8 listopada 2013

Kawałki cz.1 (Ben10)

         Miasto spało całkiem spokojnie. Czarny kot przemykał ulicami, skakał między zaułkami i cicho jak cień wspinał się na płoty, by zaraz zniknąć za rogiem pierwszej kamienicy. W większości okien zgasły już światła, a cisza była kojąca jak chłodny balsam.
         - Gdzie my, kurna, jesteśmy?! – wysoki, chudy chłopak wydzierał się na całą dzielnicę, wściekle kopiąc metalowe kosze na śmieci. W kilku oknach zapaliły się światła i kilka rozespanych, zmęczonych twarzy pojawiło się w szybach, a jakaś babcia nazwała go „niewychowanym gnojkiem”. Devlin, bo tak na niego wołano, tylko spojrzał na nich pogardliwie i jakby dla pokazania swojej wyższości przewrócić jeden ze śmietników.
         - A skąd ja mam wiedzieć – drugi, niższy, ale za to potężniejszy, o imieniu Kenneth, przezywany złośliwie Kenem, oparł się zrezygnowany o mur. – Wiem za to, że krzyki niewiele ci pomogą. Może się zastanówmy.
         - A nad czym tu się zastanawiać, możemy być nawet w cholernej Australii – warknął tamten, przeczesując wygoloną głowę. Tylko na środku głowy pozostawił długie kosmyki, część zwisała mu na czoło, a resztę związał w ciasny kucyk.
         - Możemy też kogoś zapytać?
         - „Hej, gościu, właśnie się przeteleportowaliśmy magicznym zaklęciem! Jaki to kraj? A może jaki to rok?”. Nie przyszłoby ci do głowy, że możemy być w zasranym średniowieczu? – chłopak spojrzał groźnie na kompana, jeszcze raz kopnął śmietnik i osunął się po ścianie, rozsiadając na zimnym chodniku.
         - W średniowieczu nie mieli latarni ani samochodów – odparł racjonalnie towarzysz. – Devlin, twoje wrzaski niewiele pomogą, zapewniam cię, spróbujmy zrobić coś sensownego! Myślmy!
         - Teraz to myślmy – Devlin wyglądał na coraz bardziej wściekłego, nabrał powietrza, a po chwili wypuścił je ze świstem. – A jak znalazłeś przeklętą księgę zaklęć to śmiało, pobawmy się!
         - Każdy popełnia błędy – odparł spokojnie Kenneth, zapinając kurtkę z wielką dziesiątką na plechach. Wcisnął ręce do kieszeni i ruszył na wschód, bardziej kierującą się przypadkiem niż planem. Być może sensowniej byłoby iść na zachód, bo tam jechało większość samochodów, ale on ufał swojej intuicji. Która jak dotąd zaprowadziła ich na cholerne zadupie!
         - Błędy to popełnił twój stary – mruknął. – Dając ci Omnitrix i pozwalając uczyć pierońskiej magii czy co to tam jest.
         - Mój stary przynajmniej nie siedzi w pierdlu – Kenneth natychmiast ugryzł się w język, ale Devlin nic nie odpowiedział, tylko lekko zmarszczył brwi i mocniej zacisnął usta. – Sorry, stary.
         - Przecież masz rację – Devlin wzruszył ramionami.
         Kenneth Tennyson był synem samego Bena Tennysona, zwanego na całym świecie jako Bena 10, mimo, że już dawno skończył dziesięć lat, a liczba jego kosmitów była znacznie większa. Ku zdziwieniu wszystkich, okazało się, że po prababci odziedziczył tak zwaną „iskrę” i chociaż anodoytą był zaledwie w jednej ósmej, jego moce okazały się nadzwyczaj przydatne w pracy hydraulika.
         Devlin Levin był od niego dwa lata starszy, urodził się w niepełnej rodzinie. Matka, której nigdy nie poznał, zostawiła go niedługo po urodzeniu. Czasem gdy o niej mówił, powtarzał: „Wiecie, takie coś w stylu teraz radzisz sobie sam”. Zawsze mieszkał z ojcem, ale gdy ten trafił do więzienia za liczne przestępstwa o wymiarze międzygalaktycznym, nie miał się gdzie podziać. Wtedy pojawił się Ben Tennyson, podał pomocną rękę. Zyskał nowy dom i brata. Trochę pieprzniętego, ale brata.
         - Można wiedzieć, co wy tu robicie? – dobiegł ich niski, męski głos. Odwrócili się jak na komendę, gotowi do ataku. Prawie natychmiast oślepiło ich ostre światło latarki nakierowanej prosto na ich twarze jak na przesłuchaniu.
         - Gościu, wyluzuj – Devlin przysłonił oczy ręką i przyjrzał się nieznajomemu. Był wysoki i potężny; ubrany na czarno i śmiało mógłby robić za kogoś w rodzaju porywacza. Obok niego stała szczupła, smukła dziewczyna w granatowym sweterku, sprawiała wrażenie trochę przemądrzałej, a przy okazji była ruda, a więc, najpewniej wredna. Przy nich stał jeszcze jeden chłopak, na oko młodszy, bo trochę niższy, ubrany w zieloną kurtką, opierał się o mur i patrzył na nich podejrzliwie.
         - My tak tylko spacerujemy – Ken uśmiechnął się nerwowo. – Już spadamy.
         - Dlaczego nasze odznaki na was reagują? – spytała dziewczyna, odgarniając włosy. Devlin przekrzywił głowę. Czyżby trafili na Hydraulików? Jeszcze tego brakowało. 


Nieee, po co kończyć jedną serię, lepiej zacząć dziesięć nowych ;p
A tak poważnie, to plątało mi się to to po głowie od dłuższego czasu i w końcu napisałam. Prawdopodobnie "żeby z tobą być" niedługo się skończy (do tej pory w całym moim krótkim życiu skończyłam tylko jedno opowiadanie O,o), a jeszcze nie chciała kończyć z tą kreskówką. 
Trochę absurdu, rodziny, domniemane Gwevin, podróże w czasie, mnóstwo paradoksu i Paradoksu, krótkie, bo tylko na stronę, kawałki dwóch nastolatków, których ktoś nierozsądnie obdarował mocami nadprzyrodzonymi. 

3 komentarze:

  1. misiu17:26

    Nie wiem czemu ale mam wrażenie, że to Gwen, Kevin i ich dziecko, ale to się jeszcze okaże. czekam na nn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, to nie ich dziecko, tylko Ben :)

      Usuń
  2. Anonimowy14:28

    O super !!! NAJBARDZIEJ LUBIE OPOWIADANIA O PODRUZACH W CZASIE <3

    OdpowiedzUsuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)