20 listopada 2013

Łowcy cz 7: Walka (Huntik)

Białoruś, okolicę jeziora Świteź
Mieszkanie Poliny
Jedenasta dziesięć 

         Obita czerwonym, szorstkim materiałem kanapa stała w salonie od zawsze. Była jak nieodłączny element domu, jak swego rodzaju centrum, bo każdy z rodziny pani Poli ny siedział tam przynajmniej raz, jak główny organ. Na pewno ludzie mieli w swoich salonach kanapy dużo wygodniejsze, miększe i przede wszystkim ładniejsze, ale ta była absolutnie wyjątkowa. I nawet plamy po sosie słodko-kwaśnym i tłuste ślady palców dzieci, które przez lata przewinęły się przez ten dom, nie odebrały jej wartości. Królowała w pomieszczeniu, gdzie meble stare i zabytkowo spajały się w jedność z kiczowatymi, które tylko udawały eleganckie, zakupione za marne pieniądze, wykonane z drewna marnej kategorii. Stała na środku, trochę zasłonięta niewielkim stoliczkiem, w towarzystwie kilku krzeseł z powycieranymi oparciami. Miało się wrażenie, że pamiętała czasy, gdy sama pani Poli była jeszcze dzieckiem.
         Dante opadł ciężko na kanapę, zmęczony wnoszeniem bagaży do pokoi. W odpowiedzi skrzypnęła poirytowana, a gdy spróbował się przekręcić – zajęczała jeszcze żałośniej. Odchylił głowę do tyłu i natychmiast poczuł, że szorstki materiał drapie go po karku. Miał tylko nadzieję, że zaschnięta plama po gęstej zupie nie odbije się na jego płaszczu. Był w fatalnym humorze.
         Uruchomił holotom. Maszyna syknęła i przez moment był pewien, że nie tylko kanapa postanowiła mu dać do zrozumienia, że dzisiejszy dzień miał być dla niego koszmarny, ale po chwili niewyraźny obraz zamigotał i ujrzał plany całej misji.       
         Przez moment zastanawiał się, kto podaje informację dla Łowców dotyczące misji. Były zapisane tak, że zajmowały naprawdę mnóstwo miejsca, Łowca zadowolony myślał, że pojedzie, może skopie parę tyłków Organizacji, zwiąże się z Tytanem i wróci spokojne do domu. W rzeczywistości okazywało się, że żadnych przydatnych informacji nie mieli, tylko ogóły, których nawet zbyt leniwy na myślenie Lok sam by się domyślił.
         Jedyne, co go zainteresowała to niewyjaśnione, dziwne zachowania wody. Zdarzało się, że nagle zaczynała się burzyć, pieniła się groźnie, chlapała i zalewała całe brzegi zupełnie bez powodu. Innym razem znów wirowała, też całkiem bez przyczyny, a podobno nawet zaatakowała staruszkę przechodzącą niedaleko, jak twierdził jej mąż, ale Dante przywykł, ze człowieka starego nie da się oszukać, bo za dużo widział, ale sam łatwo oszukuje.
         - Dzień dobry, Dante! – Sophie przeciągnęła się w drzwiach. Uniósł wzrok znad holotomu, zerkając na nią jednym okiem. Miała na sobie krótkie, czerwone spodenki z poszarganymi krawędziami i obcisłą bokserkę z wielkim napisem „I love sleep”, opierała się o framugę z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
         - Bry. Jak się spało? – spytał, bardziej z grzeczności niż z ciekawości. Sophie w odpowiedzi uśmiechnęła się dyplomatycznie, ale z jej podkrążonych oczu mógł wyczytać, że pościel pachniała cierpko, tak, jak pachnie schorowany człowiek, że łóżko skrzypiało w nocy i targane wiatrem gałęzie uderzały o szybę.
         - Dziękuję, dobrze – odparła, siadając na jednym z twardych krzeseł naprzeciwko niego. Jakoś nie miała ochoty siadać na utytłanej, szorstkiej kanapie, która z jakiegoś powodu bardzo ją odpychała. – Idziemy dzisiaj rozejrzeć się nad jeziorem?
         - Tak – skinął głową, włączając w holotomie mapę. Wyłoniły się trójwymiarowe drzewa i spokojna tafla wody, a zaraz potem trzy niewyraźne sylwetki. Sophie doskoczyła do niego w mgnieniu oka i zajrzała przez ramię. Wyczuł już z daleka truskawkowe perfumy. – Tu jesteśmy my – wskazał. – Postaramy się zdziałać jak najwięcej, póki nie roi się tu od Garniturów.
         - Przecież z Organizacją damy sobie rade – zaświergotała, obracając mapkę w holotomie. Dante uniósł powątpiewająco brwi, ale nic nie odpowiedział. Sam, owszem, poradziłby sobie i jeszcze zatriumfował, ale mając przy sobie dwoje dzieciaków nie zdołałby jednocześnie walczyć i ich bronić. A ich umiejętności  pozostawały wiele do życzenia.
         - Czeeść – Lok wpadł do salonu, trochę zaspany i jeszcze nie do końca przytomny. Jasna grzywka spadała mu na czoło, przysłaniając zamglone, senne oczy. – Już na nogach.
         - Lok – Sophie wyprostowała się i spojrzała na niego karcąco. – Jest już jedenasta.
         - Są wakacje – wzruszył ramionami, zupełnie jakby miało to być odpowiedzią na wszelkie oskarżenia i pretensje.
         Dante właściwie go rozumiał - w jego wieku całe wolne dnie przesypiał, ewentualnie włóczył się gdzieś razem z Christopherem Octer albo Dolores, po prostu wypoczywał i pomyślał, że gdyby ktoś kazał jemu z tamtych lat zrywać się tak rano i latać po lasach, wyśmiałby go i zakopał się głębiej w pościeli.
         - Ekhem – Dante odkaszlnął, otrząsając się ze wspomnień. Nawet nie zauważył, kiedy zrobił się taki nostaligicnzy. – Zaraz wychodzimy, bądźcie gotowi.
         - Ale bez śniadania? – jęknął zdumiony Lok, gdy Dante mijał go w drzwiach.
         - Ja już jadłem – odparł, wzruszając ramionami. Ruszył do swojego pokoju, który przydzieliła mu zdziwaczała staruszka Polina. Nad łóżkiem wisiało stare, czarno-białe zdjęcie zrobione zaraz po rozpoczęciu działalności Fundacji Huntik. Z trudem rozpoznał Polianę w przygarbionej kobietce w dwóch warkoczach o szerokim, uśmiechu. A niedaleko odnalazł dobrze znaną, naburmuszoną twarz, trochę młodszą i trochę weselszą niż teraz. Matka miała wtedy tak śmiesznie, nierówno obcięte włosy, zastanawiał się, czy to zamierzone, czy po prostu nie umiała się obchodzić z nożyczkami.
         Zostawił holotom i wepchnął do kieszeni kilka amuletów z Tytanami. Towarzyszyli mu wszędzie i zawsze, bo zawsze i wszędzie był Łowcą, a dopiero potem normalnym obywatelem. Gdy zszedł na dół, Sophie i Lok opychali się tradycyjnymi syrnikami ze słodkim dżemem malinowym, które pewnie znaleźli gdzieś w kuchni. Gdy dziewczyna go zobaczyła, gwałtownie przełknęła ogromną porcję, otarła usta i zaczęła jeść jakby ładniej, zupełnie jakby udawała, że kobiety nie jedzą, bo są zbyt ponad zwykłością.
         - Idziemy? – wypalił Lok, wpychając do ust kolejną porcję ciasta. Na nosie miał resztki czerwonego dżemu.  
         - Pod warunkiem, że wytrzesz twarz – uśmiechnął się Dante. – Nie wyjdę z tobą, skoro jesteś taki uświniony – dodał, pół-żartem, pół-serio. Sophie zachichotała, a Lok, cały czerwony na twarzy, burknął tylko coś w odpowiedzi.
         Branie japonek na piesze wycieczki nie było mądrym pomysłem, jak przekonała się Sophie piętnaście minut po wyruszeniu. Plastikowy paski wpijały się w jej skórę, igliwie i ziemia wpadały i podrażniały stopę, a cienka, gąbczasta podeszwa nie chroniła przed wypukłościami i korzeniami drzew. Mimo bólu, dzielnie stawiała każdy kolejny krok i nawet się nie skrzywiła, gdy Dante spytał, czemu tak dziwnie chodzi.
         Jezioro wyłoniło się zza drzew zupełnie niespodziewania. Słońce odbijało się w srebrzystej tafli, migotało i błyszczało pięknie i trochę nienaturalnie, zupełnie jakby w tym miejscu utrzymała się zapomniana już dawno atmosfera tajemnicy. Sophie z rozkoszą zaciągnęła się świeżym, jeszcze chłodnym zimnym powietrzem i uśmiechnęła do słońca.
         - Według informacji, gdzieś na dnie jeziora ukryty jest tytan – stwierdził i chociaż Sophie nic nie powiedziała, zrozumiał jej wymowne spojrzenie. Jezioro może nie było szczególnie duże, ale nie mieli sprzętu, by je przeszukać. Ani doświadczenia.
         - Na razie przejdziemy się brzegiem, sprawdzimy, czy nie ma nic... niepokojąco – Dante podrapał się po brodzie, starając się przybrać ton nauczyciela tłumaczącego umysłom humanistycznym zasady matematyki. Starał się, żeby oboje cokolwiek wynieśli z tego wyjazdu, ale obawiał się, że taki z niego nauczyciel, jak z koziej...
         - Fundacja już tu jest? – usłyszał za plecami.
         Odwrócił się jak na zawołanie, gotów do ataku. Wśród drzew odznaczało się kilkanaście białych kołnierzy i ciemnych okularów, które widywał w pracy na co dzień. A więc Organizacja już się pojawiła, nie spodziewał się, że tak szybo ich dopadną.
         - Fundacja zawsze była kilka kroków przed Organizacją – odparł, wyciągając z kieszeni amulet. Usłyszał, że Sophie przygotowuje się do rzucania zaklęć, a Lok w każdej chwili jest gotów przyzwać Wolnego Strzelca.
         - Nie tym razem – uśmiechnął się potężny mężczyzna o różowej głowie osadzonej bezpośrednio na tułowiu, zupełnie jakby nie miał szyi. Zanim Dante zdążył mrugnąć, zacisnął rękę na amulecie. – Atakuj, Strix!
         Przy jego głowie pojawiły się trzy ogromne komary, mające może metr długości. Unosiły się w powietrzu, bzycząc i świszcząc skrzydłami. Dante nie pierwszy raz widział takei Tytany, spotykał je przy każdej potyczce z Organizacją.
         - Chyba czas na ciebie, Calibanie – wyciągnął z kieszeni amulet i przyzwał Tytana. Obok niego stanął ociężały wojownik z grzywą jasnych włosów, która swobodnie opadała na plecy. Zanim ktokolwiek zdążył mu się przyjrzeć, ruszył do walki.        
         Poruszał się dziko i szybko, wymachiwał mieczem pewnie i ciężko, uderzył w ziemię, jakby chciał ostrzec przeciwników. Tumany kurzu wzbiły się w powietrze, a on tylko patrzył – jak wojownik przekonany, że ma już wygraną w powietrzu. Ani sztywne żądła Strixów nie zrobiły na nim wrażenia ani dwa Trudnie, które już nadbiegały. Był pewien swego i czuł, że jego pan nie wątpliwości, kto stoczy zwycięski bój.
         Ruszył. Skoczył w górę i mimo, że sprawiał wrażenie potężnego, ze zdumiewającą lekkością przekoziołkował nad jednym z Tytanów i wbił ostrze w Strixa, nim ten zdążył zamigotać. Grzywa opadła mu na oczy, gdy przeciwnik powoli znikał, pozbawiony szans na ucieczkę. Wymachnął mieczem do tyłu i przebił kolejnego wroga,  a zaraz potem zawirował i rzucił się w szaleńczy taniec z Trutniem. Sprawiał wrażenie zwierzęcia wypuszczonego z klatki po długiej niewoli – wariował, działał dynamicznie i nie było szans, by zrozumieć plan jego działań.
         - Wolny Strzelcu! – Lok uniósł amulet i znów poczuł tą palącą więź, poczucie bliskości z tatą, dosięganie tego świata, do którego on dawniej należał. Tytan pojawił się przy jego boku w samą porę, zdążył osłonić jego i Sophie tarcza przed zaklęciami, które posypały się od strony lasu.
         - Czas na mnie – syknęła Sophie i wyskoczyła do góry, kopiąc na oślep.
         Japonki spadły z jej stóp, ale była gotowa walczyć boso. Trafiła w twarz jakiegoś chuderlawego Garnitura, a zaraz potem pod palcami poczuła chrupniecie. Upadł na kolana, łapiąc się za rozkrwawiony nos, jęczał przy tym żałośnie. Sophie jeszcze raz uderzyła, pozbawiając przeciwnika przytomności.
         - Nie rzucaj się tak – usłyszała za plecami i czyjeś mocne ręce uniemożliwiły jej jakikolwiek ruch. Zimne dłonie zacisnęły się na nadgarstkach i chociaż próbowała się szamotać, nie dała rady wyrwać się dużo silniejszej kobiecie.
         - Dante – pisnęła tylko, szukając pomocy u mentora, którego podziwiała z całego serca. Odwrócił się, ale nie był w stanie wiele zrobić – w ogół niego zgromadziło się kilka sylwetek odzianych w czarne garnitury, wszystkie były przygotowane do ataku. Nie miał możliwości przyjść jej z pomocą, ale wystarczył jeden moment nieuwagi, by przeciwnik zyskał przewagę.
         Zanim zdążył się zorientować, dostał zaklęciem. Zgiął się w pół, plując śliną i nie zdążył się zasłonić, gdy czyjaś noga kopnęła go w bark. Przetoczył się bezwładnie i wpadł do lodowatej wody w jeziorze.
         - Dante!! – krzyknął przerażony Lok, ale zaraz głowa mentora wynurzyła się na powierzchnie. Sprawiał wrażenie trochę  otumanianego uderzeniem, ale przytomnego. Skinął głową, uspakajając dwójkę, zupełnie jakby chciał powiedzieć, że dadzą radę, że zaraz pokaże wszystkim, dlaczego mówią o nim jako o jednym z najlepszych Łowców w Fundacji.
         I wtedy się zaczęło.
         Jezioro nagle zaszumiało złowrogo; woda uderzyła o brzeg z większą siłą, a fale zaczęły rozchodzić nie wiadomo skąd, chociaż nie było nawet najmniejszego wiatru, drzewa jakby bardziej pochyliły się ku ziemi, a po okolicy poniósł się ponury świst.
         Dante poczuł, ze woda zaczyna bulgotać, coś ruszyło się wokół jego stóp, połechtało nogi, uderzyło w całe jego ciało, a zaraz potem zrozumiał, że jakaś siła ciągnie go w dół. Nabrał powietrza i spróbował się wyrwać, ale na próżno – woda już go pochłonęła tak jak zalała kiedyś miasto w tym samym miejscu.
         Wybił się do góry, ku światłu, które majaczyło nad powierzchnią, ale znów zalała go fala, wpadł w jeden z tych wirów, o których mówili świadkowie podejrzanych wydarzeń w tej okolicy. Zarzuciło nim na jeszcze głębszą wodę i chociaż szamotał się i wyrywał, nie miał żadnych szans z potęgą żywiołu.
         Uderzył w wodę rękami, machając w bezsilnej próbie ratunki. Woda dostała się już do nosa i do ust, uderzała w otwarte szeroko oczy, obmywała uszy i gubiła się we włosach. Krztusił się i pluł i raz udało mu się wyburzyć na moment, ale zaraz potem jezioro znów go wciągnęło, jakby był tylko gałązką porwaną przez strumień.

         Pociemniało mu przed oczami i gdy myślał, że zaraz spadnie na dno, kobieca ręka złapała jego nadgarstek i pociągnęła ku górze.

7 komentarzy:

  1. Zhalia to Zhalia, prawda? a to jak Adaś "Woda się burzy i wzdyma" :D. Czekam na new i na DxZ bo w twoim wydaniu sweet

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pewnie, że Zhalia :) Będzie DxZ, będzie aż trochę za dużo, mam nadzieję, że nie przesadzę. Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Lisa00:10

    Nareszcie moja ukochana postać, bo to jest Zhalia, prawda? Proszę nie mogę się doczekać co dalej, więc pisz ciąg dalszy jak najszybciej, liczę na małe DxZ Pozdrawiam ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A któżby inny? ^^ Nie wiem, kiedy kolejna część, bo mam do napisania durną prace na konkurs, ale postaram się, żeby w piątek/w sobotę coś już btło. Podrawiam.

      Usuń
  3. Carmen18:23

    Aaaah, pojawiła się Zhalia, a raczej jej ręka. Bo to jej ręka, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaak, ręka Zhalii :D W następnym rozdziale pojawi się cała.

      Usuń
  4. misiu20:33

    Nie pytam czy to Zhalia, bo to już wiem.
    Czułam, że będą mieli problemy. Rozdział ogólnie napisany bardzo dobrze. Robisz ciekawe opisy, które dodają uroku dla tego opowiadania.
    Nie ukrywam, że tak, jak wszyscy czekam na DxZ. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)