Spędziliśmy na wyspie cudowne
dziesięć dni. Dookoła niej rozciągał się ocean tak daleki i szeroki, że
przypominał mi rodzinne wody. Potrafiłam spędzić na pływaniu cały dzień,
zapuszczałam się tak daleko, że znikałam Królowej Ursie z oczu.
Czasem, gdy byłam tak daleko, że
brzeg stawał się cieniutką linią daleko na horyzoncie, zaczynałam się
zastanawiać, co by się stało, gdybym popłynęła dalej. Przecież za każdym
oceanem jest drugi brzeg, kolejny ląd, może za tym byłaby… moja ziemia? Zatrzymywałam
się, przebierając nogami pod wodą i patrzyłam na bezmiar wód. Woda to mój
największy przyjaciel, przecież by mnie nie zdradziła: nie pochłonęłaby mnie
ani nie wciągnęła z silne wiry.
I gdy już miałam wyruszyć w
samobójczą podróż do domu, przypominałam sobie mapy, które pokazywał mi Zuko.
Nasza wyspa, to znaczy Żarząca
Wyspa, była przecież wielka – potrzeba by dwóch dni, żeby obejść ją dookoła. Na
mapie stanowiła malutki punkcik, który Zuko musiał pokazywać mi dwa razy, żebym
w ogóle go zauważyła. A odległość dzieląca mnie od domu, nawet na mapie
wydawała się przytłaczająca. Jak mogłam myśleć, że dam radę się tam dostać
tylko siłą własnych mięśni?
Zrezygnowana, zmęczona i pełna
zwątpienia wracałam na brzeg i zaszywałam się w swoim pokoju. Królowa Ursa
wciąż mi mówiła, że czas leczy rany i że kolejny dzień jest zawsze
łagodniejszy. Przestałam jej wierzyć, bo chociaż układało mi się w Narodzie
Ognia, to tęsknota za mamą, tatą i Sokką z dnia na dzień była gorsza,
zimniejsza. Miałam w sercu sopel, który nie rozpuści się aż do ponownego
spotkania.
Tamtego wieczora, Królowa Ursa
zabrała nas do Teatru z Żarzącej Wyspy.
- Tylko niech nie śpiewają – jęczał
Zuko. – Porzygam się jak ta żółta smoczyca znowu będzie miała solowy występ.
- Zuko! – upomniała go ze śmiechem
Królowa Ursa, gdy zajmowaliśmy miejsca w pierwszych rzędach, po czym pochyliła
się nade mną: - W zeszłym roku byliśmy na musicalu, Zuko prawie zasnął.
- Bo takie zawodzenie jest dla bab –
uciął Zuko, a my wybuchnęłyśmy śmiechem.
Nie przyznałam się głośno, że to
moja pierwsza wizyta w teatrze
kiedykolwiek. Azula zwyzywałaby mnie od wieśniaczek, Zuko nie mógłby się
nadziwić, a Królowa Ursa tłumaczyłaby mi najdrobniejszy szczegół – w dobrej
woli, ale i tak czułabym się zawstydzona. Chłonęłam każdy element, a w połowie
przedstawienia – nota bene, strasznie nijakiego – zapragnęłam nawet zostać
aktorką.
Sztuka opowiadała o samotnym
chłopcu, który odrzucony przez kobietę, postanawia wyruszyć do Świata Duchów i
tam odnaleźć ukojenie. Dekoracje były fantastyczne; rośliny wydawały się
piękniejsze, dziwniejsze od tych z naszego świata. Prawie pisnęłam, gdy zza
szerokiego kartonowego drzewa wyskoczył demon w siwym prześcieradle. Kiedy
główny bohater z nim walczył, Zuko też podskakiwał na krześle i wymachiwał
wymyślonym mieczem tuż nad głową mężczyzny z następnego rzędu. Azula go
zbeształa, żeby nie zachowywał się jak gówniarz.
Wciąż jeszcze śmiałam się z
zakończenia, gdy doszliśmy do domu Lo i Li. Czekały na nas w drzwiach w
długich, śliskich szlafrokach, ze zwieszonymi ramionami. Królowa Ursa
przyspieszyła, gdy tylko je ujrzała.
- Co się wydarzyło?
Lo – albo Li – bez słowa podała
jej biały pergamin z czerwoną pieczęcią
Narodu Ognia. Królowa Ursa nawet się na nas nie obejrzała, tylko prędko ruszyła
do środka, jeszcze w biegu otwierając list.
Wszyscy troje popatrzyliśmy po
sobie, a potem pobiegliśmy za nią. Instynktownie czuliśmy, że stało się coś
bardzo, bardzo niedobrego.
Taka atmosfera panowała w domu
rzadko; tylko wtedy, gdy tacie nie udało na polowaniu i zapowiadał się ciężki
czas, gdy Sokka za długo włóczył się z kolegami poza wioską, gdy byłam chora,
gdy działo się coś strasznego. Niespokojnie popatrzyłam na Królową Ursę.
- Lu Ten… - wykrztusiła, opadając
ciężko na fotel. – Lu Ten zabity!
Zuko zaczerpnął gwałtownie
powietrza, jakby się zakrztusił. Nieśmiało zbliżył się do matki i wyjął jej
list z ręki; czytał, mimo, że dłonie mu drżały, a litery skakały przed oczami.
Azula stała z tyłu. Gdy otrząsnęła się już z zaskoczenia, wiadomość przyjęła z niesłychanym
spokojem. Popatrzyła najpierw na matkę, potem na list z lodowatą obojętnością.
Nie wiedziałam, kim jest Lu Ten, ale
chorobliwa bladość i pot przerażenia na twarzy Królowej sprawiły, że mnie też
ogarnęło przygnębienie. Wycofałam się nieśmiało; Lu Ten nie był moim krewnym, a
jego śmierć nie była moją tragedią – nie miałam prawa przeszkadzać Królowej
Ursie i jej rodzinie w takiej chwili.
- Mamo… - Zuko przylgnął do jej
ramienia. – To straszne…
- To zmienia kolejkę do tronu –
powiedziała nagle Azula. Twarz Królowej Ursy ściągnęła się w koszmarnym wyrazie
gniewu.
- Jak możesz tak mówić!
- Teraz tata jest drugi – zauważyła
bardzo praktycznym tonem. Jej logika w obliczu śmierci wydawała się nieludzka.
Królowa Ursa bezsilnie uniosła dłonie i znów pochyliła się nad listem. Nie
czytała głośno; poruszała tylko pobielałymi wargami, jakby nie mogła uwierzyć w
straszną prawdę.
- I co się gapisz? – prychnęła
Azula. Przepchnęła się obok mnie i stanęła obok Zuka, dołączając do lektury z
czystej ciekawości. Wyszłam na chłodne powietrze, wdychając zapach słonej
bryzy.
Kimkolwiek był Lu Ten, zostawił
tutaj swoją rodzinę. Nie miałam pojęcia, jak wyglądał – był młodym chłopcem, a
może poważnym generałem? Zostawił tutaj dziecko, żonę, a może nie miał nikogo,
bo nie zdążył naprawdę pożyć i założyć rodziny? Kim był dla Królowej Ursy i co
go łączyło z rodziną królewską?
Żadnej z tych rzeczy nie mogłam
wiedzieć, ale jednego byłam pewna – jego śmierć nie była cicha ani spokojna,
ani zasłużona. Była wynikiem wojny.
Wojny, na którą wybierał się mój
tatuś.
Nie miałam pojęcia, co się dzieje w
osadzie – czy mama jest zdrowa, czy Sokka nadal tak łobuzuje, czy tata i inni
mężczyźni wypłynęli na wojnę, tak, jak zapowiadali od wielu miesięcy. Ale
pojęłam, że dopóki ten okrutny konflikt trwa, im też grozi nagła śmierć, taka,
jaka spotkała Lu Tena.
A ja nawet nie dostanę ostatniego
listu.
___________________________
Gorąco!
Jak mijają wakacje? Moje są świetne; załatwiłam już sprawy z liceum, dowiozłam wszystkie dokumenty, teraz mam spokój - byłam parę razy na zakupach z dziewczynami, chodziłam po Lublinie czytając poezję (polecam sprawdzić - Spacer z Czechowiczem!), były wycieczki rowerowe, sprzątanie pokoju, a dziś wyżywałam się kulinarnie, próbując zrobić makaron ze szpinakiem... Nie wyszło, bardzo nie wyszło.
Szkoda, że Lu Ten umarł. Zawsze w serialu gdy Iroh szedł (było to bodajże w odcinku: Opowieści Ba Sing Se) na to wzgórze, beczałam, po prostu. Jestem za wrażliwa.
OdpowiedzUsuńSmutno, ale jakże pięknie. Jak ja nie cierpię Azuli, mam nadzieje, że Katara wreszcie ujrzy wody bieguna, oraz zobaczy się z rodziną. ❤
Pozazdrościć talentu. :*
Zapraszam do siebie: nigdyniebedziedobrze.blogspot.com
Weny i czytelników!
Bardzo lubię postać Iroha za ojcowską miłość, jaką darzył najpierw Lu Tena (masz racje, to strasznie smutny moment!), a którą potem przelał na Zuko.
UsuńTen moment na pewno nie nastąpi szybko, niestety, czeka ją jeszcze wiele, zanim spotka się znowu z rodziną.
Dziękuję bardzo, strasznie się cieszę i ściskam :* Pozdrawiam.
biedny Lu Ten no to teraz się po-ro-biiiii, Ozai drugi w kolejce, Azula już, już się szykuje. Oj zaczyna się zaczyna. Oj już nie mogę się doczekać co dalej.
OdpowiedzUsuńMam dwa rozdziały do przodu, więc myślę, ze w przeciągu dwóch tygodni będzie ciąg dalszy. Dzięki bardzo za komentarz!
UsuńSmutno ;-; Lu Ten z tych wszystkich opowieści wydawał mi się naprawdę godnym następcą tronu
OdpowiedzUsuńAzula, jak zwykle okrutna, ale i tak uwielbiam tą małą jędzę :*
Zuko nauczyciel geografii XDD
Ja bym to widziała tak: "No tu to jest, NO TUUUUUU. Nie widzisz? Idźmy się pobawić!"
Końcówka przygnębiająca... Ja nie wiem, czy dałabym sobie radę w takiej sytuacji w jakiej znalazła się Katara.
Zastanawia mnie to jak będziesz kontynuować tą opowieść. Czy zrobisz jakiś kilkuletni przerywnik, czy będziesz opisywać jej życie dzień po dniu?
Życzę dużo weny i czekam na kontynuację opowiadania na podstawie "Jak wytresować smoka"
I ja ją uwielbiam! Naprawdę, to jedna z najbardziej wyjątkowych postaci z Avatara, który przecież może się pochwalić mnóstwem doskonale wykreowanych postaci, czego nie można powiedzieć o większość kreskówek :)
UsuńJuż w tym momencie Katara od dawna przebywa w Pałacu - przyzwyczaiła się i coraz rzadziej wspomina dom. Żadnego przerywnika nie planuje, może mały między księgami, bo rzeczywiście trzymam się formy serialu - to jest, trzy księgi, idące podobnie jak w oryginale.
Cieszę się bardzo, bardzo! I dziękuję ślicznie :) Pozdrawiam!
Rozdział jak zwykle genialny! Szkoda że Lu Ten umarł ;( Kiedy można spodziewać się nowego?
OdpowiedzUsuńNa ten moment mam dwa rozdziały do przodu, pierwszy ukaże się w następnym tygodniu, w czasie mojej nieobecności (już w sobotę znikam na wakacjach). W piątek wrzucę, kiedy jaki post będzie się publikował automatycznie. Myślę, że Avatar powinien być wtorek/środa :)
UsuńDziękuję serdecznie :*
W końcu nadrabiam zaległości. Nie wiem dlaczego nie poinformowałaś mnie o tej notce, ale masz wybaczone, znaj moją dobroć. :D
OdpowiedzUsuńLu Ten nie żyje? Jakoś mi nie żal. Był w końcu żołnierzem Narodu Ognia, gdyby nie prowadzili wojny nikt by nie cierpiał. Żal mi za to Zuka, biedny chłopak. :C Ale jakoś sobie poradzi.
Azula, jak ja jej nie cierpię. Jak można być tak nieludzkim, będąc człowiekiem? Interesuje ja władza, rozumiem, ale jej kuzyn właśnie został zamordowany, a ona tylko o tronie. Wstyd!
A Katara? Biedaczka, ja na jej miejscu już bm zwariowała. Martwi się o tatę, mamę, Sokkę, nie wie co u nich i pewnie długo się nie dowie... biedaczka. :(
A co z Sokką i resztą? Kiedy poznamy ten czas z ich perspektywy?
Już niedługo! Powoli zbliżam się do końca części pierwszej i Sokka dostanie swoje rozdziały, dosłownie lada chwila :) Mi było szkoda Lu Tena głównie ze względu na Iroh, to przecież jego jedyny, ukochany syn. A innych powodów twórcy nam nie dali - Lu Ten był przecież tylko wspomnieniem. Dobrze pamiętam, że w zasadzie nie pojawił się naprawdę?
UsuńDzięki wielkie za komentarz i następnym razem poinformuję, obiecuję :)
Pozdrawiam!
Dopiero teraz przeczytałam i jestem przygnębiona. Rozdział świetny. Najgorzej z tym powtórzeniem na początku, ale jako, że sama nie wiem jak je zastąpić to nie powinnam narzekać. Tak to nie mam się czego przyczepić. Idealnie, jak zawsze.
OdpowiedzUsuńA co myślisz teraz? Zamieniłam "dookoła wyspy" na "dookoła niej", zawsze jakieś wyjście. Dzięki za poprawę, kurczę, muszę pilniej sprawdzać :) I dziękuję za komentarz, ale nie smutaj, przecież wszystko się zawsze jakoś układa :)
Usuń