4 lipca 2013

"...żeby z Tobą być" cz.3 [Ben10, Gwevin]

            Gwendolyn widziała w swoim życiu dużo dziwnych rzeczy. Dużo strasznych, obrzydliwych rzeczy. Ten film przekroczył wszystko. Kiedy siedziała, wbita w kinowy fotel, nie wiedziała, czy bardziej chce jej się śmiać czy wymiotować od nadmiaru szczątków latających po ekranie. Przeciwnik głównego bohatera, który jak dotąd pomimo kilkunastu walk, wybuchów, biegów i skoków, wciąż miał czystą, odprasowaną koszulę, właśnie spadał z kilkupiętrowego bloku, spadając na pas autostrady, a zaraz potem przejechała go rozpędzona ciężarówka. Zaraz potem główny heros poleciał ratować wybrankę swojego serca, którą porwał inny zły. Chłopcy mieli inne zdanie na temat filmu. Wyżerali cały popcorn, w jaki zaopatrzyła ich przed wejściem do kina, na przemian z chipsami, a na dodatek bardzo emocjonowali się filmem. Devlin omal nie rozlał coli, gdy heros wyskoczył z samochodu, by ochronić jakiegoś dzieciaka.
             Nagle coś ją zaniepokoiło. Nie wiedziała do końca, co a jednak poczuła nagłą obawę. Wyprostowała się i rozejrzała podejrzliwie, lustrując wzrokiem salę kinową. Większość widzów to nastolatkowie, głównie do czternastu lat. Ona i jeszcze jakiś tata zdecydowanie zawyżali średnią wiekową. Nic podejrzanego.
            Kątem oka dostrzegła coś w rogi, przy suficie.
            Nie chcąc zwrócić na siebie uwagi, znów opadła w fotelu, zniesmaczona jak wcześniej, a jednak dwa razy bardziej czujna. Nie odwracając głowy od ekranu, wpatrywała się w istotę siedzącą pod sufitem. Szybko zorientowała się, że to najpewniej arachnomałpa. Co przybysz z innej planety robił na sali kinowej?
 Przez chwilę myślała, że przesadza, przecież kosmita mógł po prostu chcieć obejrzeć film… Zaraz, mógłby założyć maskę tożsamości. Chociaż na Ziemi pojawiło się znacznie więcej kosmitów niż było jeszcze trzy lata temu to i tak w większości starali się nosić maski tożsamości, by nie przykuwać uwagi wciąż nieprzyzwyczajonego tłumu.
            Zdała sobie sprawę, że arachnoomałpa, kimkolwiek była, wpatruje się w jej bratanka. Zesztywniała. Omnitrix. Oczywiście, że Omnitrix. Wszystkim chodzi o Omnitrix.
            - Ken, słuchaj – pochyliła się nad chłopcem, nie odrywając wzroku od kosmity.
            - Nie teraz, ciociu. Zobacz! Susie właśnie przejęła kontrolę nad Werkiem i teraz on będzie chciał zabić Nicka, bo nie pamięta, że to jego kumpel, rozumiesz? – odszepnął podniecony.
            - Ken, posłuchaj mnie uważnie – spoważniała, przybierając zimny, ostry ton. Ken i Devlin spojrzeli na nią zdziwieni. – Gdyby coś się wydarzyło, a może się wydarzyć, uciekacie natychmiast i dzwonicie po Bena.
            - Co miałoby się wydarzyć? – zaniepokoił się Ken. – Jest jakiś problem?
            - Jeszcze nie wiem.
            - Jeśli zrobi się gorąco, będę walczyć – zadeklarował Ken.
            - Kenny, ja nie żartuję. Jeśli naprawdę coś się wydarzy, ja sama nie dam rady walczyć – przyznała cicho. Rana na nodze uniemożliwiała jej bieganie i skakanie, wszystkie obrażenia stale dokuczały. – Tutaj będzie potrzebny Ben.
            Widziała, że Ken patrzy na nią niepewnie, trochę przestraszony. Nawet jeśli miał na ręce Omnitrix i był synem legendarnego Bena Tennysona, to przecież nadal był tylko dzieciakiem, które potrzebowało ochrony. Podobnie Devlin.
            Film powoli się kończył, pierwsze napisy pojawiły się na ekranie. Gwendolyn wstała i popchnęła do wyjścia chłopców.
            - No ale jeszcze będą śmieszne scenki z kręcenia na końcu – zaprotestował Kenny, niechętnie opuszczając sale kinową. Wyszli razem z kilkunastoma innymi widzami na korytarz prowadzących do głównego wyjścia.
            Gwendolyn rozejrzała się niespokojnie się rozejrzała, ale arachnomałpy nigdzie nie było. Może niepotrzebnie wszczynała alarm? Przecież kosmici są wszędzie, nie ma potrzeby denerwować się o każdego, kto dziwnie spojrzy na Kena...
            - Kennecie Tennysonie! Oddaj Omintrix!
            A może jednak jest.
            Odwrócili się jak na komendę. Za nim stała ta sama arachnomałpa, którą widziała w sali kinowej. Stała na środku korytarza, wymachując złowrogo ogonem.
            - Kim jesteś?! – krzyknął Ken. Już miał uderzyć w Omnitrix, gdy Gwendolyn złapała go za rękę. – Ale ciociu...
            - Do auta, już! I dzwoń po tatę!
            Coś w jej głosie kazało mu usłuchać. Ruszył do samochodu razem z Devlinem, mijając innych ludzi, którzy czym prędzej uciekali z kina na widok obcego stwora. Gwendolyn ugięła kolana, a jej ręce zabłysły na różowo.
            - Czego chcesz? – spytała.
            - Daj mi dzieciaka, a nie będzie problemu – odparł przeciwnik krzykliwym, piskliwym głosem, przypominającym rechot żab.
            - Chyba śnisz.
            - Możemy tez powalczyć, a potem zajmę się młodym – dwie pary ramion uniosły się i opadły  geście obojętności.
            Arachnomałpa skoczyła w górę, wystrzeliwując sieć. Nim została unieruchomiona, udało jej się uskoczyć w bok. Trzy kule many poleciały w stronę kosmity, jednak ten był znacznie szybszy niż sprytniejszy niż się spodziewała i umknął. Atak pozostawił wielkie dziury w ścianach.
 Gwendolyn wykrzywiła się z obrzydzeniem. Bała się pająków, ich pajęczyn, sieci. Musiała uważać, bo jeśli zostanie złapana w te przeklęte sidła, prawdopodobnie kosmita złoży w jej głowie jaja. Pierwszym posiłkiem młodych będzie jej mózg.
            Zbudowała z many trzy wielkie ściany, które odgrodziły kosmitę od świata. Nie mógł uciec. Uderzał w nie, powodując lekkie szczeliny. Teraz miała szansę. Skoczyła, pokonując kosmiczny ból, i uderzyła w niego z całych sił.
            Potwór był ranny. Z jego futra skapywała gęsta ciecz, tworząc niewielką kałużę. Gwendolyn odetchnęła głęboko, przez te obrażenia nie była w formie i walka kosztowała ją dużo energii. Już miała się odwrócić, gdy usłyszała cichy szelest.
            Odwróciła się błyskawicznie, ale w jej stronę już leciała lepka, pajęcza sień. Nie zdążyła odskoczyć ani osłonić się energią, spodziewała się, że zaraz zostanie przygnieciona do podłogi. Z lewej nagle nadleciała gorąco kula ognia, spalająca pajęczynę.
            - Co...?
            Spojrzała w lewo. Ku jej zaskoczeniu, przed nią stał Kevin 11. Ten sam, którego poznała, będąc jeszcze dzieckiem. Zamrugała oczami, zdumiona, nie wiedząc, skąd się tu wziął. Wyglądał tak samo strasznie, jak go zapamiętała.
            - Kevin... – szepnęła słabo. – Jak ty...?
            Potwór odmienił się zupełnie nagle w dwunastoletniego chłopca. Gwendolyn cofnęła się zaskoczona. To nie Kevin, tylko Devlin. Nie wiedziała, że chłopak potrafił się zmieniać tak jak jego ojciec.
             - Nic ci nie jest, ciociu Gwen? – spytał cicho.
             - Kazałam wam iść do samochodu – powiedziała karcąco, krzyżując ręce na piersi.
             - I oczekiwałaś, że cię posłucham? – uniósł lekko brwi, uśmiechając się łobuzersko.
             - Dzięki – szepnęła, kierując się w stronę drzwi. Dogonił ją w mgnieniu oka.
*
             Gwendolyn każdej nocy tęskniła za Kevinem Levinem. Był jej pierwszą i ostatnią wielką miłością. Nie potrafiła znów kochać tak mocno, gdy się rozstali. Zbyt długo wmawiała sobie winę, powtarzała, że gdyby była czujniejsza, może nie doszłoby do tragedii.
             Dwa lata po ślubie dostała pierwszy sygnał, który zignorowała. Leżeli wtedy w blaszaku niedaleko bloku, w którym zamieszkali. Żar lał się z nieba, a w pomieszczeniu było wprost nie do zniesienia. Parno, duszno, gorąco. A jednak wcale im to nie przeszkadzało.
             Kevin grzebał przy aucie, coraz pochylając się nad otwartą maską i coś przykręcał, zmieniał, dokręcał, odkręcał, dolewał, sprawdzał. Ona drzemała na starej kanapie, mrucząc coś przez sen. Zielona krótka sukienka lepiła jej się do spoconego ciała.
             - Gwen, chciałabyś być potężna? – spytał nagle, wycierając ręce o spodnie. Wyprostował się i zatrzasnął maskę.
             - Potężna? – mruknęła, otwierając senne oczy. – Co znaczy potężna?
             Uniósł jej głowę i usiadł, pozwalając, by położyła się na jego kolanach. Pachniał benzyną, a ona zaczęła uwielbiać ten zapach, tak jak uwielbiała jego.
             - No wiesz... Mieć tyle mocy – szepnął jakimś dziwnym, pełnym pożądania tonem. Dotknął opuszkami palców blaszanej ściany garażu i wchłonął materię. Poczuła rozgrzany metal pod plecami. – Więcej niż teraz. Więcej niż kiedykolwiek wcześniej.
             - Świrujesz, co? – spytała ze śmiechem.
             - Tak. Świruję – mruknął cicho. – Świruję jak cholera.
            Już wtedy zacząć mieć obsesje na punkcie posiadania. Stale pragną więcej. Ben końca. A ona tego nie widziała, powtarzała sobie, że każdy ma prawo do dziwnych zachowań.
            Za każdym razem, gdy jej się śnił, budziła się z przygniatającym poczuciem winy. Czemu pozwoliła mu... Trzy tygodnie potem Kevin zaatakował kilkunastu obcych, wchłaniając ich energie. Nie mogła już go zatrzymać, gdy wyruszył, chcąc przejąć więcej siły.
            Podpisała papiery rozwodowe, zrywając wszelkie więzi z poszukiwanym przestępcą. Nigdy więcej się nie spotkali. A ona i tak stale tęskniła za nim, rozdrapywała rany, wyrzucała sobie wszystkie pomyłki. Słyszała, że poznał kogoś. Nie miała żalu do tej kobiety, chciała tylko, by on się wreszcie odnalazł i wrócił na właściwą drogę. Podobno i ją porzucił wraz z synem. Synem, którego rok temu przygarnął jej kuzyn, dawny przyjaciel Kevina. Z początku myślała, że, patrząc na Devlina, będzie widzieć tylko swoje pomyłki. Może nawet go znienawidzi? Będzie zazdrosna? A jednak nic takiego się nie stało. Polubiła tego dzieciaka, tak, jak lubiła Kenny’ego.
             Tego wieczoru siedziała razem z chłopcami w salonie, grali w jakąś planszówkę. Gwendolyn czuła się nagle bardzo bezpieczna i pewna, jakby była na właściwym miejscu. Nie powinna tak długo trzymać rodziny na dystans. Ken rzucił dwoma kostkami, chuchnąwszy wcześniej „na szczęście”. Ku jego rozpaczy, pionek wylądował na polu oznaczonym „czekasz trzy kolejki”. Devlin odebrał mu kostki i rzucił, licząc, że w przeciwieństwie do przyszywanego brata będzie mieć więcej szczęścia.
             Ku jej irytacji, Ben musiał akurat wyjechać. Wiedziała, że ta arachnomałpa nie przybyła na ziemię sama, by zdobyć Omnitrix. Jeśli to faktycznie zorganizowana grupa, to Kenny był w dużym niebezpieczeństwie. Wystarczy, że wyjdzie do szkoły, zostanie na chwile sam, a wtedy go otoczą. Nawet jeśli był zdolny, to brakowało mu doświadczenia i szkolenia.
             Gryzła w zamyśleniu paznokieć kciuka, zastanawiając się, czy może to przypadkiem nie jakiś dawny wróg zorganizował ten atak. Właściwie, to nie było całkiem bezpodstawne podejrzenie. Wielu wrogów, którzy rozpierzchli się po całej galaktyce, nadal żywiło urazę do Bena Tennysona za upokorzenie i często zamknięcie w więzieniu. Mogli chcieć zemścić się na jego synu, świadomi, że w tej chwili nie mieliby dużych szans z Benem.
             - Ciociu, twój ruch – Kenny wyrwał ją z zamyślenia. On, podobnie jak Devlin, nie zajmował się szczególnie sprawą ataku. Obaj chyba szybko o niej zapomnieli.
             - Jasne.
             Rzuciła kostkami. Dwie trójki. Nie miała dzisiaj szczęścia. Ruszyła się sześć pól w stronę mety. Zarówno Kenny jak i Dev byli daleka przed nią i, mimo usilnych prób wyrzucenia jakiejś szczęśliwej liczby, nie mogła ich dogonić.
             Gdyby tylko miała cokolwiek związanego z tym kosmitą, udałoby się go namierzyć. W czasie walki nawet nie przyszło jej to do głowy. A wystarczyłaby odrobina futra albo sieci. Poszukiwanie byłoby bezsensowne – arachnomałp było wiele na Ziemi, a ta była nie wyróżniała się niczym spośród swojej rasy. Nic charakterystycznego.
             Chociaż wmawiała sobie, że to losowy atak kolejnego zbira, pragnącego potęgi, cała sprawa dręczyła ją do końca dnia. Wolała nic nie mówić Julii, nie chciała martwic ulubionej bratowej. Przy kolacji była markotna i mało się odzywała, a zaraz potem szybko wymknęła się do pokoju, który przydzielił jej kuzyn.
 Małe pomieszczenie z bladoniebieskimi ścianami w pełni odpowiadało jej potrzebom. Pod ścianą stała szafa z wielkim lustrem. Wszystkie rzeczy, które jej odesłano, nie zajęli nawet połowy miejsca na półkach. Na środku stało dwuosobowe łóżko ze stosem poduszek. Pamiętał, że zawsze sypiała wysoko, wyżej, niż jej kręgosłup by sobie tego życzył. Całości dopełniał stolik pod oknem z dwoma krzesłami. Na blacie stała lampka, kwiaty i butelka wody mineralnej. Zaraz za stolikiem, w niewielkiej wnęce, kryły się drzwiczki do łazienki.
             Westchnęła ciężko i opadła na łóżko. Kto? Kto chciał mieć Omnitrix? I czemu akurat wtedy, kiedy byli we troje? Gdyby ona była oprychem, nie atakowałaby ofiary w czasie, gdy otaczają ją znajomi. Zwłaszcza, gdy wśród nich byłby ktoś taki jak ona. Wiedziała, że w środowisku hydraulicznym i nie tylko uchodzi za groźną i silną. Zaczekałaby aż ofiara będzie sama, wtedy jest przecież większa szansa na schwytanie.
             Zamyśliła się znowu.
             A może wcale nie chodziło o Kenny’ego? A sam Omnitrix też nie był elementem kluczowym? Bez zegarka siła całej trójki gwałtownie by spadła. Wtedy reszta bandziorów mogłaby się ujawnić i atakować, ale nie syna Tennysona. Tylko Devlina.
            Kevin zawsze miał niewyrównane porachunki ze środowiskiem przestępczym. Czyżby przypomnieli sobie o długach i dawnych krzywdach? Możliwe. Bardzo możliwe. Tylko dlaczego tak nagle zaczęli załatwiać dawne porachunki.
            Struchlała. Sami nie przypomnieliby sobie tak po prostu. Ktoś odświeżył im pamieć.
            A jeśli Kevin Levin wyszedł z Wielkiej Nicości?

*

4 komentarze:

  1. Anonimowy19:18

    To opowiadanie jest neprawde extra. Czekam z njecierpliwością na nn.
    Pozdrawiam cie. Obyś jeszcze długo pisała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pozytywną opinię^^ Ciesze się, że Ci się podoba.
      Nowość prawdopodobnie w sobotę, postaram się wrzucić jak najszybciej.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Zakochałam się w tym opowiadaniu, bardzo wciągające. :D Nie marnuję już więcej czasu i idę czytać dalej.

      Usuń
    3. Haaa, to pierwsze i najdłuższe opowiadanie na tym blogu <3 Zapraszam do czytania!

      Usuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)