11 listopada 2013

Łowcy cz.5: Nasza pierwsza misja (Huntik)

Sztokholm, Szwecja
Szósta trzy
Mieszkanie Dolores Octer

            - Meduza? Metz wysłał nas po Tytana Meduzę! Żartujesz chyba? – Lorcan aż przyspieszył z wrażenia, omal nie opuszczając reklamówki Zalando z nowymi ubraniami Dolores. Przedzierali się przez centrum handlowe z kilkoma wypchanymi torbami, a dziewczyna dopiero się rozkręcała. Zapowiadał się bardzo długi i bardzo ciężki dzień.
             – Lola, to prawie niemożliwe! – Dante aż westchnął na myśl, że nauczyciel wreszcie im zaufał i powierzył odpowiedzialne zadanie. Wszyscy wiedzieli, że Meduzy nie udało się zdobyć żadnemu Łowcy, choć wielu próbowało. Jeśli Metz na nich liczył, nie mogli zawieść.
            - Prawie niemożliwe! – odparł śpiewnie Dolores, wpadając między półki z butami. – Ale on naprawdę chce, żebyśmy ją dorwali! Co myślisz o tych? – podsunęła mu pod nos pudełko z niebotycznie wysokimi, niebieskimi szpilkami.
            - Nic nie myślę – Lorcan wzruszył ramionami. – Wydałaś już tyle kasy! Nie przeginasz trochę?
            Dolores wywróciła oczami i wróciła do buszowania wśród pudełek. Misją zamierzała cieszyć się po zakupach, teraz był czas nieprzemyślanego szastania pieniędzmi ojca. Nigdy nie przyznała się chłopakom, kim naprawdę jest jej ojciec. To by zniszczyło wszystko…
            - Kurczę, to będzie coś! Kiedy wyjeżdżamy? – Lorcan rozsiadł się wygodnie na kanapie dla przymierzających buty, rzucając torby Dolores na podłogę.
            - Mam nadzieję, że jak najszybciej!
            Nie była to ich pierwsza misja, ale nigdy wcześniej nie powierzono im tak odpowiedzialnego zadania.
            Dolores przekręciła się na drugi bok i mruknęła przez sen, poprawiając poduszkę.
            - Mogłem się spodziewać, że sobie, do licha ciężkiego, nie poradzicie! – Metz piorunował wzrokiem całą trójkę, nie wiedząc, na kim dokładnie skupić swój gniew. – Pomyślałem: „Na kilku ostatnich misji dali radę bez wpadek, wyślę ich po coś trudniejszego.”
            - Metz, przecież po prostu… próbowaliśmy wykonać zadanie! – bąknął nieśmiało Dante.
            - Tylko po cholerę podpaliliście przy okazji las? Jakim cudem rozlała wam się benzyna do łodzi? Jakim cudem? – Metz załamał ręce i tylko bezsilnie uniósł oczy ku Niebu, prosząc o cierpliwość.
            - A nie mówiłam, że ci idioci schrzanią sprawę? – wtrąciła Carla Vale ze swoją wiecznie niezadowoloną, zawiedzioną miną.
            - Trzeba było jechać z nimi, a nie teraz się mądrzysz!
            - W życiu! Niańczenia nastolatków to prosta droga do wariatkowa.
            - Tobie już nic nie zaszkodzi, Carla!
         Łomotanie do drzwi wyrwało Dolores ze snu pełnego dawnych wspomnień. Przeciągnęła się, jeszcze nie do końca zbudzona, ziewnęła i uśmiechnęła się do sufitu. Dopiero po chwili, gdy walenie się nasiliło, otrzeźwiała. W mgnieniu oka zerwała się z łóżka, omal się nie przewracając, gdy jedna noga zaplątała jej się w zwiniętą pościel. W pośpiechu wciągnęła jeansy i zarzuciła na plecy czarną bluzkę na ramiączkach. Porwała plecak w biegu i ostatni raz zerknęła na mieszkanie. Właściwie, mieszkało jej się tu całkiem nieźle.
         Przeczesała ręką krótkie, jasne włosy i wepchnęła głębiej do kieszeni amulety z tytanami. Przygotowana na każdą ewentualność, otworzyła drzwi. Tak jak się spodziewała, czterech postawnych Garniturów już na nią czekało.
         - Zawsze nachodzicie ludzi o tak kosmicznie wczesnych porach? – spytała, zanim padło pierwsze zaklęcie. Żółta, ognista kula poleciała w jej stronę i tylko dzięki refleksowi zdążyła się uchylić. Przekoziołkowała trzy metry do tyłu, stanęła na równe nogi i zaatakowała: - Ostry mróz! Burza błysków! Puls światła!
         Jeden z Garniturów uskoczył przed jej zaklęciem, trafiła w ścianę. Rzucił się na nią i kopnął, celując trochę za wysoko. Zbiła jego atak, złapała za ramię i wykręciła rękę, przewracając go na kolana. Jęknął z bólu, a ona tylko cmoknęła triumfująco.
         - Dolores Octer! Za zdradę Organizacji, jesteś aresztowana... – obróciła się i spojrzała na Garnitura, który już celował w nią zaklęciem. Słyszała tą formułkę od kilku lat, odkąd odeszła i zaczęła się jej ucieczka po całym świecie.
         - Nie tym razem – syknęła. – Puls światła!
         Garnitur zachwiał się na nogach i padł na kolana, wrzeszcząc z bólu. Przeskoczyła nad nimi, wyminęła trzech pozostałych i pognała schodami w dół, pędząc na złamanie karku. Uciekała nie pierwszy i nie ostatni raz, zawsze jej się udawało. Wybiegła na ulicę, omal nie wpadając pod rozpędzone audi. Przeklęty pech! Odkąd pamiętała, zawsze wpadała w tarapaty. Zawsze stawała tam, gdzie grunt był niestabilny; nie zauważała os w szklankach z sokiem; wjeżdżała w największe łachy piachu i przewracała się razem z rowerem. Słowem, była trochę ofermowata. Wciąż zastanawiała się, jakim cudem została Łowcą.
            Złapała pierwszą taksówkę.
         - Gdzie jedziemy, paniusiu?
         - Na lotnisko – sapnęła. – Byle szybko! – dodała, oglądając się niepewnie na kamienicę, w  której mieszkała przez ostatnie dwa miesiące pod fałszywym nazwiskiem. Pulchny kierowca skinął głową i ruszył, wymuszając pierwszeństwo.
*

Wenecja, Włochy
Dom Dantego Vale
Jedenasta dwanaście

         Dante przeglądał dziennik Eathona Lamberta bez większego zainteresowania. W czasie ucieczki Loka dziennik wpadł do jednego z weneckich kanałów i został niemal doszczętnie zniszczony. Mimo, że chłopak natychmiast rzucił się, żeby go ratować, większość tekstów była zamazana i nieczytelna. Na dodatek Eathon miał wyjątkowo nieczytelne pismo: jego „a” przypominała u”, a „k” wyglądało niemal jak „d”. Pisał szybko i niestarannie, zdawało się, że zawsze się gdzieś spieszył i nie miał czasu sporządzać dokładnych, starannych wpisów. Dante zaczynał się domyślać, po kim Lok ma tę nadpobudliwość.
         Na końcu znalazł niewielkie zdjęcie rodzinne. Uśmiechnął się smutno do dwojga dzieci – kilkuletniego Loka o jasnych, rozczochranych włosach i szczerbatym uśmiechu i poważnej, starszej dziewczynki, zapewne siostry. Patrzyła prosto w obiektyw spod długiej, prostej grzywki, zasłaniającej niemal pół twarzy.
            Za nią stał podstarzały mężczyzna, opalony i wysoki. Dante rozpoznał w nim Eathona Lamberta. W starych albumach matki widział już tę twarz na pamiątkowych fotografiach Fundacji Huntik. Eathon uśmiechał się w zamyśleniu, jedną ręką obejmował dziewczynkę, a drugą Loka. Przy jego boku stała smukła kobieta w okularach – Sandra Lambert.
            - Mówią, że Sandra Lambert jest silna, bo poradziła sobie po stracie męża. Ja ci mówię, że to gówno prawa. Gdyby była silna, nadal należałby do Fundacji, a nie wykręcała się „obowiązkami rodzinnymi”. – powtarzała jego matka, Carla Vale. Nigdy nie ciągnął tematu, bo nauczył się, że jego matka więcej ludzi nie cierpiała niż lubiła.
            - Może nie chciała takiego życia – odparł ostrożnie.
            - Jakiego?
            - Ciągłych wyjazdów, zostawiania dzieciaków pod opieką byle kogo, walk, niebezpieczeństwa…
            - Zostawiania dzieciaków, Dante? – pamiętał, że gdy to powiedział jej twarz była jednocześnie smutna i wściekła. Poczerwieniała i spojrzała na niego wyzywająco. – Jesteś pewny, że w ciąż mówimy o Sandrze? Zostawiania dzieciaków pod opieką byle kogo? Jeśli masz do mnie o cos pretensje, po prostu mi powiedz!
            Carla nie zrezygnowałaby z Fundacji za nic w świecie. Za bardzo kochała adrenalinę i za bardzo lubiła swobodę. Każda inna praca by ją ograniczała i nie pozwała tak szarżować. Nie miał mamie za złe, że więcej czasu spędzał w towarzystwie Metza i jej koleżanek, które nazywał ciociami niż z nią. Rozumiał, a przynajmniej starał się ją rozumieć.
         Schował zdjęcie rodziny Lambert z powrotem i znów przekartkował dziennik. Stale miał nadzieję, że znajdzie jeszcze jakiś, być może ważny, szczegół. Nawet szkice ważnych artefaktów były szybkie i delikatne, prawie wszystkie się zatarły jeszcze przed zamoczeniem dziennika. Eathon Lambert często wspominał o Amulecie Woli. Pech chciał, że nie pisał nic konkretnego, a przynajmniej nic takiego nie ocalało. Kilkanaście minut temu wysłał Sophie i Loka do biblioteki, aby znaleźli jakieś informacje.
            - A ty nie idziesz? – zdziwił się Lok, zakładając na głowę śmieszny, kowbojski kapelusz.
            - Ja już swoje odsiedziałam w bibliotecznym kurzu. Teraz wy się męczcie.
         Westchnął znudzony i ruszył do kuchni w poszukiwaniu czegoś smacznego. W szklanej miseczce leżały rozmiękłe ciasteczka ryżowe, których termin przydatności już pewnie dawno minął. Przez chwilę mierzył słodycze wzrokiem, po czym zrezygnował. Nalał szklankę soku i już miał iść na górę, gdy jego wzrok natrafił na stare zdjęcie. Dziwne, że jeszcze go nie wyrzucił.
         Podszedł do szafki i wyciągnął z ramki fotografię. On, Dolores i Lorcan na ich pierwszej misji w Niemczech. Fabian Metz, ich mentor, bał się puścić ich samych poza granice swojej ojczyzny.
            - Nie jestem naiwniakiem! Dobrze wiem, jacy potraficie być wredni i głupi. Zaraz narozrabiacie, a potem to ja będę świecić za was oczami przed Fundacją, przed rządami, przez gangami!
            - Metz, jesteśmy prawie dorośli! Vertrauen Sie uns!* – Dolores podeszła do nauczyciela i usiadła na poręczy fotela. Dobrze wiedziała, że mentor naprawdę ją lubi i czarowała go przy każdej okazji. Całkiem nieźle znała niemiecki; gdy naprawdę czegoś chciała, zaczynała spotkanie od wydeklamowania długiego wiersza w ojczystym języku Metza. Mówiła z takim przejęciem i wzruszeniem, że jego serce topniało i godził się niemal na wszystko.
            - Lola, powiedziałem: nie! Już dość wstydu się przez was najadłem…
            - Daj spokój, Metz. Musisz nas sprawdzić! Sprawdzić n a p r a w d ę! Wysłać na misję gdzieś daleko, a nie na jakiś zakichany wygwizdów! – burknął Lorcan, kręcąc głową.
            – Meredith była w Azji! – dodał Dante, dołączając się do grupowego protestu. – Jest niewiele starsza od nas, ale pozwalacie jej samej wszystko robić!
            - Właśnie – potaknęła gorąco Dolores, łapiąc nauczyciela za plamiastą, pomarszczoną dłoń.
            - Meredith ma więcej rozsądku od was wszystkich razem wziętych! Nigdy nie ukradła policyjnego wozu. Ani nie walczyła z Organizacją na oczach połowy Wrocławia. Ani nie wysadziła bomby w podziemiach.
            Wszyscy troje popatrzyli po sobie z mieszaniną wstydu i niesmaku. W przeszłości zdarzało im się popełniać błędy, a nawet mieli na koncie więcej porażek niż zwycięstw, ale sposób, w jaki traktował ich Metz wszystkim działał na nerwy.
            Przerwał fotografię na pół i rzucił do kosza na śmieci,
         Nagle usłyszał tupot na schodach i trzask otwieranych kopniakiem drzwi. Czasami się zastanawiał, dlaczego jego nowi przyjaciele zawsze tak pędzą. Wszystko szarpali, tłukli się, trzaskali drzwiami, robiąc tyle hałasu, co mała armia. Zwłaszcza Lok.
         - Dante! – chłopak wpadł do pokoju, ciężko dysząc. Pod pachą ściskał kilka książek, które chyba ucierpiały trochę w drodze. Dante podniósł na niego zmęczone spojrzenie, przygotowany na nieskładny monolog przerywany tylko wykrzyczanymi wtrąceniami Sophie. Niełatwo było wyłapać, co się działo, gdy zaczynali mówić na raz, jeden przez drugiego.
         - Garnitury nas zaatakowały w bibliotece! – sapnął zdyszany Lok, siadając na stole. Rzucił niedbale książki i sięgnął po sok mentora. Jednym potężnym haustem opróżnił szklankę do dna.
            Dante uniósł brwi, nie kryjąc zdziwienia. Nie spodziewał się, że Organizacja będzie mieć odwagę atakować terytorium Fundacji. Wysłał ich do biblioteki Fundacji Huntik przekonany, że będą tam bezpieczni. Podrapał się w brodę, zmieszany i zły na siebie, że puścił ich bez opieki.
         - Dobrze, że był z nami Santiago – Sophie opadła na krzesło obok niego i westchnęła teatralnie, przecierając czoło. – Pomógł nam w walce.
         - Nie sądziłem, że będą na tyle śmiali – Dante zamyślił się głęboko. – Zazwyczaj unikają atakowania na terenie Fundacji, obawiają się, że w ten sposób zdobędziemy przewagę...
         W całym domu rozległ się ogłuszający dzwonek telefonu.
            Dante zawsze obiecywał sobie, że wreszcie przyciszy ten idiotyczny dźwięk, ale zwykle po odebraniu okazywało się, że jedzie na misję i brakowało czasu na takie głupstwa. Następnym razem przypominał sobie, gdy znów dzwoniono i znów najczęściej z misją. Jeszcze jedno błędne koło w jego życiu.
         Nacisnął zielony guzik, a na telewizorze podłączonym do telefonu pojawiła się znajoma twarz niebieskookiego blondyna. Mężczyzna miał jasne, pogodne spojrzenie, obwisłe policzki, cerę bladą, gdzieniegdzie pokrytą plamami wątrobowymi.
         - Witaj, Guggenheim – Dante uśmiechnął się przyjaźnie.
            - Cześć, Dante! Widzę jakieś nowe twarze!
            – Poznaj moich nowych współpracowników: Loka Lamberta i Sophie Casterwill – dodał, wskazując na dwójkę. Był zbyt skupiony na rozmówcy i nie mógł widzieć, że oczy chłopaka zalśniły na dźwięk słowa „współpracownicy”. Miał wrażenie, że Dante potraktował go jak równy równego.
            – Witam was w Fundacji, moi drodzy. Jestem Guggenheim i zajmuję się przydzielaniem Łowcom misji. Jeśli ktoś mi podpadnie, daję mu same nudne zadania – zażartował i mrugnął do nastolatków porozumiewawczo.
         - Humor masz przednim, nie ma co. Przejdź do rzeczy – Dante wywrócił oczami, wiedząc, że jeśli przyjaciel raz zacznie mówić, będzie gadał o bzdurach przez najbliższą godzinę. Musiał przerwać, zanim przyjaciel się rozpędzi.
         - Mam dla Dantego misję – wyjaśnił. – Pojedziesz na Białoruś i odnajdziesz tytana – zwrócił się do Łowcy. Słowa brzmiały bardziej jak polecenie, od którego nie ma odwołania niż prośba albo pytanie. – Wszystkie potrzebne informacje znajdziesz w holotomie, już ci wysłałem.
         - A gdybym odmówił? – Dante przekornie przekrzywił głowę.
         - Nie odmówiłbyś – blondyn pokręcił głową. – Znam cię, Dante,
            - Białoruś? Nie może być jakieś przyjemniejsze miejsce?
            – Nie marudź, na Boga, jesteś Łowcą, a nie dzieckiem! Trzymaj się i… powodzenia, Dante.
         Zanim Łowca zdążył odpowiedzieć, Guggenheim się rozłączył, a ekran zgasł.
            Podrapał się po brodzie i spojrzał na dzieciaki, zdając sobie sprawę, że wpatrują się w niego jak wygłodniałe szczeniaki, gdy widzą smakowity kąsek w dłoni pana.
         - Zdaję  się, że będziemy musieli przełożyć wasz trening, bo jak widać moi szefowie nie dają mi za dużo luzu – powiedział spokojnie, wstając od stołu.
         - Zabierz nas ze sobą – wypaliła Sophie. – Przecież to  p r a k t y k a  czyni mistrza! Miałeś nas zabierać na misje! Taka była umowa!
            - Ale nie od razu! Powinniście się najpierw czegokolwiek nauczyć.
         - Nasz nauczyciel chemii zawsze powtarza, że praktyka jest lepsza od teorii – dodał Lok, patrząc na Dantego błagalnie.
         - Myśli, że lepiej polać sobie rękę kwasem niż poczytać, że jest żrący? – Dante uniósł brwi. – Słuchajcie, rozumiem, że chcecie jak najszybciej pojechać na misję, ale nie jesteście gotowi. Lok nie umie praktycznie nic, a tobie, Sophie, brakuje doświadczenia.
         - Mam okazje je zdobyć – Sophie zmrużyła oczy i uśmiechnęła się czarująco. – Proszę, Dante! Będziemy mieli szansę wiele się nauczyć!
         - Jutro o dziesiątej macie być na lotnisku – westchnął, unosząc ręce w geście poddania. Nie miał szans wygrać z dwójką diabelnie upartych dzieciaków. Lok uśmiechnął się szeroko i przybił Sophie piątkę. – I żebyście potem nie marudzili.
_____________________

* Vertrauen Sie uns (niem.) – Zaufaj nam!

1 komentarz:

  1. Nie wiem czemu ale mam przed oczami Kakasza....Rin, Obito(zdrajca i niech mu ziemia cieżką będzie) Minato...tak to zdjęcie mi przypomniało. Może ponieważ Loki jak Naruto? Soph mogłaby być Sakurą, Dante Kakashim...Saska nie ma, ale będzie pięlna Zhalia podobnie jak Dolores będąca w Organizacji. Ach Danteś Danteś będzie oczarowany :D. Czekam na new

    OdpowiedzUsuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)