Już
z daleka wyczuł znajoma atmosferę. Mijał kilka potężnych lip, gdy usłyszał, jak
mała słodka Beth przygrywa na pianinie. Zatrzymał się w pół kroku i zamarł,
przypomniawszy sobie jasne, blade policzki dziewczyny i małe, chude paluszki
biegające po klawiszach jak mróweczki. Spojrzał w okno, szukając za szybą dwóch
warkoczy i głowy kiwającej w rytm muzyki, ale nikogo nie zauważył. Uśmiechnął
się pod nosem. Przywiózł dla niej nowe zeszyty z nutami. Prawie wyobrażał
sobie, jak jej oczy zabłysnął na widok kolejnego skarbu, jak – w przypływie
niespotykanej u niej śmiałości – rzuci mu się na szyje i ucałuje, a zaraz
wycofa się i przytuli do siebie podarunek.
Rozejrzał
się ze wzruszeniem, przypomniawszy sobie niezliczone zabawy i tajemnice,
godziny spędzone w tym właśnie ogródku, starą skrzynkę pocztową i sanki, które
musiał ciągnąć ku uciesze sióstr March. Znał doskonale przyjemny nieporządek
panujący wokół domostwa. Gdzieś w okolicy ławeczki stał koszyk z włóczką
zapomniany przez Beth albo Meg. Gdzie indziej znów leżała otwarta książka, a
dalej jeszcze dwie – najpewniej należące do kochanej, roztrzepanej Jo.
Teddy
westchnął z uciechy. Przez cały czas nauki tęsknił do skąpanego w słońcu domku
Marchów, małego, ciepłego światka, gdzie niemal co wieczór siostry razem z
matką zbierają się przy kominku, by wyspowiadać się sobie z całego dnia.
Pamiętał, jak do nich przychodził, by całe popołudnia przesiadywać razem z Jo
na parnym, dusznym strychu wśród przeróżnych gratów.
Na
sznurze do bielizny wisiały jasne, bialutkie sukienki i koszule, odcinające się
na tle wysokich, strzelistych drzew, dających błogosławiony cień w dzień tak
ciepły jak ten. Jeden z kotów Beth bezskutecznie próbował dosięgnąć koronki
sukienki Amy, wyciągał małe pazury, ale materiał raz po raz umykał, zawieszony
zbyt wysoko.
Nie
ma na świecie drugiego tak wspaniale rodzinnego miejsca.
Dom
Marchów wzywał go i zapraszał do środka. Wiedział, że wypadałoby uścisnąć rękę
staremu weteranowi wojennemu i ucałować kochaną, poczciwą panią domu, która
dawniej była dla niego prawie drugą matką, ale na razie chciał spotkać kogoś
innego. Na herbatę u najdroższych sąsiadów jeszcze przyjdzie czas.
Minął
dom z boku, obserwując malującą w ogrodzie Amy. Prawie jej nie poznał! Jakże
się zmieniła odkąd wyjechał studiować. Gdzie się podział ten podlotek
narzekający na swój za duży nos? Dałby sobie rękę uciąć, że czarująca kobieta w
ogrodzie to zupełnie obca osoba.
Jasne
loki opadały jej na twarz i zasłaniały nieobecny uśmiech i niepoważnie
zmarszczone brwi. Z takiej odległości nie widział, co powstaje na rozłożonej
sztaludze, ale obraz kolorami przypominał letni pejzażyk. Odetchnął głęboko, a
wśród zapachu kwitnących lip poczuł rozpuszczalniki i farby.
Domyślał
się, że Amy pewnie będzie go zamęczać pytaniami o wielki świat, o uniwersytet,
o sztukę, o kompanów, znajomych studentów i profesorów. Nie miał nic przeciwko
opowieściom, a jednak w tej chwili zależało mu na spotkaniu z panną, za którą
tęsknił najbardziej.
Pewnie
zszedł zboczem ciągnącym się za domem Marchów, nie zważając, że błoto moczy mu
buty i niszczy starannie wypastowaną skórę. Słońce prażyło przyjemnie,
rozpraszając w powietrzy błogą atmosferę braku jakichkolwiek przymusów.
Tak
właśnie zapamiętał pobliskie pagórki i dolinki. Pewne rzeczy były po prostu
stałe i nawet jeśli cały świat się obracał, ludzie umierali i rodzili się na
nowo, one pozostawały niezmienne. Kochał okolice domu Marchów, które od tak
wielu lat niosły ze sobą wolność i beztroskę. Zszedł z pagórka i wreszcie ją
znalazł.
Jo
siedziała nad strumieniem, pochylona nad kartkami ubrudzonymi kawą i
atramentem. Kałamarz ustawiła koło stóp i co chwila pochylała się, by zmoczyć
pióro w ciemnej mazi. Jak zawsze, była przy tym tak nieuważna, że bose stopy i
cała sukienka pokryły się drobniutkimi plamkami atramentu. Dłonie też miała
ufarbowane, a na policzku widniała sina plama pozostawiona po nierozważnym
otarciu twarzy dłonią.
-
Nagle, w przypływie... złości? Nie, nie złości. Furii! Tak, genialnie,
genialnie. W przypływie furii hrabia rzucił się... – mruczała pod nosem,
skrobiąc na kartkach kolejne litery. Nawet nie usłyszała, kiedy się zbliżył.
-
Jo!
Uniosła
głowę, wyrwana ze swojego świata, świata przestępców i dam, bandytów i prawych
dobroczyńców, hrabianek i lordów, nieistniejących przyjaciół, ale równie
drogich, jak ci rzeczywiści. Wydawała się trochę zdezorientowała, jakby nie
rozumiała, kto przerywa jej podróż po świecie wymyślonych opowieści.
Uśmiechnęła
się szeroko, nie wierząc własnym oczom. Zanim zdążył coś odkrzyknąć, zerwała
się z pieńka i rzuciła pędem przez strumień prosto w jego stronę. Rozchlapywała
bosymi stopami wodę i prawie poślizgnęła się na wilgotnym kamieniu, ale nie
zatrzymała się ani na chwilę.
Ruszył
jej na spotkanie, pragnąc, by wreszcie wpadła mu w ramiona.
W
chwili, gdy dzieliły ich zaledwie trzy metry, potknęła się po wystający korzeń
i runęła jak długa na ziemię. Wybuchł serdecznym śmiechem, znosząc mordercze
spojrzenie spod ciemnych loków, które wysunęły się spod siatki.
-
Żyjesz? – wykrztusił między jednym atakiem śmiechu i pomógł jej wstać.
Mimo,
że od chwili, gdy poznał ją na balu całkiem przypadkiem, minęły lata, Jo nadal
pozostała tą samą dziewczyną. Pewnie nadal stawała za blisko pieca i przypalała
suknie i wciąż niczego nie robiła porządnie, zbyt roztargniona, by pamiętać o
rozwadze.
-
Och, Teddy, kiedy przyjechałeś? – spytała ciepło, przytulając się do
najlepszego przyjaciela.
Długie
ręce zarzuciła mu na ramiona i wtuliła opaloną twarz w jego włosy. Jego kochana
towarzyszka wcale się nie zmieniła i nawet jeśli – trochę wbrew własnej woli –
zmieniła się z dzieciaka w prawdziwą kobietę, w głębi siebie wciąż była
dziewczynką, która kazała tytułować siebie per Jo jakby była chłopakiem.
-
Mój kochany chłopcze! – oderwała się od niego.
-
Jestem tu zaledwie od godziny – westchnął, biorąc przyjaciółkę za rękę i
prowadząc przez łąkę w stronę wysokiego, drewnianego płotu zbitego dawno temu
przez pana March. Zaoferował jej swoje ramie, ale nie skorzystała. Ruszyła
pierwsza, zostawiając go z głupio wystawioną ręką, wykrzywioną pod dziwnym
nienaturalnym kątem. Wywrócił oczami i pognał za nią, zrównując się z nią w
zaledwie kilka sekund.
-
Myślałam, że przyjedziesz dopiero wieczorem! – zagadnęła swobodnie.
-
Nie mogłem czekać tak długo – mrugnął do niej porozumiewawczo. – Dość czasu
siedziałam na uniwersytecie.
Jo
obdarzyła go przekornym, trochę karcącym spojrzeniem. Wiedział, że dla niej
wyjazd byłby ziszczeniem największych marzeń i pewnie niesamowicie zazdrościła
mu wszystkich egzaminów, książek i godzin przesiedzianych wśród profesorów.
-
Twój dziadek jest pewnie niesamowicie dumny – westchnęła, zmieniając temat.
-
To źle? – Jo uniosła jedną brew.
-
Przecież doskonale wiesz – chłopiec wzruszył ramionami i oparł się tyłem o
stary płot. – Amy rysuje ile wlezie i nikt jej słowa nie powie. Ba, wasza
ciotka chce ją wziąć do Europy, żeby się uczyła! Ty sobie piszesz i każdy chce
czytać twoje opowiadania. Tylko mnie nikt nie popiera... Ja jeden musze się
wyrzec mojej muzyki.
Jo
popatrzyła na niego mądrymi, szarymi oczami i przekrzywiła głowę, rozmyślając
nad czymś w milczącym skupieniu.
-
Więc rób, co mówi ci serce – odparła swobodnie. Spojrzał na nią i zamyślił się.
Dziwne, że zrezygnowała z dziewczęcych warkoczy na rzecz eleganckich upięć i
koczków. Teddy miał powody podejrzewać, że zrobiła to tylko ze względu na
prośby i namowy Amy, która od lat próbowała uczynić z rozbrykanej siostry
elegantkę. Widział, że pod suknią Jo rysowały się drobne, spiczaste piersi i po
raz pierwszy zdał sobie sprawę, że Jo jest, mimo wszystko, kobietą, nawet jeśli
zachowywała się jak nieporadne źrebie. Ręce i nogi miała podejrzanie długie i
chude, a ramiona trochę krzywę i śmiesznie wystające.
Teddy
smutno pokręcił głową.
-
Nie mogę, Jo. Nie mogę tak zawieść dziadka. Na razie... Na razie zrobię to, co
będę musiał. Ale mam też własny plan na przyszłość.
-
Ach tak? – Jo nie kryła ciekawości. Wieki temu zbudowali swoje „zamki”, zamki,
w których będą pianina, stajnie pełen arabów, obrazy i gigantyczne salony.
Teddy pamiętał, jak obiecywali sobie wzajemnie, że za dziesięć lat wszyscy będą
szczęśliwi i sławni: on planował grać w całej Europie, obrazy Amy miały wisieć
w każdej galerii, Meg chciała być szanowaną panią domu i przykładną żoną, a Jo
pragnęła zostać najsławniejszą pisarką świata. Westchnął. Nikomu się tak
naprawdę nie udało i z żalem stwierdził, że chyba nigdy nie zdoła zostać
muzykiem.
-
Laurie, słuchasz mnie w ogóle? – usłyszał koło ucha. – Jaki plan? Chcesz gdzieś
pojechać?
-
Nie, kochana Jo – szepnął, zaciskając palce. Przyszedł czas. – Chyba
postanowiłem wreszcie gdzieś zostać.
Patrzył
jak twarz Jo pokrywa się delikatnym rumieńcem. Przygryzła wargę i czekała, chociaż
najpewniej wiedziała, co zaraz ma nastąpić. Była przecież kobietą
najbystrzejszą z bystrych, musiała widzieć, jak na nią patrzył od balu, na
którym się poznali, musiała odczytać skrywane uczucia z jego listów, musiała
słyszeć, że wieczorami grał tylko dla niej.
-
Teddy... – uciekła gdzieś spojrzeniem, jakby kochać było rzeczą wstydliwą.
-
Jo, słodka, kochana Jo – powiedział stanowczo, biorąc jej poplamione atramentem
dłonie i ściskając mocno. Gdy wreszcie odważyła się spojrzeć mu w twarz,
zobaczył mieszankę wściekłości i obawy. – Wysłuchaj mnie, proszę. Zakochałem
się w tobie od pierwszego wejrzenia.
Jo
wciągnęła ze świstem powietrze. Że też Teddy musiał być tak okropnie głupi! Że
też musiał zepsuć wieloletnią przyjaźń jednym, idiotycznym zdaniem. Zadrżała.
Teraz już nic nie będzie takie samo, wszystkie lata znajomości prysły zepsute
przez jego – pożal się Boże – zauroczenie!
-
Teddy – jęknęła przez zaciśnięte zęby. – Nie proś mnie...! Nie wolno ci...!
-
Jo – westchnął ze śmiechem i nie pozwolił jej na ani jedno słowo więcej. Przywarł
ustami do jej suchych, popękanych warg zanim zdążyła jeszcze cokolwiek
powiedzieć. Kochał ją od zawsze, od tak dawna, że nawet nie pamiętał czasów,
gdy nie było jej w jego życiu. Nieśmiało oddała pocałunek, przełykając gorzko
własną dumę i niezależność.
-
Stop – syknęła, odsuwając twarz. Oderwała dłoń od jego ręki i spojrzała mu
prosto w twarz: zarumieniona, czerwona z błyszczącymi oczami. Rzadko widywał ją
tak wyprowadzoną z równowagi. – Nie możesz, nie pozwoliłam ci, nie chce... To
nierozsądne! Niepoważne!
-
Nigdy nie byłem tak poważny, jak teraz, na Boga, Jo! Kocham cię. Kocham cię.
Myślę o tobie. Tęsknię. Kocham cię, rozumiesz? – ręce mu drżały, gdy mówił tak
szczerze, jak tylko pozwalały mu emocję.
-
Przecież my rozniesiemy dom... Oboje jesteśmy kłótliwy... – właściwie nie
rozumiał, czemu Jo szukała takich bzdurnych argumentów. Uśmiechnął się lekko.
-
Ja nie. Chyba, że mnie sprowokujesz.
-
I uparci! Szczególnie ty! – Jo pokręciła energicznie głową. Jednocześnie
złapała się za głową, jakby szukała rozpaczliwie sensu i logicznego
wytłumaczenia. Ileż razy pisała o kochankach, którym los wreszcie zesłał
szczęśliwe zakończenie! Tylko, że teraz ona sama była damą, ale nie potrafiła
się cieszyć. Im dłużej patrzyła na Teddy’iego, tym większe ogarniało ją
przerażenie.
-
Jo, będę ci ustępował we wszystkim. Obiecuję. Dam ci wszystko, co tylko
zechcesz.
-
Nawet nie potrafisz się oświadczyć bez kłótni! – jęknęła.
Teddy
nie mógł powstrzymać chichotu.
-
Jo, dam ci wszystko, co zechcesz. Dom. Rodzinę. Szczęście. Kocham cię,
Josephine March – szepnął świadomie używając jej pełnego nazwiska. Uciekła
gdzieś wzrokiem, nie wiedząc, gdzie podziać oczy ze wstydu. – Nie będziesz
musiała pisać – zanim zdążył ugryźć się w język, Jo już zgromiła go
spojrzeniem. Póki co jedynie się pogrążał.
-
Ale Teddy, ja nie wiem, nie potrafię...
Jo
nagle była śmiesznie miękka. Delikatna, uległa i przestraszona, jak nigdy.
Teddy uśmiechnął się, pochylił i ucałował drżące wargi Jo ponownie. Tym razem
mniej gwałtownie i płomiennie, powoli, cierpliwie i ostrożnie, jakby miała
zaraz uciec.
-
Spróbujemy, dobrze? Razem, tak, jak zawsze.
-
Razem – przytaknęła, pozwalając by odgarnął jej lok z czoła. – Razem, Teddy.
Nie wiem, czy kiedykolwiek zawiodłam się bardziej niż przy oglądaniu tego fragmentu Małych Kobietek. Oni są dla siebie stworzeni! |
KONIEC
Więc tak... Nie czytałam Dobrych Żon, nad czym bardzo ubolewam, ale ta książka jest chyba nieosiągalna, nigdzie jej nie ma (poważnie!). Historia pisana jest jedynie na podstawie pierwszej części, a więc Małe Kobietki, i dwóch filmów (starszy jest fajniejszy). Nienawidzę Amy, nienawidzę Amy, nienawidzę Amy. Już nawet nie chodzi o to, żeby Laurie faktycznie był z Jo, bo Profesora też lubię, ale żeby nie był z nią. Nienawidzę Amy. Takie bardziej słodkie i mniej prawdopodobne zakończenie rozmowy Jo i Lauriego.... Nie wyszło do końca tak, jak chciałam, w mojej głowie było lepiej...
Na wstępie powiem, że totalnie nie wiem co to są małe kobietki. Tyle, że to totalnie niebprzeszkadza we wczuciu się w tę historię. Napisałaś piękne opisy, trochę gorze dialogi, ale też dobre. I to hyba tyle...
OdpowiedzUsuń*Trochę gorzej... chyba (pisałam na telefonie)
UsuńMałe Kobietki to powieść Louisy May Alcott. Opowiada o czterech siostrach o skrajnie różnych charakterach, chłopcu z sąsiedztwa - Teddy'm. Książka jest mega umoralniająca z jawnym mówieniem, że lenistwo nie popłaca, praca jest największym dobrem, najlepiej jest pomagać innym itd, itd. Ale mimo to, jest niesamowicie rodzinna i ciepła. Trochę jak bajka. I o ile książka pewnie niewielu osobom się spodoba, to bardzo polecam film - idealny na grudzień, idealny na święta.
UsuńI bardzo dziękuję za komentarz :) Hmm... Dialogi. Będę nad nimi pracować i pokombinuje, jak poprawić te, żeby brzmiały lepiej, prawdziwiej ^^ Pozdrawiam!
A gdybyś kiedyś chciała zobaczyć, czy warto poznać Małe kobietki, tu jest w wersji on-line:
Usuńhttps://books.google.pl/books?id=Yn7cBAAAQBAJ&pg=PT208&lpg=PT208&dq=opowiadania+jo&source=bl&ots=mFaLXuJIWa&sig=tGLOIMRkxWNQQlVQTry25So-QWk&hl=pl&sa=X&ei=NNfPVJC7FKv9ygOk2IDwBA&ved=0CC4Q6AEwAzgK#v=twopage&q&f=false
Dziękuję Ci bardzo za to opowiadanie. Tak! Jo z Lauriem! Tylko nie on z Amy! Profesor jest spoko, ale oni j=i tak powinni być razem! To moje pierwsze OTP, a autorka musiała je zabić :/ Brrr, nie cierpię jej za t i mam żal do końca życia. Nawet chciałam zapomnieć o tej książce, ale dobrze, że są ficki, w których wszystko jest jak być powinno!
OdpowiedzUsuńRACJA! Jo i Teddy to jedyne słuszne połączenie, autorka mnie skrzywdziła, gdy dowiedziałam się, że ich rozdzieliła. Nie wierzę, że po odrzuceniu Teddy zadowolił się Amy, zawsze myślałam, że to taka zemsta na Jo, patrz, wcale mnie nie zraniłaś, wziąłem twoją siostrę,a ty będziesz samotna. W książkach takich jak Małe Kobietki wszystko się układa, dziecięca miłość zostaje na zawsze, jak w Ani z Zielonego Wzgórza, a tu :ccc
UsuńDziękuję bardzo za komentarz ^^ Łączmy się fani Małych Kobietek! Pozdrawiam :*
Nie mam bladego pojęcia, co to Małe kobietki, co to Huntik i nie ogkądałam star warsów, ale Twoje one-shoty czytam. I jestem wniebowzięta! Uwielbiam Twój styl pisania. I doznałam ogromnego zawodu, kiedy pokazałam przyjaciółce Twojego bloga, a ona przeczytała pierwszą część "Serca lód", odłożyła telefon, i rzuciła tylko krótkie hasło "twoje lepsze"... Myślałam, że zatłukę babę!!!
OdpowiedzUsuńMniejsza... Opko bardzo mi się podobało, choć jak już mówiłam, nie wiem co to małe kobietki. Łączę się z Tobą w bólu w sprawie Jo i Teddy'ego- zostałam nikczemnie zdradzona przez Bryke'a w sprawie Katary i Zuko...
Podsumowując: TEN ONE-SHOT BYŁ CUDOWNY!!!
Pozdrawiam :D
Małe kobietki to absolutnie urocza książka, którą polecam na jakiś ciepły wieczór. Jest kochana i rodzinna, taka Ania z Zielonego Wzgórza trochę, a trochę leciutka Marry Poppins. Polecam tez obejrzeć filmy - starszy i nowszy, obie ekranizacje są w porządku :)
UsuńDziękuję ci bardzo za takie ciepło słowa, kurcze, aż mam rumieniec na twarzy! Pozdrawiam !