21 listopada 2014

Burza cz.5: Bojownicy (Huntik/Revolution, Zhante)



            - Nie postawimy warty? – pytam, gdy rozbijamy skromne obozowisko. Dante dźwiga w swoim plecaku zwinięte belki folii, które rozgląda na ziemi, a także wełniany koc. Próbuję odmówić, ale i tak mi go wpycha, twierdząc, że sam zadowoli się płaszczem.
            - Nie ma sensu – wzrusza ramionami, składając z gałęzi śmiesznie mały stosik. Patyki wyślizgują mu się z rąk i zsuwają, przewracając siebie nawzajem. Z ogniska nici, bo Dante Vale – podobno taki geniusz! – nie umie znaleźć suchego drewna.
            - A Milicja? A bandyci?
            - Jesteśmy już naprawdę blisko moich przyjaciół. A ja mam płytki sen.
            Unoszę brwi, bo jeszcze nigdy w życiu nie spotkałam mężczyzny, który nie przechrapałby smacznie całej nocy. Dante wciąż mnie zaskakuje – a może przeraża – swoim luźnych, śmiałym podejściem do bezpieczeństwa. Do tej pory tyczyło się to tylko mnie i mojej zełganej historyjki, teraz jeszcze nie chce stawiać warty. W porządku, myślę kwaśno, w porządku, ty tu dowodzisz.
            - Zresztą, ja już widzę, że mamy najlepszego obrońcę.
            - Co?
            Dante unosi rękę i wkłada dwa palce do ust, gwiżdżąc z całych sił. Z wrażenia aż zatykam uszy, a chwilę później słyszę radosne ujadanie. Zaraz pojawia się też źródło hałasu – rozczochrany, biały kundel pędzący w naszą stronę przez las.
            - A to co…? – cofam się.
            Psisko jest już przy nas i euforycznie popiskuje, kręcąc się wokół równie ubawionego Dantego.
            - No cześć, cześć, cześć, stary! – uroczyście głaszczą psa po głowie i czochra mu długie, białe futro. – Nie mogłeś beze mnie wytrzymać, kolega, tak? No, już, już! – śmieje się, gdy pies wpycha łeb pod płaszcz i węszy, za pewno szukając czegoś dobrego. – Mówiłem, zostań z resztą! Ich trzeba pilnować, ty stary zwyrodnialcu! I jaki ja mam z ciebie pożytek?
            Pies szczeka głośno.
            - Zhalio – Dante podnosi się z klęczek i wskazuje na mnie. Mruga wesoło, ale wcale nie czuję się przez to bezpieczna. Psisko wlepia we mnie wielkie złote oczy i czeka. Zaczynam w duchu przeliczać, ile zajmuje mu rozszarpanie gardła. – To jest Cherit.
            Bestia wywala język, a ja modlę się, żeby nie przyszło mu do głowy lizać mnie, obwąchiwać albo co te psy jeszcze robią. Nigdy nie przepadałam za dotykiem, a już na pewno nie za dotykiem wielkiego, lepkiego jęzora! Pies szczeka raz i zwala się przy drzewie, koło plecaka Dantego. Oddycham z ulgą; już go lubię. Wyznaczyliśmy sobie granicę, a teraz będziemy siebie akceptować.
            - Zmęczył się, jak mnie szukał po lesie – zaśmiał się, patrząc z uznaniem na wielkiego kundla.
            Nie odzywam się więcej. Dante przyzwyczaił się, że niewiele mówię i nawet przestał wypytywać, mimo, że powinien. Powinien pytać tak długo, aż wiedziałby, jakie płatki śniadaniowe jadłam, zanim zgasło światło. Gdybym to ja była na jego miejscu, sprawdziłabym nowego siedem razy, zanim zaprowadziłabym go do właściwej bazy. Jakiej bazy?, poprawiam się w myśli. Wiadomo, że miejsca spotkań rebeliantów to nory – bo inaczej się tego nazwać nie da! Są obrzydliwie ciasne i nędzne jak wszystkie ich idee.
            - Polubisz moich przyjaciół – uśmiecha się wesoło, wracając do pracy nad ogniskiem. Wciąż strzela dwoma kamykami. Wilgotne drewno się przecież nie zapali. – To naprawdę świetni ludzie, poszedłbym za nimi w ogień. Wierzę w nich! – śmieje się donośnie. Potrafi mówić, chociaż ja nie daję żadnej oznaki, że słucham. Od zawsze byłam tak markotna; pedagog w sierocińcu twierdziła, że nie umiem używać funkcji fatycznej. Trudno, żebym umiała, skoro nawet nie wiem, co to jest.
            Dante rezygnuje z ogniska, ale za to wyciąga z plecaka mały, czerstwy bochenek chleba. Jest ciemny i umączony, wygląda na kiepskiej jakości, ale gdy Dante przełamuje go na pół, dociera do mnie, że jestem głodna jak wilk. Chleb mógłby nie mieć smaku, a ja i tak uznałabym go za najświetniejszy przysmak na całym marnym świecie. Część jego porcji dostaje Cherit.
            Sama nie wiem, czy cieszę się w obecności psa, czy wręcz przeciwnie. Z jednej strony, mogę spać spokojnie, skoro ten ignorant nie zamierzał patrolować okolicy w nocy, a z drugiej, gdyby coś poszło nie tak, gdyby coś się wydało,  nie dam rady już tak łatwo ukatrupić Vale’a i nawiać. Nawet gdyby mi się udało coś mu zrobić, bestia dopadnie mnie w trzy sekundy. A potrafię wyobrazić sobie spokojniejsze sposoby na śmierć niż rozszarpane gardło.
            Odrywam po kawałeczku chleba i żuję w ciszy.
            Dante nie umie milczeć.
            - Tutaj mam tylko kilku ludzi, rozumiesz, mały oddział, bo mieliśmy zadanie – zawiesza tajemniczo głos i gryzie chleb aż ciemna skórka pęka i się kruszy. Nadstawiam ucha, ale nie pytam. To dziwne, że tak urwał. Zupełnie, jakby chciał sprawdzić, czy się zainteresuje. Miażdżę w palcach kawałek chleba. Wie?
            Nie, niemożliwe, jest zbyt głupi, a ja zbyt sprytna.
            A jednak, Dante Vale jest dla mnie zagadką. Przy naszej wspólnej wędrówce dowiedziałam się sporo – że jego matka ma na imię Carla, że chciał zostać bibliotekarzem, że nie umie gotować, że nieźle poluje. Ale jego otwartość sprawia, że nie wiem, czy jest wobec mnie szczery. Być może chce, żebym się jakoś zdradziła…
            Wciąż te same myśli, wciąż ten sam schemat, wciąż te same obawy. Praca szpiega uznawana jest za jedną z najbardziej wykańczających. Nie byłabym taka niepewna, gdyby cholerny major – niech go Monroe powiesi! – nie rzucił mnie na nieznany grunt znienacka i bez przygotowania!
            -  Patrz – uchyla plecak, a ja widzę pistolet. W ciemności nie rozpoznaję, jaki, widzę tylko ciemny kształt. – Zdobyliśmy takich czternaście. No i amunicję.
            Aż gwizdnęłam i pokiwałam głową. Wynik całkiem niezły, jak na leśną partyzantkę. Zapewne rozbili jakiś patrol, po bandycku rozkradli wszystko, co było cokolwiek warte.
            Dante uśmiecha się z zadowoleniem. Mimochodem rejestruję, że jest typowym samcem, który lubi imponować. Taka brawura wielu już zgubiła. Ale jego zgubi coś innego. Przesadna ufność. Dante Vale właśnie pokazał mi, gdzie trzyma broń. Strzelić jest łatwiej niż zamachnąć się nożem. Zamykasz oczy i naciskasz na spust, mocno i jak najszybciej, żeby nie było czasu stchórzyć.
            W nocy mogę zakraść się, zabrać broń. Z nią byłabym gotowa na każdą możliwość.
            - O, może znasz się na ratownictwie? – pyta Dante, strzepując okruszki chleba.
            - Trochę – odpowiadam wymijająco.
            - To dobrze. Widzisz, przydaje się sanitariuszka, a nasza Sophie jest jeszcze za mała, żeby ze wszystkim radzić sobie sama. Może chciałabyś… No, skoro jesteś sama, a Milicja z przyjemnością właduje kulkę w twoją głowę, to pomyślałem…
            Cherit szczeknął wesoło na potwierdzenie tych słów.
            Nawet, jeśli jestem kiepska w wyłapywaniu aluzji, rozumiem, że Dante Vale po raz kolejny wyciąga do mnie rękę. Zupełnie, jakby konsekwentnie od samego początku, ułatwiał mi wniknięcie do jego towarzystwa i zdobycie zaufania.
            - Chcesz mnie wciągnąć do oddziału? – upewniam się cicho. – Dlaczego?
            Dante kładzie się na śliskiej folii. Jest zimna i szeleszcząca, ale przynajmniej odcina od wilgoci i robactwa, które siedzi gdzieś w leśnym listowiu. Zwija plecak w rulon i upycha go sobie pod głową jako najgorszą poduszkę świata.
            - Przecież jesteśmy w tym razem. W tej samej walce – wyjaśnia, przewracając się na drugi bok. - Dawno doszedłem do wniosku, że mogę ci ufać.
            Słowa brzmią mi w uszach dłuższy czas. Wpatruję się w jego plecy okryte tym brzydkim, nigdy niemodnym żółtym płaszczem i mrugam głupkowato. Nie przywykłam, żeby ludzie tak otwarcie, tak po prostu się do siebie odnosili. Przełykam ślinę.
            - Tak. Razem.
            Słyszę, jak Dante wypuszcza ze świstem powietrze, co znaczy, że się śmieje.
            Oficjalnie zostałam włączona w tą żałośną partyzantkę, stałam się rebeliantem, człowiekiem skazanych na porażkę bojowników. I, dziwne, ale ta świadomość od razu poprawia mi humor. Już dawno nie czułam się tak pewnie. Zdobyłam zaufanie Dantego Vale. To pierwszy krok do mojej uwielbionej wolności, do chwili, gdy major Neville zapomni, że  w ogóle mnie spotkał i pozwoli mi odejść. Zamykam oczy i słucham, jak Cherit warczy przez zęby.
            Śni mi się osiedle, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Zwyczajne, pełne takich samych czerwonych szeregowców z białymi okiennicami. Jest noc, zapewne jakaś trzecia, bo księżyc wisi już wysoko nad dachami. Rozglądam się, ale nie ma w nim nic ciekawego – w każdym miejscu znajdzie się kilka podobnych miejsc, tak samo nudnych, z krzywo położonymi płytami chodnikowymi. Dopiero po chwili orientuje się, że wszystko jest jasne, wyraźne, oświetlone, mimo, że do rana jeszcze daleko.
            Latarnie się palą!
            Wdycham ze świstem powietrze i rozglądam się, dostrzegając coraz więcej. Z okien zionie blask nie świec, ale autentycznych lampek podłączonych do kontaktów. Tak dawno nie widziałam kontaktów, że ledwo przypominam sobie ich nazwę. Nie były nam potrzebne, gdy światło zgasło.
            Na ulicy panuje spokój. Latarnie się palą. I to jest niesamowite, tak niesamowite, że nie mogę uwierzyć, że nie ma wyjścia – muszę się obudzić.
            Budzę się w zimnym, ciemnym lesie, gdzie nie ma żadnych latarni, żadnego prądu. Przewracam się na drugi bok, podkładając splecione dłonie pod głowę. Słyszę pochrapywanie Dantego Vale’a i to samo senne warczenie psa. Żadnego światła.
            Nie potrafię zasnąć. W ciemność najgorsza jest bezsenność, bo wtedy zaczynają przychodzić myśli, niepotrzebne, głupie, które wymykają się spod kontroli i sprawiają, że zaczynasz poddawać się jakimś ideom. Zaczynasz myśleć, jak to jest, gdy nie ma Monroe. Gdy nie ma się wypalonej blizny na nadgarstku. Gdy nigdy nie gaśnie światło. Zamykam oczy, ale natrętne myśli – a czasem marzenia – nie chcą odejść. Jaki byłby świat bez Monroe’a? Jaki byłby świat, gdyby prąd nigdy nie zniknął? Kim byłabym ja i kim byłby Dante Vale w tym innym, lepszym świecie? I pojawia się też ostatnie, chociaż sama nie wierzę, że wkrada się coś tak absurdalnego, czego nie potrafię wyrzucić z głowy – jaki byłby świat, który wywalczyliby rebelianci?

____________
Nowy szablon :) Żeby już poczuć zimę :)

            

4 komentarze:

  1. Ach te klimaty :D ostatnio piszę fick RWBY na ff.net i moja bohaterka ma przeszłość niczym z takiej historii. Co prawda nie jest rebeliantką, bo jest czymś w rodzaju Katniss Everdeen no ale wciąż kilmat podobny. Nie lubię post-apokalipsy ale uwielbiam Huntik i Dantego. Danteś to nie wiem czy Katniss czy Peeta. Chyba raczej to drugie No ale wracając do fanfical. Cheirt jest psem. Dante oczywiście ufa, Zhalia uważa go za idiotę, ale go jeszcze dobrze nie zna. On jest ufny, ale ma smykałkę do psychologii i zna się na ludziach. On po prostu czuje, a nawet WIE, że ona wybierze dobrze.:D btw. czytałaś taką serię "Rebeliant"? ps. Zhante?
    https://www.youtube.com/watch?v=C1AQr8T7nbA
    Pasuje do Punktu widzenia Dantego w twoim opku.
    zwłaszcza ten fragment:
    Na progu rewolucji/Jesteś całym mym życiem, musisz ocaleć/Ten ogień płonie i nie poddam się. Zawsze będę walczyć, by utrzymać cię przy życiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie widziałam tego anime... Bo to anime, prawda? Ale może kiedyś zobaczę ^^ Bo Twoich komentarzach zaczęłam oglądać Doktora i całkiem wpadłam, więc może i to... :)
      Dante... jeśli już to chyba Peeta.
      A skoro Peeta, to już nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie znajdę czas, żeby zobaczyć najnowszego Kosogłosa <3
      Marie Lu? Jeśli tak, to czytałam, ale tylko pierwszy tom.
      Świetny kawałek <3 Kurczę, naprawdę mi się fajnie słuchało, pierwszy, drugi, czwarty raz. I zaraz będę patrzeć, co mi się powyświetlało w proponowanych. O, widzę piosenkę do Gwiazd Naszych Wina (kocham Greena)...
      Dziękuję serdecznie za komentarz :* Ściskam!

      Usuń
  2. Że też do tej pory nic nie skleciłam. A przeca przeczytałam już dawno... faktycznie Dante trochę zbyt ufny. Ej, a on już zauważył jej znak na ręce? Bo teraz nie, ale w poprzednim może mi to umknęło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie; Zhalia wciąż jest w tym samym ubraniu, innego nie ma, do tej pory niczego nie zauważył. Zauważy ktoś inny, ktoś dużo, dużo bardziej podejrzliwy i nieprzychylny.
      Dziękuję ślicznie za komentarz :)

      Usuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)