26 lipca 2014

Łowcy cz.10: Lepszy dzień (Huntik) / Zawieszenie

            Sophie źle spała tej nocy. Wieczorem wciąż się kręciła, przewracając z boku na bok. Pościel leżała skołtuniona gdzieś w nogach łóżka, a wysłużony jasiek spadł na podłogę. Próbowała odpuścić, ale jej duma została zraniona. Gniewnie uderzyła pięścią w materac i ponownie wtuliła twarz w poduszkę. Wiedziała, że ta noc będzie bezsenna. Gdy tylko zamykała oczy, znów słyszała słowa Dantego „To samowolka! To nierozsądne!”. Z każdą minutą jej skrucha topniała i zamieniała się w piekący gniew. Urażona duma paliła jak żywy ogień. Sophie znała swoją wartość; do diaska, była  C a s t e r w i l l e m! Obudzona w środku nocy, zaspana i przestraszona, mogła recytować prawa fizyki i opisać każdą bitwę. Gdy miała kilka lat, nazwano ją cudownym dzieckiem. Rok w rok miała najlepszą średnią, nigdy poniżej pięciu.. Była diamentem, najlepszą z najlepszych...
            Zagryzła mocno wargi. Gniew zmienił się w ponurą oziębłość. Obiecała sobie, że nie odezwie się, nie będzie krzyczeć, nie poprosi go już nigdy o pomoc… Jak mógł! Sophie nie przywykła do krytyki – wychowała się wśród służby, którzy uważali ją za dziecko i d e a l n e   i nauczyła się, że może działać według samej siebie. Westchnęła i obiecała sobie, że pokaże Dantemu, kto jest najlepszym Łowcą.
            Dante spokojnie spał w drugim pokoju, pochrapując cicho, i nie mógł wiedzieć, że dziewczyna jest na niego śmiertelnie obrażona.
            - Hej…? – zza drzwi dobiegł stłumiony chłopiec głos.
            Sophie uniosła głowę zaskoczona.
            - Kto to?
            Drzwi skrzypnęły lekko i do środka wślizgnął się Lok. Miał nastroszone włosy; w półmroku nocy dostrzegła, że są mokre i błyszczące. Resztki wody spływały mu po karku i plecach. Pachniał mocnym, męskim żelem pod prysznic. Miał na sobie białą koszulkę z logiem jakiegoś irlandzkiego zespołu i rozciągnięte spodenki.
            - Mogę wejść? – zapytał nieśmiało. Na ustach błąkał mu się uśmieszek; Sophie była pewna, że chce z niej drwić i wytknąć wszystko, co zrobiła nie tak, jak życzyłby sobie tego Dante.
            - Proszę – powiedziała sucho, poprawiając chabrową koszulę. Podwinęła mankiety i zacisnęła usta w wąską linię, czekając na pierwszy atak. Tym razem nie zamierzała płakać ani się płaszczyć; tego popołudnia nauczyła się, żeby – niezależnie od wszystkiego – być twardą. Najtwardszą.
            Lok przysiadł na brzegu łóżka, przygniatając zmarnowany egzemplarz Złodzieja Pioruna.
            - Chciałeś z tobą pogadać – westchnął. – Chodzi o to, co stało się dzisiaj… No, wiesz.
            - Wiem, o co ci chodzi – ucięła zimno. Wbiła wzrok w twarz Loka i czekała.
            - Dante nie chciał sprawić ci przykrości – powiedział powoli.
            - Nie podobało mu się to, jak wzięłam sprawy w swoje ręce. Czyżby bał się, że okaże się lepszym przywódcą? – potrząsnęła głową. – Zresztą, teraz to już nieważne…
            Lok spojrzał na nią wielkimi, niebieskimi oczami i delikatnie uścisnął jej dłoń. Sophie próbowała nie zwracać uwagi na to, że jego wielkie dłonie są gorąco i spocone. Uśmiechnęła się skrępowana.
            - Sophie, Dante chciał ci pomóc, nauczyć cię czegoś. Martwił się… Bał się, że stanie ci się krzywa.
            Sophie uniosła brew.
            - Już jako pięciolatka chodziłam na…
            - Wiem! – Lok wywrócił oczami rozbawiony. – Wiem, że jesteś świetna. W sumie… jesteś najmądrzejszą i najfajniejszą dziewczyną jakąś znam… - wydusił z siebie, puszczając jej rękę. Spuścił wzrok i zarumienił lekko. Sophie uśmiechnęła się – po raz pierwszy tego wieczora – mile połechtana komplementem.
            - Szkoda, że Dante tego nie widzi.
            - Ależ widzi! Tylko teraz jesteś jego podopieczną i próbuje… próbuje być najlepszy dla nas. Może wszyscy powinniśmy dać sobie trochę czasu i… powinniśmy siebie doceniać. Wszyscy, bo przecież – no wiesz – jesteśmy drużyną, nie? Musimy trzymać się razem.
            Twarz Sophie rozpogodziła się tak ślicznie, że Lok poczuł, jak serce mu przyspiesza. Uśmiechnęła się i mrugnęła do niego, czując, że rana na jej dumie zaczyna się zasklepiać. Będzie musiała przekonać Dantego, jak wiele jest warta, wtedy zacznie ją doceniać.
            - W porządku, Lok.
            Chłopiec skinął głową i wstał, ruszając ku wyjściu.
            - Lok?
            - No? - odwrócił się i spojrzał na nią przez ramię.
            - Jesteś bystrzejszy niż wyglądasz, wiesz?
            - Dzięki, chyba – zaśmiał się i zamknął drzwi. Usłyszała jeszcze, jak głośno ziewa na korytarzu.
            Uśmiechnęła się do sufitu i opadła na łóżku, czując się lżejsza i wolniejsza.
*
            To będzie dobry dzień.
            Dante wiedział to już w chwili, gdy obudził się w ciepłym, rozgrzanym pokoju. Słońce przygrzewało, ale już nie tak mocno, jak poprzedniego dnia. Lekki wiatr potrząsał liśćmi lipy rosnącej przy jego ognie, zaraz na skraju lasu. Przeciągnął się, wdychając nosem suche, letnie powietrze. Miał dobry humor i czuł, że dziś będzie mógł naprawić całe zamieszanie dnia poprzedniego. Przeszła mu nawet złość na Sophie i jej „przejmowanie inicjatywy”.
            Telefon rozdzwonił się, wybudzając go ze słodkiego poczucia „mogę wszystko”.
            - Tia…?
            - Coś ci nie poszło na misji, prawda? – odpowiedział mu czarujący, kobiecy głos. Był zachrypnięty, ale tak hipnotyzujący i tajemniczy, że aż wstrzymał oddech i usiadł na łóżku, próbując sobie przypomnieć, gdzie ją wcześniej słyszał.
            - Kto dzwoni? – spytał, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, jak idiotycznie musiał brzmieć. Omal nie palnął się w czoło, ale pani po drugiej stronie zdawała się nie być urażona. Usłyszał jedynie wypuszczane ze świstem powietrze, jakby stłumione westchnienie pełne rozbawienia.
            - Możesz mnie nie pamiętać… Zhalia. Zhalia Moon.
            Podświadomie wyprostował się i wciągnął brzuch.
            - Pamiętam, oczywiście, że pamiętam – odparł, zastanawiając się, skąd – u diabła – ma jego numer. Nie śmiał zapytać i postanowił uważać, że baza danych Fundacji po raz kolejny  okazała się być słabo zabezpieczona. – W czym mogę pomóc, Zhalio?
            Po drugiej stronie ponownie rozległo się głębokie westchnienie.
            - To ja mogę pomóc tobie.
            Dante uniósł brwi. Zaczyna się robić interesująco.
            - Misja zawalana, prawda? – rzuciła. Chciał zaprzeczyć i sprostować, powiedzieć, że młodzież ma prawo do drobnych błędów, ale Zhalia nie potrzebowała odpowiedzi, od razu mówiła dalej: - Zdarza się. Nawet tym, podobno, najlepszym.
            Zmarszczył brwi. Definitywnie nie lubił tego „podobno”.
            - A mógłbyś odzyskać tego Tytana – zawiesiła głos i czekała.
            - Pytanie: jak?
            - Konkretny, podoba mi się – odetchnęła głęboko. – No cóż, tak się składa, że dokładnie wiem, w którym hotelu Garnitury czekają na dalsze rozkazy. I chyba maja coś, co powinno być w twojej drużynie.
            Dante był coraz bardziej zaintrygowany. Zhalia Moon, będąc wciąż nową agentką, miała zaskakująco dużo informacji. Nie był jeszcze pewien, czy powinien jej ufać. Mimo wszystkich podejrzeń, rozmawianie z nią – pełne rozbawionych westchnień, które nigdy nie zamieniały się w prawdziwy, szczery śmiech – sprawiało mu przyjemność.
            - Jaki masz interes w pomaganiu mi? – spytał ostrożnie.
            - Jakaś wzmianka o mnie w raporcie dla Fundacji? Jestem nowa, Dante, potrzebuję podbudowania autorytetu – wyjaśniła lekkim tonem, jakby było to najoczywistszą sprawą świata.
            - Czyli to umowa biznesowa? – podsumował, nie bardzo wiedząc, co czuje. Z jednej strony uspokoił się, przekonany, że w propozycji nie ma żadnego haczyka, a z drugiej… żałował, że chciała t y l k o tego.
            - Można to tak nazwać – głos w słuchawce stał się zniecierpliwiony i Dante zrozumiał, że rozmowa już się przeciągnęła. Szybko zrozumiał, że jego nowa znajoma jest nadzwyczaj rzeczową osobą, która nie zamierzam tracić swojego cennego czasu. – Umowa?
            - Jak najbardziej.
            - Doskonale. Wyślę ci namiary hotelu i godzinę, spotkamy się na miejscu – wyrecytowała, a już po chwili usłyszał piknięcie zakończonej rozmowy. Siedział jeszcze chwile bez ruchu, trzymając słuchawkę w dłoni. Z zamyślenia wyrwał go dopiero sygnał przychodzącej wiadomości.
*
            Zhalia uśmiechnęła się i zarzuciła nogę no nogę, jednocześnie zgniatając niedopałek w ceramicznej popielniczce. Kiedy dowiedziała się, że jej nowym zadaniem ma być infiltracja Fundacji Huntik, była niechętna i zirytowana. Zadanie wydawało jej się obrzydliwie nudne. Wszystko stało się dużo bardziej interesująco, gdy przyszła wiadomość o celu misji.
            Dante Vale.
            Zhalia nigdy nie interesowała się agentami Fundacji, ale jeśli jakieś nazwisko wiecznie przewijało się w raportach, to było to właśnie „Vale”. Jej mentor – stary, wredny Klaus – zwykł mawiać, że gdyby chciał werbować ludzi w Fundacji, błagałby Carlę Vale na kolanach, by do niego dołączyła. Zhalia zastanawiała się, czy opowieści o jej przygodach  nie były przypadkiem legendami.
            „Wyjątkowo utalentowana” – napisał o niej Klaus wiele lat wcześniej w raporcie z misji. Tekst dotyczył misji sprzed prawie dwudziestu pięciu lat, ale Zhalia podejrzewała, że wiek nie uczynił poczciwej babci robiącej na drutach z niebezpiecznego Łowcy. Liczyła, że kiedyś dostanie szansę poznania jej i… pokonania?
            W duchu liczyła też, że Dante Vale okaże się godzien swojego nazwiska. Był jednym z najwybitniejszych Łowców w szeregach Fundacji, a także jedną z największych obsesji tego próżnego idioty – DeFoe. Ten zarzekał się, że go złapie więcej razy niż Zhalia potrafiła zliczyć. Wszystko kończyła się na tępych obietnicach.
            - Zobaczysz, Moon! Dopadnę tego drania – słyszała, gdy wracał z kolejnej próby. Za każdym razem wymieniał szkiełka w małym, okrągłych okularkach, które zawsze pękały w czasie starć.
            - Nie wątpię, DeFoe, nie wątpię.
            Zhalia szczerze go nie cierpiała. Był wiecznie rozkojarzony i rozdrażniony, rzadko wywiązywał się z obowiązków i nieustannie próbował imponować wyżej postawionym. Prowadził swoje gierki i intrygi, dbając o swoje stanowisko za wszelką cenę. Mimo, że była znacznie zaradniejsza i sprytniejsza od niego, to właśnie DeFoe dostawał więcej zadań.
            Jednak teraz to ona otrzymałą ciekawe zadanie, w którym mogła się wykazać. Dopiła gorzką herbatę, starając się ukryć satysfakcję.
            Należała do Organizacji od zawsze. Odkąd pamiętała – odkąd c h ci a ł a pamiętać, dzieciństwo wyrzuciła z głowy i nawet nie próbowała sobie przypominać, jak śmierdzi ulica – była jej członkiem i wychowanką starego naukowca, Klausa. I mimo kilkunastu lat ciężkiej pracy i wspinania się po szczeblach kariery, większość traktowało ją jak zwyczajnego rekruta. Zhalia od zawsze pragnęła przynależenia, bycia częścią grupy, stawania na czele, a przede wszystkim: żądała szacunku do siebie.
            Jeśli chciała zdobyć prawdziwy autorytet w Organizacji, musiała usunąć Dantego Vale i wyniszczyć Fundację Huntik od środka. A poza tym… zapowiadała się zabawna misja. Cel wydawał się inteligentny i szarmancki. Zhalia wyśmiała sama siebie za taką myśl i spojrzała na zegarek. Za dziesięć dziewiąta.
            Wstała z fotela i zostawiła na kawiarnianym stoliku zmięty banknot. Pusty portfel przypomniał jej, jak bardzo potrzebuje awansu.
*
            - Nie podoba mi się to, Dante – stwierdziła Sophie, marszcząc nos. Przez noc gniew przeszedł jej całkowicie i znów miała dobry humor. Zapomniała o wczorajszej porażce i była gotowa do działania. Ani Dante, ani Lok nie wracali do tematu, a sprawa wydawała się być zakończona. – Ta kobieta jest jakaś… Denerwuje mnie.
            Dante zachichotał, nakładając sobie na talerz więcej twarożku. Ich gospodyni, emerytowana Łowczyni Polina, gotowała cudownie. Uwielbiał jej naleśniki i bułki z dżemem, ciasta i konfitury, zupy i kompoty – wszystko pochłaniał w ogromnych ilościach.
            - Zhalia jest świetnie wyszkolona i utalentowana – odparł.
            - Zresztą, już kiedyś nam pomogła – wtrącił się Lok, zapijając potężny gryz łykiem gorącej herbaty. Huśtał się na krześle odkąd zaczęli jeść śniadanie i Dante zakładał się sam ze sobą, ile czasu minie, zanim chłopak runie na podłogę. Lok uśmiechnął się i wytarł twarz wierzchem dłoni, sięgając po kolejną bułkę. – To ona wyciągnęła Dantego, jak się topił.
            - Nie topiłem się – pokręcił głową z irytacją. Zaczynało go drażnić wypominanie tamtego błędu. – Sam bym sobie poradził. Ale Lok ma rację: Zhalia już raz wyciągnęła do nas rękę. Wszyscy skorzystamy na wspólnej pracy.
            Sophie jeszcze bardziej się skrzywiła.
            - Właśnie! Jej chodzi tylko o własny zysk.
            Dante stłumił westchnienie. Miał dziwne wrażenie, że gdyby Zhalia zaoferowała się zupełnie bezinteresownie, Sophie byłaby równie niechętna i przeciwna pracowaniu razem. Wiedział, że będzie musiał jakoś przebrnąć przez jej humory. Po raz pierwszy pojął sens słów matki: Jedna baba w drużynie, nie więcej, bo będziesz miał sajgon.
            - Ale zależy nam na tym Tytanie, rozumiesz, Sophie?
            Dziewczyna przewróciła oczami i skinęła głową, z wielką łaską godząc się na współpracę.
            - Niech już będzie!
            Dante odetchnął z ulgą i sięgnął po swój wysłużony holotom, odblokowując mapy. Zignorował migające wiadomości od matki i komunikaty od Fundacji. Nie zamierzał przekonywać nikogo, że nie splamił swojego nazwiska – a Carla Vale była wyjątkowo drażliwa na tym punkcie – ani tłumaczyć, czemu w jego misji prawie wszystko poszło nie tak.
            Zlokalizował hotel, którego namiary wysłała ma Zhalia. Niewielki, biały sześcian z małymi balkonami, przeznaczonymi po jednym dla każdego apartamentu, wyjątkowy prosty i przeciętny, zapewne z nienajlepszymi warunkami. Obrócił widok i zauważył niewielki basen, w którym było więcej liści niż wody.
            - To nasz dzisiejszy cel, drużyno Huntik – stwierdził. – Za godzinę wyjeżdżamy.

*
            Bus Fundacji Huntik zajechał na hotelowy parking kilkanaście minut przed czasem. Dante zaparkował i przelotnie zerknął w boczne lusterko, upewniając się, czy resztki dżemu nie zostały mu na ustach. Przez lata nauczył się, że los jest złośliwy i takie wpadki zdarzają się za każdym razem, gdy zbliża się spotkanie z kimś takim jak Zhalia Moon. Wydawało mu się, że wygląda dobrze, tak, jak powinien wyglądać mężczyzna przed pierwszą wizytą u świeżo poznanej kobiety.
            W busie przez całą drogę panowała męcząca cisza. Mógłby przysiąc, że w duchu Sophie skrytykowała pomysł współpracy na każdy możliwy sposób. Lok zrezygnował z prób rozmowy i zamyślił się głęboko. Dante był niemal pewien, że wspominał ojca. Eathon Lambert zniknął zupełnie nagle, zostawiając żonę i dwoje małych dzieci. Największym napędem na drodze Łowcy było dla Loka odnalezienie ojca – Dante rozgryzł to od razu, chociaż Lok rzadko mówił o tacie.
            Lok siedział obok Sophie; oparł łokieć o drzwiczki i patrzył za okno dużymi, niebieskimi oczami. Twarz miał spokojną i trochę smutną, ale Dante nie pytał, czy wszystko w porządku. Wierzył, że Lok powiedziałby, gdyby coś leżało mu na sercu, a teraz jego złym samopoczuciem obciążył zmęczenie.
            Chłopak miał na sobie wyciągniętą żółta koszulkę z granatowym nadrukiem w kształcie kotwicy i dżinsowe spodenki do kolan. Z kieszeni wystawał mu brązowy sznureczek. Dante był pewien, że to Tytan – największy atut Loka w walce.
            Sophie siedziała wyprostowana przy nim, wertując jakiś przewodnik albo książkę. Czasami Dante szczerze ją podziwiał; nie pamiętał, żeby w jej wieku miał chęci, by spędzać każdą wolną godzinę na studiowaniu. Razem z najlepszym kumplem – Lorcanem – woleli włóczyć się po okolicach. Sophie była inna – poważniejsza, doroślejsza, bardziej opanowana. Podwinęła rękawy fioletowego żakietu i siedziała bez ruchu przez całą podróż, pochłonięta lekturę i wymyślaniem miliona powodów, dla których przyjmowanie pomocy od Zhalii było złym pomysłem.
            - I jesteśmy – Dante przerwał wreszcie milczenie, lustrując obszar wokół hotelu. Musiał znać okolice, żeby w walc móc wykorzystać teren na swoją korzyść.
            - To chyba Zhalia – Lok wychylił się i wskazał palcem na zacieniony bar tuż przy hotelu.
            Dante zerknął w tamtą stronę. Na wysokim, barowym stołku siedziała opalona kobieta w zielonych szortach i luźnej, białej koszuli. Czarne włosy luźno opadały jej na ramiona; twarz zasłoniła wielkimi, muchowymi okularami przeciwsłonecznymi. Nigdy nie sądził, że można wyglądać tak elegancko w zwyczajnych spodenkach.
            - Tak, to Zhalia.
            - No to na co czekamy? – Sophie otworzyła drzwiczki i wyskoczyła z samochodu. – Miejmy to już za sobą.
            Zhalia Moon musiała usłyszeć ich kroki. Gdy się zbliżyli, uniosła głowę i skinęła głową na przywitanie. Zerknęła na nich zza grubych szkieł okularów; Dante był pewien, że to spojrzenie było wyłącznie dla niego.
            - Jesteście.
            - Kultura nakazywałaby się najpierw przywitać – wypaliła Sophie, zajmując miejsce obok.
            Zhalia uniosła brwi, ale zignorowała uwagę.
            - Agenci Organizacji siedzą dziesięć metrów za wami, po lewej, trzeci stolik – wyjaśniła, dokańczając mrożoną kawę. – Strzelam, że Tytan jest w ich pokoju. Numer dwadzieścia trzy. Recepcjonistka przekupny, na pewno chętnie udostępni dodatkowy kluczyk za opłatą.
            - Nieźle się przygotowałaś – Lok uśmiechnął się z podziwem.
            - Jestem profesjonalistką – odpowiedziała poważnie. – Pytanie tylko: co teraz robimy?
_______________________________________
Znowu znikam z internetu :) Tym razem na dwa tygodnie. Wyjeżdżam nad morze, do Łeby. Już się nie mogę doczekać <3 Kocham Gdańsk, kocham Bałtyk, kocham nasze plaże. W każdym razie, z tego powodu zawieszam bloga na czas 27 lipca - 10 sierpnia. Jak lecą wakacje? U mnie super! Żeby się nigdy nie kończyły...

6 komentarzy:

  1. ZHALIA. ZHALIA ZHALIA. :) Kocham. Soph jak zwyjkle panna doskonała. Danteś już zainteresowany. Mrrrr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od teraz Zhalia będzie pojawiać się w niemal każdym kolejnym rozdziale :)
      Dziękuję za komentarz :* Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Anonimowy18:51

    Świetnie jak zawsze :D Mam nadzieje że nie długo rodziały bedą pojawiały się częściej. To najlepsze opowiadanie o Huntiku jakie czytałam i pewnie jedno z najlepszych jakie w życiu czytałam :D Czekam na kolejny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę starała się pisać tak często, jak będę mogła. Do końca wakacji postaram się opublikować prawdopodobnie po dwa rozdziały opowiadań o Gwiezdnych Wojnach, Avatarze i właśnie o Huntiku :)
      Dziękuję Ci za tak ciepłe słowa, nie masz pojęcia, jak się cieszę :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Anonimowy13:22

    No nieźle! Sophie czyta "Złodzieja Pioruna", Zhalia pali, Dante łamie przepisy drogowe, Lok jest "bystrzejszy niż wygląda" i NARESZCIE mają codziennie inne ubrania. Zawsze mnie trochę dziwiło w Huntiku, czemu ciągle chodzą w tych samych.
    W życiu nie widziałam, żeby ktoś tak urzeczywistnił postacie z jakiejś kreskówki. Jednocześnie nie potrafię pohamować zazdrości i nie mogę się doczekać, co będzie dalej... Nie, jednak bardziej to drugie.
    Mam nadzieje, że Burza też będzie kontynuowana (możliwe, że przegapiłam jakieś informacje, że tak nie będzie, nie jestem mówiąc szczerze pewna)
    Rozdział jest świetny, co niespecjalnie mnie dziwi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W żadnej kreskówce nie zmieniają ubrań :D Wyjątkiem chyba były WITCH, bo tam dziewczyny miały ciuchów a ciuchów.
      Dziękuję Ci za pozytywną opinię. Jestem zaskoczona, bo wiem, ile jeszcze się muszę nauczyć, ale bardzo, bardzo sie cieszę. Dziękuję.
      Będzie! Burza doczeka się co najmniej dziesięciu rozdziałów :) Zamierzam dokończyć wszystkie opowiadania rozpoczęte na tym blogu.
      Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję.

      Usuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)