22 czerwca 2014

Nic do stracenia 1: Wiking i smok (Jak wytresować smoka / Jak wytresować smoka 2)

            Na wyspie Berk powoli wstawał dzień. Gdzieś na wschodzie migały jasne, ostre promienie nowonarodzonego słońca. Niebo wciąż jeszcze było pochmurne i mętne, zupełnie jakby zbierało się na burze. Nawet najstarsi mieszkańcy Berk nie pamiętali gorących dni – tu po prostu zawsze było trochę zimno i trochę deszczowo. Dookoła rozciągało się morze – lodowate, groźne i śmiertelnie zawistne, jak mawiali niektórzy. Było śmiercią i życiem, topiło nierozsądnych marynarzy i wykarmiało rybami całe wioski.
            Na twardych, niepokornych skałach takiej wyspy mogli osiedlić się tylko ludzie bardziej twardzi i niepokorni. Uprawiali nieurodzajną ziemię i cieszyli się monotonnym, słonym smakiem ryb, wypływali w morze, łatali siodła i wykuwali broń. A przede wszystkim: starali się przeżyć.
            Prości ludzie upodobali sobie akurat ten kawałek ziemi, nauczyli się żyć na wyspie, a wracając z morza myśleli o niej jak o błogosławionym  d o m u. Znosili zimno i znosili kapryśną pogodę.
            Nie ugięli się nawet drapieżcom.
            - SMOKI! – wrzasnęła Kaszka, wybiegając na ganek domu. – SMOKI NADLATUJĄ!
            Rude włosy opadły jej na czoło, gdy popędziła wprost do domu wodza, by obwieścić, że spokój właśnie się skończył. Zaledwie trzy dni wcześniej odremontowali ostatni spalony dom. Wioska ledwo stanęła na nogi, nowa, silniejsza, czysta, by znów zmierzyć się z bestiami.
            Kaszka przeskoczyła przez płot, potrącając nadbiegającego z przeciwnej strony wojownika. Warknął, ale nie zatrzymał się – miał swoje zadanie: obronić dom przez bestiami.    Gdy nadchodziło zagrożenie, wszyscy gotowali się do walki, podbuzowani, wściekli, zdeterminowani. Wielcy mężczyźni z toporami, pochodniami i mieczami tak ciężkimi, że Kaszka ledwo dawała radę je dźwignąć.
            Dopadła drzwi i załomotała z całych sił. W środku już wrzało, słyszała stłumione, poddenerwowane  rozmowy i gaworzenie dziecka. Nie zastanawiała się dłużej, pchnęła drzwi i weszła do środka, omal nie wpadając na starszego brata.
            - Stoik…! – wysapała. – Stoik, one... znowu… smoki… już tu są!
            - Wiem, Kaszka, wiem, do diaska! – warknął rozgorączkowany.
            Kaszka oparła się o framugę drzwi, próbując bezskutecznie złapać oddech. Stoik odwrócił się i pospiesznie zaczął przerzucać rzeczy w potężnym, dębowym kufrze.
            – Jesteśmy już prawie gotowi! Valka, widziałaś mój hełm?! – krzyknął w głąb domu.
            Będąc dziećmi, Kaszka i Stoik byli prawie tacy sami. Mieli takie same rude łebki, tłuste, rumiane buźki i małe rączki – kropla w krople, mimo, że on był trochę starszy. Przez całe życie włóczyli się po Berk, bo ich świat ograniczał się do małej wyspy i okolic. Przestali być dziećmi i nie mogli już całych dni chodzić po skałach – Kaszka z roli dziecka i siostry wyrosła na pulchną matkę, kochankę i dobrą żonę, a Stoik stał się najważniejszym człowiekiem w całej wiosce.  W o d z e m. Wyrósł na mężczyznę gigantycznego, tęgiego i groźnego. Nosił krótką, zaplecioną w warkocze brodę, która powoli zaczynała zasłaniać mu szyję.
            Kaszka przez lata obserwowała jak wyrastał i była z niego niezmiennie dumna. Był taki, jak wymarzył sobie to ich ojciec. Ułożony, odważny, potężny Wiking.

            W drzwiach stanęła zaspana, zmęczona Valka. Na biodrze oparła małe, ciemnowłose dziecko i przytrzymywała je jedną ręką, w drugiej trzymała hełm Stoika z ostrymi, zakrzywionymi rogami. Uśmiechnęła się na widok Kaszki, ale nie zatuszowała irytacji.
            Kaszka od razu zrozumiała, czemu jest zła. Ceniła bratową, ale nigdy do końca jej nie zrozumiała. Valka była porządna i pracowita; delikatna i miła – prawie idealna żona. Jednocześnie pozostawała nieuleczalną romantyczką. Wydawało jej się, że może odmienić świat. I powstrzymać mord na smokach.
            - Kochanie, jest jak jest – powtarzała jej Kaszka, gdy wspólnie gotowały obiad dla dwóch rodzin. Kucharski talent Valki był bardzo wątpliwy; zapominała dosolić zupę i nagminnie nie dogotowywała mięsa, wszystko wychodziło jej twarde albo gąbczaste.
            - Zakładacie, że smoki są złe i już – burczała w odpowiedzi, krzywo krojąc mięso. – A może one wcale nie różnią się od nas? Są jak my? Żyją jak my?
            - Oj, Valka, ty naprawdę powinnaś sama siebie posłuchać! To bestie! Od pokoleń je tępimy. Porywają owce,  spalają domy, nie próbuj mi wmówić, że nie są niebezpieczne  – odpowiadała Kaszka, a jej bratowa teatralnie wywracała oczami i mruczała pod nosem, że kolejna osoba nie chce jej słuchać.

            Kaszka potrzasnęła głową i ruszyła do swojego mieszkanka. Spieszyła się i schodziła z drogi mężczyznom. Nie chciała przeszkadzać w walce; była małą, słabą kobitką, która nie chciała i nie umiała walczyć. Cieszyła się, że może tulić dzieci i dbać o dom – większej roli nie potrzebowała.

            Dziecko na ramionach Valki zagruchało po swojemu, wtulając się mocniej w matkę. Był jeszcze taki, maleńkim, pulchniutkim  bobaskiem, najsłodszy na świecie, po prostu Czkawką. To Kaszka sama przyjęła poród. Przyszedł na świat za wcześnie; był słabym, biednym dzieckiem.
            - Mój synuś… - wyjęczała wtedy wykończona Valka ze łzami w oczach. Kaszka ostrożnie podała jej chłopca i patrzyła, jak wzruszona matka całuje mokre, lepkie czółko. – Cześć, mój mały człowieczku…
            - Czkawka – wyszeptał drżącym głosem Stoik. Kaszka nigdy wcześniej nie widziała go tak bardzo przestraszonego. Uśmiechnął się blado i przyklęknął przy łożu żony. – Będzie miał na imię  Czkawka.

            Valka przytuliła do siebie dziecko i w milczeniu patrzyła, jak Stoik zakłada znoszony, ciężki but i ciężko i wstaje, opierając się na metalowej protezie. Uśmiechnęła się smutno, pozwoliła się ucałować i pogłaskała go po policzku. Spojrzał na nią z góry – dużo wyższy i większy - i objął ogromnymi ramionami.
            - Zostań tu, moja pani. To się zaraz skończy.
            Valka rozpaczliwie chciała w to wierzyć, ale nie potrafiła.
            - Uważaj na siebie – wydukała. Stoik uśmiechnął się szeroko i odwrócił. Valka wpatrywała się w jego szerokie plecy, z całych sił pragnąć go objąć i zatrzymać. Wyszedł. Zatrzasnął za sobą drzwi i zostawił ją samą w pustym domu, w środku bitwy. Zagryzła wargi.      Nie chciała, by zabijał smoki.
            - Jesteś tylko ty i ja, co Czkawka?
            Dziecko zagruchało w odpowiedzi.

            Kaszka zamknęła szczelnie drzwi i od razu została powitana przez krzyki męża. Łysy nie był zły; był po prostu diabelnie porywczy, szczególnie, gdy zbliżał się problem. Przyzwyczaiła się do awantur męża i uczyła dzieci, że lepiej schodzić tacie z drogi, gdy nie może znaleźć swojego topora.
            - Gdzieś ty była?! – huknął na nią.
            - Czego się drzesz, stary – Kaszka wywróciła oczami całkiem spokojna. – Gdzie byłam, moja sprawa.
            Łysy pokręcił głową, ale ucałował ja przelotnie, zarumieniony i zawstydzony, bo – jak każdy mężczyzna – nie cierpiał okazywać uczuć. W rzeczywistości wcale nie był  ł y s y, ale podobno jako dziecko urodził się całkiem bezwłosy. Dziś jego twarz składała się głównie z ogromnej, czarnej jak smoła brody. Ale nie przyszło mu do głowy zmieniać imienia po tylu latach.
            - Nienawidzę tej zarazy – warknął, wyglądając przez okno. Pierwszy dom, zaraz na brzegu, płonął. Kaszka dostrzegła Valkę biegnącą razem z innymi, nieśli wiadra z wodą. Odetchnęła.
            - Ja też.

            Koszmar Ponocnik runął ciężko na ziemię    , przygnieciony potężną, grubą siatką. Ryknął wściekle i szarpał się, rzucając jak ryba wyrzucona na brzeg. Napiął kark i stanął w płomieniach – cała jego skóra pokryła się żarem i wybuchnął. Siatka szybko zajęła się ogniem, a smok wydostał się z pułapki.
            Zaryczał ogłuszająco.
            - Weź go od tyłu! – wrzasnął Wiking, usiłujący przekrzyczeć potwora. Bestia wzbiła się w górę i zapikowała, ruszając na pobliski dom. Strzecha stanęła w płomieniach błyskawicznie. – Cholera, pożar!
            Smok wylądował na ziemi. Wbił łapy w grząski, mokry grunt i zagrzmiał przerażająco. Świecił jak wielka pochodnia, piekielnie groźny, opatrzony etykietką „Zabijać bezwzględnie!”. Nagle poczuł na ogonie ostrze. Zaryczał jak opętany, ale jego łuski już były uszkodzone, a z rany spływały lepka, półprzeźroczysta krew.
            Wojownik odskoczył, ale ponownie zamachnął się toporem, zachęcony pierwszym sukcesem. Zanim smok zdążył zamachnąć się ogonem, ostrze ponownie wbiło się w jego ciało, tym razem w łapę. Zawył żałośnie i upadł na jeden bok. Z drugiej strony spadły na niego kolejne razy, mocniejszego, wścieklejsze, boleśniejsze. Nie miał czasu, by ponownie zapłonąć.
            - Ucapiliśmy gada! – wśród Wikingów rozległ się triumfalny krzyk. Smok nie zdołał się podnieść – zarzucono na niego żelazne siatki, ciężki i nieprzerwane. Ktoś zarzucił na jego głowę pętlę i przyciągnął za sznur do ziemi, tak, że pyskiem wgniótł się w ziemię.
            - ZOSTAWCIE GO! – zawołała Valka. Żona wodza stała na tle płonącego domu, zgrzana, z pustym wiadrem w dłoni, z rozwianymi warkoczami, rozgniewana i przestraszona. Żaden ze zwycięzców nie zwrócił na nią uwagi, jeden z nich kopnął smoka w nozdrze.
            Koszmar Ponocnik zionął ogniem, ale teraz, gdy go spętali, jego walka tylko ich bawiła. Był słaby i na ich łasce, skazany na śmierć w chwili, gdy został trafiony po raz pierwszy.
            - Przestańcie! – krzyknęła jeszcze raz ze łzami w oczach. Spróbowała złapać mężczyznę za rękę, ale wojownik tylko ją odepchnął. – Przestańcie go katować!
            - Valka, idź sobie, to nie widok dla pięknej pani – poradził jej jakiś brodacz. – Bestia ma to, na co zasłużyła!
            Już miała odpowiedzieć, gdy usłyszała za sobą huk. Odwróciła się i ujrzała własny dom stojący w płomieniach z ogromną wyrwą tuż koło pokoju dziecięcego. Gorąco powietrze buchnęła jej w twarz. Stała w środku bitwy, nie rozumiejąc, co się dzieje. Miała wrażenie, że w jednej chwili zapomniała, jak się oddycha.
            - Czkawka – jęknęła bezgłośnie.
            Zanim ktokolwiek inny zauważył kolejny płonący dom, Valka już pobiegła. Nie widziała rozpalonych mężczyzn i kobiet, rozjuszonych smoków, ognia i wszechobecnego dymu. Przed oczami miała tylko ogromną dziurę i świadomość, że kołyska w domu może już być pusta.
            Wdarła się do płonącego domu. Dym wżerał się jej w oczy, a ogień rozgrzewał ciało. Przewróciła się na schodach. Rozdarła spódnicę i starła skórę z rąk, ale podniosła się na nogi i wspięła się wyżej, prosto do pokoju dziecięcego. Twarz miała czerwoną i spoconą, tak mokrą, że czuła, jak krople spływają jej na szyję.
            - CZKAWKA! – zawołała, otwierając drzwi.
            W środku był smok, ogromny stormcutter, posępny i groźny. Pochylał się nad kołyską i mruczał coś po smoczemu. Valka poczuła, że brakuje jej powietrza. Smok przerastał ją ośmiokrotnie, mógł zgnieść jej głowę w kilka sekund.
            Nagle usłyszała radosne gaworzenie, a po chwili zobaczyła łapki sięgającego ku pyskowi potwora. Smok pochylił się i otarł o małe, tłuste paluszki, dmuchając ciepłym powietrzem w twarz malucha. Valka zdumiała się jak nigdy i zrozumiała, że zawsze miała rację.
            - Nie jesteś zły… - szepnęła z uśmiechem.    Jeszcze nie rozumiała, czemu smoki atakowały osadę, ale była pewna, że nie są złe. Były tak samo wrażliwe jak ludzie; tak samo czuły i cierpiały, niczym nie różniły się od niej i od Stoika.
            Smok spojrzał na nią mądrymi ślepiami. Chwyciła za miecz, by ratować siebie i syna, lecz po chwili dotarło do niej, że zagrożenia nie ma. Była sam na sam ze stworzeniem wielkim, ale podobnym do niej – zagubionym, uczuciowym. Uśmiechnęła się wciąż jeszcze przerażona, a jednocześnie bardzo poruszona. Bestia wbiła oczy w miecz i fuknęła groźnie. Valka odrzuciła broń i zbliżyła się powoli, unosząc ręce w górę.
            Chociaż dolna warga jej drżała, w głębi siebie już się nie bała.
            Wydawało jej się, jakby spotkała dawno niewidzianego przyjaciela, jakby odnalazła kogoś podobnego sobie, bratnią duszę i cząstkę samej siebie. Wyciągnęła dłoń i położyła na rozgrzanych łuskach. Zdawało jej się, że smok przyjmuje pieszczotę, pochylił głowę i zamknął oczy, mrucząc chrapliwie.
            - Bogowie – wyszeptała Valka, nieśmiało głaskając smoka.
            Potwór przestał być potworem; nagle zrozumiała, że jedynym wyjściem, by uratować Berk przed pożarami i smoki przed mordami jest poznać ich naturę. Wejść do ich dziwnego świata, zrozumieć je i zdobyć ich przyjaźń. Wyobraziła sobie, jak cudownie byłoby żyć z nimi w zgodzie. W jej głowie jawił się obraz idealnego świata bez zła – gdzie dzieci podbiegają i wsiadają na smoka, który ryczy tak, jakby się śmiał; gdzie można wzbić się ponad chmury na jego skrzydłach; gdzie nikt nie musi się bać.
            Bardziej czuła, że to możliwe, niż wiedziała,  ale odetchnęła. Zaufała smokowi, ślepo wierząc, że wskaże jej miejsce, gdzie nie będzie musiała patrzeć, jak czyjś dobytek staje w ogniu i jak ktoś odrąbuje smokowi łeb.
            Skinęła głową niezauważalnie.
            - Pokażesz mi swój świat? – spytała.
            Wydawało jej się, że smok chce się uśmiechnął, jakby wreszcie znalazł kogoś właściwego.
            Odwróciła się i pochyliła nad kołyską.
            - Chodź, malutki – szepnęła.
            Wzięła dziecko na ręce i przytuliła mocno, ostrożnie wsiadając na grzbiet. Smok był ciepły i żywy. Czuła, że jest prawie taki jak ona. Czkawka zapiszczał w jej ramię, gdy bestia rozłożyła dwie pary skrzydeł, wzbijając w powietrze kurz i popiół z dogasającej ściany.
            Valka odetchnęła i zaśmiała się głośno, bo nagle poczuła się wolna. Odchodzenie było tak cudownie – wreszcie mogła zniknąć i dopasować się gdzieś indziej. Potrząsnęła warkoczami i spojrzała wprost w zadymione niebo. Znajdzie sposób, by pogodzić świat – by ocalić smoki i ocalić ludzi.
            Czkawka rozpłakał się, gdy zimne powietrze uderzyło ich w twarz. Valka była zbyt poruczona, by zwrócić uwagę na dziecko – czuła tylko ogłupiającą swobodę. Pochyliła się i szepnęła:
            - Leć!
            Czuła, jak synek wtulał się w jej pierś. Byli sami razem z niebem i niezbadanymi przestworzami. Nie zwróciła uwagi na nic – pozostawiła w dole płonące domy, dymy i dzikie smoki. Była już wysoko, gdy Stoik stanął w wyrwie i wrzeszczał rozpaczliwie: „VALKA! VALKA!”.
            Przełknęła łzy, obiecując sobie, że pewnego dnia odnajdzie sposób, by odmienić Berk i wróci razem z Czkawką, by stworzyć lepszy świat.

Nom, a więc poczyniłam coś takiego. Wyszłam z kina i pomyślałam: A gdyby Valka go wzięła ze sobą? Każda matka chce mieć dziecko przy sobie. Tytuł ssie - wiem. I zmienię go, pewnie jutro, jak wymyślę coś lepszego. O tak, cała noc na myślenie, idealnie. Dawno nic nie było - wiem, widzę to, smutno mi trochę z tego powodu. A przyczyna jest prościuteńka - na dwa tygodnie przed zakończeniem roku uświadomiłam sobie, że średnia trzy trochę nie jest najlepsza. Z matmy mi wychodzi 4,48. Wiecie od ilu stawia piątkę? Od 4,5. To są dwie setne :( Nieważne.