21 kwietnia 2015

Serca Lód cz.3: Jack Mróz i księżniczka Elsa (Strażnicy Marzeń/Kraina Lodu)


            Elsa cofnęła się dwa kroki, zasłaniając zamarzniętymi palcami usta. Wpatrywała się w srebrnowłosego czarodzieja, gorączkowo próbując wymyślić, co robić: uciekać, krzyczeć czy się tłumaczyć. Wszyscy najbliżsi wiedzieli, że potrafi bawić się lodem, ale ktoś obcy mógł uznać ją za wariatkę albo wiedźmę. Zagryzła mocno wargi.

            - To pobawimy się? – bąknęła Ania. Patrzyła to na czarodzieja, to na siostrę, czując jak atmosfera gęstnieje. Powoli ogarniała ją panika. Było coś onieśmielającego w przestraszonej twarzy Elsy i zdumieniu chłopca. – Bawimy się? Tak czy nie?
            - Anka, nie teraz – Elsa wyprostowała się dumnie. – Przepraszam za ten incydent – powiedziała z największym spokojem, na jaki było ją stać.
            - Incydent? – szepnął czarodziej.
            - Ona ma na myśli czary – wyjaśniła uprzejmie Anna.
            - Myślę, że powinien pan już iść.
            Czarodziej nagle odzyskał rezon. Poderwał się na równe nogi, jakby pchał go wiatr i zakręcił swoją oszronioną laską.
            - Bo co?
            - Bo zawołam straże.
            - Sama sobie nie poradzisz?
            Elsa zacisnęła pięści. Obcy śmiał wyzywać ją na pojedynek!
            - Znikaj stąd, Anka! – syknęła przez zęby. Siostra poznała ten ton: Elsa używała go rzadko, tylko wtedy, gdy coś naprawdę ją rozwścieczyło: kiedy zabrała jej ulubioną lalkę albo rozlała sok marchewkowy na nowe koronki do sukienki. Schowała się na fontanną.
            Elsa machnęła ręką. Nauczy już tego wandala manier! Nic ją nie obchodziła opinia wiedźmy, przeklętej albo wariatki – niech mówią, co chcą. Z ziemi wyrosły olbrzymie sople, które każdego by unieruchomiły, ale tamten był szybszy – poderwał się do lotu, machnął laską i… Elsa poczuła, że z nieba sypią płatki zimnego śniegu.
            Prawie opadła na kolana.
            - Czary! – szepnęła Anka, wybiegając zza fontanny. – Takie jak twoje! Czary!
            Zakręciła się dookoła, klaskając w ręce i śmiejąc się głośno. Wystawiła język i czekała, aż jakiś płatek spadnie prosto na nią.
            - Jak…? – Elsa zbliżyła się do niego i przyjrzała się badawczo.
            - A jak ty? – spytał, kucając przed dziewczynką.
            - Tak po prostu – bąknęła nieśmiało. – Nie wiedziałam, że ktoś jeszcze potrafi…
            - Czarować? – podsunął czarodziej. – To niezła frajda, co?
            Elsa rozpromieniła się i wyrzuciła ramiona w górę. Zanim chłopak zdołał się zorientować, na jego głowę runęła zaspa śniegu. Ryknął śmiechem, wygrzebując się z białej góry.
            - Ty łobuziaro! To ja jestem tutaj od robienia żartów!
            - Teraz masz konkurencję! – prychnęła i wzniosła wysoko królewską główkę.
            - Zróbmy bitwę! – Anka podskoczyła, podbiegła do nich i złapała za rękę najpierw siostrę, a potem czarodzieja. – Na śnieżki!
            Elsa uśmiechnęła się ślicznie.
            - Jestem księżniczka Elsa z Arendelle, a to moja młodsza siostra – dygnęła tak, jak uczyła ją mama.
            Czarodziej zgiął kolano, jak przystało przed członkiem rodziny królewskiej.
            - Jestem Jack Mróz – uśmiechnął się szeroko.



            Jack padł bez sił na dziedziniec i wyciągnął się w słońcu. Obok niego runęła Elsa, zwijając się ze śmiechu. Oboje byli zgrzani, czerwoni i cali w białym puchu. Nagle, z wielkim piskiem, skoczyła na niego Anka, turlając się i chichocząc.
            Jack nigdy wcześniej nie miał takiej frajdy z czarowania. Po raz pierwszy spotkał kogoś podobnego, kogoś, kto dzielił jego dar. Nie miał pojęcia, skąd małolata miała swoje zdolności, czy została obdarzona przez Księżyc czy może taka się urodziła, ale wiedział na pewno: znalazł bratnią duszę.
            - Ania! Elsa! – po dziedzińcu poniósł się krzyk młodej kobiety. Jack rozejrzał się niespokojnie.
            - To mama! – Anka zsunęła się z jego brzucha. – Przyjdziesz jutro się pobawić? – spytała, wbijając w niego proszące spojrzenie wielkich, słodkich oczu. – Z tobą jest dużo weselej!
            - Mi też jest z wami weselej! – zaśmiał się Jack, złapał dziewczynkę i podrzucił do góry, jakby nic nie ważyła.
            - To ja idę! Powiem mamie, że zaraz przyjdziesz – krzyknęła rezolutnie i pognała wprost na szeroką werandę boczną.
            Elsa podniosła się, otrzepała sukienkę i spojrzała nieśmiało na Jacka.
            - Kim jesteś, Jacku Mrozie?
            - Mówiłem już, że czarodziejem – wzruszył ramionami, ale oczy mu się śmiały.
            Dziewczynka utkwiła oczy w czubkach niebieskich pantofelków.
            - Myślałam, że tylko ja… że jestem jedyną taką. Że tylko ja jedna jestem inna.
            - Człowiek czuje się trochę samotny, co? – Jack westchnął cicho. Przez całe stulecia zdążył się przyzwyczaić do smutnego uczucia, że jest inny od wszystkich, niepasujący element, w który nikt nie wierzy i którego nikt nie dostrzega. – Ale teraz nie będziesz sama! Nauczę cię wszystkiego, co umiem! Będziemy się razem bawić!
            - Jak przyjaciele? – szepnęła z nadzieją Elsa.
            - Jak najlepsi!
            Elsa przytuliła się mocno do jego nóg, sięgała mu ledwie do bioder. Pochylił się i wziął ją na ręce.
            - Dzisiaj w nocy pójdę do moich przyjaciół, ale jutro wrócę.
            - Pokażę ci, jakiego bałwana potrafię zrobić.
            - Nie mogę się doczekać – Jack wybuchnął śmiechem.
            Elsa zeskoczyła z jego ramion i ukłoniła się, jakby nagle przypomniała sobie, że jest księżniczką, pomachała i odbiegła w podskokach.
            Jack patrzył za nią przez chwilę, a potem odwrócił się i pozwolił, by wiatr go porwał i wyrzucił wprost w niebo. Beztrosko pofrunął ponad miastem, wymachując laską.
            Bez trudu odnalazł polanę na środku zielonego, wiosennego lata. Opadł spokojnie na ziemię, płosząc dwie jaskółki i bez wahania wbiegł w tajemnicy portal, który zaledwie dwanaście godzin wcześniej przeniósł go do cudownej krainy.
            Zakręciło mu się w głowie, przekoziołkował bezwładnie i runął ciężko na lodowaty, przemarznięty chodnik miasta. Jack jęknął głucho; poprzednim razem lądowania była przyjemniejsze.
            - Jack?! – usłyszał zdumiony głos Zębowej Wróżki.
            Podniósł ciężką głowę i ujrzał starych przyjaciół: Zająca Wielkanocnego i Zębuszka.
            - Jeszcze tu jesteście? – uśmiechnął się szeroko. – Ooo, to takie słodkie, że się martwicie i na mnie czekacie! Ale ty, Zając, nie masz roboty w Wielkanoc? Masz czas sterczeć tu cały dzień aż wrócę?
            Zębuszka podfrunęła do niego i przyłożyła mu tęczową dłoń do czoła.
            - Jack, nie było cię jakieś pół minuty – szepnęła cicho. – Jesteś pewien, że wszystko z tobą dobrze?
  
         
*
Trzymajcie za mnie kciuki, błagam. Jeden dzień za mną, zostały przyrodnicze, matma i angielski....

14 kwietnia 2015

Flame Alchemist cz.12: Maes Hughes (FullMetal Alchemist, royai)






            Budynek Akademii Wojskowej w East City odznaczał się białą plamę wśród okolicznych lasów i terenów ćwiczebnych. Dwa bloki – jeden, pełniący funkcję szkoły i drugi, będący internatem dla rekrutów – oddzielał szeroki dziedziniec, na szczycie którego znajdowała się stołówka. Za Akademią rozciągały się strzelnice i bieżnie; słowem: teren tak ogromny, że mógł być spokojnie porównywany do wsi czy małego miasteczka.
            Roy zjawił się tam w drugim tygodniu września, z walizką i w przepisowym mundurku rekruta. Tak bardzo chciał dobrze wypaść, że pozwolić ciotce, żeby go uczesała i sama zawiązała krawat. Stanął przed wysoką bramą i zacisnął dłoń na rączce walizki.
            Przypomniał sobie wszystko, co usłyszał od najbliższych. Madame Mustang była z niego tak dumna, że wróżyła mu przyszłość Naczelnika Sił Zbrojnych, młodsza siostra – Angelina gorąco jej przytakiwała. Starsza, Joana, śmiała się, słysząc takie bzdury i twierdziła, że wszyscy w tym kraju musieliby powariować, żeby postawić głupiego Royka na szczycie. Prawie doszło do bójki, szczęśliwe Madame Mustang zarządziła, że czas na podwieczorek. Joana była przeciwna, by szedł do wojska – przekonywała go i zniechęcała jeszcze dzisiejszego ranka, nieustannie mówiąc, że zmarnuje sobie życie.
            Stuknął obcasami i wkroczył na dziedziniec Akademii Wojskowej. Im bliżej budynku był, tym zapach prochu stawał się silniejszy. Słyszał szybkie serie wystrzałów i gniewne okrzyki komandorów; trwały właśnie ćwiczenia bojowe.
            Zameldował się u przełożonych, porozmawiał z dyrektorem. Zdawał sobie sprawę, że jako jeden z nielicznych, ma ułatwiony dostęp do Akademii. Rekomendacje Madame Mustang, która znała wszystkich oficerów ze wschodu, a także pomoc pułkownika Grummana otworzyły mu wielkie drzwi, ale niektórzy patrzyli na niego podejrzliwie, z dystansem. Dyrektor Feyer uścisnął mu dłoń, mówiąc:
            - Dużo o tobie słyszałem. I jeśli choć połowa ploteczek twojej ciotki jest prawdą, jesteś bardzo obiecującym studentem.
            Uścisk miał tak mocny, że prawie pogruchotał Roy’owi palce.
            - Pamiętaj, chłopcze, że tu nikt nie robi kariery kontaktami i rodziną. Musisz sam zapracować na miano żołnierza.
            Roy wyprostował się i zasalutował.
            - Tak jest!
            Wydawało mu się, że przez twarz dyrektora przemknął cień uśmiechu.
            Został umieszczony w podłużnym pokoju z kilkunastoma piętrowymi łóżkami. Przeraził go skrajny brak prywatności; tak przywykły do wygód, jakie oferowała mu Madame Mustang, że surowe warunki Akademii zupełnie mu nie odpowiadały. Dzielił łóżko z Charlesem Avoid – niskim, krępym chłopakiem, które do szkoły posłał zamożny wuj, żeby ktoś wreszcie zrobił z niego mężczyznę, bo póki co, to jest najwyżej ciepłą kluchą. Roy od razu go polubił; był wesoły i uśmiechnięty, może trochę nieporadny.

*

            Ryk, który wyrwał pierwszorocznych rekrutów ze snu, ani trochę nie przypominał ludzkiego krzyku. Roy przez sen pomyślał, że to niedźwiedź. Nie zdążył jeszcze otworzyć oczu, gdy Charles zeskoczył z łóżka i zerwał z niego kołdrę.
            - Wstawaj! To pobudka!
            W pokoju zapanował chaos nie do opanowania. Dwudziestu ośmiu chłopaków w pośpiechu się ubierało, przepychało do łazienek i pryszniców, szukała swoich butów. Wpadali na siebie i przepychali się, a wszystko to obserwował dyżurny oficer.
            - W rzędzie! – ryknął. Roy wpadł między dwóch chłopaków – zziajany, bez krawata, z resztką pasty do zębów na wargach. – Co jest najważniejsze w wojsku!? Pytam: CO JEST NAJWAŻNIEJSZE W WOJSKU! A kiedy pytam, macie ODPOWIADAĆ!
            Roy zesztywniał. Nie całkiem tak wyobrażał sobie pierwszy poranek.
            - Dyscyplina! DYSCYPLINA!
            - Tak jest, sir! – odpowiedział mu chór chłopięcych głosów.
            Oficer spojrzał na nich krytycznie i powoli ruszył wzdłuż rzędu, zatrzymywał się czasem i wrzeszczał, gdy któryś miał krzywo zapiętą koszulę, był nieuczesany albo miał brudne buty. Roy’owi też się oberwało, za brak zawiązanego krawata. Wszyscy mieli zrobić trzydzieści cholernych pompek, przy których większość o mało nie wypluła płuc.
            Roy odsapnął dopiero w stołówce. Stanął w kolejce, dostał swoją porcję placków z jabłkami i kubek wystygniętej herbaty. Tylko spróbował i już zatęsknił za mocno ściętą jajecznicą, którą smażyła Riza, gdy była w dobrym humorze.
            Osiem godzin zleciało mu błyskawicznie: na arytmetyce rozlał atrament, na teorii wojny prawie przysnął, a z przysposobienia obronnego wrócił okrutnie poobijany. Tylko na geografii miał trochę szczęścia, popisał się przed nauczycielem, dostał krótką pochwałę i po raz pierwszy dostrzegł sens lekcji, które opłacała Madame Mustang. Dwie godziny spędził w bibliotece i uczył się tak długo, aż rozbolały go oczy. Nawet mistrz Hawkeye, przy wszystkich swoich dziwactwach, był bardziej wyrozumiali.
            Charles, z którym dzielił łóżko, miał dość po pierwszym dniu. Roy naprawdę go rozumiał; gdyby nie miał jasnego celu do osiągnięcia, prysnąłby stąd czym prędzej. Miał wrażenie, że zaczyna się najcięższy okres w jego życiu.
            I następne miesiące upływały według tego samego schematu: budził się o świcie, uczył o typach broni, taktyce walki, sposobach kamuflażu, geografii, fizyce, chemii, o zasadach przetrwania, spędzał kilka godzin w bibliotece i wreszcie wracał do łóżka, ledwo żywy. Nie miał nawet siły napisać porządnego listu ani do Madame Mustang, ani do  Rizy. Po trzech miesiącach nadał dwa telegramy: „Wszystko dobrze-stop-Tęsknię bardzo-stop-Roy-stop”. Wymyślenie tego zdania zajęło mu pięć minut; był zbyt zmęczony, by wysilić się bardziej.
            Ciężka praca się opłaciła; coraz rzadziej musiał robić pompki na zbiórkach, oceny miał nienajgorsze i był jednym z lepszych rekrutów. Schudł od kiepskiego jedzenia i wciąż miał siniaki po treningach. Najsłabiej szło mu strzelanie i ratownictwo medyczne; czterokrotnie pomylił morfinę z paracetamolem.
            U nas wszystko dobrze – pisała Riza w środku zimy. – Tata nie chce o Tobie słyszeć, ale nie przejmuj się, niedługo mu przejdzie. Mam nadzieję, że sobie radzisz. Trochę mi smutno bez Ciebie, strasznie się nudzę. Pisz częściej do mnie i do Madame Mustang, obie bardzo się martwimy.
            - Łatwo powiedzieć! – oburzył się Roy. – Trzeba znaleźć czas na to pisanie!
            A jednak na zajęciach z łączności, siadał w ostatniej ławce i ukradkiem pisał długie wiadomości. Napisał nawet trzy listy do mistrza Hawkeye z przeprosinami, ale ten na żaden nie odpowiedział. Riza wyjawiła mu w tajemnicy, że wszystkie trzy spłonęły.
            Tata nienawidzi wojska i uważa, że zmarnowałeś swój potencjał. Ma do wielki żal, bo uważa, że lepszy byłby z Ciebie alchemik niż żołnierz. ALE NIE PRÓBUJ WSPOMINAĆ O BYCIU PAŃSTWOWYM ALCHEMIKIEM! Tata nimi gardzi i uważa za zdrajców nauki. Ale nie przejmuj się za bardzo; tata niewielu ludzi lubi.

*

            Roy miał wrażenie, że przebiegło po nim stado rozpędzonych koni. Przez całe popołudnie biegali po błotnistej, mokrej drodze, zapadając się w kałużach. Przemoczył buty, zmarzł i nabawił się kataru, ale przynajmniej się nie wywrócił, jak dwóch nieszczęśników z sąsiednich koszarów.
            Wlókł się na stołówkę, marząc o ciepłym obiedzie. Właściwie, w czasie biegu też rozmyślał, co dzisiaj wybrać. Makaron z pomidorowym sosem, tartę szpinakową a może wodnisty, niedobry rosół? Potrzebował czegokolwiek, żeby zająć myśli.
            W kantynie roiło się od chłopców równie przemarzniętych jak on. Niemrawi, milkliwy bardziej niż zwykle. Roy też nie miał ochoty rozmawiać, chyba, że miałby negocjować trzy ciepłe koce, nie, lepiej cztery.
            Na szwedzkim stole stały posortowane półmiski. Sięgnął po metalową tacę, jedną z tych, które nigdy nie były dokładnie umyte i zawsze miały smugi po poprzednim i jeszcze poprzednim posiłku i bezmyślnie przypatrywał się jedzeniu. Tu i tak wszystko smakowało tak samo.
            Tarta szpinakowa stała na samym brzegu, więc sięgnąć właśnie po nią dokładnie w momencie, gdy czyjaś ręka śmignęła mu przed nosem i zgarnęła naczynie.
            - Co jest…? – Roy cofnął się zaskoczony.
            - Wybacz, druhu – wysoki okularnik z szerokim uśmiechem mrugnął do niego zaczepnie. – Ale za nic w świecie nie oddam szpinakowej tarty.
            Skinął mu głową i wyminął, wciąż się ciesząc ze swojej zdobyczy. Roy zdębiał, zmarszczył brwi i odprowadził chłopaka wzrokiem. Kojarzył go; mieszkał w sąsiednich koszarach, ale mieli razem lekcje. Zawsze przygotowany, inteligent i… cholernie irytujący! Roy w jednej chwili poczuł, że go nie cierpi.
            - Głupi cwaniaczek. Za nic w świecie nie oddam szpinakowej tarty! Też mi coś – obruszył się. Chciał wziąć następną, ale uświadomił sobie, że tamta była ostatnia.
            Zacisnął zęby i jeszcze bardziej znielubił aroganckiego okularnika.
            Co prawda, nieszczególnie lubił takie tarty, zawsze były niedopieczone, ale nie, nie zamierzał mu odpuścić!
            Z trzaskiem postawił tacę przy swoim stoliku i szturchnął Charlesa Avoide.
            - Co to za jeden? Ten w okularach?
            Charles uniósł wzrok, siorbiąc rosół.

            - Zdaje się, że Maes Hughes. A co?

6 kwietnia 2015

Łowcy cz.14: Piwnica z pirackimi skarbami (Huntik)

            Dolores siedziała w restauracji Epicure w ósmej dzielnicy Paryża. Była trochę onieśmielona elegancją i wykwintnością; nawet krzesła były w królewskim stylu. Kiedyś jadała w takich miejscach co niedzielę, ale przez ostatnie lata nie miała ani okazji, ani pieniędzy. Zamówiła makaron faszerowany czarnymi truflami i karczochami i czekała, od czasu do czasu popijając wodę z lodem. Żałowała, że nie wzięła czegoś mocniejszego. Dłonie drżały jej ze zdenerwowania.
            Carla Vale zostawiła ją na lodzie bez żadnych wskazówek. Powiedziała tylko, że musi wydobyć od swoich rodziców wszystkie informacje o nowym projekcie Organizacji. Dolores nie miała wyjścia; posłusznie się podporządkowała, przybrała płaczliwy ton i zadzwoniła do matki, błagając o spotkanie.
            - Skruszona córka? – zdziwiła się Carla, gdy Dolores zdawała relację z rozmowy. – Całkiem nieźle, Lola. Widać, jaka z ciebie oszustka. Kłamiesz jak z nut. Własną mamusię.
            Dolores musiała zacisnąć oczy i policzyć do trzech, by nie wygarnąć Carli.
            Matka zjawiła się piętnaście minut po dziesiątej. Umówiły się na wyjątkowo wczesny lunch. Dolores, gdy tylko ujrzała ją w drzwiach, zerwała się i pobiegła ją uściskać, zapominając o swoim zadaniu. Mama pachniała lawendowymi perfumami i przytulała tak mocno, że Dolores znów poczuła się jak w domu.
            - Lola!
            Usiadły razem, wciąż trzymając się za rękę. Mama wpatrywała się w nią ze wzruszeniem, pociągając nosem. Bez przerwy mówiła, jakby musiały nadrobić ostatnich kilka lat. Dolores milczała. Teraz była zdrajczynią nie tylko wobec przyjaciół, Dantego, Lorcana, ale też wobec własnej mamy.
            - Mogę wrócić do domu? – szepnęła cichutko.
            - Kochanie! – mama zarzuciła jej ręce na ramiona. Była w wyjątkowo płaczliwym nastroju. Dolores ją rozumiała; też by płakała i cieszyła się ze spotkania, gdyby jej powrót był prawdziwy i szczery. Zacisnęła zęby. – Zawsze możesz wrócić!
            - A tata? – zaryzykowała Dolores, sprawdzając, czy mama wie o incydencie z Malagii.
            - Tata zrozumie – ucięła akurat w chwili, gdy kelner zbliżył się do stolika z parującym półmiskiem.




            - Omiŝ – Dante rozłożył ręce jak prawdziwy przewodnik, ukazując zatłoczone, wąskie uliczki miasteczka, nad którym górowały pozostałości pirackiego zamku. – Miasto, gdzie jest więcej turystów niż mieszkańców.
            Zhalia instynktownie przysunęła torebkę bliżej siebie; w tłumie łatwo o lepkie ręce.
            - Co będziemy robić, Dante? – spytała Sophie.
            - Widzicie, tamtą twierdzę? – Dante wyciągnął palec w stronę ruin w górze. – To twierdza Mirabella. Wiele lat stacjonowali tu piraci. Ba, legenda mówi, że piractwo się tutaj n a r o d z i ł o! Piraci kontrolowali stąd całe wybrzeże. Grabili weneckie statki kiedy tylko mieli ochotę. Fundacja, po analizie historycznych dokumentów, doszła do wniosku, że ich dowódca mógł być Łowcą i wykorzystywać Tytana do utrzymania swojej pozycji.
            - A my musimy go złapać – dokończył podekscytowany Lok. – Super!
            Dante skinął głową z uśmiechem.
            - Guggenheim twierdzi, że Tytan był strażnikiem pirackich skarbów – dodał.
            - Ale… - zawahała się Sophie. – Przecież tutaj codziennie roi się od turystów. Jakim cudem Tytan wciąż by tu żył… Ktoś by go zauważył!
            - To właśnie nasza zagadka – odezwał się schrypnięty głos Cherita z plecaka Dantego, a zaraz potem wychyliła się białą główka. Jakaś starsza Japonka z turystycznym przewodnikiem obejrzała się zaskoczona.
            - Cicho, Cherit! Nie rób zamieszania – skarciła go Sophie. – Idziemy na zamek?
            - Teraz? – Zhalia uniosła brwi, odzywając się po raz pierwszy od przyjazdu. – Niewiele możemy zrobić, gdy wszędzie jest masa ludzi. Zaczekamy do nocy.
            - Ale… - Sophie chciała jeszcze coś powiedzieć, ale przerwał jej Dante.
            - Racja – przytaknął. – Teraz mamy chwilę dla siebie. Drużyno, co powiesz na chorwacką pizzę?
            - Na jakąkolwiek pizzę - zawsze tak! – zawołał Lok.
            - Dla mnie bez krewetek – zaśmiał się Cherit. Dante już ruszył w pierwszą uliczkę po lewej.




            Dochodziła druga, gdy twierdza opustoszała. Po ulicach Omiŝa wciąż kręcili się opaleni turyści, na niewielkim placu jakaś jazzowa artystka dawała kameralny koncert, a przy kawiarnianych stolikach siedziało roześmiane towarzystwo, popijając rakije. Wspięli się po szerokich kamiennych schodach, na swojej drodze napotykając jedynie wyliniałego kota z uciętym lewym uchem.
            - Jaka cisza – szepnął Lok, gdy przełazili przez szlaban ucinający drogę do twierdzy.
            - Grobowa – odparła Zhalia całkiem poważnie.
            Lok się wzdrygnął.
            Schody pięły się w górę i w górę, czasem zbaczając na szersze tarasy widokowe. Sophie zatrzymała się tylko raz, by spojrzeć na rozświetlony port przy rzece Cetinie i aż wstrzymała oddech z zachwytu.
            W twierdzy było kilka pięter z drewnianymi, suchymi schodami, a ostatnie kończyło się stromą drabinę na najwyższy punkt widokowy. Dante obszedł konstrukcję dookoła dwukrotnie, a potem wskazał na sczerniałe drewno na kamiennej posadzce.
            - Co to jest? – zapytał Cherit, wylatując z plecaka. Z dala od ludzi mógł swobodnie się pokazywać. Dante chwycił krawędź drewna i szarpnął. Nie chciało ustąpić, ale gdy Lok mu pomógł, w końcu puściło, ukazując czarną dziurę.
            - Och – wyrwało się Sophie.
            Zhalia pochyliła się i pociągnęła nosem. Pachniało wilgocią i grzybem.
            - Piwnica z pirackimi skarbami, hm? – spojrzała na Dantego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
            - Chcecie tam wejść? – przeraził się Lok. – Nie wiadomo, co jest na dole!
            - Krokodyle. I żmije. I pijawki – odpowiedziała Zhalia. Dante uśmiechnął się pod nosem, szukając w plecaku latarki. Poświecił na dno szybu; zdawało mu się, że podłoga jest trzy metry niżej.
            Kucnął, oparł się rękami o kamień i skoczył. Wylądował z pluskiem na mokrym, śliskim kamieniu. Wzdrygnął się, gdy but zahaczył o coś glutowatego i wstrętnego.
            - Skaczcie! – krzyknął. – Na dole czysto!
            Pierwsza zsunęła się Sophie; za nią Zhalia, pod którą ugięła się noga i dla równowagi musiała klęknąć w brudnej wodzie; Lok, którego przed upadkiem na plecy uratował Cherit. Dante oświetlił ściany wąskiego korytarza.
            - Idźcie blisko ściany, jeden za drugim – zarządził, ruszając przodem.
            - Fuj – jęknęła Sophie. – Grzyb!

            Nagle usłyszeli koszmarny ryk: głośny, łamiący, potworny, nieludzki, jakby tysiące warknięć zlało się w jeden przerażający głos. Cherit sfrunął za ramię Loka, Dante uniósł wysoko latarkę, a Zhalia i Sophie sięgnęły po amulety z tytanami.

4 kwietnia 2015

Smacznego Jajka! Mamma Mia! Liebster Award





W ostatnim czasie niewiele się tu działo, za co serdecznie przepraszam, ale nie obiecuję poprawy, bo nie lubię składać obietnic, których może nie dam rady dotrzymać. U mnie wszystko gra, miałam natłok różnych spraw. W najbliższej przyszłości wrzucę FullMetal Alchemist, Legendą Aanga, Gwevin i Huntika. A przynajmniej tak planuję :)

Dzisiaj tak bardziej organizacyjnie :)

Przede wszystkim, Wielkanoc coraz bliżej. Z tej okazji chciałam wszystkim życzyć dużo ZDROWIA, SPOKOJU I POGODY DUCHA. Nie wiem, jak u Was, ale u mnie pogoda zbrzydła z dnia na dzień, jest zimno, deszczowo, byle jak, dlatego również SŁONECZKA. KOLOROWYCH PISANEK, DUŻO UŚMIECHU, RODZINNEJ ATMOSFERY, SZCZĘŚCIA, POMYŚLNOŚCI, UCIECHY. W moim domu nie ma tradycji prezentów na Wielkanoc, ale dla tych, gdzie taki zwyczaj się praktykuje: BOGATEGO ZAJĄCZKA.

WSZYSTKIEGO DOBREGO! 

SMACZNEGO JAJKA! :)





     W sobotę, dwudziestego ósmego marca byłam w Warszawie w Teatrze Roma na musicalu Mamma Mia. Była to jednocześnie moje pierwsze, drugie i trzecie przedstawienie w Romie.
     Pierwsze, bo nigdy wcześniej nie widziałam żadnego na Dużej Scenie.
     Drugie, bo widziałam Małego Księcia na Nowej Scenie.
   Trzecie, bo widziałam Upiora w Operze w wykonaniu aktorów z Romy, ale w Operze i Filharmonii Podlaskiej, gdzie chwilowo wystawiono spektakle, z powodu remontu Romy.
     Chyba każdy kojarzy film Mamma Mia z Maryl Streep. Powstał na podstawie musicalu o tym samym tytule z 1999r. Urodziłam się pięć miesięcy po jego premierze :) Historii chyba nie trzeba nikomu opowiadać - zwariowana opowieść o dziewczynie szukającej ojca, która zaprasza na swój ślub trzech kochanków swojej matki, w nadziei, że sprawa się wyjaśni.


       O matko, matko, matko, to było TAKIE GENIALNE! Jeden z najlepszych musicali, na jakim kiedykolwiek byłam. Słoneczny, wesoły, rozśpiewany, mega profesjonalna scenografia, aktorzy bawili się na scenie, a my - publiczność, razem z nimi! Szacunek dla tłumaczy - piosenki Abby zostały bardzo gładko przetłumaczone na język polski. Sens zachowany, a żadnych zgrzytów między melodią a słowami. Coś niesamowitego! Jeśli macie szansę, lećcie rezerwować bilety, bo tego nie można przegapić. Na koniec, po przedstawieniu Donna wrzasnęła, czy chcemy więcej. Jasne, że chcieliśmy! Chcieliśmy powtórki całego przedstawienia.
     Na scenie pojawiły się wysokie białe schody bez poręczny, dyskotekowa kula i wielki, srebrny napis STUDIO 2. W latach 70 był to jeden z najchętniej oglądanych programów polskiej telewizji. W 1976 r. zaśpiewała tam Abba - był to taki ukłon do tych, którzy pamiętali Studio 2, na przykład moich rodziców. Jeśli przyjrzycie się na filmie, widać, że Agtnetha i Anni-Frid bały się schodzić po konstrukcji.
       Coś fantastycznego! Zabawa, słońce, uśmiech - frajda z oglądania, czyli dokładnie to, co powinien ze sobą nieść tak słoneczny musical jak Mamma Mia. Polecam gorąco ^^
I dostałam dwie nominacje do LA :) Dziękuję, dziękuję ślicznie, naprawdę :* Strasznie się cieszę :) 

Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy podziękować bloggerowi, który Cię nominował, odpowiedzieć na 11 pytań. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań
Dziękuję Diem.Carpe z bloga Serce to muszla o pojemności oceanu za nominację. Cieszę się, że o mnie pomyślałaś :D

1. Jakie jest twoje największe marzenie?
Zwyciężyć.

2. Jak spędzasz wolny czas?
Robię wszystko, co sprawia mi przyjemność - oglądam filmy i seriale, czytam książki, ćwiczę, chodzę na spacery, uczę się, spotykam się ze znajomymi, słucham muzyki, tańczę, sprzątam, czasem piszę - wszystko, co tylko przyjdzie mi do głowy :)

3. Czy masz jakiś swój ideał partnera życiowego?
Normalny chłopak z poczuciem humoru, nieprzemądrzały, który nie zanudzi cię rozmową po trzech minutach, będzie też przyjacielem, będzie dobrze całował, był inteligentny i sympatyczny :)

4.Tytuł ulubionej książki?
Nie jestem w stanie wybrać jednej. Top 3: 1. Harry Potter, 2.Muminki, 3.Szukając Alaski

5. Bez czego nie potrafiłbyś/potrafiłabyś się obyć?
Pewnie bez tlenu.

6. Gdybyś kiedyś złowił/złowiła złotą rybkę i miał/miała do dyspozycji trzy życzenia o co byś poprosił/poprosiła?
1. Zdrowie dla siebie i bliskich. 2. Bogactwo 3. O jeszcze dwadzieścia życzeń do spełnienia.

7. Czy jest coś, co byś w sobie zmienił/zmieniła? 
Mnóstwo rzeczy: lenistwo na pracowitość, paraliż stresu na motywację, lepszą organizację czasu, ciemne włosy na blond :)

8. Co dla ciebie oznacza "być spełnionym"?
Osiągnąć wszystkie swoje cele, jednocześnie się wypalając.

9. Gdybyś nagle stała się milionerką/milionerem na co wydałby/wydałabyś te pieniądze?
Na podróże.

10.  Johnny Deep czy George Clooney? Dlaczego?
Johnny Depp, bo po krótkiej analizie stwierdziłam, że zwyczajnie widziałam z nim więcej filmów niż z Clonney'em.
Ostatni to Swenney Todd. Nie oglądajcie.

11.  Gdybyś mógł/mogła mieszkać w dowolnym miejscu na ziemi gdzie by to było?
Moją pierwszą myślą był Gdańsk. Poważnie, kocham to miasto i widzę się tam w przyszłości, ale chyba ostatecznie: Sztokholm.

Dziękuję również Akirze Vashee z bloga Ie-Alex za nominację :) Dzięki, bardzo mi miło ^^

1 Jak zaczęła się twoja przygoda z pisaniem?
Chyba od szkolnych wypracowań. Dalsze losy Tomka Wilmowskiego, razem ze Stasiem i Nel przeżywam przygodę i tak dalej, i tak dalej. Zawsze pisałam długie, na dziesięć-dwanaście stron, miałam mnóstwo pomysłów. A potem założyłam bloga o Bleachu i wszystkie kolejne.

2 Jaki jest twój ulubiony kontynent?
Europa. Tyle do zobaczenia, tyle różnych kultur, tyle niesamowitych miejsc, kolebka naszej cywilizacji.

3 Czego najbardziej nie znosisz?
Donosicielstwa, kłamstwa, kumoterstwa, spisków.

4 Gdybyś mogła zmienić się w dowolne zwierze w jakie byś się zmieniła?
Naprawdę lubię być człowiekiem. Nie chcę się w nic zmieniać :)

5 Jaki jest twój wymarzony prezent na urodziny?
Bilet w podróż dookoła świata! Wielki dom! A z realnych... książki, ciuchy, bilet do teatru?


6 Zostajesz miliarderem na jedną noc, co kupujesz?
Wszystko! Autentycznie. Kupuję dom, zacznijmy od tego. Samochód. Bilet w podróż dookoła świata. Zamawiam pierdyliard książek, ciuchów, kocy. Kupuję prezenty wszystkim przyjaciołom i bliskim. Pozbywam się całych miliardów w jedną szaloną noc.

7 Jaki jest twój ulubiony dzień tygodnia?

Środa. Lubię środy.

8 Lubisz żelki?
A kto nie lubi?


9 Co uwielbiasz robić w wolnym czasie?
Tańczyć, czytać, pisać, biegać, ćwiczyć, leniuchować, robić zakupy, jeździć rowerem, spotykać się ze znajomymi - robię wszystko, co mi wpadnie do głowy, byle tylko się nie nudzić i dobrze się bawić.

10 Jest koniec świata, możesz przenieść się do dowolnego serialu, filmu lub anime. Co wybierasz?
TARDIS - niebieska budka policyjna, która może być w każdym dowolnym miejscu w czasie i przestrzeni, wszędzie, gdziekolwiek i kiedykolwiek zechcę. Od czego zacząć?

11 Czego byś nigdy nie zrobiła?
Nie skrzywdziłabym bliskiej osoby.


Jedenaście pytań ode mnie :)


1. Jaka jest twoja ulubiona aktorka?
2. Jakie słowa słyszysz codziennie?
3. Co cię inspiruję?
4. Lubisz robić zakupy czy męczysz się w centrach handlowych? A może wolisz internetowe sklepy?
5. Jak zmienił*ś się przez ostatnie lata? Widzisz różnice, dojrzałość, zmianę poglądów? Co cię kształtowało?
6. Czego się boisz?
7. Jaką książkę ostatnio przeczytałeś?
8. Polecisz mi jakiś dobry film na wieczór?
9. Zdarzyło ci się ostatnio coś miłego? Co?
10. Pokażesz coś, co sprawi, że ktoś przed monitorem się uśmiechnie? :) Obrazek, gif, filmik, cokolwiek?
11.  Jakie masz plany na wakacje?


Nominuję:
1.Cukrowe Pióro z Hogsmeade 
2. Szczerbata Mordka
3.Ironia

Do zobaczenia!