22 października 2013

"...żeby z Tobą być" cz.12 (Ben10, Gwevin]

         Gwendolyn wyczuwała niebezpieczeństwo. Nie potrafiła powiedzieć, co właściwie im groziła, ale niemal czuła wiszące w powietrzy zagrożenie. Byli na wrogim terenie, na terenie, którego nie tylko nie znali, ale który także w każdej chwili mógł się okazać zdradziecką pułapką, gotową ich pochłonąć na całą wieczność.         Każdy krok był niepewny. Miała wrażenie, że wystarczy raz stanąć nieopatrznie, a grunt zacznie się zapadać jak bagno. Najchętniej wytworzyłaby platformy z many, a jednak wówczas istniało ryzyko, że Czarodziejka wyczuje ich obecność i zaatakuje znienacka. Na pewno zebrała już siły i była gotowana do ponownego starcia.
         Spojrzała kątem oka na Kevina. Szedł trochę  z tyłu, przygarbiony i skulony. Ręce wbił głęboko w kieszenie i kopał mały kamyk. Sprawiał wrażenie rozzłoszczonego i nieobecnego, ale Gwendolyn znała go zbyt dobrze, by pomyśleć, że po prostu nad czymś duma. W głębi serca bardzo się bał, a próbował zatuszować swoją bezsilność zimną obojętnością. Uśmiechnęła się niezauważalnie. Tak samo zachował się, gdy kiedyś pani Levin zbyt długo nie wracała do domu, a zaprosiła ich na kolację. Był przekonany, że coś jej się stało, a w rzeczywistości po prostu autobus się spóźnił. Wtedy też chodził rozgniewany, warczał i burczał na wszystkich. Albo wtedy, gdy trafiła do szpitala, bo nadgorliwa pielęgniarka wezwała karetkę, gdy zasłabła na apelu. Był tak przestraszony myślą, że cokolwiek mogło jej się stać, że krzyczał i fukał na wszystkich, a lekarzowi prawie rzucił się do gardła. Nawet jej powiedział parę ostrych słów. Kiedyś ją to drażniło, ale z czasem nauczyła się rozumieć i akceptować.
         - Devlinowi nic nie będzie – zapewniła cicho.
         Uniósł wzrok i spojrzał na nią ponuro. Uwielbiała jego oczy. Czarne, poważne oczy nieskalane żadnym innym kolorem, głębokie, chciałoby się rzec: bezdenne. Nie pozwoliła, żeby ich spojrzenia się spotkały, nie chciała tonąć w bezkresie jego źrenic. To znaczy, gdzieś w głębi serca chciała, bardziej niż czegokolwiek innego, ale rozsądek, który przez ostatnie lata brał górę nad uczuciami, nie pozwolił. Musiała być ponad głupimi namiętnościami.
         - Chciałbym w to wierzyć – westchnął smutno. – Beznadziejny ze mnie ojciec, co? Nie umiem upilnować własnego dzieciaka.
         - Devlin bardzo za tobą tęsknił – przyznała. – Poznałam go dopiero kilka tygodni temu, ale wiem, że bardzo mu ciebie brakowało.
         - Obiecywałem sobie, że się poprawię. Ale spieprzyłem wszystko. Życie syna, twoje... – zawahał się przez moment i spojrzał na nią. Wzrok miała utkwiony w jakiś niewidoczny punkt na horyzoncie. – Rozmawiamy normalnie po raz pierwszy od... dwunastu lat?
         - Nie pamiętam – odparła, jakby chciała mu pokazać, że cały ten czas jest dla niej całkowicie bezwartościowy i nieważny. Było minęło, tylko czasem miło powspominać. Wyprostowała się bardziej i zacisnęła zęby, jakby chciała się powstrzymać przed powiedzeniem czegoś, co złamałoby barierę między nimi.
         Czuła się trochę jak nastolatka z amerykańskiej komedii rozdarta pomiędzy obowiązkami wynikającymi ze swojej pozycji a pragnieniem zdobycia bliżej nieokreślonego szczytu. Chciała, żeby było jak dawniej, a jednak zbyt wiele zdarzyło się od czasu, gdy podpisała papiery rozwodowe. Zbyt wiele czasu minęło. Nie wiedziała, czy potrafi jeszcze kochać tak jak kochała, gdy była młoda. Uśmiechnęła się gorzko.
         Gdy przysięgali sobie trwanie razem aż do śmierci, była zaledwie dzieckiem, nazywanym szumnie „kobietą”. Nie wiedziała niemal nic o życiu, a jedyne co znała, to słodycz jego pocałunków. Teraz czuła się staruszką, której nic już w życiu nie czeka poza obowiązkami, a tak niedawno była dzieckiem.
         - Coś się zbliża – szepnął Ben. – Za tamten kamień.
         Błyskawicznie skryli się za potężną skałą. Była tak wysoka, że byłaby w stanie zasłonić mały statek kosmiczny. Ben złapał jedną z wypustek i podciągnął się do góry, wyglądając nad powierzchnią. Już z daleka dojrzał Czarodziejkę, spacerującą  na jednym z pomostów. Ręce skrzyżowała na piersiach i rozglądała się dookoła, szukając przeciwników. Nie była sama. Za nią czaiły się arachnomałpy, podobne do tych, które zaatakowały wcześniej jego dom. Widział błyskające diody na ich czołach, symbol kontroli umysłów.
         - Przyprowadziła sobie wsparcie – warknął Kevin.
         - Czyżbyś się bał? Sam dałbym sobie z nimi radę – Ben zmrużył oczy.
         - Niczego się nie boję, Tennyson.
         - Poza krokodylami – Ben uśmiechnął się złośliwie i zeskoczył ze skały, lądując miękko na kolanach. Zanim Kevin zdążył doprowadzić jego twarz do stanu nie wyjściowego, uderzył w tarczę Omnitrixa i przemienił się w Szlamfajera.
         Nim Gwendolyn zdążyła go powstrzymać, wyskoczył w powietrze i cisnął ognistymi kulami w pomost. Czarodziejka straciła grunt pod nogami, poleciała na łeb na szyję. Wykorzystał sytuację, w której nie mogła wymówić żadnego zaklęcia i atakował dalej.
         Nie docenił umiejętności Czarodziejki. Nim zdążył się zorientować, macki z many oplotły jego nogi i zmiażdżyły kończyny. Zaskowyczał i upadł, próbując się jeszcze bronić. Lepka pajęczyna poleciała w jego stronę, a zaraz potem trzy arachnomałpy go otoczyły. Nie miał szans,
         - A chciałam atakować z zaskoczenia – westchnęła Gwendolyn. – Zrobimy tak – zaczęła, szukając wzrokiem Kevina.
         Dopiero teraz zorientowała się, że mężczyzna już rzucił się w wir walki. Odrzucił jakąś arachnomałpę i próbował zrzucić drugą z pleców. Wyrwał głaz z ziemi i cisnął nim w stronę Czarodziejki. Jednym cięciem many rozłupała kamień na pół i posłała w stronę Kevina kilka kul energii. Tylko cudem jej uskoczył.
         - Tak, napieprzajmy się zamiast wymyślić sensowny plan – fuknęła Gwendolyn. Właściwie nie miała już wyjścia, Czarodziejka na pewno spodziewała się jej ataku po tym, jak chłopcy się ujawnili. Nie miała szans na zaskoczenie jej, a pozostanie w ukrycie było bezsensowne. Już miała wypowiadać zaklęcie, gdy poczuła znajomą aurę.
         Devlin był niedaleko!
         Spojrzała jeszcze raz na Bena i Kevina. Sami powinni sobie poradzić, byli dość silni, by mieć siłę powstrzymać Czarodziejkę do jej powrotu albo nawet ją pokonać. Wytężyła zmysły i poszukała Devlina. Gdyby miała jakąkolwiek rzecz, która do niego należała, znalazłaby go bez trudu. Żyłka zapulsowała na jej czole, a pot zrosił kark.
         -  Jest – odetchnęła ciężka. Czuła go, a na dodatek gdzieś blisko. Według wszelkich praw logiki, powinien być gdzieś blisko, w zasięgu jej wzrok, a jednak widziała tylko pole bitwy. Dopiero po chwili zrozumiała, że trzymają go pod ziemią.
         Odszukała właściwie miejsce, przesunęła opuszkami palców po ziemi i w mgnieniu oka utworzyła tunel prosto to właściwego miejsca. Nie zastanawiając się dłużej, nabrała powietrza i skoczyła do środka. Zatrzymała się na wyrytym w skale korytarzu. Już z daleka usłyszała nierówne kroki arachnomałp. Jako gatunek zamieszkujący niewygodną planetę, usposobiony raczej łagodnie, często byli wykorzystywani przez wrogów albo najeźdźców. I tym razem padli ofiarą silniejszego przeciwnika.
         Schowała się za ścianą i zaczekała aż przejdą. Już po chwili przestała ich słyszeć, ale odczekała jeszcze moment. Przymknęła oczy i spróbowała odszukać Devlina. Był na tym samym poziomie, gdzieś blisko.
         Ruszyła w ledwo, dysząc ciężko. Wszędzie panował niemiłosierny gorąc, zupełnie jakby znajdowała się w piecu. Westchnęła ciężko i odgarnęła z czoła, zabłąkane pasmo rudych włosów. Przyspieszyła, świadoma, że im szybciej go odnajdzie, tym szybciej opuszczą zdradliwymi wymiar pełen niebezpiecznych pułapek.
         Zajrzała do wnętrza jednego z pomieszczeń. Pusto, tak jak w kilku poprzednich. Zaczynała myśleć, że zdolności anodyty zaczynają w niej zanikać, że staje się słaba i bezużyteczna, gdy jej oczom ukazał się mały pokój. Na kozetce siedział wysoki chłopak skuty kajdankami.
         Poczuła niewysłowioną ulgę. Jest, żyje, nic mu nie jest, oddycha. Oparła się o ścianę i odetchnęła głęboko, czując, że do tej pory nie była w stanie oddychać pełną piersią. Serce biło jej jakoś swobodniej, a ucisk w brzuchu nagle zniknąć.
         - Cholero ty, co ci przyszło do głowy, żeby uciekać – szepnęła, wchodząc do środka. Devlin uniósł wzrok i uśmiechnął się szczęśliwy jak nigdy dotąd. -  Głupi jesteś, wiesz?
         - Przepraszam – bąknął zakłopotany, gdy objęła go ramionami. Pachniała potem i mocną kawą. Niezdarnie złożył głowę na jej ramieniu i westchnął cicho. Mógł udawać dużego faceta, mógł grać niezłamanego bohatera, ale w rzeczywistości bardzo się bał.
         Spojrzał na nią czarnymi oczami, trochę zwilgotniałymi i uśmiechnął się szeroko. Nagle poczuł się bezwarunkowo bezpieczny. Tyle razy wyratowała go z opresji, że miał wrażenie, że zawsze może na nią liczyć, gdy sytuacja wymknie się spod kontroli.
         Zniszczyła jego kajdanki, uwalniając zdrętwiała nadgarstki z ciasnych obręczy. Na rękach pozostały czerwone otarcia.
         - Twój tata szaleje z niepokoju. To było bardzo głupie, Devlin! Co ci w ogóle przyszło do głowy! Nie jesteś problemem, Devlin, jesteś częścią rodziny – popatrzyła na niego groźnie. Czuła się trochę jak matka besztająca dziecko za pakowanie się w kłopoty.
         - Przepraszam – powtórzył i objął ją mocno. Tak mocno, że prawie jęknęła. Pogłaskała go po głowie i uśmiechnęła się ciepło. – Dziękuję... Tata, on tu jest?
         - Tak, walczy razem z Benem – odpowiedziała, kucając przed nim. Przesunęła palcami po zadrapaniu na policzku, jakby chciała złagodzić wszystkie cierpienia. – Czeka na ciebie. – widząc, że chłopak nie wie, czy śmiać się ze szczęścia, czy pokazać, że jest hardy i gotowy walczyć w każdej chwili, dodała; - Chodźmy, już dobrze – szepnęła, prowadząc go do wyjścia.
         Nagle usłyszała za sobą oklaski. Pełne pogardy, powolne brawa. Odwróciła się napięcie, zasłaniając sobą Devlina. Tak jak podejrzewała, za nią stał kosmita zwany Ragnarokiem.
         Sina skóra zdawała się być jeszcze zimniejsza niż gdy widziała go po raz ostatni. Jasne, niemal  białe włosy opadały swobodnie na plecy, a czaszka świeciła łysizną. Nie bez powodu nazwana go „zmierzchem bogów”.
         - Ragnarok – syknęła.
         - Gwendolyn Tennyson, jak mniemam – uśmiechnął się. – Chyba już się spotkaliśmy.
         - Nie wspominam tego miło.
         - Żałuję. Szkoda, że nie było nam dane poznać się w innych okolicznościach. Za każdym razem ty i twoim kompani chcecie mnie zabić, jakbyście byli sędziami.
         - Dziwisz się? – Gwendolyn uniosła brwi i stanęła z pozycji obronnej.
         Jego ręka błysnęła energią. Potężny strumień uderzył w strop, a ciężkie głazy runęły na posadzkę. Odepchnęła Devlina i razem z nim odskoczyła w bezpieczne miejsce. Upadła, zakrywając własnym ciałem dziecko.
         Nie zdążyła się zasłonić, gdy kolejny pocisk energii trafił w jej plecy. Jęknęła głośno i poczuła, że obraz przed oczami ciemnieje, a świat odpływa gdzieś daleka. Opadła bezwładnie na kolana Devlina.

         - Ciociu – chłopak potrzasnął jej ramieniem, coraz bardziej spanikowany. – Cholera, ciociu! Ciociu Gwendolyn!

4 komentarze:

  1. Niezła akcja! Ciekawe, czy odbudowanie relacji pomiędzy Gwen a Kevinem jest możliwe? Czy w ogóle Devlin dowie się, co ich łączyło? No a przede wszystkim, na ten moment, kto pokona Ragnaroka? No cóż, czekam i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno będzie to trudne po tylu latach, ale ja lubię myśleć, że miłość jako jedyna nie przemija :) Devlin rzeczywiście zwróci uwagę, że pomiędzy ciotką a ojcem jest jakoś dziwnie, ale to jeszcze trochę :) Pozdrawiam.

      Usuń
  2. misiu22:13

    Jak zwykle świetnie. Czekam na następną część. Domyślam się kto uratuję Gwen i Devlina. Poza tym liczę, że ona i Kevin już w krótce znów będą tworzyć szczęśliwą rodzinę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze trochę zanim sobie wszystko wyjaśnią i zrozumieją siebie nawzajem, Seria zbliża się już powolutku do końca, myślę, że będzie jakieś maksymalnie dwadzieścia części. Pozdrawiam :)

      Usuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)