10 listopada 2013

Łowcy cz.4: Trening (Huntik)

Wenecja, Włochy
Prywatna Szkoła Średnia Pierwszego Stopnia im. św. Franiszka
Czternasta dwanaście

         Lok nerwowo gryzł długopis, zgrzytając zębami. Skąd miał wiedzieć, kim był Giuseppe Garibaldi albo Pietro Micca? Gdzieś słyszał już te nazwiska, w przerwach, kiedy nie spał na lekcjach dotarły do niego jakby przez mgłę, ale i tak wyrzucił je z  głowy, uznając za całkowicie nieprzydatne.
            Lubił lekcje historii miedzy innymi dlatego, że mógł na nich spokojnie odespać nos zerwaną na graniu albo pogadać z kumplami bez obaw, że każą mu zostać po lekcjach. Poczciwy, stary historyk – niemal ślepy okularnik – prowadził swój wykład cichym, chrapliwym głosem i większość całkowicie ignorowała jego obecność, zajęta rozmowami albo spisywaniem prac domowych.
             Zrezygnowany przeszedł do następnego zadania i prawie jęknął: nawet nie wiedział, że było powstanie nazywane Pięcioma Dniami Mediolanu, więc jak mógł coś o nim napisać? I to na dziesięć zdań? Ten nauczyciel to jakiś sadysta!
            Powstanie zwane Pięcioma Dniami Mediolanu trwało pięć dni. Było w Mediolanie.
            Postawił kropkę na końcu zdania i uśmiechnął się krzywo. Może wystarczy na jeden punkt.
         Uniósł wzrok i spojrzał na nauczyciela. Siedział przygarbiony nad biurkiem i gryzmolił coś w dzienniku, co chwila unosząc wzrok i sprawdzając, czy nikt nie ściąga. Lok był pewien, że nie widzi niczego zza grubych, wypalcowanych szkieł, ale wolał nie ryzykować. Najwyższą siłą woli powstrzymał się przed sięgnięciem do podręcznika.
         Sophie, siedząca dwie ławki przed nim, prawie nie odrywała oczu od kartki. Pewnie zaznaczała odpowiedzi i kreśliła kolejne zdania jakby całą historię Włoch miała w małym palcu. Nic dziwnego, że była pupilką wszystkich nauczycieli w szkole.
         Po ataku Organizacji i nawiązaniu współpracy z samym Dante Vale’em nie mieli czasu nawet otworzyć podręczników i Lok przyszedł na test zupełnie nieprzygotowany. Był przekonany, że po walce z ludźmi, którzy chcieli go zabić już nic nie zdoła go złamać. Mylił się. Powstanie sabaudzkie ostatecznie utwierdziło go w przekonaniu, że jego nauczyciel historii jest dużo gorszy od całej Organizacji razem wziętej. Gdy zadzwonił dzwonek, zrezygnowany oddał prawie pusty plik kartek, ze złością patrząc na zapisane drobnymi literkami arkusze Sophie. Zmusi ją, żeby pomogła mu na poprawce!
         - Sophie, słuchaj – jęknął Lok, uwieszając się na jej ramieniu, gdy wychodzili z klasy. Strąciła go, ale uśmiechnęła się rozbawiona. Z jego żałosnej, nieszczęśliwej miny bez trudu wyczytała, że jest pogrążony i czeka go poprawka.
            – O, cześć, Marinka! – Lok zagadał do niewysokiej, krótko ostrzyżonej dziewczynki z ogromnym logiem zespołu Devil Dolls na koszulce. Uśmiechnęła się do niego, odsłaniając wielką przerwę między jedynkami. – Widzimy się w piątek na imprezie, nie? No, do zobaczyska. Sorry – zwrócił się już do Sophie. – Fajna dziewczyna, znasz ją? Nie? Marinkę wszyscy znają! No, w każdym razie, fajnie, że już zaczynamy w tym całym Huntiku! Nie mogę się doczekać. O, się masz, bracie! Kopę lat – uścisnął jednego z uczniów, którego Sophie nigdy wcześniej nie widziała. Wymienili kilka słów, a zaraz potem znów spojrzał na nią: - Może dowiem się czegoś o moim tacie... Chcę go odnaleźć.
         - Niewiele wiem o moim rodzie – przyznała cicho Sophie. – Może też znajdę jakieś wskazówki.
         - Dante nam pomoże, na pewno – zapewnił ją Lok i roześmiał się głośno, gdy jakaś dziewczyna z glanach zasznurowanych na wściekle czerwone sznurówki rzuciła mu się na plecy. – Tecla, głupku, ładnie to tak wagarować? Razem będziemy od nowa zaliczać ten durny test! O kogo ja widzę, Enrico przyszedł w ostatnim dniu! Święto! – poklepał krępego bruneta po plecach i wyminął parę, ciągnąc za sobą Sophie.
         Nie spodziewała się, że miał w tej szkole tak wielu znajomych. Prawie każdy na korytarzu uśmiechał się do niego, machał, zaczepiał. Poczuła się trochę samotna i nielubiana. Nawet gdy Lok coś do niej mówił, jednak co chwila przerywał, by odpowiedzieć komuś na przywitanie, ucałować jakaś pannę albo przybić piątkę kumplowi.
         - Rozumiem, ze nie poszło ci na teście? – spytała Sophie, odgarniając nagle włosy z czoła i zakładając je za ucho figlarnym gestem. Przy szkolnej bramie czekał na nich Dante Vale – standardowo w długim, żółtym płaszczu i zielonych, przeciwsłonecznych okularach. Opierał się nonszalancko i uśmiechał do przechodzącej niedaleko nauczycieli. Tamta zdawała się być oczarowana, nawet do niego mrugnęła.
         - Ten test był chory! Porażający! Wstrząsający! Miażdżący! Koszmarny! – westchnął Lok, wywracając teatralnie oczami, a zaraz potem opadł na ramiona Sophie jakby mdlał. Uśmiechnęła się, trochę rozbawiona, a trochę zirytowana i odepchnęła go od siebie. Ostatnia część dotarła do uszu Dantego.
         - Co się stało? Organizacja zaatakowała was w szkole? – zaniepokoił się, podchodząc do swoich młodych podopiecznych.
         - Gorzej! Dużo gorzej! – Lok spojrzał na niego rozżalony. – Mój nauczyciel mnie nienawidzi!
         - Słucham? – Dante zmarszczył brwi.
            - Lok po prostu przez cały rok nie znalazł ani chwili na naukę historii – wyjaśniła Sophie, dając chłopakowi mocnego kuksańca.
            Dante zachichotał. Już nie pamiętał, jak to jest, gdy największym problemem jest słaba ocena albo popularność w klasie. Miał wrażenie, że szkołę skończył wieki temu i szalenie się od tego czasu postarzał, chociaż nie miał nawet trzydziestu lat.
         - Łowcy, czas na wasz trening –  uśmiechnął się pogodnie.
            Zdawał sobie sprawę, że takie hasła brzmią cokolwiek głupio, ale widział, jak bardzo Lok się cieszy ilekroć zostanie nazwany „Łowcą”. Dzieciak, pomyślał, jeszcze się przekonana, że to nie tylko bohaterstwo, przygody i podróże, ale też ryzyko i ból.  Sam doskonale pamiętał, że kiedy był na pierwszej misji też wydawało mu się, że wszystko będzie idealne, a on będzie opiewany w pieśniach jako ten, który wykazał się nieprawdopodobnym talentem zaraz na początku działania. Zanim zdążył zrobić coś cokolwiek heroicznego, potknął się i mało brakowało, a spadłby z klifu prosto na skały. Uratował go wówczas stary przyjaciel, Lorcan O’Fray. Obaj ledwo wyszli cało, a byli tak wykończeni, że czuli, jak powietrze rozsadza im płuca.
*
         - Burza błysków! Burza błysków! Cholera no, burza błysków! – Lok był cały czerwony ze złości. Nieważne, jak bardzo się starał użyć zaklęcia, i tak nic nie wychodziło. Kiedy Dante stwierdził, że nawet najmłodsi wywołują chociażby malutki płomień, miał ochotę podpalić ten jego płaszcz. Wtedy dopiero zobaczy, co to znaczy p ł o m i e ń.
         Pod domem Sophie, w piwnicy, tam, gdzie normalne rodziny tworzą graciarnie dla wszystkich niepotrzebnych rzeczy, przetworów, starych płaszczy, zepsutych rowerów, znajdowała się przestronna sala przeznaczona specjalnie na treningi. Będąc dzieckiem, Sophie spędzała w niej całe popołudnia, ćwicząc się w zaklęciach i przeróżnych sztukach walki. Później rzadziej zaglądała na starą siłownie z braku czasu i potrzeby, ale teraz pomieszczenie znów odżyło. Od chwili, w której tu przyszli, Lok bezskutecznie próbował użyć jednego z najprostszych zaklęć, a jednak wszystkie jego wysiłki spełzły na niczym.
         - Nie można nauczyć się zaklęcia od tak – wtrąciła się Sophie, krzyżując ręce na piersiach. – Trzeba znać teorię, a Lok nawet nie lubi książek.
         Lok zaczerwienił się jeszcze bardziej. Jego oczy ciskały błyskawice.
         - Oczep się, Sophie! Przykładam się! Ale może ja się zwyczajnie nie nadaję...
         Dante pokręcił głową. Słomiany zapał, stwierdził w duchu, ale nie odezwał się głośno. Gdzieś w głębi serca zaczynał się obawiać, że może chłopak faktycznie ma talent, ale to on jest beznadziejnym mentorem. W drzwiach dostrzegł lokaja Sophie, poważnego staruszka imieniem LeBlenche. Sprawiał wrażenie, jakby chciał o coś zapytać, a jednocześnie nie miał śmiałości przerwać zajęć swojej pani.
         Dante ruszył w jego stronę, gdy nagle z kieszeni płaszcza wypadł mu amulet w kształcie ściętego u góry rombu. Na samym środku widniał niewielki, bladoniebieski kamień. Lok schylił się i podniósł błyskotkę. W momencie, gdy dotknął chłodnego metalu poczuł jakiś dziwny dreszcz. Zupełnie jak wtedy, gdy dotknął amuletu ojca po raz pierwszy, jeszcze zanim dowiedział się o Fundacji Huntik.
         - Wolny Strzelec – powiedział cicho i nagle poczuł, że dreszcz znika, a pojawia się dziwne uczucie – serce zabiło mu mocniej, oddech stał się płytki i nagle przed nim pojawił się wysoki tytan w ciężkiej zbroi, z kopią w jednej, a z tarczą w drugiej ręce.
         - Przyzwał tytana – sapnęła zdumiona Sophie. Młodzi Łowcy rzadko są wstanie nawiązać więź, a co dopiero przywołać tytana. Dante uśmiechnął się, niemniej zaskoczony niż jego uczennica. Naturalny talent, pomyślał. Może chłopak ma problem z zaklęciami, ale to urodzony Łowca!
         - Pyta, co ma robić – szepnął Lok, patrząc w osłupieniu w błyszczące oczy tytana skryte w cieniu hełmu.
         - To jest w i e ź – wyjaśnił cicho Dante. – Przez nią komunikują się Łowcy i Tytani.
         - Niesamowite! – Lok uśmiechnął się szeroko, prawie że od ucha do ucha. Nie mógł uwierzyć, że mu się udało. Po co mu zaklęcia, skoro miał coś tak odlecianego! Wyciągnął rękę, jakby chciał się upewnić, że Tytan na pewno jest prawdziwy.
         Sophie popatrzyła na niego z podziwem, który mieszał się z zazdrością. Naprawdę musiał odziedziczyć naturalny talent po swoim ojcu. Zanim jej udało się przywołać pierwszego tytana potrzebowała wielu godzin nauki. Męczyła się, a Sabriela pojawiła się dopiero po wielu mozolnych próbach. Zmarszczyła brwi, patrząc ostro na Tytana.
         - Widzę jakieś nowe twarze – usłyszeli piskliwy, zachrypnięty głos. Lok obejrzał się w poszukiwaniu źródła dźwięku i prawie zakrztusił się własną śliną. Do pomieszczenia wleciał spory, biały nietoperz, przypominający trochę gargulca. Lok po raz pierwszy widział tak dużego, białego, a na dodatek gadającego nietoperza. To w ogóle był  n i e t o p e r z? 
            - Cherit! Przyleciałeś tu za mną? – Dante machnął do stworka, jakby witał się ze starym przyjacielem. Lok gapił się to na jednego, to na drugiego i zastanawiał się, ile jeszcze niespodzianek kryje pokręcony świat Huntika. - To jest Cherit – Dante wskazał ruchem głowy na nietoperza. – Jedyny gadający tytan, jakiego spotkałem – dodał, widząc rozdziawiane usta Loka. – A to jest nasza nowa drużyna, Cherit. Sophie Casterwill i Lok Lambert.
         Tytan uśmiechnął się, odsłaniając rzędy ostrych ząbków i podleciał do Loka. Dopiero teraz zauważył, że wcale nie był podobny do nietoperza. Miał zgrabne ciało pokryte białym futerkiem, trochę kościste łapki i długi ogon. W miejscu ramion wyrosły mu wielkie w porównaniu do reszty ciała, skrzydła. Spojrzał na Loka mądrymi, żółtymi oczkami, strzygąc sterczącymi uszami.
         - Cześć – szepnął Lok, trochę zakłopotany.
*
        Profesor, garbaty, potężny mężczyzna krążył bez celu po gabinecie pełnym rupieci i gratów, co chwila potykając się o porzuconą książkę albo rozbitą kolbę z zaschniętym płynem na krawędzi. Sprawiał wrażenie, jakby niecierpliwie wyczekiwał kogoś albo czegoś. Co chwila oglądał się na drzwi w nadziei, że wreszcie się otworzą, ale pozostawały zamknięte, a na korytarzu nie słychać było kroków. Znudzony podchodził do jednej strony, przeglądał tomiki i znów odchodził, by wyjrzeć przez wypalcowane okno. Ilekroć przechodził koło zawalonego notatkami biurka, but plątał mu się w zwiniętej marynarce, która może i kiedyś była elegancka, ale z czasem stała się już tylko starą szmatą. Już miał przejrzeć notatki, gdy drzwi skrzypnęły i do środka wszedł sam Nataniel Klaus.
            Przystanął, zdziwiony widokiem gościa, ale zaraz zreflektował się i skinął mężczyźnie głową.
            Nataniel Klaus był naukowcem i jednym z najbardziej szanowanych członków Organizacji. Lubił swoją pracę i naprawdę dobrze bawił się, manipulując przy Tytanach i wymyślając coraz to nowe zaklęcia. Był kościsty, miał żółtą, niezdrową cerę. Czas pozbawił go urody, zostawiając pokraczną istotę z łysiejącą głową, pokrytą jedynie resztkami siwych, cienkich włosów. Nosił jeden okular zawieszony na złotym łańcuszku.
         - Cóż za zaszczyt, Profesorze – uśmiechnął się paskudnie, błysnął złotym, sztucznym zębem, zatrzaskując za sobą drzwi.– Proszę, usiądź -  dodał.
            Profesor spojrzał ze wstrętem na ofiarowywane mu krzesło i oblepiającą oparcie maź. Nie usiadł. Gospodarz zupełnie swobodnie przeszedł przez zagracony gabinet i rozsiadł się na starym, wypłowiałym fotelu, zrzuciwszy z podramiennika starą encyklopedię.
         - Klaus – szepnął poważnie. To był szept z gatunku tych, które – chociaż są ciche – rozbrzmiewają w głowie jak pieprzone echo i sprawiają, że nogi same się uginają. Klaus jednak nie wydawał się szczególnie przestraszony, podrapał się po łysinie na czubku głowy i słuchał uważnie. Przywykł, że Profesor zawsze mówi, jakby groził wyrokiem śmierci. – Czy wiesz, że moi ludzie nie dali rady przechwycić głupiego dziennika i znaleźć jednego dzieciaka?
         - Widocznie są idiotami – odparł Klaus, cmokając z niezadowoleniem.
            Najwyraźniej miał świadomość, że jest zbyt dobrym naukowcem, żeby można się go było pozbyć za kilka słów krytyki. Profesor spojrzał na niego ponuro, jakby się z nim zgadzał, ale nie chciał tego głośno przyznać.
            – Ale Dante Vale nie pierwszy i nie ostatni raz wykiwał tych durni – ciągnął dalej Klaus.
         - Słyszałeś już o tym – Profesor zmrużył oczy. – Potrzebuję twojego człowieka, kogoś wyszkolonego i utalentowanego, żeby wniknął do Fundacji i pozbył się tego cholernego Vale’a raz na zawsze!  Masz kogoś takiego?
         Klaus zmarszczył brwi, potarł czoło i zamyślił się głęboko. Infiltracja, co? Zadanie wymagające dobrej gry aktorskiej, stalowych nerwów, a także talentu i szybkiego podejmowania decyzji. I najważniejsze, nieangażowania się w prywatne sprawy wrogów.
         - Poczekaj, Profesorze – mruknął, ruszając do telefonu. Omal się nie przewrócił o tekturowe pudło pełne akt i teczek agentów. Ze złością odepchnął je od siebie i dopadł słuchawki, wykręcając dobrze znany numer.
         - Halo? Co znowu, Klaus?– kobiecy, zachrypnięty od papierosów głos odezwał się w słuchawce.
            Zhalia Moon była wyjątkowo sprawną, ambitną agentką. Miała wszystkie cechy, które czyniły z niej idealnego kandydata na szpiega: sprytna, szybka, a gdy trzeba bezwzględna. Na dodatek była szczerze oddana Organizacji i nie potrzebowała… pewnych zachęt jak niektórzy. Ufał jej bezgranicznie.
         - Zhalio, moja droga – tytułował ją tak odkąd przestała być dzieckiem, zupełnie jakby chciał podkreślić, że cokolwiek nie zrobi ze swoim życiem, i tak będzie zawsze na jego rozkaz. – Chyba mam dla ciebie zadanie. Od samego P r o f e s o r a – dodał, jakby na zachętę.
            W odpowiedzi usłyszał tylko pomruk ciekawości i trzask zamykanych drzwi.
            Znał dobrze swoją podwładną i wiedział, że pragnęła szansy, by się naprawdę wykazać, zabłysnąć, pokazać, jak wiele potrafi.
         - Będę za godzinę.

*

4 komentarze:

  1. Cudo. i Zhal. Zhal ty uzależniona kobieto. :D no ale Dante cię wyprostuje, zaczynam ponownie podejrzewać, że nie jest człowiekiem a nawet jak jest to ma czaru, że nawet ty się nie oprzesz. Piękne piękne opisy i takie to wciągające...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dziękuję, za bardzo mi schlebiasz ^^
      Nieeee, Dante jest człowiek, od razu mówię :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. misiu09:34

    Coś czuję, że Dante przeciągnie Zhal na swoją stronę, a ona pomorze mu w pokonaniu wroga.
    Jeśli chodzj o Loka to nadal nie jestem przekonana. Wrodzony talent to ciut zamało, aby zostać dobrym łowcą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę do przodu wyskoczyłaś, ale rzeczywiście coś takiego później się pojawi. Lok to jeszcze dzieciak, ale szlifowany talent da mu możliwość zaistnienia jako Łowca. I może brakuje mu zdolności,ale ma motywację, a to zawsze coś.
      Pozdrawiam :)

      Usuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)