddech. Nie ustąpił, spróbował wykręcić jej rękę i jednocześnie sięgnął po paralizator. Ahsoka poczuła, że ogarnia ją panika: jeśli teraz pozwoli im się schwytać, straci szansę na ucieczkę.
         Zmusiła się, by czerpać z Mocy jak najwięcej. Wiedziała, że zapłaci cenę za korzystanie z ogromu potęgi, jaką kryła Moc, ale teraz ważniejsza była dla niej upragniona wolność: odrzuciła trójkę od siebie, znosząc palący ogień, który nagle zaczął trawić całe jej wnętrze.
         Czuła, że Moc ją wypełnia: przyspiesza krążenie krwi i napina każdy mięsień. Miała wrażenie, że ktoś podpalił ją od środka, a żywy płomień raz po raz smagał jej narządy. Pojawiło się znajome łaskotanie w okolicach serca i chciwość, żeby sięgnąć po jeszcze więcej.
         Z pomocą Mocy uśpiła całą trójkę: strażnicy padli, ale Twi’lekanka nie dała sobie grzebać w umyśle. Być może była nie w pełni sił, po tym, jak Ashoka rozwaliła jej głowę, ciskając o ścianę, ale wciąż pozostawała niebezpiecznym wrogiem.
         Ahsoka delikatnie drżała, wyprowadzona z równowagi ogromem Mocy, który krótką chwilę płynął w jej żyłach. Wiedziała, że jej ciało jej teraz starsze o kilka miesięcy, a gdyby pozostała dłużej albo sięgnęła po więcej, liczba przerosłaby do kilku lat, albo nawet więcej. Wszystkie włoski na karku stały dęba, a pot spływał po całej twarzy.
         - Dalej – wychrypiała Twi’lekanka, stając w pozycji bojowej. Ahsoka zdawała sobie sprawę, że, choć silniejsza mocą, fizycznie jest łatwa go zgniecenia i schwytania. Musiała za wszelką cenę uniknąć bezpośredniego ataku, przekonać przeciwniczkę, że jest w pełni wyszkolona, zmusić, by ta – błędnie – założyła, że Togrutanka wie, co robi.
         Sięgnęła w Moc, delikatnie, tak, jakby Moc była przyjacielem, a nie najemnikiem, od którego wyciąga się pomoc niemal siłą, płacąc wyczerpaniem i słabością. Dyskretnie uniosła rękę za plecami i przywołała do siebie broń porzuconą przez jednego z strażników. Rycerzyk zawsze powtarzał, że ślepiec ma lepszego cela od niej, ale w tej chwili blaster był jej jedyną szansą.
         - No, co, dziecinko, strach cię obleciał?
         Ahsoka zebrała w sobie resztki sił, przekoziołkowała i uderzyła. Twi’lekanka łatwo sparowała jej cios, wykręcając rękę, nieświadoma, że dziewczyna może w każdej chwili strzelić. Chciała zmusić ją do położenia i poddania, ale Ahsoka była szybsza: wyszarpała nadgarstek i kolanem uderzyła w górną część uda. Przeciwniczka jęknęła, ale nie dała się osłabić: w ręce już trzymała blaster.
         - Teraz – szepnęła Ahsoka i strzeliła. Chybiła, ale strzał oparzył Twi’lekance nogę. Była zbyt zdumiona nagłym atakiem, żeby dotarł do niej ból, ale przyklękła na jedno kolano, złamana i ranna. Ahsoka nie miała czasu na użalanie: złapała blaster przeciwniczki i rzuciła się pędem, ponownie pozbawiona plan.
         Anakin powtarzał, że logika Ahsoki nie kieruje się żadnymi przyjętymi zasadami, ba, nie był pewien, czy przypadkiem jego nierozgarnięta padawanka po prostu robi to, co akurat wyda jej się najodpowiedniejszą opcją. Przyznał kiedyś, że gdyby Togrutanka miała go ratować, wolałby oddać się Sithom niż zdać na jej pokręcony instynkt.
         - Stój...! – wrzasnęła Twi’lekanka,
         Uszkodzona noga rujnowała jej równowagę, ale złapała Ahsokę za barki i ściągnęła na dół. Poleciała w tył, uderzając plecami o podłogę tak mocno, że całe powietrze wyparło z jej płuc. Nie mogła złapać oddechu, myślała, że zaraz wypluje umęczone płuca. Twi’lekanka przygwoździła ją do ziemi, drugą ręką sięgając po kajdanki. Dyszała, chuchając w twarz przegniłym, przesyconym ale oddechem.
         - Puszczaj! – Ahsoka nie zamierza dać się pokonać. Poderwała się do góry, uderzając głową w szczękę Twi’lekanki. Coś chrupnęło. Kobieta zachwiała się na nogach, a Ahsoka dostrzegła coś, co wcześniej – jak przystało na kogoś działającego w myśl złotej zasady „Rób, nie myśl” – całkowicie zignorowała.
         Strzały, które wcześniej oddali strażnicy, wypaliły w ścianie dziurę. Niewielką, bo zaledwie pół metrową, ale wystarczającą, by się przez nią przecisnąć. Ahsoka dopadła jej w trzy sekundy, zdając sobie sprawę, że przed nią roztacza się wolność. Korytarz najpewniej biegł zaraz przy zewnętrznych ścianach budynku, była na obrzeżach całej posiadłości. Za otworem czekała jakieś biedna dzielnica robotnicza.
         Ahsoka nie myślała dłużej, zresztą, nie miała w zwyczaju, podobnie jak jej mistrz, rozważać raz podjętej decyzji. Niech się dzieje co chce, przecież Jedi są fizyczną postacią Mocy, a Moc zawsze jest w sojuszu ze swoimi rycerzami. Odetchnęła i skoczyła.
         Przez moment była dziko, cudownie wolna. Czuła, jak wiatr wdziera się pod jej ubranie, chłosta pomarańczową, poobcieraną skórę i oczyszcza umysł z resztek usypiającego narkotyku. Był gorący i gorzki, przesiąknięty spalinami, a jednak doznała tego szalonego poczucia braku ograniczeń.
         Zamortyzowała upadek Mocą, ale kolana i tak strzyknęły ostrzegawczo.
         Miała szczęście, że wokół było pusto: ani żywej istoty, a nawet jeśli ktoś kręcił się w pobliżu, zniknął natychmiast. Ahsoka miała wrażenie, że powietrze jest aż ciężkie od lęków mieszkańców. Rozejrzała się po okolicy.
         Dookoła niej rozciągała się brudna, wilgotna ulica. Wszędzie wznosiły się niewielkie kamienice z przyciemnionymi, niewielkimi oknami, odrapanymi, pomazanymi ścianami. Rynsztokiem płynęły ścieki, a w każdym zakamarku walały się śmieci i niepotrzebny złom. Prawie czuła, że powietrze przesyca. Oprócz lęku, powszechna niechęć i bieda. Chyba głód.
         Prawie pożałowała, że nie dała się zaprowadzić. Być może logiczniej byłoby dowiedzieć się, po co została porwana i grać na zasadach przeciwniczki, ale nie, ona wolała działać po swojemu. Anakin pewnie powiedziałby, że to kolejny przykład, że „ma poprzestawianie w łebku”.
         Usłyszała krzyki niedaleko, jakby z góry. Pospiesznie ruszyła w stronę jednego z budynku, przylgnęła do ściany i przeczekała, aż oddział czarno ubranych strażników przebiegnie kilka metrów dalej. Prawdopodobnie został wysłany za nią, ale niczego nie mogła być pewna.
         Mniej więcej tak Ahsoka wyobrażała sobie okryty złą sławą poziom 1313 na Coruscant, gdzie Anakin nie pozwalał jej chodzić, a nawet groził kilkugodzinnym nieustannym treningiem i wiecznym szlabanem za samo zbliżenie. Senator Padme Amidala niejednokrotnie powtarzała jej, że w ten sposób Anakin okazuje uczucia, tak działa, gdy się o kogoś boi, zamiast okazać troskę – wpada w złość, bo czegoś nie kontroluje. „On taki już jest” – mówiła, a ciepły uśmiech krążył po kącikach jej ust. Ahsoka czasem zastanawiała się, czemu jej mistrz tak zabiega o misje z panią senator, które zawsze były tak usypiająco nudne i polityczne, i czemu ona zachowuje się, jakby znała go na wylot, ale nigdy nie szukała odpowiedzi.
         Idąc wąską uliczką, zauważyła, że domy wyglądają jakby zaraz miały runąć. Niektóre podpierały metalowe konstrukcje, ale większość była zdana na łaskę żywiołów. Ahsoka podejrzewała, że każda burza rujnowała i tak już biedną dzielnicę. Zresztą, ściany wyglądały na wykonaną z cienkiej płyty kartonowej, podobną do tej na pudełka, w które klony pakowały broń. Im dalej szła, tym więcej niepokoju wyczuwała. Tutejsze istoty nie lubili obcych i nie lubiły siebie nawzajem, zbyt skupione na utrzymywaniu się przy życiu.
         Życie biedaka znała tylko z opowieści i krótkich misji na blokowanych, uwikłanych w dawno rozpoczęte w Wojny Klonów planetach. Poznała w życiu ludzi, dla których każdy dzień był usilnych wyciąganiem ust poza wodę, byle tylko zaczerpnąć oddechu i przetrzymać jeszcze miesiąc, dzień, godzinę; na dole stale działa jakaś siła, ciągnie w dół, tłamsi i odbiera wszelką nadzieję, a skoro ona umrze, już nic nie ma.
         Nic dziwnego, że właśnie w takich środowiskach rodzili się ludzie silni, pogardliwi i nieszczęśliwi. Jej mistrz zwykł mawiać, że z niewolnictwa i z biedy nie można się wyrwać, zakorzenia w człowieku gniew, którego nie da się potem wyplewić. Ciągnie się za nim przez resztę życia i daje o sobie znać w snach. Wiedziała, że mówił o samym sobie, ale nie pytała, świadoma, że temat może być za bardzo bolesny. 
         Jej priorytetem było w tej chwili odnalezienie kogoś, kto mówi w basic i dowiedzenie się jak najwięcej o tej „zaplutej dziurze”. Ulice świeciły pustkami, a im dalej szła – tym bardziej brudna i nędzna stawała się okolica.
         Nagle zza roku wyskoczyła paskudna, czteronożna istota. Dyszała i pluła śliną na wszystkie strony, rozejrzała się nerwowo i zamerdała, czymś, co mogło być uciętym ogonem. Cały jej grzbiet pokrywała gęste sierść, ale łapy miała zakończone ostrymi pazurami. Ahsoce zdawało się, że w zębach ściska kawałek suszonego mięsa.
         - Gos’he!
          Ahsoka obejrzała się gwałtownie, słysząc dziecięcy głosik. Zza jednego z niższych domów wysunęła się wysoka, chuda dziewczynka w przydużych spodniach. Wyciągnęła w stronę potworka rękę i gestem przywołała go do siebie.
         - Stój! – jakiś strażnik wybiegł zza tej samej ulicy, gdzie wcześniej pojawiła się tamta brudna istota. Szedł wojskowym, wyćwiczonym krokiem, ale nawet podkute, ciężkie buty ślizgały się na ściekach i wymiocinach ulicy. – Twój zwierzak ukradł cholerne mięso!
         - Jest głodny – odparowała dziewczyna, pozwalając zwierzęciu zniknąć. – Jak wszyscy!
         - Kradzież jest kradzieżą! – burknął strażnik. – Jako właścicielka musisz zapłacić.
         Ahsoka widziała, że twarz dziecka wykrzywia się, ale dziewczynka nawet nie uniosła ręki, by sięgnąć po monety. Być może nawet nie miała żadnych pieniędzy.
         - Skoro wielce szanowna pani premier kradnie nasze  pieniądze, czemu my mamy być inni?
         - Czy wiesz, że za obrazę premier... – zaczął strażnik, ale dziewczynka śmignęła między jego nogami i rzuciła się biegiem przez ulicę. Ahsoka natychmiast skryła się bardziej w cieniu, ale mała nawet nie zwróciła na nią uwagi.
         Strażnik strzelił. Dziewczynka, co prawda była szybsza, i strzał zgasł na ulicy metr za nią, ale Ahsoka i tak pobladła. Zawsze wierzyła, że służby porządkowe miały bronić słabszych, a nie strzelać do małych dzieci. Nie pozwoliła oddać kolejnego strzału, sięgnęła w Moc i wyrwała strażnikowi blaster.
         - Co jest, do cholery!? – wrzasnął. Broń powędrowała w powietrzu prosto do jej ręki. Jednym ruchem kciuka przestawiła system na ogłuszenie i strzeliła prosto w głowę strażnika. Pierwszy raz w życiu nie minęła celu przynajmniej o pół metra, Rycerzyk może pękać z dumy. Mężczyzna zachwiał się i upadł twarzą w brudną kałużę.
         - Nieźle – usłyszała za plecami.
         Odwróciła się, gotowa do odparcia ataku, ale ujrzała tylko smukłą, małą twarzyczkę tamtej dziewczynki. Zerkała na nią okrągłymi oczkami o pionowych źrenicach i uśmiechała się z zadowoleniem. Na rękach trzymała to samo zwierzę, które było przyczyną całego zamierzania. Ahsoka skrzywiła się lekko, kompletnie nie rozumiejąc udomowienia. Zbyt wiele zwierząt w Galaktyce wykształciło zdolność samodzielnego myślenia, więc trzymanie jakiejś istoty przez inną wydawało jej się odrobinę dziwne, choć w wielu kulturach było bardzo powszechne.
         - Słuchaj, dzieciaku – Ahsoka westchnęła cicho. – Ja pomogłam tobie, ty pomożesz mnie.
         - Się wie – dziecko mrugnęła pogodnie, znów zaskakując Ahsokę. Wśród wyczuwalnej niechęci, nie spodziewała się spotkać kogoś skorego do niesienia pomocy. Może Mistrz Yoda słusznie zachwycał się umysłami dzieci. – Każdy kto stawi się premier ma u mnie plus! – odparła, ale Ahsoka wyczuwała, że ściszyła trochę głos, jakby w obawie, że nie powołane uszy zauważą jej bunt, czy cokolwiek chciała pokazać.
         - Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem? – Ahsoka uniosła brwi na taką wysokość, że cała jej czoło pokryły poziome zmarszczki.
         - Nie do końca – dziewczynka pokręciła głową. – Ale czasem ja i wróg mojego wroga możemy się sprzymierzyć dla obopólnych korzyści.
         - Rozumiem – mimo wszystko, twarz Ahsoki rozjaśnił uśmiech. Tak jak Anakin, ceniła w ludziach szczerość i brak przesadnej kurtuazji. Dziewczyna dała jej do zrozumienia, że jeśli umowa przestanie jej odpowiadać, sprzeda ją bez mrugnięcia okiem, takie prawo, działające w obie strony. – Chodź ze mną, tu jest zbyt wiele... oczu.
         Ahsoka niepewnie ruszyła w jeszcze ciemniejsze zakamarku ulicy. Nie czuła złych intencji dziecka, ale słyszała kiedyś o wykorzystywaniu nieletnich do wabienia przynęt dla gangów. Na wszelki wypadek złapała jakiś krótki pręt, wystarczający, by w razie potrzeby rozłupać czyjąś czaszkę, i schowała za pasem.
         - W ogóle, jestem Sania – dziewczynka uśmiechnęła się, błyskając małymi ząbkami w podekscytowanym uśmiechu. Złapała nową towarzyszkę za rękę i przylgnęła policzkiem do jej ramienia. Dopiero teraz Ahsoka zauważyła, że małolata sięga jej zaledwie do połowy przed ramienia. Kulała lekko na lewą nogę, co starała się ukryć skocznym, lekkim krokiem.
         - Ahsoka – odszepnęła, błądząc wzrokiem po szpetnych budynkach.
         – Wiesz, że pierwszy raz ktoś otwarcie sprał strażnika? – spytała niby od niechcenia, a Ahsoka poczuła, że robi jej się niedobrze. Cudownie. Nie dość, że nie wie, gdzie jest, to jeszcze podpadła lokalnym władzom. Rycerzyk miał rację, że rzadko pozwalał jej jeździć na samodzielne misje, przecież dałaby się poszlachtować przy pierwszej okazji. 

17 stycznia 2014

Gonitwa II (Gwiezdne Wojny)


         Za miękko, uświadomiła sobie jak przez mgłę między jawą a snem, Wciąż balansowała gdzieś na granicy słodkiego, nieprawdziwego świata i rzeczywistością, która zwiastowała swoje nadejście pulsującym bólem w okolicy lewej skroni. Spróbowała znów zapaść w dziwny, odrobinę narkotyczny, stan błogości, ale coś, prawdopodobnie instynkt Jedi, ostrzegł ją przed niebezpieczeństwem.
         Łóżko w jej pokoju było zupełnie inne; twarde i surowe, bo przecież Jedi mieli się zawsze uczyć, że nie są stworzeni do wygód i przywilejów. Tutaj wszędzie otaczało jej coś delikatnego, puchowego, tak lekkiego, że dałaby się pociąć, że odpoczywa właśnie na chmurze.
         Błyskawicznie dotarło do niej, że nie jest już na Coruscant w znanej sobie okolicy, a gdzieś zupełnie indziej. Gdzie, nie było w tej chwili istotne, ważniejsze, jak się tu dostała i jak wrócić i najlepiej skontaktować się z głupim Rycerzykiem, który pewnie nawet nie zauważył, że jej nie ma.
         Jak? Jeszcze wieczorem kuliła się, bezskutecznie próbując zasnąć, że świadomością, że rano mistrz urządzi jej prawdziwe piekło, bo znowu spóźni się na trening. Przez głowę przeleciało jej, że może to podstęp durnego Rycerzyka, żeby sprawdzić, jak sobie poradzi. Oczywiście! Tylko ktoś taki jak Anakin Skywalker wpadłby na podobny pomysł!
         Zdawała sobie sprawę, ile w tym wyjaśnieniu jest niedociągnięć, ale chciała, panicznie chciała, się go trzymać i utwierdzić samą siebie, że wszystko jest tylko grą. W ten sposób dała sobie samej przeczucie, że nie spotka ją nic naprawdę złego – bo to przecież tylko ćwiczenie z jej niereformowalnym Rycerzykiem.
         W duchu poprzysięgła, że nie da mu powodu, żeby znów powtarzał, że jest kiepska i nie radzi sobie w sytuacjach kryzysowych, żeby znów nabijał się z jej głupich błędów i braku myślenia, żeby miał okazję się mądrzyć na każdy temat, chociaż rzadko kiedy miał rację.
         Odepchnęła znużenie i senność, które zdawały jej się odrobinę nienaturalne. na wszelki wypadek nie dając znaku, że już się ocknęła. Mistrz Skywalker wielokrotnie powtarzał, żeby zawsze była ostrożna, a chwilę po tym, jak ja przestrzegł, robił coś wyjątkowo nierozsądnego i głupiego, na co mistrz Obi-Wan Kenobi tylko kręcił głową z dezaprobatą.
         Pokój zdawał się być pusty, nie czuła żadnej żywej istoty, co odrobinę ją zaniepokoiło. Przez myśl przemknęło jej, że mistrz ma jednak trochę spaczone poczucie humoru; zdecydowanie nie podobała jej się nowa forma treningu. Sięgnęła w Moc, szukając obecności Rycerzyka albo kogokolwiek znajomego, ale otaczała ją dziwna pustka, obcość i poczucie odizolowania. Odetchnęła i spróbowała roztoczyć swoją obecność w Mocy jeszcze bardziej, a jednak nic nie zyskała, żadnej sygnału od mistrza. Cholerny głupiec! Mógł ją poinformować, że zamierza zrobić coś nowego, wtedy nie musiałaby się zmagać z dziwnym uczuciem, że to wcale nie jest jakaś tam gierka.
         Odważyła się otworzyć jedno oko, potem drugie. Nieznośna senność stale powracała, mimo, że dotleniała mózg. Prawie na pewno była wywołana celowo, co też nie pasowała do metod Rycerzyka. Gdy spróbowała podnieść się na łokciu, przed oczami stanęła jej jakaś szalona mozaika złożona z komód, zasłoń i dywanów, która zawirowała, zaszalała i dopiero, gdy na moment zacisnęła powieki, meble wróciły na swoje miejsce.
         Niepewnie stanęła na nogach, rozglądając się po pomieszczeniu. W jej mniemaniu, w takim otoczeniu spędzały czas damy, ambasadorki i królowe: wszystko dookoła było miękkie, błogie i delikatne, a jednocześnie przesadzone i wykwintne. Uśmiechnęła się pod nosem, zastanawiając się, gdzie zatarła się granica między wymyślną elegancją a tandetą i kiczem.
         Miecz!
          Prawie zagotowała się ze złości, którą usiłowała zakryć własne przerażenie. Mogła już przestać opowiadać samej sobie o wyjątkowo dziwnym treningu mistrza. Gdyby chciał, by działała nie podręcznikowo w nowym otoczeniu jako Jedi, nie zabrałby jej miecza świetlnego. Była na obcym terytorium, zdana sama na siebie, bez kontaktu z mistrzem i Radą.
         Odetchnęła, wykonawszy serię ćwiczeń koncentrujących i jeszcze raz spróbowała zbadać otoczenie. Dopiero po chwili dotarło do niej, że powinna najpierw ufać najnaturalniejszemu zmysłowi: oczom. Zbyt wiele czasu minęło, a ona dopiero zorientowała się, że  z pomieszczenia nie ma wyjścia. Po prostu – wszędzie ściany, ale nigdzie włazu ani chociaż głupiego okna.
         Zrobiło jej się gorąco. Zamknięta w pięknej celi, była całkiem bezbronna i otumaniona, najłatwiejszy cel jaki można sobie wyobrazić. Tylko wciąż nie rozumiała: po co, do cholery?
         Stukot obcasów dobiegł z daleka i powoli stawał się coraz głośniejszy. Rzuciła się na łóżko, starając się wyglądać na jak najbardziej nieprzytomną
         - Tamten Jedi nie odleciał – odezwał się niski, skrzekliwy głos, przemawiający w obcym języku. Brzmiał trochę jak gardłowy śmiech wyniszczonego przez życie przemytnika i dobiegał z bliska. – Mściwy! Będzie nadal szukał tamtej porwanej!
         Ahsoka zesztywniała. Porwana? Mogła się tylko domyślać znaczenia słów, ale w czasie swojej pierwszej misji miała okazję oswoić się z językiem Huttów, a poza tym w Akademii przykładano, by byli w każdy padawan znał podstawy porozumiewania się  przynajmniej na poziomie komunikacyjnym.
         Usłyszała cichy świst i do pokoju wpadło ciepłe powietrze, przesycone zapachem słodkiego soku z juuna i gorzkim dymem, prawdopodobnie papierosowym. Ponownie poszukała rozwiązania w mocy i tym razem poczuła obecność jakieś kobiety, prawdopodobnie bardzo silnej i masywnej. Zebrała w sobie siłę, zacisnęła pięści i była gotowa do walki.
         Zerwała się z łóżka błyskawicznie i uderzyła obcym o ścianę. Potrzebowała jednej trzeciej sekundy, by stwierdzić, że ogromna Twi’lekanka leży w nienaturalnej pozycji, brocząc krwią i raczej nieprędko się obudzi. Zaraz potem dostrzegła odwiniętą zasłonę; tamtędy musiała wejść i tam mogła szukać wolności.
         Zostawiwszy nieprzytomną Twi’lekankę samą z jej raną, ruszyła w stronę wyjścia. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że właściwie jest bosa, a buty, podobnie jak miecz, pas i komunikator, przepadły bez śladu. Nie mając wyjścia, popędziła boso.
         Na zewnątrz było dużo cieplej. Gryzące powietrze zdawało się pozostawać nieruchome, jakby nikt nie wietrzył korytarzy od lat. Rozejrzała się, ale wszędzie było pusto, co, wbrew pozorom, raczej ją zaniepokoiło. Lewo czy prawo? Odetchnęła, powstrzymując atak kaszlu, i poszukała odpowiedzi w Mocy, przecież tam zawsze kryło się rozwiązanie. Ruszyła.
         Podłoga parzyła stopy żywym ogniem, wydawało się, że pędzi po rozżarzonych węglach albo świeżych, jeszcze nie ostygniętych popiołach. Nie miała nawet czym oddychać, bo gorzkie powietrze jedynie drażniło gardło i wywoływało kolejne ataki kaszlu.
         Korytarz urwała się nagle, bez żadnego oznaczenia. Wylądowała za barem w jakimś obskurnym kosmoporcie, gdzie zebrały się najgorsze szumowiny z całej galaktyki. Nie wzbudziła niczyjego zainteresowania, całe towarzystwo przywykło, że ludzie wbiegają i uciekają czym prędzej z różnych powodów, których lepiej nie znać. Kilku podejrzliwie zerknęło na jej bose stopy i zaczerwienione od wysiłku policzki, ale żaden się nie odezwał.
         - Proszę ale – mruknęła cicho Ahsoka, omijając bar i siadając na jednym z pobliskich stołków. W duchu zastanawiała się, czy po raz kolejny nie robiła tego, za co Anakin stale ją beształ (i zaraz sam tak się zachowywał). Działała bez żadnego planu, wpadła w obce bagno i, pozbawiona miecza, stanowiła łatwy cel. Być może tamta Twi’lekanka mogłaby jej pomóc i wcale nie szukała zwady. Z drugiej strony, mówiła o porwaniu i to dosyć dosadnie.
         Co by zrobił Rycerzyk?, westchnęła w duchu. Anakin Skywalker, jakkolwiek nierozsądny, gniewny i porywczy, wciąż był dla niej największych wzorem. Jego słowa znaczyło czasem więcej niż zawiła przepowiednia mistrza Yody. Czuła, że ma w nim poplecznika, człowieka, przyjaciela, ojca, towarzysza, spowiednika i gorąco wierzyła, że kiedyś będzie mogła się z nim równać.
         Rzuciła okiem na salę i skoncentrowała się na Mocy, szukając słabych umysłów. Zdawała sobie sprawę, że dla doświadczonego Jedi żaden ze zgromadzonych nie byłby problemem, bez trudu zmusiłby do wyznania prawd każdego Łowce, ale ona była tylko padawanem. Westchnęła ciężko. Najgorsza była ta paskudna bezsilność, kumpela, którą poznała już przy pierwszych swoich zadaniach. Czasem nawet mając święcący pręt jarzeniowy nie była w stanie sobie poradzić, a co dopiero teraz, zdana na łaskę obcych?
         Pociągnęła nosem i dopiła jednym haustem alkohol. Nie czas na smutki, nie czas na skargi i modlitwy, zbeształa się w myślach. Ufając Mocy, swojemu jedynemu sojusznikowi w obecnej sytuacji, ruszyła w stronę roześmianego, upojonego pijacką atmosferą baru, Barebala.
         - Witaj – Ahsoka skłoniła się lekko i zaraz przeklęła własną głupotę. Nie miała pojęcia, jak witają się łowcy nagród i gangsterzy, ale na pewno nie zginają się przed sobą, jak mieli to w zwyczaju rycerze Jedi. Barabel skrzywił się nieufnie i obrzucił Togrutankę podejrzliwym spojrzeniem.
         - On cię nie zna – burknął. Był ogromny, prawie trzy razy większy od Ashoki. Gdy tylko do niego podeszła, wszystkie ciemnozielone łuski na jego karku zjeżyły się groźnie. Rycerzyk przestrzegł ją, żeby nigdy, przenigdy, nie zadzierała z tymi gadami. Byli tak samo agresywni, jak nieprzewidywalni.
         - Poproszę dwa razy ale – Ahsoka pomachała do barmana, mając nadzieję, ze hojnością udobrucha rozgniewanego jaszczura. Prawdą było, że nie miała przy sobie nawet złamanego kredytu, ale na razie nie to było jej największym zmartwieniem. Tamten znów na nią łypnął.
         - On chce sok z juuna.
         - W porządku – skinęła głową. – Możemy porozmawiać?
         - O czym chcesz rozmawiać? – Barabel uderzył ogonem o posadzkę tak głośno, że aż podskoczyła. Zarechotał paskudnie, chuchając jej w twarz gorzkim oddechem. – Strachliwe dziecko. On nie rozumie, czego tu szukasz.
         - Niczego, handluje znaczy szukam kogoś, szukam Jedi, tak Jedi! Chcę za niego nagrodę. – Ahsoka prawie palnęła się w głowę. Co ja plotę? – Widziałeś go może?
         Barabel sięgnął ręką po przyniesiony sok juuna i pociągnął spory łyk. Ahsoka zatarła w duchu ręce, sądziła, że, gdy będzie senny i nietrzeźwy, z łatwością dowie się, co to za planeta i jak się stąd wydostać, nie wzbudzając podejrzeń.
         - Był tu Jedi. On go widział – przyznał. Ahsoka zmarszczyła brwi, nie spodziewała się podobnej odpowiedzi. – Cyria z nim gadała. Skolderker? Skydermer?
         - Skywalker – wypaliła Ahsoka. Oczy błyszczały jej od nagłej wilgoci nadziei i pewności siebie. Skoro mistrz tutaj był, cała sytuacja nagle wydała się o wiele jaśniejsza i prostsza.
         - Może i tak – Barabel wzruszył ramionami. – To nie jego sprawa.
         - Kto to jest Cyria? – Ahsoka ledwo skończyła mówić, a już poczuła zmianę w nastawieniu jaszczura. Jej wścibskość wydała mu się odrobinę podejrzana i nienaturalna; wiedziała, że w tej chwili wszelkie rozmowy się skończyły.
         - Odejdź stąd – burknął Barabel. – On nic nie wie!
         - Proszę, musisz mi powiedzieć! – zaprotestowała Ahsoka i w tej samej chwili koło jej głowy świsnęła ogromna pieść. Barabel chybił celowo albo alkohol zmiażdżył jego celność i widzenie, nieważne, dlaczego, ale tylko cudem uniknęła roztrzaskania czaszki. Odskoczyła, błyskawicznie wzywając na pomoc Moc. - Powiedz mi, kim jest Cyria.
         - Cyria – jęknął Barabel, czując, że w jego umyśle panoszy się coś nowego. Zacisnął pięść, a wszystkie łuski na jego głowie stały dęba. Wycharczał coś niezrozumiałego. – Jego boli! Przestań! Cyrii tu nie ma!
         - Gdzie jest? – Ahsoka nacisnęła mocniej. – Powiedz mi, gdzie jest.
         - Zniknęła, poszła tam – jaszczur miał wrażenie, że jego czaszka zaraz pęknie na miliony kawałków, rozsadzona przez nową obecność w jego głowie: silniejszą od niego. Próbował ją przezwyciężyć, ale bezskutecznie – cofała się, ale zawsze wracała i czytała w nim jak w otwartej księdze. – Poszła do Królowej! – wrzasnął i stracił oddech, roztrzęsiony i przerażony.
         Ahsoka puściła, pozwalając Barabelowi opaść na stół. Osunął się jak nieżywy, dysząc ciężko. Jednocześnie zbierał w sobie siły, Ahsoka zauważyła, że jego ogon uniósł się delikatnie, jakby chciał się zamachnąć i ściąć ją z nóg. Mogła zakładać, ze gdy padnie na ziemi, rzuci się i udusi ją za grzebanie w mózgu, ale wolała nie sprawdzać na samej sobie.
         Oddaliła się czym prędzej i wtedy zobaczyła znajomą postać w kącie. Zamarła, przekonana, że zmęczony umysł płata jej figle, a jednak – mimo przetarcia oczu – mężczyzna nie zniknął.
         Na widok Anakina Skywalkera uśmiechnęła się słabo, wzruszona i przejęta. Rozmawiał z jakimś mężczyzną, twarz miał zaciętą i gniewną, bez trudu poczuła jego troskę i strach, strach o nią. Już miała się rzucić w jego stronę, zawołać i dziękować, że ją znalazł, gdy ktoś szarpnął ją i przyciągnął do siebie. Próbowała się szarpać, ale ktoś zatkał jej usta i zmusił do podejścia do ściany. Usłyszała syk otwieranego włazu i zaraz została wepchnięta w jakiś ciemny korytarzyk. Uderzyła skronią o ścianę.
         - Mistrzu – zdołała wyszeptać, a potem ciemność zamroczyła jej umysł.

_________________________________________________

Cześć. Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze, strasznie mi miło. Z góry przepraszam, jeśli gdzieś zaplątała się cholerne „Ashoka”. Nie mam pojęcia, czemu tak mi się utrwaliło w głowie, ale ciężko to teraz ogarnąć, dziękuję Play Game za zwrócenie uwagi, starałam się pousuwać, ale jakby gdzieś się zaplątało, to przepraszam.