2 kwietnia 2015

Flame Alchemist cz.11: Szkoła wojskowa (FullMetal Alchemist, royai)



                Roy miał wrażenie, że tegoroczne lato umknęło mu przez palce. Bardzo chciał je zatrzymać – każdą kąpiel w jeziorze, każdy spacer i każde upalne popołudnie, ale im bliższy był wrzesień, tym szybciej czas płynął. Całe ranki spędzał nad książkami. Mistrz Hawkeye rzadko zawracał sobie nim głowę, zwykle nic go nie obchodziło.
            Rozgniewał się tylko raz i Roy miał pamiętać tą historię przez wszystkie następne lata.
            Przeczytałam w starej książce, że dla alchemika nie ma niczego niemożliwego i, przy wprawie i dobrym kręgu, potrafiłby on przemienić kamień w złoto. Przy zaradności Madame Mustang nigdy nie brakowało mu pieniędzy, ale pomyślał o nędznym domu mistrza Hawkeye, o łatanych sukienkach Rizy i zaczął się zastanawiać, czemu mistrz nie wykorzysta swojego potencjału.
            W środku lipca nauczył się rysować idealny okrąg – znał na pamięć wszystkie symbole i wszystkie sentencje. Zmusił Rizę, żeby poszła z nim do starej kopalni. Kręciła nosem, ale w końcu poszła, tylko po to, by przez godzinę, gdy on rysował okrąg, marudzić, że jest znudzona i bzdury alchemików nic ją nie obchodzą.
            W końcu narysował, naznosił kamieni i uroczyście stanął nad stertą głazów.
            - Patrz, Riza!
            Klasnął dłońmi i uderzył dłońmi w granicę kręgu.
            Błysnęło, Riza krzyknęła i w sekundę smutna kupka kamieni przemieniła się w czyste złoto. Roy nie był w stanie wykrztusić słowa, a Riza oddychała głęboko, jakby zdażył się cud.
            - TAM SĄ!
            Podskoczyli spłoszeni. Na wzgórzu, kilkanaście metrów za kopalnią, stał staruch w słomkowym kapeluszu i przetartych spodniach na szelkach. Pokazywał na nich palcem, żywo opowiadając coś wojskowemu. Roy uniósł brwi, a Riza zacisnęła usta. Intuicja podpowiadała jej, że szykują się kłopoty.
            - Mówiłem, że kradną sprzęt z kopalni! – obruszył się staruch. – Niewdzięczne bachory od tego zdurniałego czarnoksiężnika Hakweye!
            Riza zacisnęła pięści tak mocno, że kłykcie jej pobielały.
            Wojskowych było trzech – wszyscy w znoszonych, granatowych mundurach i wysokich, skórzanych butach, ponurzy i znudzeni służbą na prostej, szarej prowincji. Jeden z nich zerknął na dzieci od niechcenia i – nagle, jakby się obudził – wyprostował się oburzony.
            - HEJ, TY! – ryknął. – Co ty wyprawiasz!?
            Roy skulił się zdumiony.
            - Ja tylko… - zanim zdążył się wytłumaczyć, wojskowy zbiegł po wzgórzu, złapał go za fraki i odciągnął od złota,
            - Alchemik, co? Nie nauczyli cię, że transmutacja kamieni w złoto jest zabroniona?! Prawo tego zabrania!
            - Nie miałem pojęcia… - Roy próbował się szarpać, ale na próżno. Drugi oficer złapał go pod ramię, a trzeci przytrzymywał wściekłą Rizą. Roy kątem oka zdążył zobaczyć, że próbuje go ugryźć, a potem pociągnęli go do wsi, do zubożałego biura sołtysa.
            Nie miał szansy się wybronić; dostał po twarzy tak mocno, że aż wypchnęło mu powietrze z płuc. Przetrzepali go, jakby był najgorszym chuliganem, a w momencie, gdy Roy chciał wzywać Madame Mustang, by go przytuliła i uratowała, drzwi huknęły o ścianę i stanął w nich najstraszniejszy człowiek jakiego kiedykolwiek widziano.
            Mistrz Hawkeye wkroczył do środka w połatanym płaszczu, rozczochrany, skrzywiony, tak blady, jakby był duchem. Roy nie miał pojęcia, jakim cudem zdołał dostać się do wsi tak szybko. Poczuł jednocześnie ulgę i przerażenie – dobrze było mieć przy sobie sojusznika, a jednocześnie bał się reakcji nauczyciela.
            - To mój uczeń – wychrypiał. Mówił cicho, ale wszyscy o pokoju dobrze go słyszeli.
            - A-ach tak – przytaknął oficer, a Roy mógłby przysiąc, że głos mu zadrżał.
            - To prawda, że transmutował złoto?
            - Tak jest. Przyłapaliśmy go w kopalni z wiejską dziewuchą, panie.
            - Ta dziewucha to moja córka – Hawkeye podniósł głos tylko odrobinę, ale i tak oficer wyprostował się nerwowo. – Żałosne psy wojskowe, nie macie nic innego do roboty jak prać gówniarza?
            - Złamał prawo!
            - I otrzymał już karę – mistrz krytycznie zerknął na podbite oko Roy’a i, ku rozczarowaniu chłopca, wcale mu nie współczuł. – Możecie być pewni, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Dopilnuję tego. Idziemy.
            Żaden z oficerów nie ośmielił się go zatrzymać. Hawkeye wyszedł, a Roy nieśmiało podreptał za nim. Za drzwiami czekała zaaferowana Riza, nerwowo obgryzając paznokcie. Zanim Roy zdążył zrobić minę chojraka, któremu żaden wojskowy nie straszny, rzuciła mu się na szyje i mocno, mocno przytuliła.
            Mistrz Hakweye wgramolił się na wóz i chwycił lejce.
            - Pożyczyłam wóz od mleczarza – szepnęła Riza, pomagając Roy’owi wskoczyć na wóz. – Bardzo cię boli?
            - Tylko trochę – Roy wzruszył ramionami. – Nie wiedziałam, że nie wolno zmieniać kamieni w złoto.
            Riza puściła do niego perskie oko i pokazała, żeby się pochylił.
            Kieszenie kwiecistej sukienki miała wypchane małymi i większymi grudkami złota. Roy nie mógł się nie roześmiać.
            - Nie wierzę, że zabrałaś je z kopalni!
            - Nie wszystko, ale taka fortuna nie może się zmarnować. Założę się, że tamci wojskowi wrócą i zabiorą resztę i żadnemu nie będzie przeszkadzać, jakie to nielegalne.
            - Jesteś niemożliwa! – Roy szturchnął ją i zaraz zgiął się, bo pod żebrem tworzył mu się siny, brzydki siniak.
            Mistrz Hakweye nazwał go idiotą, wysłał do łóżka bez kolacji i powiedział, że nigdy wcześniej tak się nie wstydził. Riza za to kupiła nowe firanki, dywan do przedpokoju i nowiutkie, śliskie książki dla Roya.
*
            Pod koniec sierpnia spakował wszystkie swoje rzeczy do starej walizki, założył beżowy płaszcz i zapukał do gabinetu mistrza Hawkeye. Nie usłyszał „Proszę”, ale i tak wszedł – po cichu i z szacunkiem.
            Mistrz drzemał w fotelu z rozchylonymi ustami. W dłoniach trzymał zapomniany kubek zimnego rosołu. Roy miał wrażenie, że napotkał gęstą ścianę śmierdzącego powietrza, prawie się zachłysnął gdy wszedł. Mistrz zabraniał wietrzyć i sprzątać swojego pokoju.
            - Odchodzisz, chłopcze? – wychrypiał rozbawiony. – A tak niewiele cię nauczyłem.
            - Dziękuję ci, mistrzu, za twoją naukę. Wiele się nauczyłem przez ostatnie lata – wyrecytował. Tyle razy wyobrażał sobie tą rozmowę, że znał przemowę na pamięć. Nagle wszystkie zaplanowane słowa wydały mu się zbyt głupie, by mówić je głośno. – Ale teraz mam innego zadanie.
            - Chcesz się uwiązać na smyczy?
            - Zamierzam zapisać się do Akademii Wojskowej, a potem zdań egzamin na Państwowego Alchemika. Będę służył ludziom. Taki jest obowiązek każdego obywatela.
            - Żałosne. Idź, ja niczego ci nie zabronię. Ale myślałem, że jesteś dość mądry, by nie zostać niewolnikiem!
            Roy nie odpowiedział. Wycofał się i ukłonił z szacunkiem.
            Teraz czekała go znacznie trudniejsza i znacznie bardziej emocjonalna rozmowa. Jeśli coś powstrzymywało go przed zapisem do szkoły wojskowej, była to właśnie Riza – jego najlepsza przyjaciółka, bratnia dusza, najbliższa towarzyska.
            Siedziała w kuchni, zajęta obieraniem jabłek. Gdy wszedł, tylko się uśmiechnęła.
            - Więc będziesz żołnierzem, tak?
            Roy zdębiał.
            - Skąd wiesz? – zawołał oburzony. – Przeczytałaś moje listy?
            - Tylko ten od dziadka Grummana – wyjaśniła spokojnie. – Mogłeś powiedzieć mi, co zamierzasz, a nie załatwiać wszystko potajemnie! I tak bym się dowiedziała!
            - Nie chciałem mówić, bo twój tata…
            - Nie popiera tego pomysłu.
            - Delikatnie mówiąc.
            Riza zeskoczyła z krzesła, stanęła przed Royem i uścisnęła go mocno.
            - Pisz często. Nie pakuj się w kłopoty. Ucz się. I trzymaj się  jakoś.
            Roy przytulił ją i westchnął cicho.
            - Przyjadę znowu w wakacje. Albo w ferie zimowe. Ale będę za tobą strasznie, strasznie tęsknił, Riza – powiedział cicho. - Odprowadzisz mnie na peron?
            Złapała go za rękę i razem ruszyli w stronę wsi.

            

7 komentarzy:

  1. Naprawdę pomysłowo przedstawiona historia Roya i Rizy. Mam nadzieję, że rozdziały będą pojawiać się często, bo nie mogę się doczekać dalszego ciągu wydarzeń :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę pisać tak często, jak tylko obowiązki pozwolą :) Cieszę się, że Ci się spodobało :) Dziękuję bardzo za komentarz; następną część mam już zaczętą :)

      Usuń
  2. Anonimowy22:20

    Świetne. Świetne. I jeszcze raz świetne. *-*
    Trafiłam na Twojego bloga przez przypadek i bardzo się z tego cieszę!
    Podoba mi Twój styl pisania, a jeszcze bardziej ten pomysł. Roy i Riza jako dzieci. *--* Ta Riza jaka chłopczyca i Roy. *o* Po prostu świetne. Madame Christmas i siostry Roy'a. Bardzo podoba mi się to, że właśnie opisałaś rodzinę Roya. Albo ten tatuaż Rizy... to było smutne. Ale po prostu blog jest świetny i czekam na więcej. Zdarzają się małe błędy, ale nie będę ich wypominać, bo ledwo zwraca na nie uwagę, ponieważ sama fabuła jest super.
    Mam nadzieje, że niedługo będzie nowy rozdział, bo wszystkie te już przeczytałam w jeden dzień. *-*
    Wiem, że już to pisałam, ale po prostu tak mi się to podoba, że powiem to jeszcze raz: To jest świetne.
    Choć szczerze powiedziawszy na początku myślałam, że Roy jest młodszy, że ma tak z 8 lat i jak przeczytałam, że ma 13 to trochę się zawiodłam, bo zachowywał się tak dziecinnie i uroczo. Ale to Twoje opowiadanie i Twoja wizja, więc w to się nie wtrącam. ^^
    Pisz dalej, czekam na następny rozdział. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja bardzo się cieszę, że zostałaś :)
      Pomysł na to opowiadanie mam w głowie od tak dawna, od czasów, gdy poznałam FMA, pierwsza wersja powstała jeszcze na onecie, wieki temu. Tak mi szkoda, że tamten blog juz nie istnieje. Rodzina Roya będzie istotna też potem, w czasie wojny.
      Błędy, błędy - moje przekleństwo. Gdy będę mieć więcej czasu, to znaczy w wakacje, przeanalizuję wcześniejsze rozdziały i popoprawiam, co tam się nazbierało.
      Dziękuję Ci bardzo, bardzo za komentarz, strasznie się ucieszyłam i do tej pory się uśmiecham, gdy go czytam. Ogromna motywacja i pochwała, DZIĘKUJĘ =)

      Usuń
  3. Pisałam już, jak bardzo sobie cenię Twoje opowiadanie. Chciałabym Ci też powiedzieć, że jesteś swego rodzaju wzorcem dla mnie- dlatego dziękuję.
    Było kilka błędów (ale kto ich nie robi?), w tym, na początku napisałaś o Roy'u w 1 osobie... i to żeńskiej ;)

    Uważam, że jego pomysł ze złotem był przeuroczy, a ukazanie relacji Royai naprawdę Ci się udało. Gratuluję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O matko, naprawdę?! Haha, muszę to migiem poprawić! Jutro jak tylko wrócę do domu i będę na swoim komputerze, to siadam, czytam i poprawiam, bo tak być nie może :) Dzięki za wyłapania :D
      Dziękuję bardzo za komentarz!

      Usuń
  4. Pisałam już, jak bardzo sobie cenię Twoje opowiadanie. Chciałabym Ci też powiedzieć, że jesteś swego rodzaju wzorcem dla mnie- dlatego dziękuję.
    Było kilka błędów (ale kto ich nie robi?), w tym, na początku napisałaś o Roy'u w 1 osobie... i to żeńskiej ;)

    Uważam, że jego pomysł ze złotem był przeuroczy, a ukazanie relacji Royai naprawdę Ci się udało. Gratuluję :)

    OdpowiedzUsuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)