24 września 2013

"...żeby z Tobą być" cz.10 (Ben10, Gwevin]

         Pięćdziesiąt trzy metry od miasta Bellwood, zaraz na skraju niewielkiego lasu, dwie minuty drogi od drogi szybkiego ruchu, pojawiły się wielkie, kilkumetrowe wrota. Jeszcze o czwartej nikt o żadnych drzwiach nie wiedział, nikomu nie przyszło do głowy, że ktoś mógł w ogóle stawiać wejście prowadzące donikąd w tak niedogodnym miejscu, rzadko odwiedzanym przez ludzi. A jednak zagubiony spacerowicz o czwartej trzydzieści zaalarmował główny posterunek policji o wrotach znalezionych przez jego psa, który szukał miejsca do oznaczenia terenu.
         Pomieszało mu się w głowie, pomyślał policjant, a jednak wysłał radiowozem dwóch oficerów, ostrzegając, by byli przygotowani na majaczącego dziwaka. Na miejscu okazało się, że informator jest zupełnie zdrów psychicznie i fizycznie, a wrota nie są wcale wytworem jego poronionej wyobraźni, są rzeczywiste, namacalne, a jednocześnie niewyjaśnione i niepokojące.
         Media w mgnienia oka podchwyciły informacje. Spekulacje były przeróżne od zupełnie prawdopodobnych po najdziwniejsze. Nieznana dotąd cywilizacja ostrzega ziemię, czyżby wielkie pomniki to kolejny sygnał po porwaniach krów i kręgach w zbożu? Hydraulicy znów będą potrzebni?, donosiła jedna z darmowych, codziennych gazet rozdawanych w kioskach. Ekolodzy mówią stanowcze nie niszczeniu zieleni w okolicach Bellwood! Grupa bojowników pokazuje swój sprzeciw przez sztukę wśród lasu. Tylko u nas: wszystko o niewyjaśnionej ścianie w okolicach Bellwood!, głosił nagłówek na dwutygodniku medycznym. Kreatywność młodych nie przestaje zadziwiać. Anarchiści z Bellwood stworzyli coś oszołamiającego. Kto jest sprawcą monumentalnego dzieła? , pisała inna kolorowa gazeta, umieszczając zdjęcie wrót zaraz obok informacji o powiększeniu piersi przez aktorkę znaną z tasiemcowych telenowel. I tak dalej, i tak dalej. Ile redaktorów, tyle pomysłów.
         Na miejsce zdarzenia, w które nagle pojawiło się wielu ludzi, mimo wczesnej godziny, zajechał osobowy samochód. Nikt nie zwróciłby uwagi na nowoprzybyłych, gdyby wśród nich nie było wysokiego szatyna z charakterystycznym zegarkiem na ręce. Takiego sprzętu nie można było pomylić z żadnym innym, a wszyscy ci, którzy śmiało głosili, że wrota są pozaziemskie, patrzyli teraz z triumfalnym spojrzeniem schowajcie się ze swoimi dennymi teoriami o artystach i ekologach na innych dziennikarzy. Jeśli Ben Tennyson, sławny na cały świat heros, pojawił się na miejscu, szykowało się coś naprawdę dużego.
         Przy nim było tylko dwoje ludzi – chuda kobieta o rudych włosach związanych w wysoki kucyk na czubku głowy i wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w czarnej, skórzanej kurtce przetartej na łokciach.
         Blask fleszy był oślepiający. Wszyscy chcieli wiedzieć, czym są wrota, po co ktoś je stworzył, czy są zagrożeniem dla ludzi, kilku ciekawskich chciało koniecznie dostać podpis Bena, bo przecież niecodziennie spotyka się bohatera, który ocalił Ziemię już jako dzieciak.
         Ben zdawał się nie przejmować wrotami; uśmiechnął się tak, że kilku damom zmiękły kolana, wyjaśnił, że nie ma powodu do obaw, a on i jego partnerzy – dokładnie tego słowa użył, co natychmiast wzbudziła zainteresowanie mediów pozostałą dwójką – zajmą się całą sprawą.
         Na parę wspólników żywej legendy nikt nie zwrócił uwagi, do chwili, gdy zorientowano się,  kim właściwie są. Nikt nie spodziewał się jeszcze kiedykolwiek ujrzeć trojkę obrońców ziemi, jak górnolotnie nazwał ich wiele lat temu jakiś magazyn, razem, działającą wspólnie, ramię w ramię. Niektórzy, bardziej zaangażowani w sprawy Hydraulików, wiedzieli, że Gwendolyn Tennyson od lat działa poza Ziemią, wyjeżdżając na misje w różne zakątki galaktyk, ale nie ona wzbudziła największe poruszenie. Większość od razu skojarzyła Kevina Levina.
         - Wszyscy mówili, że byłeś w więzieniu? Czy to prawda?
         - Zamierzasz współpracować z Tennysonem?
         - Co sprowadza cię na Ziemię?
         - Masz coś wspólnego z pojawieniem się tego wejścia w naszym mieście?
         Kevin odwrócił twarz od migających świateł aparatów i podstawianych mu pod nos mikrofonów. W przeciwieństwie do Bena, postanowił sobie, że odejdzie nieopiewany w pieśniach, wolał nie pojawiać się w telewizji. Podobnie Gwendolyn, która wbiła wzrok w czubki swoich butów, które nagle stały się bardzo ciekawe.
         - Myślałem, że z wiekiem gwiazdorstwo przechodzi – rzucił Kevin z udawaną swobodą, obserwując Bena, który z uśmiechem jak u celebryty, tłumaczył reporterom sprawę, o której sam niewiele wiedział.
         Gwendolyn nie odpowiedziała, nawet nie potrafiła spojrzeć mu prosto w twarz. Napięcie między dwójką było niemal namacalne, powietrze stawało się ciężkie, gdy tylko pojawiali się w pobliżu. Kiedy minęło pierwsze zachłyśniecie krótkim szczęściem ze spotkania, bo w głębi serca coś takiego czuli, wróciły inne sprawy. Czuli się oszukani, jedno przez drugie, zdradzeni i porzuceni, samotni.
         - Ben! Sprawa się sama nie wyjaśni! – rzuciła poirytowana, odciągając kuzyna od reporterów. Popchnęła go w stronę wielkich wrót, wytężając wzrok. Wydawało jej się, że już kiedyś, wiele lat temu, widziała podobne drzwi. Nie czekało za nimi nic dobrego, same kłopoty.
         Omal nie zachłysnęła się powietrzem, gdy przypomniała sobie, gdzie już wcześniej pojawiły się takie drzwi. Dlaczego nie skojarzyła od razu, przecież wiedziała, że Kevin walczył wcześniej z tą przeklętą Czarodziejką. Skoro tak, wejście musiało prowadzić do Legerdomeny.
         - Coś się stało? – spytał Ben, podchodząc do drzwi. Przejechał palcami po powierzchni, nie rozpoznając dziwnego znaleziska.
         - To przecież wejście do Legerdomeny – wyjaśniła Gwendolyn.
         - To ta kraina, w której włada Czarodziejka? – Kevin zmarszczył brwi. – Chce nas do siebie zwabić, dlatego podstawia nam klucz pod sam nos, prawda?
         - Możliwe – skinął głową Ben. – Pamiętacie, zaklęcie, które otwiera przejście zmienia się co ileśtam...
         - Kilka sekund – podpowiedziała Gwendolyn.
         - ..., właśnie, więc nie damy rady tak po prostu wejść. Jakiś plan?
         Gwendolyn popatrzyła na wysokie wrota, zastanawiając się, kiedy ostatnim razem odwiedziła sferę przepełnioną magią. Dokładnie pamiętała dziwne, a jednocześnie błogie uczucie spełnienia, jakby ktoś otulił ją ciepłym kocykiem, czuła się silna, niepokonana i wolna od wszelkich zmartwień. Mana krążyła w każdej jej żyle, wypełniała każdą komórkę, przepełniała całe ciało. Nigdzie indziej nie zaznała czegoś takiego. Zupełnie jak jakiś obłędny narkotyk.
         Kevin ze złością uderzył pięścią w kamienne przejście. Po raz pierwszy od wielu lat naprawdę się bał. Przez lata samotnej tułaczki między więzieniem a światem przestępczym zapomniał o lęku niemal całkowicie, zmienił go we własną siłę, nie musiał się nikogo ani niczego obawiać. Energia, którą wchłaniał, dawała mu gwarancje wygranej. Ale Devlin był głupim dzieciakiem, kimś, kto nie ma pojęcia o prawdziwym okrucieństwie i walce, pozbawionym umiejętności potrzebnych do wygrania z dużo silniejszym przeciwnikiem.
         Pod wpływem jego pięści drzwi błysnęły. Na jeden, krótki moment ze szczeliny wydobył się jasno różowy błysk many wypełniającej cały wymiar. Kevin omal nie zachłysnął się z wrażenia, zdumiony łatwością otworzenia przejścia.
         - Pułapka – stwierdziła cicho Gwendolyn. – Nawet nie ma zaklęcia, po prostu nas zaprasza...
         - Nie mamy wyjścia – odparł Ben. – Pora na czas bohaterów! – powiedział z mocą, popychając jedno ze skrzydeł wrót.
         - Odpuść z górnolotnymi tekstami, Tennyson – burknął ponuro Kevin. Ben posłał mu zadziorny uśmiech. Było prawie jak za dawnych lat, a jednak owo prawie zrobiło wielką różnicę. Co się stało przez te lata, że z najlepszym przyjaciół stali się nagle tak odlegli?
         Kevin stanął przy nim i ramię w ramię, jak bracia, popchnęli z całych sił jedno ze skrzydeł. Zaskakująco łatwo ustąpił, odsłaniając magiczną sferę pełną słodkiej many. Legerdomena. Gwendolyn odetchnęła głęboko, wdychając odurzający zapach wyczuwalny tylko dla istot magicznych. Nawet powietrze było tu naładowane maną.
         Weszła pierwsza, stąpając ostrożnie po kamiennym moście zwieszonym nad wieloma podobnymi wśród różowej mgły. Zastanawiała się, gdzie znajdą Czarodziejkę, Devlina i z pewnością także Ragnaroka o ile plotki i zapewniania jego sługusów były prawdziwe i rzeczywiście przeżył eksplozje statku. Zaraz za nią poszli Ben i Kevin.
         Kevin zwolnił trochę, zostając nieco z tyłu. Pochylił się nad krawędzią, szukając jakiegokolwiek śladu kogoś, kto mógł pomóc odnaleźć jego syna albo poszlaki prowadzącej prosto do Czarodziejki albo jeszcze lepiej – Ragnaroka.
         - Levin – usłyszał głos zaraz nad uchem.
         Ben mierzył go nieprzychylnym wzrokiem, zupełnie jakby zastanawiał się, czy dobrze postąpił dając mu kolejną szansę. Minę miał zaciętą i surową, skrzyżował ramiona na piersi i czekał na wyjaśnienia, a jednak Kevin nie wiedział, z czego miałby się tłumaczyć. Ze wszystkich grzechów, które popełnił w całym swoim zyciu? Ben zdążyłby się zestarzeć nim usłyszałby całą spowiedź.
         - Czego, Tennyson?
         - Pamiętaj, mam cię na oku. Jesteś na cenzurowanym. Jeden fałszywy ruch i lądujesz w Nicości na zawsze. Nie obchodzi mnie, jakim cudem za każdym razem uciekasz – powiedział zupełnie poważnie, patrząc prosto w twarz dawnemu przyjacielowi. - Tym razem udupię cię tak, że będziesz mógł najwyżej pomarzyć o ucieczce.
         Nim Kevin zdążył się odciąć, usłyszeli hałas. Most kilkanaście metrów przed nimi dosłownie się zawalić, runął w dół z ogłuszającym hukiem w dół. Gwendolyn stała po drugiej stronie przepaści, równie zaskoczona co oni.
         - Co się do cholery stało? – krzyknął Ben, rozglądając się zdumiony. – Te mosty nie zawalają się od tak po prostu!
         - Ktoś im pomógł – odpowiedział melodyjny, piękny głos.
         Wysoka, smukła, elegancka postać w czarnym, błyszczącym kombinezonie stała na jednym z wyższych pomostów, przyglądając się im z nieskrywaną pogardą. Sposób w jaki patrzyła, pełen wyższości i niechęci, rozwścieczył Kevina. Zakręciła długim, ozdobionym na końcu głową kobry i złotą obręczą kijem, a jej dłoń otoczyła bladoróżowa poświata.
         - Czarodziejka – wysyczał złowrogo Kevin, mierząc ją spojrzeniem.

         - Chcesz rewanżu, Levin? A może szukasz synka?

3 komentarze:

  1. misiu13:47

    Rozdział bardzo fajny. Wkurzyła mnie tylko jedna rzecz. Szybko się skończył, a ja jestem bardzo ciekawska. :) Już sobie wyobrażam jak Kevin zabija czarodziejkę, albo ona jego. Znając jednak ciebie szybko pojawi się następny. Czekam z niecierpliwością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, przyznaję, był krótszy niż inne, ale postaram się poprawić.
      Nie, absolutnie, nigdy w życiu, Czarodziejka jest nietykalna. Absolutnie najlepsza postać w całej kreskówce, no gdzieżbym ją skrzywdziła. Nie ma opcji. Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Oby nic nie było Devlinowi ; ;

    OdpowiedzUsuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)