19 września 2013

"...żeby z Tobą być" cz.9 (Ben10, Gwevin]

         Kevin Levin usłyszał kroki skradającego się człowieka, gdy ten był zaledwie kilka metrów koło niego. Był pewien, że to znowu ta przeklęta Czarodziejka – niech ją diabli porwą! – wróciła i znów chce go upokorzyć, jakby nie wystarczyło, że błyskawicznie pokonała go w starcie jeden na jeden. Gdzieś w sercu tliła się nadzieja, że to tylko jakiś ćpun albo zagubiony przechodzień. Spróbował się podnieść, tylko sprawdzić, czy zagrożenie jest realne; pokonując ból wsparł się na rękach i uniósł się lekko, rozglądając po dworcu. Postać stała w cieniu, nie zdążył nawet jej się przyjrzeć, gdy znów opadł ciężko.
         Teraz nabrał już pewności, że to Czarodziejka. Każdy inny, widząc skonanego człowieka przy ścianie, oddaliłby się czym prędzej albo wezwałby pomoc czy lekarzy. Z całą pewnością napawała się teraz własnych sukcesem, delektując się jego upokorzeniem. Może obmyślała, czy pozostawić go tutaj czy może zakończyć jego nędzny żywot.
         Chyba wybrała drugą opcję, bo usłyszał ciche, jakby nieśmiałe kroki. Przybliżyła się metr, może dwa i znów zatrzymała. Słyszał jej ciężki, urywany oddech, zupełnie jakby była przestraszona. Chyba że dyszała z rozkoszy, ogłupiona triumfem nad dawnym wrogiem.
         Usłyszał jeszcze skwierczenie, zupełnie jakby jakieś kable były naderwane albo coś źle stykało. Kątem oka zauważył błyskające złącze wystające z dziury w ścianie. To była jego szansa! Nawet jeśli dawno temu obiecał sobie, że nie będzie więcej pobierał surowej energii, tak niebezpiecznej, narkotycznej dla osmozjan, teraz nie miał wyjścia.
         Wyciągnął rękę i pochłonął całą energię. Nie obchodziło go, czemu nie odłączona zasilania na starym, nieużywanym dworcu, potrzebował tylko tej siły. Natychmiast poczuł nieogarniętą siłę, był mocny jak nikt, niczym superbohater. W każdej jego żyle krążyła paląca krew moc. Serce wybijało nierówny, gwałtowny, wręcz dziki rytm. Nawet jeśli atakowanie z zaskoczenia było nie fair, musiał się na niej odegrać. I dowiedzieć się, gdzie do cholery jest Devlin.
         Z całej siły uderzył w śliską podłogę. Energia z hukiem rozwaliła płyty, a wszystkie odłamki – duże, wielkie, małe – pokierował na Czarodziejkę. Nie spodziewała się ataku, pewnie myślała, że jest prawie martwy, usłyszał tylko krzyk pełen zaskoczenia, może strachu, który przerodził się w pisk bólu. Tylko że... Nie brzmiał jak Czarodziejka.
         - Gwen! – usłyszał gdzieś niedaleko znajomy wrzask. Czy to nie był głos Bena Tennysona? I dlaczego wzywał Gwen? Znów spróbował się podnieść, by sprawdzić, czego dokonał, a jednak coś uderzyło go z całej siły. Zanim zdążył zrozumieć, mroczki zatańczyły mu przed oczami, świat zawirował. Padł pozbawiony wszelkiej świadomości.
*
         Ben Tennyson dopadł kuzynki w mgnieniu oka. Wiedział, że cios, który zadał Kevinowi powinien ogłuszyć go przynajmniej na kilkanaście minut. Gwen wydawała się odrobinę zamroczona, spojrzała na niego zdziwiona, mrugając szybko, rozdziawiła usta i cicho westchnęła, dotykając obolałego przedramienia.
         - Kevin, tu jest, tutaj – wydyszała, podnosząc się niezgrabnie. – Jezus Maria! Ben! Co mu się stało!? – wykrzyknęła ze złością, widząc mężczyznę w jeszcze gorszym stanie niż poprzednio.
         - Pieprzony drań cię zaatakował! Miałem go tak zostawić! Gwen, do cholery, to jest nieobliczalny facet! Jak go zobaczyłaś, powinnaś była mnie wezwać! Wsadzimy go do nicości!
         - Nie, Ben, nie, on by mnie nie zaatakował! – westchnęła Gwendolyn, demonstracyjnie załamując ręce. – Wiem to na pewno! Pewnie myślał, że to ktoś inny. Nie wzywaj hydraulików, proszę, daj mu się obudzić, wyjaśni! Może wie, gdzie jest Devlin! – mówiła z mocą, przekonana o własnej racji. Zielone, kosmiczne oczy błyszczały błagalnie, prawie że rozpaczliwie.
         Ben zacisnął wargi. Nie łatwo obdarzał zaufaniem drugi raz. A Kevin Levin, jego dawny przyjaciel, zawiódł je zdecydowanie za dużo razy. Zdrajca, niegodziwiec, drań, nędznik. Najbardziej pogardzał nim za złamane serce Gwendolyn. Była niemal siostrą, odwieczną towarzyszką, przyjaciółką, rodziną. Mimo, że miał ochotę zamknąć go w więzieniu na długie lata, nawet do końca jego marnego żywota, to wciąż był jego przyjacielem, nieważne jak bardzo wzbraniał się przed dawnymi niemal braterskimi uczuciami. Może właśnie dlatego uległ teraz jej prośbą, wbrew nienawiści, która wypalała go od środka.
         - Zaniesiemy go do samochodu – zdecydował.
         Nie rozumiał, dlaczego była taka naiwna. Gwendolyn, już nie Gwen, a doświadczona przez życie Gwendolyn, była tak zaślepiona dawnym uczuciem, które – tego był pewien – mimo upływu lat, mimo krzywd, mimo przeżyć, nie minęło i wciąż żyło w jej sercu. Gdyby on poznał kobietę, tak podłą, pozbawioną skrupułów, z bardzo giętkim kręgosłupem moralnym, jak Kevin, nie zniósłby jej, porzucił, pozwolił namiętności odejść, zapomniał o błędzie.
         Nawet nie próbował być delikatny. Szarpnął Kevina za ramię i z pomocą Gwendolyn zaciągnął go do samochodu. Bezwładne nogi przestępcy uderzały o stopnie schodów, gdy dźwigali go na górę, Był wściekły, właściwie na zapas. Pojawienie się Kevina zawsze oznaczało kłopoty. Zawsze! Jeśli znów podejmą z nim jakąkolwiek współpracę, siłą rzeczy wplączą się w szemrane środowisko, pełne istot, z którymi nie chciał mieć nic do czynienia. Nie zamierzał dopuścić, by Gwendolyn znów została ze złamanym sercem, jeśli w ogóle zrosło się przez te lata.
         - Czy to jest...? – Ken aż zamówił na widok nieprzytomnego mężczyzny. Minął prawie rok odkąd ostatnim razem widział tą pociągłą, surową twarz przysłoniętą czarnymi włosami. Nie wiedział, że Kevin Levin jest na wolności.
         - Nie wnikaj – odparł Ben, rzucając Kevina na tylne siedzenie. – Daj mi kajdanki siłowe z bagażnika.
         - Ale...
         - Nie dyskutuj – uciął Ben, poprawiając ciało Kevina na siedzenie do pozycji mniej więcej siedzącej. Głowa bezwładnie zwisała mu nad klatką, z rozchylonych warg wydobył się cichy, chrapliwy oddech. Ken niechętnie otworzył klapę i rzucił ojcu dwie, bladoniebieskie obręcze połączone ze sobą, mrucząc pod nosem coś o braku zaufania i odrzucaniu pomocnej dłoni.
         Gwendolyn usiadła obok Kevina, wbrew wszelkiemu rozsądkowi. Gdzie się podziała Gwendolyn, rozważna, chłodna, wyrachowana, surowa, która w takiej sytuacji spokojnie odczekałaby na przebudzenie grzesznika, wysłuchała jego zeznań i odesłała przed wymiar sprawiedliwości? Zdała sobie sprawę, że gdzieś w głębi serca przebudziła się w niej Gwen, zakochana, oddana, idealistka, przepełniona miłością do całego świata.
         Kochała Kevina Levina miłością straszną. Wykańczającą. Nie zakazaną, bo przecież byli dla siebie stworzeni, ale skazującą ich oboje na męki. Ich drogi nie miały się ze sobą przeplatać, krzyżowały się czasem i właśnie te więzy były tak pełne słodyczy, ale zawsze kończyły się rozpaczą. Chciała prostej drogi. Bez wzlotów i upadków. Nawet jeśli miałaby już nigdy nie kochać, nie chciała znów cierpieć.
         - Jestem taka głupia – szepnęła ckliwie, obserwując twarz Kevina. Wyglądał jakby spał. Snem złym, nieprzyjemnym, z którego bardzo chciał się obudzić. Ciemne, krzaczaste brwi pozostawały zmarszczone, tworząc na czole kilka zmarszczek wynikających bardziej z życiowych przykrości niż z rzeczywistego wieku.
         - Kiedy ty w końcu zmądrzejesz – westchnął Ben, zakładając na nadgarstki Kevina grube obręcze.
         Nie odpowiedziała, nie potrafiła znaleźć słów, by opisać, co właśnie przeżywała. Z jednej strony odżyła w niej zagojona już rana, znów się otworzyła i uwierała. Nie cierpiała go za wszystkie krzywd, za zdrady, za opuszczenie tych, którzy byli mu jedynymi przychylnymi osobami. A z drugiej czuła jakby się w nim na nowo zakochała, choć było to przecież obłędnie niepoprawne. Nie była już nastolatką, była kobietą po przejściach, która nie powinna tak łatwo ponosić się emocjom!
         Kevin westchnął ciężko, otworzył na chwile oczy, tylko po to, by zaraz znów je zamknąć. Wyprostował się i spróbował szarpnąć dłońmi. Ucisk kajdanek siłowych natychmiast go otrzeźwił, napiął mięśnie, twarz mu pociemniała z gniewu, rozejrzał się po samochodzie, próbując zrozumieć, gdzie właściwie jest.
         - Kevin, spokojnie – zaczęła Gwendolyn. Nie spodziewała się, że jej głos zabrzmi tak słabo.
         Spojrzał na nią zdumiony. Była pewna, że w pierwszej chwili jej nie poznał albo nie mógł uwierzyć, że to ona. Bo przecież wcale nie wyglądała jak Gwen, którą zostawił dawno temu. Schudła, zbrzydła, wyraźnie się postarzała.
         - Jak? – szepnął tylko cicho.
         Ani on, ani Gwen nie rozumieli, co właściwie czują. Żal, bezgraniczny żal, o wszystkie krzywdy, jakie sobie wyrządzili. Niechęć za wszystkie złośliwości, które sobie powiedzieli. Tęsknota, trawiąca ich serca przez te wszystkie lata. Żądanie wyjaśnień, dlaczego, dlaczego zrobiłeś, dlaczego zrobiłaś to wszystko. Czemu nie możemy żyć jak normalni bliscy sobie ludzie?
         - Chciałbym wiedzieć, jak uciekłeś i co tam robiłeś – przerwał Ben, odwracając się z przedniego siedzenia w stronę z Kevina. Ken pozostał na dworze, z pewnością na polecenie ojca, który nie chciał, by syn słuchał o skomplikowanej przeszłości. Całe dawne zamieszanie z Kevinem, które zaczęło się jeszcze gdy mieli po szesnaście lat, nie powinno dojść do uszu dzieciaków.
         - Devlin! – sapnął Kevin, któremu powoli powracały wspomnienia przed zamroczeniem. – Muszę go ratować, zdejmij mi te pieprzone kajdanki, Tennyson.
         - Devlinem zajmiemy się my, a ty wrócisz, gdzie twoje miejsce, Levin, do pierdla.
         - To jest mój syn – oczy Kevina ciskały błyskawice.
         - Tak? Czekaj, a kto zajmował się nim ostatnimi czasy? O to pamiętam, ja!
         - Nie prosiłem cię o nic!
         - Jesteś beznadziejnym ojcem, więc nie próbuj nagle grać troskliwego tatusia.
         - Co ty możesz wiedzieć!
         - Już, hej, chłopaki, już! Dość – Gwen westchnęła ciężko, dotknęła pojednawczo ramienia Bena i położyła dłoń na udzie Kevina. Znów musiała przyjąć rolę tej, która ich pilnuje przed skoczeniem sobie do gardeł. Obaj impulsywni, bezmyślni, przechowywali dawne urazy, które teraz wybuchały z jeszcze większa mocą. – Zanim się pobijecie, może znajdziemy Devlina, bo to jest teraz nasz priorytet!
         - Czarodziejka – powiedział wreszcie Kevin po chwili napiętej ciszy. – Walczyłem z nią, ale suka mnie pokonała i go gdzieś zabrała, nie wiem tylko po co.
         Gwendolyn spojrzała na Bena porozumiewawczo. Miała wtedy rację! Po ataku arachnomałp, którymi ktoś sterował (kto, tego nadal nie wiedzieli, mogli tylko snuć domysły), zbadała portale, były takie znajome. Podejrzewała wtedy, że to Czarodziejka je stworzyła, widocznie miała rację! A to tylko potwierdzało tezę, że dawni wrogowie byli w zmowie; Czarodziejka współpracowała z Ragnarokiem i oboje szukali zemsty na Kevinie i nie tylko. Ben zrozumiał jej przekaz bez trudu, skinął lekko głową, sygnalizując, że myśli o tym samym.
         - Wiecie coś, prawda? – Kevin zmrużył oczy, patrząc to na Gwendolyn, to na Bena. Pierwsza milczała, nie bardzo wiedząc, jak powiedzieć, że największy wróg Kevina przeżył zemstę za śmierć ojca i teraz chce się odegrać. Bała się reakcji Kevina, doskonale znała jego porywczość, nie chciała, by wpakował się w coś głupiego. Ben najwyraźniej nie podzielał jej obaw.
         - Najwyraźniej Ragnarok i Czarodziejka zawiązali sojusz, by się na tobie zemścić.
         - Ten Ragnarok?
         Gwendolyn bez trudu zauważyła odżywająca w Kevinie nienawiść. Czarne oczy zabłysły pogardą i wstrętem, pięści zacisnął tak mocno, że kłykcie nabrały trupiej bladości, a usta zamknęły się w wąską, beznamiętną linię. Była pewna, że jeśli Ragnarok spotka jeszcze raz Kevina to nie wyjdzie z tego żywy, tym razem na pewno nie miał szans się pozbierać.
         - Zabiję skurwysyna – wysyczał bardziej do siebie niż do któregoś z Tennysonów.
         - Gdzie mogą być...? – Ben westchnął ciężko, drapiąc się po głowie. – Jakieś pomysły?
         - A może Legerdomena...? Przecież Czarodziejka jest tam panią... – zasugerowała Gwendolyn. - Ma tam ogromną władzę i przewagę, jest bezpieczna dzięki zabezpieczeniom...
         - Jak się tam do cholery dostać? – jęknął Kevin. – Przecież ta wariatka na pewno nie wpuści nas ot tak i nie zaprosi na kawę.
         - Damy radę... Jak za dawnych lat? – spytał cicho Ben, nie patrząc na żadne z dawnych przyjaciół. Wzrok miał wbity w ciemne, nocne niebo. Zbliżał się świt, a jednak chmury zasłoniły słońce i ani jeden promień nie polizał spowitej snem okolicy. Zanosiło się na deszcz. – Ten ostatni raz?
         - Jak za dawnych lat – szepnęła Gwen, uśmiechając się gorzko.
         - Jak za dawnych lat – powtórzył Kevin melancholijnie. Zanim ruszyli, Ben, po raz kolejny przeklinając własną ufność, zdjął Kevinowi kajdanki i spojrzał na niego jak na przyjaciela.

         Ken dziwnie patrzył na wszystkich, gdy wreszcie Ben pozwolił mu wsiąść do samochodu. Kręcił się na przednim siedzeniu, zerkał na Kevina Levina, nie rozumiejąc, czemu tak groźny przestępca nie jest zakuty i związany, dziwił się, czemu ciotka Gwendolyn siedzi skulona, jakby skrępowana, wpatrzona w krajobraz za oknem, a ojciec pozwala, żeby bandyta pozostawał na wolności. Nie śmiał o nic zapytać.
         Gwendolyn nie potrafiła nawet patrzeć na Kevina. Miała wrażenie, że mimo całej gamy uczuć, które w niej płonęły, od nienawiści na dzikiej namiętności kończąc, tak bardzo się od siebie oddalili. Czy w ogóle łączyło ich coś jeszcze?


2 komentarze:

  1. misiu23:18

    Przykro mi, ale krytyki nie będzie. Mnie osobiście się podobało :-) Mam nadzieję, że załatwią czarodziejkę i znów zostaną przyjaciółmi. Może nawet Gwen znów zostanie żoną Kevina, oraz macochą jego syna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś pięknego, to opowiadanie...

    OdpowiedzUsuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)