Czarny
samochód z symbolem Omnitrixa zajechał przed niewielki, kwadratowy domek na
przedmieściach Bellwood. Ben nigdy nie zważał na znaki, a teraz – gdy chodziło
o panią Levin i gdy usłyszał prawdziwą historię Gwendolyn – cisnął gaz z całych
sił, nie zwalniając nawet na zakrętach. Gwendolyn siedziała obok – trupio blada
i powtarzająca sobie w myślach, że niepotrzebnie zwlekali.
Ben
załomotał w drzwi z taką sił, że stare, wysłużone zawiasy omal nie puściły
białych, drewnianych drzwi. Ze środka dobiegł hałas odsuwanych pospiesznie
krzeseł, a po chwili ujrzeli zdumioną twarz Pani Levin – całej i zdrowej.
Wyglądała
zupełnie naturalnie – w purpurowym, wełnianym swetrze i luźnych spodniach za
kostki, z włosami zaczesanymi gładko przy twarzy i w czarnych kapciach. Wzrok
miała trochę zamglony, a spojrzenie rozbiegane, jakby nie spała od kilku dni.
Uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła rękę na przywitanie. Nie sposób było nie
dostrzec czerwonych otarć na nadgarstkach.
-
To wy! – cofnęła się i wpuściła ich do środka. – Czemu tak się dobijacie? Co
się dzieje? Nie, nie mówcie, że to znowu Kevin… - zawiesiła głos w obawie, że
znowu usłyszy, co jej syn nawyprawiał.
-
Pani Levin, wszystko w porządku? – Gwendolyn złapała ją za ramiona i
potrzasnęła. Spodziewała się zastać zapłakaną, przerażoną kobietą po ataku
Czarodziejki, a tymczasem dom wyglądał, jakby Kevin nigdy nie dostał dziwnego,
urwanego telefonu.
-
Oczywiście, że tak! – kobieta zmarszczyła brwi i przyłożyła pomarszczoną dłoń
do bladego czoła Gwendolyn. - Dobrze się czujesz, Gwennie? Chyba jesteś chora…
-
Nie! – Gwendolyn pospiesznie strząsnęła
troskliwą dłoń. – Pani Levin… Co się ostatnio wydarzyło?
-
O czym ty mówisz, Gwennie? Nic – pani Levin spoglądała na nią z coraz większym
zdumieniem. – W życiu emeryta nie ma wielu emocjonujących zdarzeń.
Ben
przesunął się na przód, zasłaniając roztrzęsioną Gwendolyn.
-
Musimy wiedzieć, pani Levin. Proszę, niech się pani zastanowi. Co pani robiła w
przeciągu ostatnich godzin?
Pani
Levin zamrugała, wytężając umysł, ale w głowie miała dziwną, ziejącą pustkę,
jakby ktoś wyrwał skrawek jej życia. Poczuła, że skronie zaczynają jej pulsować
paskudnym, rozpraszającym bólem, który nie pozwalał jej się skupić i
przypomnieć sobie niczego konkretnego. Pokręciła głową.
-
Głowa mnie boli… - szepnęła, nagle dziwnie roztargniona.
Nie…
Nie działo się nic interesującego, dopiero przed chwilą przyjęła gościa.
-
Mam nową sąsiadkę. Przyszła w odwiedziny. Przemiła dziewczyna – wyjaśniła spokojnie.
– Ale nie sądzę, by was to interesowało. Co się dzieje? – zażądała stanowczo,
ale nie doczekała się odpowiedzi. Ben i Gwendolyn popatrzyli na siebie
zdumieni. Telefon od Czarodziejki był zmyłką…?
-
Wszystko gra, pani Levin? – znajomy, kobiecy głos rozległ się w korytarzu, a po
chwili pojawiła się w nich Verdona z filiżanką herbaty w dłoniach.
Szczęka
Bena jakby wypadła z zawiasów i osunęła się w dół.
-
To jest Victoria, moja nowa sąsiadka – pani Levin uśmiechnęła się przyjaźnie do
Verdony. – A to moja synowa, Gwendolyn Tennyson – Gwendolyn odruchowo
wstrzymała oddech – i jej kuzyn, Ben Tennyson. Wejdziecie na herbatę?
-
Z przyjemnością – powiedział szorstko Ben, wbijając ponure spojrzenie w
Verdonę. Gwendolyn potaknęła. Musieli się dowiedzieć, co – do diabła – tu się
wyprawia.
-
Gwennie, prowadź do salonu! – zarządziła pani Levin. – Wstawię wodę.
Ben
bezczelnie szarpnął Verdonę i popchnął wprost do drzwi na wprost.
-
Co ty tu robisz?! – krzyknął szeptem, tak, by nie wzbudzać podejrzeń pani
Levin.
-
Widzisz, wnuczku, działam jak ta wasza Czarodziejka – odparła sucho Verdona,
siadając na kanapie i zakładając nogę na nogę. – Jestem o krok przed wami.
-
Co…?
-
Wy tracicie czas na bzdury, a ja jestem już do przodu. Byłam na miejscu
zbrodni, wszystko załatwiłam i czekam aż ruszycie swoje leniwe tyłki i zaczniecie
działać – wyjaśniła lodowato. – Zawsze krok przed wami.
Gwendolyn
usiadła naprzeciwko babci.
-
Co się tu wydarzyło?
Verdona
obrzuciła ich protekcjonalnym spojrzeniem.
-
Czarodziejka rzeczywiście tu była, ale nie zdążyłam jej złapać – przyznała. –
Znalazłam tą biedaczkę półprzytomną, zapłakaną i błagającą o pomoc. Ta mała spryciara
zostawiła ją związaną maną, a żaden nędzny człowiek nie ma szans z taką mocą.
-
Ale… Ona zachowuje się normalnie – zauważył cicho Ben.
-
Nigdy nie byłeś szczególnie bystry, wnuczku – Verdona wydęła usta i pokręciła
głową.
-
Wyczyściłaś jej głowę – powiedziała głucho Gwendolyn. – Niczego nie pamięta.
Verdona
uśmiechnęła się jednym kącikiem.
-
Wolę nazywać to uspokajaniem – przyznała rozweselona. – Ona niczym się nie
martwi, a ja dostałam pyszną herbatę i wszyscy jesteśmy szczęśliwi.
-
Nie powinnaś ingerować w czyjeś głowy – wydusił ponuro Ben.
-
Na nic nie czekałam jak wy. Nie traciłam czasu, bo liczą się sekundy. Od razu
tu przyszłą z dobrą historyjką. Usunęłam jej wspomnienia i zredukowałam
wszystkie rany, zostały jakieś drobnostki. Nie wierzę, że udawało wam się
ratować świat, skoro jesteście tak głupi, tak nieodpowiedzialni, tak tępi…
-
Wystarczy – Gwendolyn uniosła pojednawczo dłoń, ale Verdona ją zignorowała.
Spojrzała
na Bena ostro i przez moment w jej oczach czaił się różowy, przerażający blask.
-
Na drugi raz, Benjaminie Tennysonie, pamiętaj, żeby nigdy więcej mnie nie
wyrzucać, bo możesz drogo za to zapłacić.
Z
jakiegoś powodu Ben speszył się i wbił wzrok w czubki adidasów.
Gwendolyn
wypuściła ze świstem powietrze.
-
Nie musicie dziękować – Verdona pociągnęła ostatni łyk słodkiej herbaty z
miodem, przyglądając się dwójce spod podkręconych, malowanych rzęs.
-
Chyba czas ruszyć do Legerdomeny, prawda? Gwendolyn mówiła, że to jej królestwo.
Ugh, nie wierzę, że pomagam temu frajerowi.
Gdy
pani Levin stanęła w drzwiach z parującym dzbankiem herbaty, w środku nie było
już nikogo.
Zamrugała
oczami i stwierdziła, że za dużo jej się dzisiaj wydaje.
*
Verdona
po raz pierwszy odwiedziła wymiar many, Legerdomenę. Nie potrzebowali ani drzwi
ani klucza – dla tak potężnej anodytki teleportacja w miejsce pełne mocy było
dziecinną igraszką. Nawet, jeśli nie chciała tego okazywać, z uwielbieniem
wdychała powietrze przesiąknięte najpotężniejszą, skrzącą energią. Gwendolyn
też poczuła się silniejsza. Legerdomena była wyjątkowym miejscem, gdzie mana
nigdy się nie kończyła, wirowała w powietrzu i pobudzała każdą żywą komórkę.
-
Tu jej nie ma – zauważyła nagle Verdona. – Tu nikogo nie ma.
-
Co? Niemożliwe!
-
Ani tego durnia, ani Czarodziejki – zawyrokowała pewnie Verdona. – Ale byli tu…
niedawno.
Zanim
którekolwiek z nich zdążyło odpowiedzieć, Verdona chwyciła ich dłonie i
przymknęła oczy. Legerdomena znikła w mgnieniu oka i nagle siedzieli z powrotem
w samochodzie Bena, na przedmieściach Bellwood.
-
Jest tu – szepnęła głucho Gwendolyn, patrząc z przerażeniem przez przednią
szybę.
Ben
powędrował za jej spojrzeniem.
Na
niebie wisiał potężny, czarny kształt – tak obcy i niespotykany, że ludzie
pokazywali go sobie palcami i robili zdjęcia, dzwoniąc do wszystkich gazet i
stacji telewizyjnych. Ben zasłonił dłonią usta.
Statek
kosmiczny podobny do tego, który wiele lat temu zniszczył Kevin Levin.
Statek
gotowy do ataku na Ziemię.
Niechętnie to piszę, ale punkt dla Verdony za to, co zrobiła z panią Levin. Nie trzeba martwić kobiety problemami ludzkości. Niech sami sobie je rozwiązują.
OdpowiedzUsuńChociaż jedna wiedziała, że trzeba działać, a nie paplać
Statek gotowy zniszczyć Ziemię? Mam nadzieje, że Tennysonom uda się ocalić świat i Kevina, opowiadanie nie skończy się katastrofą, a Gwen i Kevin będą żyli długo i szczęśliwie. Przyznaję, że chętnie przeczytałabym rozdział, w którym Hope zabija Kevina, a Gwen rozpacza przez krótką chwilę, aż zostaje unicestwiona, ale jednak liczę na szczęśliwe zakończenie.
Dałam Verdonie punkt? To teraz minus sto za obrażanie ekipy Tennysona.
Pozdrawiam i czekam na nn. :*
Ps. Skoro kończysz powoli tą serię, to co z obiecaną mi kontynuacją The times of the new heroes? Bo ja wciąż czekam na rozdział, w którym Lexie ucieka z Devlinem i wraca do domu.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńHej, hej :)
UsuńHaha, mówiąc szczerze, świetny pomysł z tym dramatycznym zakończeniem, na przykład jako rozdział bonusowy ^^
Myślę o tym opowiadaniu, ale kurczę - w tamtych trzech rozdziałach - sporo rzeczy rozegrałabym inaczej, między innymi sam powód porwania Gwen, żeby był wiarygodniej. Myślałam, czy by nie machnąć paru spraw inaczej.
Ale na pewno po zakończeniu "...żeby z Tobą być"odkurzę tamto opowiadanie :) Układam sobie w głowie powoli plan, co dalej i już wkrótce spróbuję ruszyć :)
Dziękuję Ci pięknie za komentarz i pozdrawiam :**