6 stycznia 2015

Światło 03: Cyrkówka na linie (Avatar: Legenda Aanga)

            Okazało się, że do wszystkiego można się przyzwyczaić.
            Po kilku miesiącach w Pałacu zaczęłam się przyzwyczajać, że Mari – dziewczyna przydzielona mi przez Królową Ursę – budzi mnie z samego rana i zawsze tytułuje panienką, co wciąż wydaje mi się śmieszne i niedorzeczne. Nie jestem panienka, jestem po prostu Katara – dla każdego. Mari zawsze wzruszała ramionami, nie zwracając uwagi na moje prośby.
            Dnie przestały mi się dłużyć od kiedy królowa Ursa z Zuko, który bardziej przeszkadzał niż pomagał, nauczyła mnie porządnie czytać. W królewskiej bibliotece jest tyle ksiąg, że mogłabym tam spędzić resztę życia.
            - Możesz tam zawsze przychodzić – powiedziała Królowa Ursa, zaplatając mi dwa boczne pasma włosów w cieniutkie warkoczyki i upięła je z tyłu. – Kiedy tylko chcesz.
            - A kiedy…? – chciałam jeszcze wiedzieć, ale Królowa tylko uniosła dłoń w geście nie znoszącym sprzeciwu.
            - Robię, co mogę, ale Twój powrót nie jest taką prostą sprawą – odparła stanowczo i zostawiła mnie sam na sam w mojej komnacie. Zawsze ucinała temat mojego powrotu, ale nigdy nie zwróciłam na to szczególnej uwagi – przecież przyrzekała, że się mną zajmie.
            W bibliotece były setki pięknie ilustrowanych książek. Uwielbiałam czytać o przeszłych księżniczkach Kraju Ognia, ale Zuko ze znudzeniem kartkował te moment, przechodząc do smoków i bitew. Nie mogliśmy dojść do porozumienia, więc zazwyczaj zostawialiśmy lekturę i biegliśmy na dwór.
            Azula nigdy do nas nie dołączała. Patrzyła pobłażliwie na mnie i Zuka, jakby chciała powiedzieć, że jej nie wypada zabawiać się z wieśniarami. Nosiła głowę wysoko, ale miała do tego pełne prawo – była księżniczką.
            Żyjąc z nimi w jednym domu, jedząc z tej samej miski, bawiąc się w tym samym ogrodzie, zaczynałam powoli zapominać, że na świecie jest jakaś wojna, że otaczają mnie najstraszniejszy wrogowie, którzy zabierają małe dziewczynki od ich matek. Tutaj prawie nikt nie wydawał się… tak diabelny jak opowiadali mężczyźni z naszej wioski.
            I chociaż przywykłam do życia w Pałacu, wciąż konsekwentnie odmawiałam przychodzenia na uroczyste, wspólne obiady, które odbywały się raz czy dwa w tygodniu, zarezerwowane tylko dla rodziny królewskiej. Królowa Ursa zawsze mnie zapraszała, ale nie chciałam. Zawsze się bałam, że w drzwiach pojawi się Władca Ognia Azulon lub ojciec Zuka, książę Ozai. Z nimi kojarzyłam wszystkie najazdy na moją wioskę, z nimi kojarzyłam Yon Ra, człowieka, który odebrał mi dom.
            Nie miałam też ochoty wysłuchiwać uwag Azuli, pytającej, czemu je z nimi niewyrośnięty kretoborsuk.
            W tym czasie czepiałam się Mari, która bez słowa akceptowała moje towarzystwo. Piekła cienkie wafle w kuchni, składała czerwone, śliskie tkaniny albo kroiła obce, nieznane mi warzywa. Czasem pozwalała sobie pomóc, ale niechętnie, zwłaszcza od kiedy wylałam na podłogę gęsty sos, niosąc miseczkę z blatu na blat.
            - Moja rodzina uważa,  że praca w Pałacu to zaszczyt – powiedziała kiedyś, strzepując mokrą koszulę nocną Królowej Ursy i rozwieszając ją na długim sznurze. – Ale robota jak robota, żaden zaszczyt. Pranie brudów króla niczym nie różni się od zwykłego prania.
            Potaknęłam, podając jej kolejne szaty.
            - A myślisz, że Królowej Ursie można ufać? – spytałam. Ostatnio zdałam sobie sprawę, że mieszkam tu niemal pół roku… W pół roku za dużo.
            Mari zamyśliła się, oblizując pełne wargi.
            - Tak. Ona nigdy nie zrobiła nikomu nic złego.
            - Dotrzymuje obietnic? – upewniłam się.
            - Raczej tak – Mari wzruszyła ramionami.

            Uspokojona, wróciłam do swojej komnaty. Mój pobyt w Pałacu przedłużał się i przedłużał aż zaczynałam wątpić w słowo Królowej Ursy. Westchnęłam wesoło i położyłam się na łóżku z uśmiechem. Królowa Ursa nie okłamałaby mnie. Przyjaciółka nie okłamuje.
            Tego dnia przy śniadaniu, które jedliśmy we czwórkę, Królowa Ursa oznajmiła, że dziś będzie wyjątkowy wieczór. Ze znudzeniem dłubałam w swoim ryżu, domyślając się, że wyjątkowe wieczory rodziny królewskiej raczej mnie nie dotyczą. Zamierzałam pójść do biblioteki i dokończyć opowieść o Ognistej drodze Harewy do miłości, którą wczoraj Zuko nazwał bzdetami dla bab, zabrał mi i stwierdził, że dużo lepiej będę się bawić razem z nim, bawiąc się w Piorunowych Pogromców.
            - Pójdziemy razem do cyrku – oznajmiła wesoło.
            Popatrzyłam na nią ze zdziwieniem. Na Południu nie mieliśmy czegoś takiego jak cyrk.
            - Nic dziwnego, że ta prostaczka nie wie – wtrąciła Azula, ale nie patrzyła na mnie, tylko na Królową Ursę, która od kilku tygodni objęła strategię ignorowania. Trwało, zanim zrozumiałam, że jej prowokacje były tak naprawdę próbami zwrócenia na siebie uwagi.
            - W cyrku są akrobaci i zwierzęta, i połykacze ognia, i tancerki – wyjaśniał mi podekscytowany Zuko, omal nie rozlewając soku z liczi na świeży, złoty obrus. – Spodoba ci się, zobaczysz.

            W kraju ognia przytłaczająca była ilość kolorów. Gdy wkroczyliśmy do ogromnego kompleksu złoto-czerwonych namiotów, nie wiedziałam, na co patrzeć – z każdej strony atakowało mnie sto barw, ostrych, śmiałych i wesołych. Musiałam wyjątkowo głupio wyglądać, gdy rozdziawiłam usta i rozglądałam się z zachwytem po zdobionych draperiach na ścianach, ogromnych klatkach z dziwacznymi zwierzętami i przebiegających gdzieniegdzie artystów w pstrych, pierzastych strojach.
            - Niezłe, nie? – wypalił Zuko, ciągnąc mnie za rękę w stronę pierwszego, wysokiego, ciemnoczerwonego namiotu z wyszytymi długimi płomieniami na ścianach. – To jest namiot akrobatów.
            Wpadliśmy do środka w momencie, gdy dziewczyna w wysokim kucyku wdrapała się na sam szczyt metalowej drabiny i ostrożnie postawiła stopę na cienkiej, srebrnej linie rozwieszonej między dwoma kątami namiotu.
            Za nami weszła Królowa Ursa i krzyknęła cicho.
            - To przecież Ty Lee – zauważyła ze zdumieniem Azula. W jej głosie nie było cienia strachu, chociaż dziewczyna chwiała się wysoko nad ziemią. – Ciekawe, czy spadnie. – W jej słowach nie było troski, raczej wyzwanie.
            - Kto to jest? – szepnęłam na ucho do Zuka.
            - Ty Lee. Córka generała Lee – wyjaśnił głucho. – Nasza przyjaciółka.
            Ty Lee złapała równowagę i ukłoniła się, wywołując brawa zebranych. Żadne z nas nie klaskało. Postąpiła krok do przodu, trochę niepewnie, a potem uniosła wysoko głowę i ruszyła pewnie, niemal tanecznie nad głowami zebranych.
            - Co ona tu robi? – szepnęła zmartwiona Królowa Ursa. – Gdzie jest jej mama?
            Ty Lee podskoczyła nagle na środku liny i wykonała zjawiskowe salto w powietrzu, po czym zawisła, jedną ręką trzymając się sznura. Brawa wstrząsnęły namiotem. Zaczekała, aż lina przestanie drgać, a potem podciągnęła się i doszła do końca, żegnana serdecznymi krzykami ze strony publiczności.
            Królowa Ursa natychmiast ruszyła w stronę końcowej drabiny, a za nią Azula i Zuko. Spojrzawszy ostatni raz na linię, dojrzałam, że na początku stoi chuda jak tyczka kobieta z kwaśną miną w błyszczącym, skąpym stroju – prawdziwa akrobatka – i czeka aż brawa skierowane ku amatorce ucichną.
            - Ty Lee! – wypalił Zuko. – To było niesamowite?
            - Prawda? – zaśmiała się głośno dziewczynka, była zarumieniona, a oczy błyszczały jej radośnie. – Mogłabym to robić cały czas!
            - Gdzie twoi rodzice? To było niebezpieczne! – Królowa Ursa pokręciła głową, ale popisy dziewczynki i jej zaimponowały, bo kiwała głową uznaniem.
            Azula nie odpowiedziała. Chyba nie wiedziała, jak dogryźć.
            - A to kto? – zainteresowała się Ty Lee, gdy brawa na jej cześć zaczęły cichnąć.
            Uśmiechnęłam się nerwowo i przygładziłam włosy, nie wiedząc, jak mam wyjaśnić swoją niejasną rolę w Pałacu.
            - Jestem Katara.
            - To nasza przybłęda – wyjaśniła pogardliwie Azula, dając do zrozumienia, ze nie jestem niczym, czym warto by się przejmować.
            - To nasza przyjaciółka – oznajmił Zuko, kopiąc Azulę w kolano. – Kataro, to jest Ty Lee. Najlepsza akrobatka w Narodzie Ognia.
            Dziewczynka zachichotała, mile połechtana komplementem.
            - CO TY WYRABIASZ, MOJA PANNO?
            Spłoszona Ty Lee odwróciła się gwałtownie i stanęła oko w oko z niską, okrągłą panią w czarno-czerwonej szacie przewiązanej purpurowym pasem. Dyszała wściekle, a twarz miała niemal tak czerwoną, jak moja sukienka. Wbiła niezadowolone, zawiedzione spojrzenie w Ty Lee tak intensywnie, że ta aż się w sobie skuliła.
            Za nią stały cztery dziewczyny w bladoczerwonych sukienkach i pelerynkach na plecach. Wszystkie miały okrągłe, przyjazne twarze, migdałowe oczy i wysokie kucyki na czubkach głowy. Wyglądały tak podobnie do Ty Lee, że – gdyby nie różny wzrost – przysięgłabym, że to idealne klony.
            - Mamo…
            - Pochodzisz z szanowanej, szlacheckiej rodziny, ale zamiast dawać przykład, być wzorem, prawdziwą, ty przychodzisz tu i błaznujesz! Wciąż ci tylko żarty w głowie, nic poza tym! Pusto, żadnej ambicji, tylko głupie skakanie – mamrotała, szarpiąc dziewczynkę za ramiona.
            Oczy Ty Lee napełniły się łzami.
            - Przepraszam.
            Wydała się nagle bardzo nieznacząca, mała i niedoceniona, zupełnie inna od tej małej kokietki, która przyjmowała setki braw i radosnych okrzyków, będąc w centrum uwagi wszystkich.
            - Nie bądź dla niej taka surowa, Bewo – zaoponowała nieśmiało Królowa Ursa. – Dzieci mają prawo się bawić…
            - Daj spokój, Urso. Ta mała nie potrafi się dopasować! Wciąż jej tylko wybryki w głowie – prychnęła ze złością mama Ty Lee i poprowadziła ją do reszty swoich ułożonych, dopasowanych córek.
            Stanęła obok nich i wyglądała jak czwarty element zestawu identycznych laleczek.
            - Dama musi wysoko mierzyć. Tylko spełniona osiągnie szczęście – oznajmiła ponuro jej mama, poprawiając czerwoną pelerynkę na jej ramionach. – Cyrkówki są skazane na upadek! Chcesz żebrać na ulicy? – warknęła i popchnęła swoją najstarsza córkę do wyjścia. – Wychodzę, Urso, i tobie radzę to samo. To nędzna rozrywka dla plebsu.
            Wpatrywałam się w tą dziwną scenę i z dziwnym przeczuciem, że Ty Lee – nawet, jeśli pochodziła z rodziny dam – była dużo szczęśliwa na linie jako cyrkówka, niż na swoim miejscu, dopasowana, właściwa jako panienka i dama i idealna córka.
            - Cześć, Ty Lee – krzyknął za nią Zuko.
            - Przyjdź do nas niedługo! – zawołała jeszcze Azula, a ja ze zdziwieniem zauważyłam, że potrafi być miła, jeśli tylko chce.
            Ty Lee zatrzymała się na chwilę, po czym zrobiła popisową gwiazdę i pomachała im na pożegnanie, zanim matka zdążyła ją pogonić. Uśmiechała się tak szeroko, jakby nic nie było w stanie zgasić jej entuzjazmu.
            Pomyślałam, że z taką zwinnością bez problemu udałoby jej się złapać pingwina, żeby potem na nim zjechać ze śnieżnej góry. Ciekawe, czy by jej się podobało. I co powiedziałby Zuko na taką atrakcję. To była jedna z naszych – moich i Sokki – ulubionych zabaw. Przygryzłam wargę, czując, że już powoli zapominam, jak trzeba stawiać stopy, by iść tak cicho, żeby pingwin nie usłyszał skradania.

            W sercu miałam zimną, smutną tęsknotę za dalekim domem, za moim odległym Południem. 

12 komentarzy:

  1. Biedna Katara...ale Zuko jaki miły, mam jednak niemiłe przeczucie, że to się zmieni zważywszy na jego ojca oraz pościg za Avatarem. Zastanawiam się. Czy Katara do tego czasu wróci do domu, czy też będzie nadal w narodzie ognia. Ciekawe ciekawe rozwija się akacja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Póki co, wszystko jest jeszcze w porządku, Zuko to dzieciak, któremu nawet nie przemknie przez myśl, jak będzie wyglądała jego przyszłość. Jeszcze trochę, zanim Azulon zażąda śmierci pierworodnego Ozaia i rozpocznie się najgorszy czas w jego życiu :c
      Nic nie powiem na ten temat:)
      Dziękuję ślicznie za komentarz :*
      Pozdrawiam i zapraszam ponownie!

      Usuń
  2. Anonimowy15:10

    Bardzo fajny rozdział czekam na więcej i życzę weny oraz zapraszam na kolejny Rozdział na http://rose-i-scorpius-love.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. misia15:19

    Jakoś mi nie żal Katary. Ma jej miejscu pewnie bym sie kompletnie załamała, ale ona zdaje się doskonale sobie radzić. Ursa ją wspiera, a w Zuko ma prawdziwego przyjaciela. To oczywiście nie zastąpi rodziny, ale mam dziwne przeczucie, że z czasem przestanie pytać o to, czy kiedyś wróci do domu.
    Pozostaje mi tylko czekać i w końcu się przekonać.
    Pozdrawiam i czekam na nn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powoli się dostosowała, nie miała wyjścia :) Ursa wyciągnęła do niej rękę i ugościła przyjaźnie, a dzieci potrafią się przystosować, czasem nawet szybciej niż dorośli.
      Blisko, blisko, jesteś blisko :)
      Dziękuję pięknie za komentarz :* Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Hej, chciałabym poinformować Cię o nowym rozdziale na http://dramione-by-empiezo.blogspot.com/, nie bardzo wiedziałam gdzie mam to zrobić, a na liście informowanych znajduje się adres tego bloga :) Wiem, że dużo się zmieniło i minęło mnóstwo czasu, ale postanowiłam wrócić i mam nadzieję, że uda mi się dokończyć tę historię, a Tobie się spodoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yay, myślałam, że ten blog został zawieszony na amen. Fajnie, że wróciłaś! Muszę sobie przypomnieć wszystkie poprzednie rozdziały, bo minęło tyle czasu, że nie wiem, czy wszystko pamiętam :) Cieszę się, że jesteś z powrotem i chętnie przeczytam :)

      Usuń
  5. Hej :D
    Jestem tu,bo dałaś mi linka :P
    Oczywiście biorę się za czytanie. Po komentarzach sądzę, że będzie ciekawie ^.^
    Zajrzyj do mnie do zakładki SPAM.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :)
      Strasznie się cieszę, że wpadłaś <3 Dziękuję i zapraszam do czytania. Zajrzałam, ale linka zostawię dopiero, gdy sama uporam się z przygotowaniem zakładki CZYTAM, a że obserwuję i śledzą mnóstwo blogów, nie jest łatwo dodać wszystkie i żadnego nie przegapić. Twój na pewno się w niej znajdzie :)
      Pozdrawiam również :*

      Usuń
  6. Anonimowy21:13

    Super ☺

    OdpowiedzUsuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)