27 września 2014

Łowcy cz.12: Przykre powroty (Huntik)

            Dolores wciągnęła ze świstem powietrze. Stała na klatce schodowej od siedmiu minut, zastanawiając się, dlaczego chce pomóc Fundacji Huntik. Żadne oficjalne więzy już nie łączyły ją z Łowcami, a mimo to, nie potrafiła wrócić do swoich spraw, gdy groziło im niebezpieczeństwo. Westchnęła i zadzwoniła.
            Znała dom Carli Vale całkiem nieźle. Trzypokojowe mieszkanko było wiecznie zakurzone i nieposprzątane, bo kobieta nie znajdowała czasu na odkurzanie, a nie chciała tracić pieniędzy na wynajęcie pomocy. Na wysokich regałach piętrzyły się stare mapy, książki w przeróżnych językach, figurki, maski, perfumy i obrazki. Podobnie jak większość Łowców, Carla przywoziła z wypraw wiele pamiątek, które potem porzucała i zapomniała, zajęta nowymi wyzwaniami. W swojej sypialni zostawiała stosy ubrań, a gdy nie miała już co na siebie założyć, odsyłała ogromne siaty do pralni. Dolores dobrze wiedziała, po kim Dante miał paskudną skłonność do bałaganiarstwa.
            Zadzwoniła.
            Przez moment myślała, że Carli nie ma w domu, ale po chwili drzwi się uchyliły i stanęła w nich kobieta w czarnych, opiętych spodniach i kwiecistej bokserce. Twarz miała surową i kwaśną, oczy – lodowate, a spojrzenie – zabijające. Miedziane, falowane włosy okalały blade policzki. Mogła mieć trochę ponad dwadzieścia lat, ale patrzyła, jakby dawno przekroczyła dwieście. A jednak – mimo swojej dumnej, obrażonej miny – była oszałamiająco piękna. Dorastająca dziewczęcość rzucała ostatnie promienie na jej poważną twarz, próbując rozjaśnić oblicze niezadowolenia.
            - Meredith!
            Dolores nie spodziewała się, że spotka dawną przyjaciółkę w domu Carli Vale. Nie wierzyła w takie przypadki; Meredith Petterson zapewne została tu specjalnie zaproszona. Dolores poczuła, że cała pewność siebie z niej ucieka. Nie chciała spowiadać się przed kimś z jej dawnej paczki. Chociaż Meredith nie była z nimi w drużynie, stanowiła część czegoś, co było jak rodzina. Jej obecność była niemal tam samo bolesna jak Lorcana czy Dantego.
            Znały się bardzo długo. Dolores zawsze była zazdrosna o urodę, maniery i wdzięk Meredith. Przy niej czuła się jak brzydkie, niezdarne kaczątko, które chwieje się na swoich obcasikach, wygląda tandetnie i plastikowo.
            Meredith odsunęła się bez słowa i wpuściła ją do środka. Nie odzywały się do siebie, bo żadna nie wiedziała, co powiedzieć. Dolores nieśmiało podążyła za nią w stronę kuchni. Po drodze ściągnęła szpilki, bo Carla Vale nie cierpiała, gdy deptano i brudzono jej dywany, chociaż te zawsze były  pełne okruchów i pyłu.
            - Nie wiem, co kombinujesz, ale się dowiem – zapewniła ją Meredith tak cicho, że Dolores ledwo ją słyszała. – Bo nie wierzę w cudowne zmiany charakterów.
            Dolores poczuła, że się rumieni. Cudowna zmiana charakteru? Nie zmieniła się ani trochę przez te miesiące, może jedynie nauczyła się ciężko pracować, ale wciąż pozostawała tą samą wesołą, wygodnicką Lolą, która deklamuje niemiecką poezję i uwielbia wysokie, niedorzecznie drogie szpilki. Nigdy nie była zła ani wyrafinowana. Jej „infiltracja” była bardziej zabawą, która w pewnym momencie p r z e s t a ł a być zabawna i wymknęła się spod kontroli.
            Uśmiechnęła się  z zakłopotaniem i zaczęła rozdrapywać skórki, nie bardzo wiedząc, co zrobić z rękami.
            Salon Carli był jasno oświetlony. Przez duże okna wpadało południowe, ciepłe słońce. Dolores pamiętała czasy, gdy siedziała tutaj razem z Dantem i Lorcanem, objadając się obrzydliwi, kleistymi niebieskimi galaretkami.
            Usiadły na fotelach naprzeciwko siebie i milczały. Meredith skrzyżowała nogi i oparła dłonie na kolanach; wyglądała jak prezenterka z telewizji śniadaniowej, a nie Łowczyni.
            Drzwi łazienki skrzypnęły i na korytarzu rozległy się ciężkie kroki człowieka śpiącego i znudzonego.
            - You could travel the world/ But nothing comes close/ to the golden coast/ Once you party with us/ You'll be falling in love/ Oooooh…! Oh! Oooooh!
            Dolores wyprostowała się i nadstawiła uszu. Śpiew – czy raczej darcie mordy – był tak przesadzony, skrzekliwy, że niemal czuła, jak uszy zaczynają jej krwawić. Spojrzała pytająco na Meredith, ale ta w skupieniu skubała paznokieć kciuka.
            - California girls/ We're undeniable/ Fine, fresh, fierce! Im all up on you/ Cause you representing California! O-oo! Ayaaooh!
            - Carla brała prysznic, to wszystko.
            - O.
            Dolores poczuła, że znów powraca pełne dyskomfortu uczucie niezręczności. Kiedyś Meredith powiedziała jej, w kim się kocha (co było dość obrzydliwe, bo Lola dobrze znała tego chłopaka i nie wierzyła, że można się zadurzyć w kimś tak głupkowatym), a teraz… Wbijała w nią podejrzliwe, zawistne spojrzenie, od które ciarki przechodziły po plecach.
            Do salonu wkroczyła Carla Vale. Wyglądała na starszą niż Dolores ją zapamiętała, ale wciąż miała swoją naburmuszoną, niewdzięczną minę i krótkie, siwe włosy. Na każdego patrzyła, jakby zjadł jej ostatni kawałek pizzy. Miała kwadratową, pełną twarz, mocne rysy, usta zaciśnięte i suche, oczy - niechętne i oschle. Nosiła żółtą piżamę z koszulą zapinaną na guziki i spodniami w bladoniebieską kratę.
            - Co takiego masz mi do powiedzenia, Lola?
            Spokojnie usiadła na foteli i postawiła stopy na stoliczku do kawy.
            - Carla…
            - To musi być n a p r a w d ę ważne, skoro zawracasz mi głowę! – zakpiła. – No, dalej, słucham.
            Dolores nienawidziła momentów, gdy musiała się tłumaczyć. Odetchnęła głęboko, czując, że to nie będzie łatwa rozmowa. Nie wiedziała nawet, od czego zacząć. Złożyła ręce na kolanach i dłuższą chwilę wpatrywała się w złoty, błyszczący lakier na paznokciach. Śliczny kolor, uśmiechnęła się w duchu. Podobałby się Lorcanowi.
            - Od czego mam zacząć? – spytała wreszcie.
            - Najlepiej od początku! – prychnęła Carla Vale.
            - W takim razie to będzie naprawdę długa opowieść.
            Dolores przywołała wszystkie wspomnienia. Cudowne wakacje w Wenecji, gdzie poznała Dantego i Lorcana, wspólne wypady na kawę, spacery, późniejszą rozmowę z ojcem i zachęcenie do czegoś, co można było nazwać naiwnym szpiegowaniem, pierwsze misje, zaczynanie jako Łowca oraz ten nieszczęsny dzień, gdy Lorcan zajrzał do jej telefonu i zobaczył trochę za dużo.
            - Kłamstwo zawsze ma krótkie nogi – wtrąciła Meredith.
            Dolores mówiła dalej. Przyszedł okres jej tułaczki. Odwróciła się od Organizacji, a nie mogła wrócić do swojej dawnej drużyny, więc została zdana na siebie. Początkowo wcale nie było źle. Na karcie kredytowej miała tyle zer, że niejednemu zbielałoby oko. Wydawała na hotele ze spa i basenami siarkowymi, na nowe ciuchy, na drogie mieszkania w drogich miastach. Później przyszło opamiętanie i świadomość, że jeszcze miesiąc, może dwa, i nie będzie miała nawet na bułki.
            Oszczędziła im żałosnych opowiastek o tym, jak próbowała startować w modelingu, harowała na kasie, w księgarni, sprzedawała parasolki i podrobiła kursy, by zostać ratownikiem. Przeszła od razu do dnia, gdy spotkała podejrzanego zielarza.
            - Chciałam… Pomyślała, że może będzie tam coś dla Metza – wydusiła, nie patrząc Carli w oczy. Ta mruknęła coś pod nosem, jakby zupełnie jej nie wierzyła. Szybko zrelacjonowała rozmowę z zielarzem. Gdy opowiadała, że odrzuciła propozycję powrotu do domu, sama się sobie dziwiła, dlaczego zrezygnowała. Wszystko byłoby wtedy prostsze!
            - Jakoś nie wierzę w tą historyjkę z super-skuteczną bronią – podsumowała Carla, gdy Dolores wreszcie zakończyła opowieść. – Nieźle nawymyślałaś, Lola.
            - Ale…! Patrz na to! – dziewczyna zerwała się na równe nogi i podsunęła pod nos Łowczyni poparzony nadgarstek. Bąble zaczynały się zabliźniać i goić, ale czerwony ślady wciąż pozostawały jako pamiątka przykrej pułapki.
            Carla Vale uniosła brwi.
            - Ja też jej nie ufam, Carlo – odezwała się Meredith. Dolores poczuła, że znów się czerwieni, gdy przyjaciółka mówiła o niej jak o kimś obcym, trzecim, bezosobowym. Miała ochotę się wtrącić, zaprotestować, powiedzieć, że „ona” ma imię. – Ale jeśli rzeczywiście istnieje takie zagrożenie, to nie możemy tego zignorować. Może warto się przyjrzeć naszym kolegom z Organizacji.
            Starsza kobieta wstała i podeszła do okna. Odgarnęła firankę i patrzyła dłuższą chwilę przez szybę, kręcąc na palcach siwe pasmo.
            - Lola. Ten zielarz… Kim był? Nazwisko? Cokolwiek? – spytała w końcu, a Dolores poczuła się jak ostatnia idiotka.
            - Chyba… No, obawiam się, że nie wiem.
            Carla odwróciła się i wbiła w nią bursztynowe oczy.
            - Jak to „nie wiesz”?
            - Chyba… Nie powiedział mi…?
            Meredith wydała z siebie coś na kształt rozbawionego prychnięcia, ale Dolores wcale nie było do śmiechu. Carla Vale patrzyła na nią w  taki sposób, że czuła, jakby zawiodła i dała klapę, chociaż właśnie ostrzegała i – być może – ratowała Fundację.
            - No to dałaś klapę, Lola, bo nie przychodzisz do nas z niczym konkretnym – fuknęła Carla Vale, marszcząc nos z niezadowoleniem. – Ale dowiemy się wszystko. Chyba mam nawet plan – uśmiechnęła się w sposób, który naprawdę zaniepokoił Dolores. – No proszę. A myślałam, że w tej gównianej robocie nie wydarzy się już nic ciekawego.
*
            Lok przekręcił klucz w drzwiach i otworzył drzwi do zatęchłego, dusznego pokoju w akademiku. Rzucił torbę w kąt i otworzył szeroko okno. Gorące, suche powietrze wpadło do środka. Chociaż wakacje dopiero się zaczęły, lato było w pełni. Lok uśmiechnął się szeroko, wystawiając twarz do słońca. Na misji spędzili tyle czasu na świeżym powietrzu, że dostał piegów na nosie od złośliwych promieni. Sophie tego nie skomentowała – próbował zgadywać, czy jej się podobają, ale pozostał bez odpowiedzi.
            Pokój pozostał taki, jakim zapamiętał go Lok przed wyjazdem. Na obrotowym krześle leżała sterta koszulek do prania, jeansy zwisały z poręczy łóżka, a ze ściany śmiała się do niego obłędna aktorka z świetnymi… włosami. Westchnął z zadowoleniem i rzucił się na łóżku, zakładając na uszy słuchawki.
            Powinien odezwać się do mamy. Przed misją odbyli jedną z najtrudniejszych rozmów w życiu. Zadzwonił do niej wieczorem i nieśmiało powiedział, że w tym roku nie wróci do domu na całe wakacje i zamierza zostać w akademiku przez znaczną część lata.
            - Żartujesz, Lok? – Sandra Lambert wybuchnęła serdecznym śmiechem, jakby nie do końca mu uwierzyła. – Przecież mówiłeś, że nie cierpisz tej szkoły!
            - Jestem uczniem. Wszyscy uczniowie nienawidzą szkoły. Ale, mamo, ja mówię poważnie.
            - Co ty mówisz, Lok! Mieliśmy pojechać na wakacje we trójkę! Jak zawsze… Pierścień Kerry... Tak dawno tam nie byłam!
            Lok przypomniał sobie długie, wielogodzinne wycieczki, które od dziecka odbywał razem z siostrą i mamą. Przechodzili szlakiem niemal każdego roku, ale za każdym razem widok zapierał dech w piersiach. Nawet trawa była tam jakby zieleńsza, a powietrze miało lekki, cudowny smak.
            - Przyjadę, mamo, po prostu na tydzień. Albo dwa. Mam tu obowiązki.
            Usłyszał, że po drugiej stronie mama wstaję z fotela. Oczami wyobraźni widział, że ściąga z nosa grube okulary w metalowych oprawkach i zaczyna krążyć po pokoju ze swoją zmartwioną, zafrasowaną miną. W przestronnym, czystym pomieszczeniu na pewno jest jasno i przyjemnie. Na środku stołu stoi wiklinowy koszyk z jabłkami, a w kuchni wrze woda w czajniku.
            - Synku, czy wszystko w porządku? Dlaczego nie chcesz przyjechać? Coś się stało? Wpadłeś w złe towarzystwo?
            Lok zastanawiał się, czy Sophie, która potrafi strzelać ogniem i potrafi złamać kark na kilka sposobów  kwalifikuje się jako złe towarzystwo.
            - Nie, mamo. Chodzi o to, że… zostałem Łowcą – powiedział, mając nadzieję, że będzie wiedzieć, o co chodzi. Nie potrafiłby wytłumaczyć świata, którego sam jeszcze nie poznał i nie zrozumiał. Mama wstrzymała oddech i dłuższą chwilę się nie odzywała, zupełnie jakby kilka razy przetrawiała jego słowa. Rozmawiali bardzo długo. Lok miał wrażenie, że w czasie godziny usłyszał o swoim ojcu więcej niż przez całe swoje życie.
            - Dante Vale was uczy? – powtórzyła mama. – Czy ma może coś wspólnego z Carlą Vale?
            - A bo ja wiem. Kto to jest?
            - Nikt ważny. Uważaj na siebie, synku, dobrze? – poprosiła cicho



*
            Dante spodziewał się telefonu Guggenheima odkąd tylko wrócili z pierwszej, trochę nieudanej misji. W raporcie załagodził problemy, na jakie natrafili, ale i tak nie wypadli najlepiej. Podtopiony dowódca, samowolka nastolatki, beznadziejna ucieczka z hotelu, którą widziało kilkoro przypadkowych gości nie wyglądały najlepiej przy nazwisko kogoś tak dobrego jak Dante Vale.
            Odstawił dzieciaki (należało by dodać, przeszczęśliwe, podekscytowane, wypytujące o następne zadanie dzieciaki) do domu, wysłał amulet z Tytanem do analizy i czekał na telefon z pretensjami, że nie poradził sobie – z pozornie banalną - misją.
            Przez pierwsze siedem godzin od wysłania raportu czekał na telefon od rozgniewanej matki, która na pewno była na niego wściekła za taki popis na początku drogi „mentora”. Nie odezwała się, a to oznaczało, że musiała być naprawdę zajęta. Dante zaczął się niepokoić; jeśli Carla Vale brała jakąś sprawę na poważnie, zapowiadała się prawdziwa burza w Fundacji.
            Gdy komórka zadzwoniła, wcale nie był zdziwiony.
            Na ekranie podłączonym do telefonu pojawiła się czerwona, pogodna twarz Guggenheima. Mężczyzna siedział za biurkiem, częściowo zasłonięty stosem dokumentów do podpisania, w swoim szaro-zielonym garniturze w prążki.
            - Dante, dobrze cię znowu widzieć! – uśmiechnął się szeroko.
            - Przejdź do rzeczy. Narobiłem bałaganu, prawda? – spytał kwaśno.
            Guggenheim spoważniał.
            - Fakt. Ale nasi ludzie szybko się tym zajęli. Turyści, którzy widzieli wasze zaklęcia i tą żałośną ucieczkę są przekonani, że to wyjątkowo niedorzeczny sen. Naiwności nigdy nie zawodzi.
            - Dzięki.
            - Ale, Dante, to do ciebie niepodobne. Od dziesięciu lat nie pamiętam, żebyś tak zawalił jakąś sprawę!  Wiesz, plotki mówią, że jesteś naprawdę niezłym Łowcą – Guggenheim mrugnął do przyjaciela.
            Dante splótł palce i oparł brodę na dłoniach.
            - Źle zrobiłem, że wziąłem uczniów.
            - Dlaczego? Sympatyczne z nich dzieciaki, nie mogą być  a ż   t a k źli.
            - I nie są. Tylko ja dałem klapę jako szef. Nie dawałem rady tego wszystkiego ogarnąć… Powinien bardziej ich pilnować, zdyscyplinować, no wiesz. Powinienem być dla Sophie i Loka taki, jaki dla nas jest Metz.
            - Daj sobie czas – Guggenheim skinął głową. – Nie tylko Sophie i Lok będą się uczyć od siebie. Ty od nich też, zapamiętaj sobie. Ale, nie obraź się, muszę dać ci kogoś do drużyny, żebyście lepiej radzili sobie jako drużyna.
            - Koniecznie? Kogo?
            - Jeszcze nie zdecydowałem. Ale po tej misji oboje widzimy, że przyda ci się ktoś z doświadczeniem, bo sam nie dasz rady upilnować dwojga amatorów i jeszcze zakończyć misję.
            - W porządku – Dante skrzywił się. Nigdy nie lubił przymusowej pracy grupowej. – Tylko niech to będzie ktoś n a p r a w d ę dobry.
            - Po znajomości zrobię co mogę – roześmiał się Guggenheim. Przegarnął jasną grzywkę, jednocześnie wertując plik zadrukowanych kartek. – No i mam dla ciebie kolejną misję, łatwizna, więc poradzisz sobie.
            - Zawsze sobie radzę – burknął Dante. Jego męska duma ciężko znosiła naigrywania z porażek, o czym stary przyjaciel doskonale wiedział. – Gdzie i co?
            - Chorwacja! Nie musisz dziękować.
            - Niby za co mam ci dziękować? Nie mam chwili na nic-nie-robienie, ciągle jestem w robocie, a ty jeszcze oczekujesz, że będę ci dziękować za dodatkową harówkę.
            - Wybrałem coś przyjemnego! – odburknął Guggenheim. – Miły kraj, sympatyczni ludzie. Powinieneś się cieszyć. Byłem tam z żoną na wakacjach.
            - Dobra, dobra, do rzeczy.
            - Wszystkie materiały już ci wysłałem. Lot macie za trzy dni. Tylko tym razem… Zrób to dobrze, Dante – zaznaczył kpiąco. – Na lotnisku będzie czekać wasze wsparcie.
            Dante wyłączył ekran i rozłożył się wygodniej na kanapie. Nie miał najmniejszej ochoty znosić towarzystwa dodatkowej osoby, ale wciąż miał nadzieję, że odbędzie pod „nadzorem” jedną, góra dwie misję.

*

4 komentarze:

  1. a tą osobą będzie Zhalia. :) nie sądzę, żeby było TAK źle. hmmm i Sandra nie kojarzy Dantego? To duża zmiana. Zdaje się też, że nie lubi Carli. W każdym razie takie odniosłam wrażenie. Lola. Lola. Nie dziwię jej się. Ja też boję się Carli. Jak czytałam to udzieliło mi się zdenerwowanie. Ta kobieta jest twarda i nie wybacza. Zastanawiam się jak to będzie z Zhalią? W końcu ona narobi trochę więcej szkód. Złamie serce jej synowi, który do czasu odkrycia kim Zhal jest zakocha się na zabój. Już to widzę Dante na kanapie w humorze "pozwólcie mi umrzeć".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Carla nikogo nie lubi i nikt nie lubi Carli - uniwersalne prawo wszechświata. Carla nigdy nie będzie przychylna Zhalii, a gdy wszystko się wyda... Tak, zdecydowanie, biedny Dante :)
      Serdecznie dziękuję za komentarz :) Pozdrawiam i do zobaczenia!

      Usuń
  2. Anonimowy18:26

    Hej hej!
    Tu Maddy :) Że tą dodatkową pomocą będzie Zhalia to nawet ja się domyśliłam. Jedna, góra dwie misje? Pewnie Dante będzie błagał, żeby została na trzeciej, czwartej, piątej, dwudziestej szóstej, a potem by coś napomknął o domku pod lasem, trójce dzieci i psie i wszyscy żyli by długo i szczęśliwe (oprócz tych osób, do których mam awersje, rzecz jasna ;) ). Ale, oczywiście, wszystko, co mogłoby się poplątać, poplącze się jeszcze bardziej. Już się nie mogę doczekać. Co do Carli... nie mam pojęcia, jak komukolwiek udałoby się zachować życie, gdyby miał TAKĄ matkę. Na miejscu Dolores na sam jej widok zwiałabym i ukryła się w jakimś bezpiecznym miejscu (najlepiej na szafie). Meredith pamiętam z Twojego wcześniejszego bloga - kilka miesięcy temu zapytałam Cię, czy mogę jego adres i dostałam. Oczywiście, wtedy też byłam Anonimowa (zerem komputerowym nie zostaje się z dnia na dzień). W każdym razie, skoro ONA tu jest, to szykuje się istne piekło na ziemi.
    Chciałam podziękować za komentarze - naprawdę niesamowicie mnie to ucieszyło. I jeszcze za radę co do spraw informatycznych. Wydaje mi się, że zaczynam już łapać, ale przez moje ukochane, starsze rodzeństwo bycie zalogowaną na moim koncie jest absolutnie niemożliwe. Nawet blog zakładałyśmy w domu Jill. I napisałabym ci to wszystko na moim blogu, gdyby nie to, że pisanie na nim anonimowo... no, jakoś tak głupio.
    A każdym razie, na myśl o Meredith mam dreszcze - co ona znów wymyśli? Rozdział świetny, tylko jakoś brakowało mi Sophie i Zhalii. No i Cherida (Cherita??? Nie jestem pewna), bo nie pojawia się już od kilku rozdziałów. Błagam, napisz w końcu kolejny rozdział Burzy - dzięki temu opowiadaniu odkryłam Twój blog i mam do niego ogromny sentyment.
    No... to tyle. Nigdy nie wiem, kiedy skończyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki scenariusz dla mnie - wielkiej fanki zhante - jest po prostu idealny :D I mogłoby tak być, oni muszą być razem. Wszyscy żyją długo i szczęśliwie - dla mnie bomba, happy ever after (natalka uczy sie słówek, bo w sobotę egzamin, a teraz się popisuje xp), tylko Scarlett może niekoniecznie.
      To opowiadanie jest nowszą, ulepszoną (mam nadzieję xp) wersją tamtego. Pojawią się te same postacie - Meredith, Lorcan, a ostatnio stwierdziłam, że będzie to także Inez, ale w zupełnie innej roli.
      Zawsze do usług :) Sama jestem trochę osiołkiem komputerowym, ale od kiedy musiałam szybko parę rzeczy ogarnąć, no to jakoś idzie. A Wasz blog naprawdę lubię, od razu mi się humor poprawia, gdy genialna Silva dopieka Dantemu :D
      Jejku, będzie, będzie. Chciałabym dzisiaj, ale nie mówię na pewno, bo podawanie terminów zawsze sprawia, że je opuszczam.
      Problem w tym, że mam nową książkę Greena i strasznie chce ją przeczytać, ale jeśli zacznę, to do końca dnia nie zrobię już nic produktywnego. A chciałam w końcu coś namazać, a konkretnie właśnie Burzę, i posprzątać w pokoju, a Green się sam nie przeczyta :D
      W każdym razie, serdecznie dziękuję za komentarz, bardzo mi miło, że czytasz. Pozdrawiam i do zobaczenia :)

      Usuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)