27 lutego 2016

Światło 15: Wypalony wstyd (Avatar: Legenda Aanga)

            Zuko pamiętał jedynie ból. Niczego nie widział ani nic nie słyszał, zupełnie jakby świat wokół niego się rozpadł. Chciał krzyczeć, kopać i rozszarpać własne ciało, byle tylko nie czuć już tego straszliwego bólu. Zdawało mu się, że czyjeś ręce chwytają go stanowczo i podnoszą. Krzyczał jeszcze głośniej, jakby ktoś go torturował.
            Książe Zuko…
            Nie wiedział, czy męczy się godzinami czy tygodniami. Wszystko zlewało się w jedną plamę dźwięków i barw. Słyszał głosy, ale nie umiał rozróżnić ani zrozumieć słów. Niczego nie widział; gdy próbował przejrzeć na oczy, katorga jeszcze się nasilała.
            Cierpienie będzie twoim nauczycielem.
             Szarpał się i wił w pościeli, gdy medycy próbowali go uspokoić. Nigdy wcześniej ani nigdy później tak nie cierpiał. Pluł na wszystkie strony, wrzeszcząc jak opętany. To były najboleśniejsze, najdotkliwsze minuty życia. Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje – czemu nie widzi, czemu go boli, czemu traci zmysły?
            W gorączce słyszał ukochany głos matki: Zuko, bez względu na to, jak zmieni się twoje życie, nie zapomnij, kim jesteś! Wyciągał na ślepo dłonie i szukał jej twarzy, miękkich włosów, ciepłych ramion, ale napotykał tylko powietrze. Majaczył, wzywając Królową Ursę.
            Ledwo kojarzył, co mu się śni, a co jest naprawdę. Gdy medyk smarował mu czymś twarz, wrzeszczał w niebo głosy. Tak bardzo kręciło mu się w głowie, że widział wszystko poczwórnie. Kiedy zabandażowywali mu twarz, nie miał już sił się bronić.
            Zasnął.
            - Dlaczego nie walczyłeś, Zuko? Żałosne, żeby książę Narodu Ognia przed kimkolwiek padał na kolana. Śmieszny jesteś, Zuzu. Gdzie twoja duma?! Gdzie twój honor?! – zdawało mu się, że słyszy Azulę. Nie przebierała w słowach, ale mógł przysiąc, że jej głos nie jest tak cięty, jak zawsze, że jest… zmartwiony.
            - Mój książę, Zuko, bratanku… - stryj Iroh spędzał z nim najwięcej czasu. Przygotowywał mu ziołowe okłady i cierpliwie zwilżał usta mokrą ściereczką. – Jak mogłem pozwolić ci iść na tą nieszczęsną naradę… gdybym tylko cię powstrzymał!
            Często śniła mu się matka. Przychodziła go odwiedzić, siadała na łożu i ostrożnie brała jego głowę na kolana. Zuko niemal czuł jej zapach. Głaskała go tak długo aż ból zupełnie nie minął, czasem śpiewała, jakby znów był dzieckiem. Gdy tylko próbował spytać, czemu go zostawiła i odeszła, sen pryskał i mama znikała.
            - Och, mój Zuko – mówiła cicho, pochylając się nad nim, gdy najbardziej cierpiał. - To wspaniałe, że nie porzucasz walki, chociaż jest zbyt ciężka.
            - Nie mogłem, mamo, nie mogłem..
            Godzinami drżał w łożu, mokry od zimnego potu, dysząc ciężko. W najgorszych momentach był pewien, że umiera. Czasem śnił mu się pojedynek Agni Kai, rozczarowany wzrok ojca i pogardliwe słowa. Latami miał odchorowywać tamten straszny dzień. We śnie płakał jak dziecko, znów padał przed ojciec na kolana i znów błagał o wybaczenie, ale koniec zawsze był ten sam: upiorny ogień.
            Nawet, gdy był nieprzytomny, czuł, gdy pojawiała się Katara. Przyszła potajemnie, gdy przetrwał już najgorszą agonię. Pamiętał, że długo trzymała go za rękę i głaskała. Dużo mówiła, ale nie rozumiał, o czym – samo słuchanie jej głosu było przyjemne i uspokajające.
            - Bardzo cię boli, Zuko? Tak strasznie się o ciebie martwiłam… Jak tylko się obudzisz, postawię się na nogi – obiecywała, szepcząc mu do ucha.
            Zaraz jednak uciekała, zanim ktoś zorientowałby się, że pospolita służąca nachodzi chorego księcia. Lubił jej wizyty, chociaż czasem zdawało mu się, że płakała. Bardzo chciał złapać ją za rękę, ale nie miał dość sił.
            - Zuko… Życzę ci szybkiego powrotu do zdrowia.
            Nie był pewien, czy Mai naprawdę do niego przyszła, czy tylko jawiła mu się we śnie. Ale uśmiechnął się, gdy tak do niego mówiła. Mai, droga Mai. Była taka śliczna, gdy tylko sie nie krzywiła. Pojawiła się tylko raz, w towarzystwie Azuli i Ty Lee. Słyszał ich głupie, babskie chichoty, ale Mai… Mai była taka miła.
            Czuł słodki zapach jej olejków do ciała, gdy pochyliła się i pocałowała go w usta. 
            - Wracaj do zdrowia, książę Zuko – powiedziała jeszcze raz i odeszła, a w raz z nią oddaliły się złośliwe śmiechy dziewczyn. Jeszcze długo o niej myślał i czekał, kiedy znów go odwiedzi.
            Piątego dnia po pojedynku Zuko wreszcie się przebudził. Był odrętwiały i oszołomiony, całe ciało miał ścierpnięte, a kończyny bezwładne, jakby należały do kogoś innego.
            - Wody… - wychrypiał zaraz po przebudzeniu. – Wody…
            Pierwsze przy jego łożu pojawił się Stryj Iroh. Był blady i wyglądał, jakby nie spał przez kilka ostatnich nocy. Zuko nie mógł wiedzieć, że czuwał przy jego łożu bez wytchnienia.
            - Bratanku… Napędziłeś nam wszystkim stracha.
            - Stryju, nic nie widzę – wyjęczał, próbując się podnieść.
            Iroh popatrzył z bólem na zabandażowaną twarz. Pod materiałem kryła się rozżarzona, czerwona rana, strasząca czerwonymi bąblami i głębokimi szramami po oparzeniach. Twarz bratanka była napiętnowana na zawsze; za każdym razem, gdy Zuko będzie patrzył w lustro, przypomni sobie o najgorszym dniu swojego życia, o dniu, w którym przeciwstawił się swojemu ojcu.
            - Stryju!
            Iroh odwrócił wzrok, nie wiedząc, jak ma rozmawiać z chłopcem. Bez słowa podał mu lustro i odsunął się. Wystarczyło jedno spojrzenie. Zuko krzyknął z obrzydzeniem, cisnął lustrem o ścianę i zaczął zrywać palcami bandaże. Iroh tylko zamknął oczy i słuchał, jak bratanek klnie.
            - Wypalił mi… Spalił mi… On… - Zuko nie mógł złapać oddechu. Wyglądał jak potwór, jak zdeformowany kaleka. Lewa połówka twarzy wygląda, jakby ktoś zdarł z niej skórę. Mimo bólu, z przerażeniem dotykał zwęglonych strupów. Był wstrętny. Z młodego, przystojnego księcia pozostała tylko jaszczurcza szkarada.
            - Będziesz miał bliznę, Zuko – powiedział cicho Iroh, odrywając palce bratanka od rany. – Ale teraz musisz pozwolić, żeby rana się goiła.
            - Wyglądam strasznie… - szepnął.
            - Wypalony wstyd, Zuko – odezwał się głos zza drzwi.
            Do komnaty wszedł Władca Ognia Ozai. Był odziany w złote, królewskie szaty, dłonie skrzyżował na piersiach i spoglądał na okaleczoną twarz chłopca bez cienia żalu.
            - Powiedziałem ci, że cierpienie będzie twoim nauczycielem – przypomniał. Zuko bardzo starał się powstrzymać, ale dolna warga niebezpiecznie mu drżała. Wciąż czuł się słaby i wycieńczony gorączką i nie potrafił zapanować nad emocjami. – Nigdy nie spodziewałem się, że mój pierworodny syn okaże się tchórzem i odmówi walki. Zhańbiłeś się, Zuko.
            - Ozaiu – Iroh wstał i zastąpił drogę bratu. – Ozaiu, chłopak dość wycierpiał. Zachowaj te mowy na czas, gdy odzyska siły.
            - Gdy odzyska siły, nie będzie tu już dla niego miejsca – powiedział Władca Ognia. Zuko wytrzeszczył zdrowe oko.
            - Jak to, ojcze?!
            - Jako Władca Narodu Ognia uznaję cię za niegodnego tchórza. Zostajesz wygnany i wydziedziczony z mojej rodziny.
            Iroh złapał się za serce i przytrzymał ściany.
            - Nie, Ozaiu, nie możesz mu tego zrobić! – zawołał. – Nie możesz…!
            Zuko nie zdobył się na odwagę, żeby się odezwać. Zdrowe oko zaszło mu mgłą. Wpatrywał się w ojca niewidzącym spojrzeniem.
            - Zostajesz wygnany, Zuko. Nie chcę cię widzieć w moim domu ani na mojej ziemi – kontynuował Władca Ognia stanowczo. – Dopóki nie odzyskasz honoru, dla mnie jesteś martwy.
            - Jak ma odzyskać honor?! – protestował gorączkowo Iroh. – Ozaiu, nie bądź niedorzeczny…
            - Niech znajdzie Avatara – oznajmił tamten, obrzucając brata krótkim spojrzeniem. – Odnajdź Avatara i sprowadź go do mnie, a odzyskasz swój honor.
            - Avatar zaginał sto lat temu! Nikt już nie wierzy w jego powrót! – Iroh trząsł się ze złości. Ozai udawał, że go nie słyszy. Popatrzył jeszcze na oniemiałego syna i wyszedł z pokoju w zupełnej ciszy.
            Był to ostatni raz, gdy Zuko rozmawiał z ojcem przed swoim odejściem. Wyprostowane, niewzruszone plecy ojca wryły mu się w pamięć na zawsze. Nawet się nie obejrzał. Zuko skołowany opadł na poduszki. Wydawało mu się, że nie zdobędzie się nawet na kolejny oddech.
            Iroh nie odważył się go pocieszać. Patrzył z litością na młodego księcia, którego kochał jak własnego syna. Widział jego krzywdę i doskonale rozumiał, że tamten wspaniały, oddany młodzieniec umarł. Teraz już nic nie miało być takie samo.
            - Stryju, wyjdź – powiedział lodowato Zuko.
            - Bratanku…
            - Wyjdź!
            Zanim Iroh zdążył się wycofać, do środka wpadła roześmiana Katara. Była taka szczęśliwa, gdy dowiedziała się, że Zuko wreszcie się przebudził. Tak długo czekała, aż przyjaciel wyzdrowieje i będzie mogło go uleczyć!
            - Zuko! Jak dobrze, że się trzymasz! Posłuchaj, mogę ci pomóc! Jak cudownie, że się obudziłeś, Zuko!
            Chciała go przytulić, ale Zuko odepchnął ją z całych sił i odwrócił się do ściany.
            - PO CO TU PRZYSZŁAŚ?!
            - Zuko… - Katara aż cofnęła się kilka kroków. – Zuko, chciałam cię zobaczyć…
            - Wynoś się! – ryknął zrozpaczony. – Nie patrz na mnie! Nie przychodź tu więcej! Zabraniam ci, rozumiesz?! Nie chcę cię więcej widzieć!
            Katara stała jak słup soli, mrugając oczami. Czuła się, jakby ktoś trzasnął jak kamieniem w głowę. Tyle lat byli najlepszymi przyjaciółmi, a teraz traktował ją z taką nienawiścią?
            - Zuko, mogę uleczyć twoje rany…
            - Nie chcę cię tu, rozumiesz!? Nie chcę, żebyś na mnie patrzyła! Wyjdźcie! Wynoście się!
            Katara chciała protestować, ale Iroh delikatnie pociągnął ją do tyłu.
            - Potrzebuje czasu – rzekł. – Dajmy mu trochę przestrzeni, Kataro.
            Zuko został sam. Chwycił poduszkę i schował w niej twarz. Spróbował krzyknąć, ale głos uwiązł mu w gardle. Wstyd spalał mu wnętrzności. Dyszał ciężko. Stracił twarz, stracił ojca i stracił dom.
            Jak miał spojrzeć twarz Katarze, gdy został z niego zwyrodniały kaleka? Kochana Katara, która nigdy go nie zawiodła… Nie zniósłby, gdyby widziała w nim potwora. Jak miał jeszcze kiedyś porozmawiać ze słodką Mai? Nigdy już nie odzyska dawnego wyglądu – został tylko wypalony wstyd.

            Wygnany… Ojciec go wygnał. Zuko czuł, jak drętwieją mu wszystkie mięśnie. Już nic nie czuł, tylko ten straszny gniew i upokorzenie. 


_____________________
Zgadnijcie, komu się właśnie ferie kończą :cc 
So saaad. Ale było zajebiście <3 Pogoda dopisała, wiecie, ja nie lubię śniegu, a taki marcowo-kwietniowy ciepłochłód jest mi bardzo na rękę. Widziałam Deadpoola i Planetę Singli, byłam na zakupach tyle razy, że mogę zostać szafiarką, czytam sobie Felixa, Neta i Niki (powrót do dzieciństwa, yey, wychowywałam się na tym i na Harrym Potterze :'') ), generalnie, było fajnie... A teraz zaraz Happysad w Lublinie. Idzie ktoś? Ciekawe, czy w ogóle jest tu ktoś z Lublina... W ogóle, kocham moje miasto <33
I dziękuję-dziękuję, tutaj oficjalnie, za wszystkie piękne komentarze :D

25 lutego 2016

Światło 14: Uzdrowicielka (Avatar: Legenda Aanga)

            Nie mam pojęcia, jak dotarłam do mieszkania Hamy. Szlochałam, podtrzymując się ścian. Nawet nie widziałam, gdzie idę, po omacku odnajdywałam gładki mur otaczający pomieszczenia służby. Wpadłam do środka jak burza i dopadłam siedziska przy piecu.
            W uszach rozbrzmiewał mi straszny krzyk Zuko. Jeszcze długo miałam go słyszeć w najgorszych koszmarach – powracające echo tragedii. Nie zdążyłam się z nim zobaczyć; na trybunach zapanowało takie zamieszanie, że nie mogłam przedostać się na arenę. Ponad ramieniem jakiegoś człowieka widziałam, jak straże pochylają się nad trzęsącym się Zuko i delikatnie zabierają go na noszach. Ozai stał niewzruszony i obserwował, jak jego syn wije się z bólu. Nie widziałam jego twarzy, ale mogłabym przysiąc, że wyrażała mściwą satysfakcję.
            Stryj Iroh złapał mnie pod ramię i wyciągnął z areny. Gdybym zbyt długo się tam kręciła, wzbudziłabym podejrzenia. Nie odezwał się słowem, tylko prowadził mnie poza komnaty rodziny królewskiej.
            - Stryju… - szeptałam przerażona. – Zuko… Zuko! Co mu się stało? Przecież… On! Stryju, Ozai go… Przecież Zuko błagał, jak, ja, stryju Iroh! Musimy coś zrobić! – zanosiłam się, zachłystując się powietrzem. Miałam wrażenie, że udławię się od własnej śliny i łez.
            Iroh postawił mnie pod ścianą i przykucnął przede mną. Pochylił głowę tak, bym nie widziała jego twarzy i oddychał bardzo powoli.
            - To było straszne… - wyjąkałam  słabo. – To było takie straszne.
            - Nie wierzę w to, co widziałem – powiedział w końcu stryj Iroh. – Nigdy nie zrozumiem tego, co uczynił mój brat własnemu dziecku.
            - Czy Zuko… przeżyje? – zakryłam usta dłonią. Musiałam zagryźć mocno wargi, żeby nie zacząć znów płakać.
            - Idę teraz do medyków – powiedział twardo Iroh. Widziałam, ile kosztowało go pozorne opanowanie. Ściskał pięści tak mocno, że aż mu kłykcie zbielały. – A ty znikaj, na razie nic nie możesz zrobić dla Zuko.
            Stryj odszedł w stronę lewego skrzydła, a ja zostałam zupełnie sama. Kręciło mi się w głowie. Szłam bardzo powoli, chwiejąc się na nogach. Zuko, Zuko, Zuko, Zuko, mój drogi Zuko! Umysł mnie zawodził; zupełnie nie potrafiłam zrozumieć, co wydarzyło się na arenie.
            Podkuliłam nogi i kiwałam się w przód i w tył, próbując zebrać myśli.
            Gdyby była tutaj Królowa Ursa… Nie dopuściłaby do tej okropnej walki! Nie dałaby zrobić krzywdy swojemu ukochanemu synowi. Przypomniałam sobie naszą ostatnią rozmowę. Spytała mnie wtedy, czy może mi powierzyć Zuko. Zacisnęłam mocno oczy. Czułam się złamana i bezradna.
            Hama weszła do środka, niosąc wielki kosz z praniem.
            - Jesteś! Podobno chorujesz, a cały dzień się gdzieś włóczyć. W Pałacu wielkie zamieszanie – oznajmiła. Zamieszanie! Gdyby wiedziała, co się naprawdę wydarzyło…
            - Zuko jest ranny – wydusiłam między jednym spazmem a drugim.
            - Kto? – prychnęła Hama, sięgając po durszlak z gorącą wodą.
            - Książe Zuko… jest ranny.
            Hama wzruszyła chudymi ramionami, ale gdy tylko na mnie spojrzała, porzuciła pracę i przytuliła mnie ostrożnie. Bez szczególnej wylewności, ale szczerze. Schowałam twarz w jej siwych, cienkich włosach i oddychałam głęboko.
            - Nie powinnaś żałować wrogiego smroda – powiedziała swoim zwyczajem.
            - Ale… ale to mój przyjaciel! Hamo, czy możemy coś zrobić? Cokolwiek?
            Hama puściła mnie i przespacerowała się po małej izbie. Mieszkałyśmy skromnie, ledwie dwa pokoje. Pierwszy nazywałyśmy dziennym, tutaj miałyśmy piec i stół, tutaj jadałyśmy i tutaj przyjmowałyśmy rzadkich gości. Drugi był znacznie mniejszy, ciemny, Hama czasami nazywała go „naszą norą”. Ledwie zmieściłyśmy tam dwa drewniane łóżka i mały kufer na nasze rzeczy.
            - Nie sądzę… - powiedziała powoli, stając przy piecu. W rondlach bulgotała czarna, gęsta masa, przypominająca trochę kremową zupę.
            - Hamo! Proszę! Nie mogę go tak zostawić!
            Hama zacisnęła zasuszone, pomarszczone usta, ale nic nie powiedziała. Krzywo patrzyła na moją przyjaźń z Zuko. Dla niej każdy z Narodu Ognia był okrutnikiem przesiąkniętym do kości złem i wojną. Do rodziny królewskiej pałała szczególnym wstrętem, obwiniając ich za tragedia magów wody z naszego Plemienia. Próbowałam jej wytłumaczyć, że Zuko tak naprawdę jej wspaniałym człowiekiem i nie ma nic wspólnego z jej wyobrażeniem przyszłego Władcy Ognia, ale nic do niej nie przemawiało. Hama była tak zatwardziała w swojej nienawiści, że nic nie mogło zmiękczyć jej starego serca.
            - Jeśli wiesz cokolwiek… - narąbałam powietrza w płuca i chwyciłam ją za łokieć.
            Hama odwróciła się nagle i złapała mnie za rękę. Zanim zdążyłam się wyrwać, przycisnęła moją dłoń do rozgrzanej blachy pieca.
            - Aaach! – krzyknęłam zdumiona, szarpiąc ramie i kopiąc w niemocy. Hama mnie odepchnęła, aż poleciałam na plecy. Ręka piekła niemiłosiernie, całą skórę miałam pokrytą czerwonymi rankami i obrzydliwymi bąblami.
            - Hamo! – zawołałam, nic nie rozumiejąc.
            - Zaraz zobaczymy, czy możemy coś zrobić dla małego zafajdańca.
            Hama postawiła przede mną balię z wodą i popatrzyła wyczekująco. Popatrzyłam na nią zmieszana, ale wsunęłam oparzoną dłoń pod powierzchnie. Znajomy chłód przyjemnie uspokajał i koił… uzdrawiał!
            Zdumiona nowym uczuciem, skupiłam się na brzydkich bąblach. Czułam, jak chłód wody przenika przez skórę, do żył i nerwów, jak delikatnie leczy oparzelinę. Patrzyłam zafascynowana, jak sama siebie uzdrawiam. Woda wokół ręki delikatnie pulsowała, jarząc się zimnym blaskiem.
            - Niesamowite…
            Hama kiwała z uznaniem głową.
            - Niewielu magów wody ma ten dar… Od początku wiedziałam, że jesteś szczególna.
            Popatrzyłam na nią z przejęciem:
            - Myślisz, że będę mogła tak pomóc Zuko?
            - To jedyne, co przychodzi mi do głowy. I to naprawdę żałosne, że będziesz ratowała własnego wroga… - powiedziała surowo Hama, ale w głębi serca czułam, że wcale tak nie myśli. Nawet ona musiała współczuć Zuko. – Nie sądziłam, że podołasz tej technice…
            - To niesamowite! – westchnęłam, obserwując swoją zdrową rękę. – Hamo, ale na drugi raz… możesz nie wpychać mnie do pieca?
            Hama uniosła brwi, ale nic nie powiedziała, wracając do swojego prania.
            - Czy to jest moje dziedzictwo? Ostatnia magia, jakiej miałaś mnie nauczyć? Ten największy sekret? – dopytywałam się.
            - O nie, moje dziecko. Jest jeszcze dużo, dużo więcej.

            Zrozumiałam, że to koniec rozmowy. Drżąc na całym ciele, ruszyłam do komnat Zuko. Byłam pełna dobrej myśli i nadziei. 

22 lutego 2016

Światło 13: Agni Kai (Avatar: Legenda Aanga)

            Przeciskałam się klaustrofobicznym przejściem tak szybko, jak tylko potrafiłam. Jak na złość, trzy razy uderzyłam się o za niski sufit i narobiłam mnóstwo hałasu. Gdy już byłam przy wyjściu, zobaczyłam, że w starej garderobie Królowej Ilah ktoś jest. Przywarłam do ściany i nasłuchiwałam. To była Azula!
            Zacisnęłam zęby i obserwowałam ją kątem oka. Miała nadzwyczaj znudzoną minę. Krążyła po pokoju, od niechcenia przerzucając suknie babki. Minęło tyle czasu, odkąd się poznałyśmy. Byłam wtedy zapłakanym strachajłem, które Królowa Ursa przyprowadziła do Pałacu jak egzotyczne zwierzątka, a ona – wyrachowaną księżniczką bez krzty współczucia. Obie bardzo się zmieniłyśmy – Azula wyrosła na przepiękną kobietę. W porównaniu z nią, zawsze będę pucołowata i okrągła. Zazdrościłam jej porcelanowych kości policzkowych i wysokiego czoła damy.
            Azula przysiadła przez toaletką i rozpuściła wysoki kok. Przygryzłam wargi. Musiałam biec na spotkanie z Zuko, a ona będzie tu siedzieć i pudrować swój paniusiowaty nosek? Ostrożnie przygładziła włosy i zrobiła do lustra bardzo dziwną minę.
            Wydęła usta i ściągnęła brwi. Wypychała policzki językiem, a potem przygryzła wargę, patrząc w odbicie spod rzęs. Prawie się zakrztusiłam, obserwując jej przedstawienie.
            A potem Azula zebrała cześć włosów i przytrzymała je z tyłu włosy, obserwując uważnie swoją twarz. Zamrugałam zaskoczona. Doskonale znałam tą fryzurę. Właśnie tak najczęściej czesała się Królowa Ursa…
            Azula próbowała naśladować mamę.
            Wpatrywała się dłuższy czas w swoje odbicie, ale inne upięcie nie zmieniło twardych rysów twarzy. Azula wciąż była Azulą. Gdy zmarszczyła brwi, wyglądała na jeszcze bardziej srogą. Zniechęca rozpuściła włosy i rzuciła spinką w lustro.
            Wtedy uświadomiłam sobie, że Azula najbardziej brakowało miłości matki. Ursa nigdy nie potrafiła jej naprawdę pokochać, a może Azula nikomu nie pozwoliła się do siebie naprawdę zbliżyć… Bardzo jej wtedy współczułam.

            Wpadłam do komnaty Zuka, ale tam nikogo nie było. Zajrzałam do łaźni, do świetlicy, a nawet do komnaty prywatnego nauczyciela rodziny królewskiej. Zbiegłam krętymi korytarzami do komnaty treningowej, skąd dobiegało ciężkie dyszenie.
            Zuko, pół nagi, uderzał w powietrze, wzniecając ogień tak gorący, że musiałam się cofnąć. Kopnął z furią, a sale przeciął olbrzymi płomień. Zuko był w walce niepowstrzymany – poruszał się z dziką energią, jakby jego ciało pokonało wszystkie blokady. Patrzyłam oniemiała, jak sprawnie posługuje się swoim żywiołem.
            - Po co tyle emocji – strofował go Stryj Iroh, marszcząc ponuro brwi. Po jego minie widziałam, że tak samo jak mi nie podoba mu się pojedynek Agni Kai. – Nie możesz czerpać ze swojego gniewu, tylko ze swoich umiejętności…
            Zuko rozłożył ramiona, a gorejący płomień buchnął jak z paszczy smoka.
            - Jestem gotowy – sapnął. Cały błyszczał od lepkiego potu.
            Iroh pokręcił głową.
            - Agni Kai nie będzie przypominał żadnego treningu ani żadnej twojej dotychczasowej sytuacji – tłumaczył.
            - Nie możesz walczyć! – odezwał się, widząc, że Zuko już szykuje się do zripostowania wuja. Obaj odwrócili się zaskoczeni. – Zuko, to będzie prawdziwy pojedynek, a nie jakieś zabawy…
            - Nie widziałaś, jaki jestem dobry? – obruszył się chłopak. – Pokażę staruchowi!
            - Twoja pewność siebie mnie czasem przeraża bratanku… - stryj przymknął oczy.
            - Ty mnie szkoliłeś – Zuko schylił głowę przed mistrzem. – Teraz potrzebuję tylko, żebyś we mnie uwierzył.
            - Musisz się z tego wycofać! Przeproś generała, nie walcz z nim! Przecież ty nigdy… - błagałam go, pełna najgorszych przeświadczeń.
            - Co z wami? – Zuko strzelił dłonią w powietrzu, a z jego palców strzeliły imponujące iskry. – Jestem gotów do tej walki. Udowodnię to nie tylko ojcu, ale też wam.
            - Zuko! – jęknęłam, chwytając go za ramię. – Boję się o ciebie!
            Zuko uśmiechnął się zawadiacko i pocałował mnie w czoło.
            - Nawet nie musisz mi życzyć powodzenia! I tak wygram!


            Następnego poranka byłam pełna nerwów. Skłamałam Hamie i przełożonej, że bardzo źle się czuję, tak źle, że nie dam rady niczego uprać i w tajemnicy wkradłam się do Pałacu. Bardzo chciałam wierzyć, że Zuko podoła, ale o Agni Kai słyszałam straszne rzeczy. Wczoraj usłyszałam od Zuko, że dla mnie jako kobiety – i do tego nie-maga ognia – to niepojęte i że nie zrozumiem, jakie to ekscytujące.
            Jako służąca nie mogłam oglądać honorowego pojedynku Agni Kai. Na dodatek byłam…. obca. Moja pozycja w Narodzie Ognia wciąż była niejasna. Wzięta jako więzień i zakładnik, potem przyjęta do rodziny królewskiej, wreszcie zdegradowana do roli praczki, ale przede wszystkim: pochodząca z wrogiej nacji. Wielu urzędników krzywo na mnie patrzyło.
            Musiałam dostać się do Komnaty Płomieni niepostrzeżenie. Rzadko się tutaj coś działo. Dziś jednak na trybunach zgromadziła się dostojna publiczność – po strojach rozpoznałam, że to najlepsza śmietanka towarzyska i najwyżej postawiona elita wojskowa. Na ścianach zawisły dumne flagi Narodu Ognia pod którymi buchał gorący ogień. Spróbowałam wtopić się w tłum, zasłaniając włosami twarz.
            W pierwszym rzędzie dostrzegłam ponurą twarz Stryja Iroh, a obok niego Azulę. Oczy jej błyszczały z podekscytowania. Czy w ogóle martwiła się o jedynego brata?
            Na obu końcach areny stanęli przeciwko sobie dwaj mężczyźni. Zuko prężył się dzielnie, stanął po swojej stronie i uprzejmie ukląkł przed walką. Zacisnęłam mocno kciuki. Gdy zadęto w róg, obaj zerwali się na równe nogi, zrzucając z siebie szaty.
            Zuko cofnął się dwa kroki.
            Po przeciwnej stronie nie czekał na niego siwy, brodaty generał, ale Władca Ognia Ozai.
            Tłum wiwatował, jakby to miał być pojedynek stulecia.
            Przełknęłam ślinę. Zuko miał walczyć z Władca Ognia? Miał walczyć z własnym ojcem?
            Obrażając imię Generała, obraziłeś także mnie i cały Naród Ognia! – w uszach brzmiały mi straszne słowa, które wczoraj wyrzucił Ozai w gniewie.
            Zuko padł na kolana i pochylił głowę przed zbliżającym się Władcą Ognia.
            - Proszę cię, ojcze! – zawołał, kryjąc twarz między ramionami. – Nie chciałem cię obrazić, chciałem ratować Naród Ognia! Chodziło mi o dobro Narodu, o dobro żołnierzy! – z każdym słowem jego głos stawał się coraz bardziej rozpaczliwy. – Wybacz mi! Wybacz mi, że się odezwałem! Ojcze!
            Ozai wciąż kroczył, niewzruszony błaganiem syna.
            - Wstań i broń swojego honoru!
            - Ojcze! Nigdy bym cię nie obraził, jestem lojalnym synem…
            - Wstań i walcz, książę Zuko! – Ozai zatrzymał się przed klęczącym synem i zamachnął się, ale nie uderzył. – Nauczysz się szacunku! Cierpienie będzie twoim nauczycielem!
            - Ja… nie będę z tobą walczył…!

            Nie wiedziałam, kiedy popłynęły mi łzy. Nie mogłam na to patrzeć, ukryłam twarz w dłoniach. Nawet nie pamiętam, co było dalej. Musiałam upaść na kolana, bo widziałam jedynie czerwone szaty zgromadzonych. 

            A potem po arenie rozniósł się rozdzierający, pełen bólu krzyk Zuko.

21 lutego 2016

"Yay!!" #1 (Słodki Flirt)

Jutro kolejna część Avatara, już czeka napisana, a dziś jeszcze wieczorem taki mały eksperyment, do którego przymierzam się od dłuższego czasu :33 Znacie tą grę internetową Słodki Flirt, gdzie podrywa się licealistów? Kiedyś ją uwielbiałam i sentyment został <3 i powstało takie coś, obyczajowo-psychologiczne o tym, jak w liceum tworzy się amatorski teatr

#1 Sposoby Siostry Allow


            Dyrektor Prevers pobieżnie przejrzała dokumenty i spojrzała na Siostrę Allow zza grubych szkieł okularów.
            - Teatr, hmm?
            - Dokładnie. Inicjatywa pobudzająca kreatywność, twórcze myślenie i współpracę w grupie, która pozwoli odkryć uczniom naszej szkoły nowe, skryte talenty – wyrecytowała dziewczyna na jednym oddechu. Cały wieczór uczyła się podobnych regułek.
            - Prawdę mówiąc, lista jest… interesująca – stwierdziła Prevers, dochodząc do członków. - Nie sądziłam, że Kastiel będzie chciał się zaangażować… w cokolwiek – odchrząknęła. – I Kim
            Siostra Allow tylko skinęła głową, nie mogąc przestać się uśmiechać.
            - Przekonałam ich. Mam swoje sposoby – powiedziała powoli.

SPOSÓB I: Wzbudzić litość

            Złapała Kastiela trzy dni wcześniej, gdy kręcił się przy bocznym wyjściu razem z Lysandrem.
            Doskonale wiedziała, że słowo teatr wywołałoby u niego natychmiastowe ziewanie. Popełniła kiedyś błąd i zaprosiła go na Upiora w Operze. Po piętnastu minutach pochrapywał na miękkim fotelu.
            Musiała go podejść inaczej.
            - Słuchaj! – wypaliła.
            - Co jest, Sista?
            - Potrzebuję członków do kółka teatralnego.
            - Chyba źle trafiłaś, dziewczynko – Kastiel zerknął na nią z góry i wyminął, setnie rozbawiony jej prośbą.
            - Ja nie żartuje, Kastiel! – zastąpiła mu drogę i przybrała najbardziej żałosną ze wszystkich swoich min. – To moja szansa, zaistnieć jako reżyser… Ale bez aktorów to nie wyjdzie…. Pozwolisz, by moje marzenia legły w gruzach?! Przyjaźnimy się od dziesięciu lat! Taka historia zobowiązuje! Kastiel, nie zostawiaj mnie na lodzie.. Bez ciebie sobie nie poradzę… - dodała płaczliwie ze łzami w oczach.
            Kastiel zmierzył ją zirytowanym spojrzeniem i już wiedziała, że wygrała. Ha, łzy i każdy facet był bezradny.
            - Dziękuję! – cmoknęła go w policzek. – Będziesz mógł zagrać na gitarze i w ogóle będzie fantastycznie! – wykrzyknęła, zapominając o swojej roli nieszczęśliwej żebraczki. Obejrzała się i zerknęła na Lysandra, który – jak zwykle nienagannie ubrany i poważny – stał sztywno i patrzył na nich dziwnie.
            - A ty, Lys?
            Chłopak spojrzał na nią nieprzytomnie, jakby wybudzony z długie snu.

SPOSÓB II: Wziąć z zaskoczenia

            - O co chodzi? – zapytał Lysander, odgarniając grzywkę. Siostra Allow już dawno zauważyła, że nie lubił z nią rozmawiać. Niby słuchał, ale patrzył na nią jak na idiotkę. Czasem myślała, ze jest zbyt prosta dla takiego literata od siedmiu boleści. Może poświęciłby jej więcej uwagi gdyby mówiła wierszem?
            - Zgadzasz się, prawda?
            - Zgadzam się? Na co?
            - Doskonale! – krzyknęła Siostra Allow i walnęła chłopaka w plecy z siłą dzikiej radości. Prawie się przewrócił. – Zapiszę cię do naszego teatru!
            - Nie, Sista, ja preferuję raczej… indywidualne projekty!
            - Nasz projekt jest bardzo indywidualny! Nowatorski! Absolutnie unikatowy!
            Lysander próbował odmawiać, ale Kastiel poklepał go po ramieniu.
            - Z Sistą nie wygrasz, stary.

SPOSÓB III: Przekupić

            Kim przesiadywała na ławce przed szkołą. Rozwaliła się na całej szerokości, wyciągnęła nogi i przerzuciła ramiona przez oparcie. Ciamkała, głośno żując gumę i raz po raz poprawiała spadające z nosa okulary przeciwsłoneczne.
            - Kimi…
            - Spadaj, Sista, czegokolwiek chcesz.
            Siostra Allow zrobiła urażoną minę i fuknęła.
            - Zaraz chcesz! Mam interes, naprawdę świetny biznes, skorzystasz!
            - Niby jak?
            - Niby odkręcę twój szlaban – uśmiechnęła się Siostra. Kim otworzyła jedno oko i spojrzała na nią z zainteresowaniem.
            - Możesz?
            - Jasne, pogadam z panem Frazowskim i z Głównym Bufonem Natanielem – obiecała. – Ale ty też musisz coś dla mnie zrobić.
            - U Sisty nie ma nic za darmo?
            - Wpisze cię tylko na listę, dobra?
            - Jaką listę?
            - Dzięki, że się zgodziłaś!

SPOSÓB IV: Zaszantażować

            - Powiem twoim rodzicom, gdzie trzymasz playboye – oznajmiła, wchodząc do pokoju gospodarzy. Nataniel wyjrzał z monitora szkolnego komputera i zamrugał zdziwiony.
            - O czym ty mówisz, Sista?
            - Powiem, chyba, że wyświadczyć mi przysługę.
            - Sista, ja nie mam playboyów. A nawet gdybym miał, to skąd miałabyś wiedzieć, gdzie je trzymam? – spytał racjonalnie.
            - Wystarczy, że rzucę im hasło playboy – odparła Siostra Allow. Na wszystko miało przygotowaną pyskówkę. – I już będziesz miał awanturę.
            Nataniel posłał jej zmęczone spojrzenie.
            - Czerpiesz jakąś dziwną przyjemność z uprzykrzania mi życia?
            - Daj spokój, Nataniel! – Sista przysiadła na biurku i popatrzyła na niego szczenięcymi oczami. – To nawet nie będzie przysługa! Tylko przysłużka. Przysłużątko wręcz. I masz gwarancje mojego milczenia.
            - Niech ci będzie… Ale wisisz mi już milion przysług!
            - Cudownie!
            Nataniel chciał jeszcze zapytać, o co chodzi, ale Siostry Allow już nie było.

Sposób V: Założyć się

            Siostra Allow doskonale wiedziała, że potrzeba przynajmniej pięciu osób, żeby dyrektorka zgodziła się zaakceptować jakiś projekt. Nie wiedziała, do kogo jeszcze może uderzyć. Iris wykorzystała już w zeszłym roku, kiedy organizowała koncert charytatywny „Ratujmy borsuczniki amerykańskie póki nie jest za późno”. Od Armina pożyczyła całe mnóstwo kabli przy montowaniu oświetlenia na wystawie „Dekonstrukcja wizerunku kobiety cierpiącej w poezji H.Poświatowskiej” i do tej pory ich nie oddała. (Jednym wciąż ładowała telefon.) Dajan wisiał jej przysługę, ale wciąż wstydziła się do niego odzywać. W pierwszej klasie było komentatorem na międzyszkolnych mistrzostwach siatkówki i doskonale sobie radziła. W czasie przerwy technicznej była pewna, że mikrofony są wyłączone i nazwała Dajana „seksiakiem w przykrótkich szortach”. Publika ryknęła śmiechem, ale Sista myślała, że umrze ze wstydu; Dajan zresztą też bardzo chciał zapaść się pod ziemię.
            Nagle zobaczyła na korytarzu przypadkową myszę. Mysza stukała kciukami w ekran nowego telefonu, przytulona do ściany. Siostra Allow w ogóle jej nie kojarzyła, chociaż znała połowę szkoły; nie miała nawet pojęcia, w której jest klasie, ale machnęła ręką – ofiara jest ofiara, nie będzie wyprzedzać.
            - Cześć! – krzyknęła. Mysza podskoczyła i zdumiała się, że ktoś w ogóle do niej zagadał. – Słuchaj, mam sprawę. Będę potrzebować twojej pomocy. Ale kto chce pomagać za darmo? Wiem, co sobie myślisz: nikt! Ale czuję, że powinnaś mi pomóc!
            Dziewczyna zamrugała gwałtownie, zdumiona, że można wyrzucić z siebie tyle słów w tak krótkim czasie.
            - Możemy to łatwo sprawdzić, prawda? Rzucimy monetą i zobaczymy, czy los chce, żebyś mi pomogła. Jak ja wygram, to mi pomóżesz. A jak ty wygrasz, to idź… - spojrzenie Sisty Allow na moment zaszło mgłą i zaśpiewała fałszywie: - Idź, idź / W swoją stronę idź / Tyle stron ma świat /Ja wiem, że łzy są słone…
            Dopiero dziwne chrząknięcie nieznajomej, będące czymś na pograniczu kwiku głuchnącego człowieka a jęku paniki sprawiło, że zamilkła.
            - Więc rzucamy! Orzeł – ja wygrywam. Reszka – ty przegrywasz.
            Siostra Allow wyciągnęła z kieszeni piątaka i wyrzuciła w powietrze. Złapała i uderzyła się w przeciwną dłoń. W słońcu zalśniła reszka.
            - Doskonale! Dołączasz do mojego teatru!

            Dyrektor Prevers przetarła okulary i spojrzała na Siostrę Allow jak na terrorystę.
            - Niech będzie… Mam nadzieje, że nie zszargacie imienia szkoły.
            - Cudownie! – krzyknęła Sista i w porywie nagłego entuzjazmu objęła dyrektorkę. Równie gwałtownie ją wypuściła i niepewnie uniosła wzrok; niewiadomo, kto był bardziej zdumiony: Prevers czy sama Sista. – Nie pożałuje pani!

            Gdy dziewczyna wypadła na korytarz, kobieta ze świstem wypuściła powietrze. Czasem miała wrażenie, że osiwieje zanim Siostra Allow skończy liceum. 

Światło 12: Łódź, która nie wypłynie (Avatar: Legenda Aanga)

Zanim przejdę do rozdziału, chciałabym Wam podziękować :) Tym kilku osobom, które wciąż tutaj zaglądają... Wow, naprawdę nie spodziewałam się, że ktoś tu jeszcze został po tak długiej przerwie... Przepraszam, że w ogóle się nie odzywałam. Nie sądziłam, że ktoś jeszcze w ogóle pamięta o tym blogu, a jednak kilka osób się odezwało <3 To cudowne, dziękuję, dziękuję, dziękuję :)


            Południowe Plemię Wody było końcem świata. Wyrzucona na skraj lądu malutka osada, pozbawiona stałego kontaktu w innymi krajami, przypominała zapomniane, lodowe pustkowie. Sokka nie odczuwał tego do momentu, gdy do brzegów jego ziemi dobili Żołnierze Narodu Ognia, Najeźdźcy i zabrali mu ukochaną siostrę. Chociaż był wtedy zaledwie dzieciakiem, pamiętał każdy szczegół, zwłaszcza czarny śnieg, który znienacka posypał się z nieba. Gdy zamykał oczy, bez trudu przywoływał okrągłą buzię Katary, czerwoną od mrozu.
            - Idę szukać mamy – powiedziała mu wtedy.
            Czasem w nocy zastanawiał się, co by było, gdyby ją powstrzymał. Mógł przecież kazać siostrze zostać albo lepiej: iść z nią i bronić rodziny! Nikt go nie winił, ale on sam pluł sobie w brodę – nie był dość silnym bratem, skoro odebrali mu małą Katarę.
            Przez długie sześć lat nie zapomniał o siostrze. Rana bolała, jakby miała się nigdy nie zagoić, ale nauczył się żyć z myślą, że kiedyś ją odnajdzie. Gdy patrzył na zachód, wiedział, że Katara gdzieś tam jest i że na niego czeka. Wolał nie wyobrażać sobie, jak dziewczynka przetrwała; chciał tylko wierzyć, że jeszcze kiedyś się spotkają.
            - Dziecko samo w Narodzie Ognia – rozpaczała matka, gdy Katara zniknęła. – Ja już straciłam swoją córeczkę…
            Sokka nigdy tam nie pomyślał. Jeśli nie mama, przynajmniej on musiał być dzielny. Trzymał się każdego dnia; pracował, uczył się walczyć i polować. I codziennie się śmiał. Czasem miał wrażenie, że gdyby nie przymrużyć oka na świat, zupełnie by zwariował. Kiedy był najbardziej skołowany i przyduszony, wyobrażał sobie chwile, gdy wreszcie odnajdzie siostrę.
            Nigdy nie widział okolicy. Nie umiałby powiedzieć, czy to Biegun, czy Kraj Ognia, czy Królestwo Ziemi. Pamiętał tylko, że Katara stała przed z nim szeroko uśmiechnięta i rozkładała ramiona, szczęśliwa i bezpieczna.
            - Sokka! Sokka! – wołała w jego głowie, a jemu nagle przybywało sił i znów był gotowy się wyprostować i pokonać każdą przeciwność.
            Jeszcze kilka dni, jeszcze kilka tygodni, powtarzał sobie. Planował wyruszyć w daleki świat. Godzinami studiował mapy, chociaż wiedział, że są przestarzałe. Przygotowywał się do swojej wielkiej podróży, chociaż nigdy nie przyznał się ojcu ani matce. Sprowadzi Katarę do domu, niech będą spokojni. Całą i zdrową!
            (Nawet, jeśli minęło tyle lat…)
            Największy kryzys przyszedł, gdy wojownicy z wioski podjęli mobilizacje wojskową. To ojciec, wódz plemienia zadecydował, że pora wyruszyć na front. Już dawno zapowiadał Socce, że przyjdzie czas, gdy trzeba będzie porzucić odległy Biegun i otwarcie stawić czoła wrogowi. Przygotowali skromne okręty, tak nędzne, w porównaniu do potężnych, żelaznych parowców Narodu Ognia.
            - Chcę płynąć z wami – oznajmiał ojcu wielokrotnie, ale odpowiedź zawsze była taka sama:
            - Jesteś jeszcze za młody, żeby ruszać na wojnę, synu. Każdy mężczyzna musi znać swoje miejsce. Ja wypływam na wojnę, ty musisz zostać tutaj, w osadzie, by chronić…
            - Katary nie umiałem ochronić!
            Ojciec posłał mu ponure spojrzenie.
            - Jeżeli Katara gdzieś tam jest… to wierzę, że jeszcze się spotkacie. Czasem pozostaje nam tylko nadzieja, synu.
            I, chociaż obaj byli mężnymi wojownikami, tata przykląkł na jedno kolano i mocno objął Sokkę, jakby ten wciąż był dzieckiem. Przytulił go z całych sił, swoje jedyne ocalałe dziecko. Serce mu pękało, że musi zostawiać rodzinę w imię obowiązku żołnierza. Sokka stał sztywno, ale silne ramiona ojca sprawiły, że coś w środku pękło. Zanim zdążył się powstrzymać, po policzkach płynęły mu ciepłe łzy.
            Popatrzył przez ramię ojca na swoją łódź. Chybotała się przy brzegu, z dala od statków pozostałych wojowników. Chciał ją zabrać na wyprawę wojenną razem z ojcem. Wyobrażał sobie, jak staną ramię w ramię przeciwko Narodowi Ognia i jak odnajdą Katarę.
            A teraz…  Jego łódź miała nigdy nie wypłynąć.
            - Musisz być dzielny – powiedział mu ojciec zanim wypłynął. Sokka pamiętał jego plecy, gdy odchodził ramię w ramię ze swoim wiernym przyjacielem, Bato.
            Przejął obowiązki wodza; to on decydował, jak rozdzielić upolowane mięso i kto jako następny wypływa na połów. Był jeszcze dzieciakiem, nie miał nawet czternastu lat, ale podołał. Osada przetrwała, nawet gdy wszyscy mężowie przepadli na froncie.
            W dniu swoich czternastych urodzin Sokka popatrzył na swoją łódź. Wszyscy chłopcy, którzy stawali się mężczyznami, wypływali na morze i odbywali swój Taniec Kry. Sokka dokładnie pamiętał, jak wuj Bato i ojciec wspominali własne rytuały. Bez tego nikt nie był prawdziwym wojownikiem.
            Patrzył na horyzont, ale nie wypłynął sam.
            Żaden Taniec Kry nie mógł sprawić, że zostanie prawdziwym mężczyzną.
            Dopiero gdy odnajdzie Katarę, zostanie wojownikiem.