5 listopada 2013

Łowcy cz. 2: Narodziny Łowcy (Huntik)

Wenecja, Włochy
Dom Dantego Vale'a
Szesnasta piętnaście

         Dante Vale nie zdawał sobie sprawy, że w na jednym wdechu można wyrzucić z siebie taką ilość informacji. W przeciągu kilku sekund dowiedział się o przespanej lekcji, zakładzie, korepetycjach, odkryciu dziwnego dziennika i ataku „garniturów”, jak przezywano najmniej znaczących agentów Organizacji.
         - Jeszcze raz – westchnął ciężko, przeglądając dziennik, który Lok Lambert, bo takim nazwiskiem przedstawił się jasnowłosy chłopak, przyniósł ze sobą. Jak się przed chwilą dowiedział, w czasie ucieczki notatki wpadły do jednego z weneckich kanałów. Strony były przemoczone i ciężkie, omal nie porozrywał kartek, próbując coś rozczytać z rozmokniętych zapisków. Litery już się rozmyły, pozostały tylko niewyraźne plamy po atramencie. – Poprosiłeś koleżankę, żeby pomogła ci w lekcjach, bo masz zaległości.
         - Dokładnie – wypalił Lok, jednocześnie siorbiąc sok pomarańczowy. – Sophie Casterwill, chodzę z nią do klasy.
            Od kiedy pierwszy raz usiadła dwie ławki przed nim na historii, próbował do niej zagadać. Była prześliczna; miała poważną, szlachetną twarz, pełne malinowe usta i błyszczące oczy, w których – Lok był tego pewien – zamknięto cały kosmos. Zdarzało się, że podszedł i przebąknął kilka słów, ale nigdy nie znaleźli dość wspólnych tematów, by przeciągnąć rozmowę chociaż na całą przerwę.
            Dzisiaj stało się inaczej. Chodziło nie o śliczną Sophie, ale o  m ą d r ą  Sophie. Lok nigdy wcześniej nie spotkał tak inteligentnej i oczytanej dziewczyny. Błyszczała na każdej lekcji, była prymuską, a gdy mówiła,  brzmiała jak najwybitniejszy profesor. Potrafiła mówić o kwartetach fortepianowych, ochronie fok, architekturze Barcelony i teorii ewolucji bez zająknięcia, zupełnie, jakby wiedziała wszystko.
            Lok był inny – roztrzepany, wyluzowany, pogodny. Naukę uznawał za nudnawą, książki odsuwał jak najdalej, a na lekcjach przeważnie grał w statki, zapominając o notatkach. Gdy ocknął się na ostatniej lekcji historii i usłyszał wzmiankę o teście końcowym, pojął, że bardzo, bardzo potrzebuje kogoś, kto streści mu cały rok w dwie-trzy godziny.
            - Hej! Sophie – zdołał ją złapać, gdy wychodziła ze szkoły. – Słuchaj…
            Popatrzyła na niego dziwnie.
            - My się w ogóle znamy?
            Skrzywił się, ale nie zamierzał się zniechęcać.
            - Jestem Lok, Lok Lambert. Chodzimy razem na historię. Słuchaj, potrzebuję pomocy. Powiesz mi, co będzie na teście? Niewiele umiem. Mam trochę zaległości. Roczne zaległości. Albo może pożyczysz mi swój zeszyt? – posłał jej uśmiech, którym wiele lat temu przekonywał mamę, żeby kupiła mi lizaka.
            W odpowiedzi Sophie zmarszczyła brwi.
            - Wydajesz się być miły, ale ja nie mam czasu na głupoty. Jestem zajęta. Ktoś taki jak ty nie nauczy się w jedno popołudnie – odparła. Wyminęła go i ruszyła ulicą wzdłuż weneckiego kanału, wpatrzona w cienki czasopismo z krzyżówkami. Skreśliła coś i zmarszczyła brwi niezadowolona.
            - Hej! Co znaczy „taki jak ja”? – Lok dogonił ją i zatrzymał.
            - Nie zrozum mnie źle, Lok, ale nie zamierzam spędzić popołudnia na użeraniu się z tobą. Skoro nie uczyłeś się przez calusieńki rok, dzisiaj się to nie zmieni. Oboje stracimy czas.
            - Nie jestem taki głupi na jakiego wyglądam – odburknął. Jego wzrok padł na magazyn w jej ręce. – Udowodnię ci! Zakład, że rozwiążę tą krzyżówkę w mniej niż dwie minuty?
            Sophie przewróciła oczami, ale podała mu czasopismo, ostentacyjnie krzyżując ręce na piersiach i gapiąc się w tarcze zegarka. Lok przysiadł na murku i zaczął coś skrobać.
            Zapowiadało się piękne, słoneczne popołudnie. Słońce, wędrując niespiesznie ku zachodowi, oświetlało kamienicę i uliczki, grzejąc kilka odpoczywających kotów. Mogłaby pójść do biblioteki albo do klubu bilardowego, albo pograć w tenisa, albo…
            -  I już!
            Sophie podskoczyła i spojrzała na niego ze zdumieniem, a potem jeszcze raz na swój zegarek. Jak to „już”? Minęło dziewięćdziesiąt sekund, a on już zdążył rozgryźć łamigłówkę, nad którą ona myślała całe poranne zajęcia muzyczne?
            - Jak to? – wyrwało mu magazyn i przebiegła wzrokiem po literach.
            - Po prostu jestem dobry w te klocki – zaśmiał się i już miał klepnąć ją w plecy po przyjacielsku, gdy przypomniał sobie, że Sophie nie jest jego kumplem, tylko prawdziwą damą.
            Im dłużej z nią przebywał, tym bardziej ją lubił. Czasami przestawała być wyniosła i zachowywała się, jakby znali się od lat i przyjaźnili. Dokuczała mu, żartowała, opowiadała głupie historyjki, a on czuł, że o to zdobył sympatię wyjątkowej osoby. Przestało mu przeszkadzać nawet jej teatralne wywracanie oczami i pełne godności noszenie głowy wysoko.
            Skrytykowała bałagan w jego pokoju, ale miał wrażenie, że w rzeczywistości wcale jej nie przeszkadza. Zrzuciła kupkę ubrań z fotela i rozsiadła się wygodnie. Tego popołudnia dostał od niej więcej uśmiechów niż ktokolwiek przez cały rok. Zaczął sobie zdawać, że Sophie – mimo swej popularności – nie miała wielu dobrych znajomych.
         - Casterwill? – powtórzył z nieskrywanym zaciekawieniem Dante, odrywając wzrok od dziennika.
             Wszyscy słyszeli o tych Casterwillach, wyjątkowym, a przy okazji obrzydliwie bogatym rodzie, który od wielu pokoleń współpracował z Fundacją Huntik. Dante słyszał tylko pogłoski o tragedii, jaka miała miejsce w ich posiadłości ponad dziesięć lat temu. Według relacji nielicznych świadków, cały dom stanął w płomieniach, a jedyną ocalałą z pożaru była kilkuletnia dziewczynka, sierota, którą zaopiekowali się służący rodu. Dante nie mógł sobie przypomnieć, jak miała na imię, ale śmiało mógł podejrzewać, że teraz będzie miał okazję ją poznać.
         - Mówiła, że cię zna – Lok zmarszczył brwi.
         - Na pewno Casterwill? – upewnił się, przeczesując włosy. – W porządku, uczyliście się. A co było dalej?
            Lok zawahał się przez moment. Dante Vale wydał mu się uczciwy i konkretny, a sposób, w jaki walczył, zrobił na chłopcu ogromne wrażenie. Cały jego dzisiejszy dzień był serią pomyłek, nieustanną ucieczką, wielkim pytaniem: „Co się właściwie dzieje?”. Wdepnął w coś bardzo, bardzo dziwnego, o czym wiedział zarówno Dante, jak i jego koleżanka, Sophie.
            - Później… To była jakaś masakra!
            - Jesteś naprawdę dziwny – stwierdziła Sophie, oglądając pokój Loka. Nigdy nie widziała tak wielu niepasujących do siebie rzeczy zgromadzonych w jednym miejscu. Na ścianie wisiały plakaty koszykarzy, siatkarzy, futbolistów i papirusy z tajemnymi zapiskami, a na półkach trzymał gry i greckie wazy.
            - To pamiątki po ojcu – odparł cichym głosem, patrząc przed siebie niewidzącym spojrzeniem.
            - Niesamowite – mruczała, przyglądając się zdobieniom na wazach okiem wytrawnego poszukiwacza. Zaraz potrzasnęła głową, jakby nakazując samej sobie skupić się na jasnym celu. – Gdzie masz książki?
            Nigdy nie widziała tak ładnych i zadbanych podręczników po roku użytkowania. Żadnego zagiętego rogu, rysuneczków na marginesach, nawet odgięć na grzbiecie. Nawet jej książki nie zachowały się tak dobrze, chociaż o nie dbała. Chwilę później zdała sobie sprawę, że Lok zwyczajnie nie używał podręczników do historii.
            - To może po prostu powiedz, co mam napisać na teście…
            - Pouczymy się! – ucięła. Już miała otworzyć podręcznik, który wciąż jeszcze pachniał księgarnianą nowością, gdy jej wzrok padł na wysoką, ceramiczną wazą z malunkiem dziwacznych potworów. – Co to jest? – spytała zafascynowana, zostawiając książkę na biurku.
            Stanęła chwiejnie na kanapie i sięgnęła na wysoka półkę.
            - Hej! Uważaj! – zanim Lok zdążył ją powstrzymać, wzięła naczynie w dłoń.
            - Spokojnie! Chcę tylko zobaczyć. Przecież nie popsuje-e…!
            Miękki materac ugiął się pod stopą Sophie, a dziewczyna straciła równowagę, wypuszczając z rąk drogocenną wazę. Upadła ciężko na podłogę, tuż obok bezwartościowych, potłuczonych kawałków.
            - Oh!
            Sophie spojrzała na niego przepraszająco.
            - Przepraszam, Lok! Nie chciałam… Tak bardzo mi przykro.
            Lok przestał na nią zwracać uwagę, bo wśród odłamków dostrzegł dziwny, gruby notes w twardej oprawie i srebrny naszyjnik z zielonym oczkiem. Nie miał pojęcia, że w wazie coś jest ani nie przypominał sobie, by coś tam wkładał.
            Podniósł migocący naszyjnik i obejrzał go dokładnie. W chwili, gdy go dotknął, poczuł, jakby spotkał dawno niewidzianego przyjaciela. Coś się w nim otworzyło, choć nie potrafił powiedzieć, co to takiego. Oczy na moment zaćmiła mu zielona mgła, a zaraz potem poczuł się silniejszy, mocniejszy, zdolniejszy.
            - Lok! Ten dziennik… Te szkice! Notatki! To jak bezcenna skarbnica wiedzy! – szepnęła przejęta Sophie, kartkując gruby notes. Obracała go w rękach, oglądając ze wszystkich stron. – Powinniśmy się z tym zwrócić do Dantego Vale!
            Lok wziął od niej dziennik i przejrzał pobieżnie. Od razu rozpoznał szybkie, niestaranne pismo ojca. Serce zabiło mu mocniej. Tata zniknął bez śladu tak dawno, że z trudem przywoływał z pamięci jego twarz, która była coraz bardziej zamazana i mglista. Miał wrażenie, że te zapiski mogłyby być cenną wskazówką, gdzie podziewa się ojciec.
            W chwili, gdy miał spytać, kim jest Dante Vale, szyba w jego oknie wyleciała. Do pokoju wpadł wysoki mężczyzna w garniturze i czarnych okularach, lądując miękko na palach. Lok był zbyt zdumiony, by krzyknąć. Kto? Co? Jak? Dlaczego?
            - Uważaj! – wrzasnęła Sophie, odpychając go na bok. W miejsce, gdzie przed chwilą była jego głowa, wystrzeliła srebrna, zamrożona kula, rozdzierając poduszkę na strzępy. Lok rozdziawił usta i gapił się jak zaczarowany na ślad po zaklęciu.
            - To niemożliwe! Nierealne!
            Sophie nie traciła czasu na wyjaśnianie mu, co się właśnie stało Zaatakowała błyskawicznie, wymachując nogą. Kopnięcie trafiło w splot słoneczny, napastnik zgiął się w pół i jęknął głucho. Zanim zdążył się otrząsnąć, złapała Loka za rękę i wypchnęła z pokoju.
            - To w ogóle byli ludzie? I skąd ty…?!
            - Później! – potrząsnęła lekceważąco głową, gdy biegli korytarzem akademika dla uczniów szkoły średniej. Kilka ciekawskich głów wychyliło się zza drzwi, niektórzy nawet machnęli do Loka, inni tylko dziwili się, co to za hałasy.
            Wypadli na podwórko akademiku, gdzie zazwyczaj stało kilka zaparkowanych samochód. Teraz znikąd wyrośli potężni mężczyźni w czarnych, wyprasowanych garniturach i tych samych ciemnych okularach. Czekali na coś w spokoju. Lok i Sophie, wykorzystują fakt, że nikt nie zwrócił na nich uwagi, schowali się za kolumną. Sophie wyjrzała, rozpaczliwie szukając drogi ucieczki.
            Lok czuł, że nogi się pod nim trzęsą. Niczego nie rozumiał, a Sophie chyba nie zamierzała mu tłumaczyć. Wiódł spokojne, radosne życia ucznia pełne imprez, gier komputerowych, śmieciowego zżarcia z fast food’ów, przespanych lekcji i wagarów. Nie robił nic, co mogłoby go uczynić ofiarą jakiś wariatów strzelających z rąk.
            - Lok! – Sophie przybliżała się do niego i wyszeptała. – Zajmę się nimi, rozumiesz? Ty uciekaj, kiedy odwrócę ich uwagę. Znajdź Dantego Vale’a i… powiedz mu o wszystkim!
            - Ale Sophie! Nie zostawię cię!
            Położyła mu palec na ustach i uśmiechnęła się, pewna siebie.
            - Poradzę sobie, obiecuję. Spotkamy się później, a teraz… Po prostu mi zaufaj!
            Lok nie był pewien, czy dziewczyna wie, co robi, ale wydawała się tak pewna siebie i odważna, że pokiwał nieśmiało głową. Zacisnął mocno zęby, zmuszając się do trzeźwego myślenia. Ignorował pytania tłoczące się w jego głowie. Teraz nie było czasu na wyjaśnienia, musiał się wziąć w garść i słuchać Sophie.
            Może mu się to wszystko śni? Przecież magii nie ma.
            Sophie wyskoczyła zza filaru i stanęła w obronnej pozycji.
            - Hej, wy tam!
            Oczy wszystkich napastników zwróciły się w stronę nastolatki. Lok słyszał rwetes walki, hałas przypominający wybuch i głośne krzyki. Zamknął oczy, odetchnął głęboko i pobiegł tak szybko, jakby od tego miała zależeć jego życie. Mknął jak na skrzydłach, ściskając w dłoniach dziennik ojca. Powód całego zamieszania.  
            - Ta dziewczyna… Sophie, tak? Ona cię do mnie przysłała. Skąd wziąłeś mój adres?
         - Znalazłem w książce telefonicznej.– westchnął ciężko. – Nie rozumieliśmy notatek ojca, a ty podobno się na tym znasz. Ale teraz już i tak nic nie da się z nich odczytać, prawda?
         Dante ponuro skinął głową.
            Eathon Lambert, ojciec Loka, był legendą w świecie Łowców. Każdy o nim słyszał! Niektóre z jego przygód urosły niemal do rangi legendy, wszyscy powtarzali niestworzone historię o jego przeżyciach. Jego notatki byłyby prawdziwym skarbem dla Fundacji Huntik! Westchnął ponuro. Teraz były tylko śmieciami. Że też przeklęty dziennik musiał wpaść do wody!
            Próbował ułożyć jakąś sensowną przemowę dla chłopca, który wciąż był przejęty i zdezorientowany. Przypadkiem wpadł w dziwny, magiczny świat, o którym niewielu wiedziało. Dante był jego częścią od zawsze i, chociaż wiedział o nim wszystko, nie umiał wyjaśnić, czym jest Huntik.
         -  Mój tato zaginął dawno temu.
         - Jak mógłbym nie wiedzieć – mruknął Dante. Wszyscy w Fundacji mówili o tajemniczym odejściu genialnego Lamberta. Pewnego dnia po prostu zniknął bez żadnej wiadomości, zostawiając Sandrę Lambert samą z dwójką małych dzieci.
         - Skąd...? – Lok spojrzał na niego badawczo, niewiele rozumiejąc. – Znałeś mojego ojca?
         - Nieosobiście – przyznał Dante. – Ale każdy w Fundacji słyszał o Eathonie Lambercie.
         - W fundacji? – Lok uniósł jedną brew. – W jakiej fundacji?
         - Fundacja, Organizacja, Łowcy, Tytani... – Dante podrapał się po brodzie. – Czyli ty niczego nie wiesz?
         Nie spodziewał się, że chłopak należy do tych „niewtajemniczonych”. Ktoś, kogo rodzice siedzieli głęboko w sprawach świata tytanów musiał wiedzieć cokolwiek! Sandra Lambert co prawda odeszła z Fundacji niedługo po zniknięciu męża i nie utrzymywała kontaktów z Łowcami, ale był przekonany, że mówiła synowi cokolwiek! Nie tylko nie był Łowcą, ale nawet nie miał pojęcia, czym zajmował się jego ojciec.
         - A więc – westchnął ciężko. – Lok, wiem, że pewnie nie wiesz, co się dzieje...
         - Nie, no co ty. Na co dzień lata za mną banda uzbrojonych gangsterów.
         - Posłuchaj mnie uważnie – Dante zmarszczył brwi.
            Dla niego Fundacja była najnaturalniejszym środowiskiem. Wychował się w otoczeniu Łowców, którzy od dziecka opowiadali mu o swoich przygodach, a nawet wróżyli przyszłość jako jej szefa. Znał każdy mechanizm jej działania, wiedział, czym zajmuje się, który członek. Teraz, gdy przyszło mu wytłumaczyć komuś obcemu, nie potrafił.
            – Ludzie, którzy cię gonili zostali wysłani przez grupę zwaną Organizacją.
         - Organizacja – powtórzył niepewnie Lok. – Ale czego oni ode mnie chcą?
         - Widzisz, twój ojciec był...
         - Podróżnikiem i historykiem – przerwał Lok. – Przecież znałem mojego tatę.
         - Nie, nie do końca. Poniekąd, rzeczywiście, ale naprawdę był Łowcą – wyjaśnił z mocą.
             Łowcy byli jednocześnie podróżnikami, badaczami, historykami, odkrywcami, a czasem również policjantami, sportowcami, a nawet gangsterami. Kiedy zostaje się wysłanym na misję by odnaleźć jakiegoś Tytana, sytuacja niejednokrotnie wymaga bycia jak kameleon.
         - Tata nigdy nie polował – zaprzeczył Lok, kręcąc głową.
         - Nie, Lok. Twój ojciec należał do Fundacji Huntik, grupy zrzeszającej Łowców z całego świata. Poszukują Tytanów, to takie... stwory zaklęte w amuletach zdolne do nawiązania, no, więzi, z Łowcą o silnej woli. Rozumiesz, prawda?
         Lok pokręcił głową, zdumiony i zagubiony. Słuchał i nie rozumiał. Nie spodziewał się, że tata – tata, który zawsze był wzorem i kimś, kogo szczerze podziwiał – miał przed nim tyle sekretów.
            - Dołączyłeś do nas, do Łowców – przemawiał poważnie Dante. – To niebezpieczne życie, czasem nawet bardzo…
            Lok zamrugał zdumiony. Nie prosił o zaklęcia i niebezpieczeństwa, nie chciał nigdzie dołączać. Zdał sobie sprawę, że normalność bardzo mu pasowała, nie chciał niczego zmieniać. To powinny być kolejne, cudownie leniwe wakacje ze słońcem, imprezami i kręconymi lodami. W planie nie było walniętych czarodziei, którzy chyba uciekli z wariatkowa, strzelających do niego w biały dzień.
         - Nie! – burknął. – Ja nie chcę o tym wszystkim słyszeć! Weź sobie dziennik, weź to – zerwał z szyi srebrną zawieszkę, którą znalazł razem z dziennikiem – nieważne, że były mojego taty! Nie chcę mieć nic wspólnego z twoimi Tytanami i całym tym wariactwem!
         - Lok – Dante twardo zastąpił mu drogę, nie pozwalając przejść do drzwi. – To nie takie łatwe. Jeszcze trzy godziny temu puściłbym cię wolno, ale teraz – jesteś już częścią Huntika.
         - Przestać chrzanić! Nie chcę nic wiedzieć o tym twoim hanti-coś tam. – zirytował się chłopak, na próżno próbując go wyminąć. Nie chciał tego wszystkiego, nie chciał zagrożenia, nie chciał tajemnic.
          Zawsze wydawało mu się, że byłby świetnym podróżnikiem, że kochałby adrenalinę i wyzwania, ale teraz – gdy takie możliwości się otworzyły, zrozumiał, że lubił swoje przeciętne życie. Lubił dziewczyny i ich uśmiechu, lubił wyjścia z kumplami, imprezy i przypały w szkole Lubił spać do południa i siedzieć przy komputerze do nocy. Na samą myśl, że miałby porzucić do wszystkie dla nieustannego niebezpieczeństwa, aż się wzdrygnął.
         - Nie chcę – sapnął, kończąc wszelką rozmowę. 
         - Nic nie rozumiesz – Dante spojrzał na niego poważnie. – W którymś momencie nawiązałaś więź z Tytanem, który jest w tym amulecie.
         - To mojego taty – Lok wziął do ręki srebrną zawieszkę i popatrzył na nią z czułością. Jedna z niewielu pamiątek, które pozostały mu po zaginionym ojcu... Tak bardzo za nim tęsknił! Gdyby teraz tu był, mógł pokazać, którędy iść, wskazać właściwą drogę.
         - Teraz już twoje. Masz swojego Tytana i jesteś Łowcą, Lok.
         Chłopak poczuł, że kręci mu się w głowie. Nie spodziewał się, że w jego życiu tyle się wydarzy i to w przeciągu kilku godzin. Schował twarz w dłoniach i westchnął ciężko, niegotowy na szybkie zmiany. Dante spojrzał na niego ze zrozumieniem, a jednak za nim zdążył powiedzieć coś pokrzepiającego, ktoś zaczął walić w drzwi.
         - Mamy towarzystwo.

4 komentarze:

  1. misiu20:59

    Nie będę pytać, czy zrobiłaś to specjalnie, bo już wiem, że tak. Zgaduję, że to „garnitury” i w następnej notce zrobi się ciekawie. Żal mi tego Loka. Musi czuć się zagubiony i może nawet oszukany. Czekam na nn.

    OdpowiedzUsuń
  2. pięknie jak zwykle :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Heh, miałam rację. Naprawdę muszę dokończyć ten serial... rozdział świetny, a ja już pewnie nie napiszę komentarzu do ostatniego opublikowanego rozdziału łowców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie za komentarz :)
      Bardzo polecam Ci dokończenie dla samej przyjemności oglądania. Jest sympatyczny, fajnie zrobiony i ma mnóstwo świetnych postaci. Chociaż widziałam go tak dawno, wciąż bardzo miło wspominam :) Druga seria też nie jest zła, chociaż... Ekhem, parę rzeczy schrzanili.

      Usuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)