Białoruś, okolicę jeziora Świteź
Mieszkanie Poliny
Jedenasta dziesięć
Obita czerwonym, szorstkim materiałem kanapa stała w salonie od zawsze. Była jak nieodłączny element domu, jak swego rodzaju centrum, bo każdy z rodziny pani Poli ny siedział tam przynajmniej raz, jak główny organ. Na pewno ludzie mieli w swoich salonach kanapy dużo wygodniejsze, miększe i przede wszystkim ładniejsze, ale ta była absolutnie wyjątkowa. I nawet plamy po sosie słodko-kwaśnym i tłuste ślady palców dzieci, które przez lata przewinęły się przez ten dom, nie odebrały jej wartości. Królowała w pomieszczeniu, gdzie meble stare i zabytkowo spajały się w jedność z kiczowatymi, które tylko udawały eleganckie, zakupione za marne pieniądze, wykonane z drewna marnej kategorii. Stała na środku, trochę zasłonięta niewielkim stoliczkiem, w towarzystwie kilku krzeseł z powycieranymi oparciami. Miało się wrażenie, że pamiętała czasy, gdy sama pani Poli była jeszcze dzieckiem.
Mieszkanie Poliny
Jedenasta dziesięć
Obita czerwonym, szorstkim materiałem kanapa stała w salonie od zawsze. Była jak nieodłączny element domu, jak swego rodzaju centrum, bo każdy z rodziny pani Poli ny siedział tam przynajmniej raz, jak główny organ. Na pewno ludzie mieli w swoich salonach kanapy dużo wygodniejsze, miększe i przede wszystkim ładniejsze, ale ta była absolutnie wyjątkowa. I nawet plamy po sosie słodko-kwaśnym i tłuste ślady palców dzieci, które przez lata przewinęły się przez ten dom, nie odebrały jej wartości. Królowała w pomieszczeniu, gdzie meble stare i zabytkowo spajały się w jedność z kiczowatymi, które tylko udawały eleganckie, zakupione za marne pieniądze, wykonane z drewna marnej kategorii. Stała na środku, trochę zasłonięta niewielkim stoliczkiem, w towarzystwie kilku krzeseł z powycieranymi oparciami. Miało się wrażenie, że pamiętała czasy, gdy sama pani Poli była jeszcze dzieckiem.
Dante
opadł ciężko na kanapę, zmęczony wnoszeniem bagaży do pokoi. W odpowiedzi
skrzypnęła poirytowana, a gdy spróbował się przekręcić – zajęczała jeszcze
żałośniej. Odchylił głowę do tyłu i natychmiast poczuł, że szorstki materiał
drapie go po karku. Miał tylko nadzieję, że zaschnięta plama po gęstej zupie
nie odbije się na jego płaszczu. Był w fatalnym humorze.
Uruchomił
holotom. Maszyna syknęła i przez moment był pewien, że nie tylko kanapa
postanowiła mu dać do zrozumienia, że dzisiejszy dzień miał być dla niego
koszmarny, ale po chwili niewyraźny obraz zamigotał i ujrzał plany całej misji.
Przez
moment zastanawiał się, kto podaje informację dla Łowców dotyczące misji. Były
zapisane tak, że zajmowały naprawdę mnóstwo miejsca, Łowca zadowolony myślał,
że pojedzie, może skopie parę tyłków Organizacji, zwiąże się z Tytanem i wróci
spokojne do domu. W rzeczywistości okazywało się, że żadnych przydatnych
informacji nie mieli, tylko ogóły, których nawet zbyt leniwy na myślenie Lok
sam by się domyślił.
Jedyne,
co go zainteresowała to niewyjaśnione, dziwne zachowania wody. Zdarzało się, że
nagle zaczynała się burzyć, pieniła się groźnie, chlapała i zalewała całe
brzegi zupełnie bez powodu. Innym razem znów wirowała, też całkiem bez
przyczyny, a podobno nawet zaatakowała staruszkę przechodzącą niedaleko, jak
twierdził jej mąż, ale Dante przywykł, ze człowieka starego nie da się oszukać,
bo za dużo widział, ale sam łatwo oszukuje.
-
Dzień dobry, Dante! – Sophie przeciągnęła się w drzwiach. Uniósł wzrok znad
holotomu, zerkając na nią jednym okiem. Miała na sobie krótkie, czerwone
spodenki z poszarganymi krawędziami i obcisłą bokserkę z wielkim napisem „I
love sleep”, opierała się o framugę z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
-
Bry. Jak się spało? – spytał, bardziej z grzeczności niż z ciekawości. Sophie w
odpowiedzi uśmiechnęła się dyplomatycznie, ale z jej podkrążonych oczu mógł
wyczytać, że pościel pachniała cierpko, tak, jak pachnie schorowany człowiek,
że łóżko skrzypiało w nocy i targane wiatrem gałęzie uderzały o szybę.
-
Dziękuję, dobrze – odparła, siadając na jednym z twardych krzeseł naprzeciwko
niego. Jakoś nie miała ochoty siadać na utytłanej, szorstkiej kanapie, która z
jakiegoś powodu bardzo ją odpychała. – Idziemy dzisiaj rozejrzeć się nad
jeziorem?
-
Tak – skinął głową, włączając w holotomie mapę. Wyłoniły się trójwymiarowe
drzewa i spokojna tafla wody, a zaraz potem trzy niewyraźne sylwetki. Sophie
doskoczyła do niego w mgnieniu oka i zajrzała przez ramię. Wyczuł już z daleka
truskawkowe perfumy. – Tu jesteśmy my – wskazał. – Postaramy się zdziałać jak
najwięcej, póki nie roi się tu od Garniturów.
-
Przecież z Organizacją damy sobie rade – zaświergotała, obracając mapkę w
holotomie. Dante uniósł powątpiewająco brwi, ale nic nie odpowiedział. Sam,
owszem, poradziłby sobie i jeszcze zatriumfował, ale mając przy sobie dwoje
dzieciaków nie zdołałby jednocześnie walczyć i ich bronić. A ich
umiejętności pozostawały wiele do
życzenia.
-
Czeeść – Lok wpadł do salonu, trochę zaspany i jeszcze nie do końca przytomny.
Jasna grzywka spadała mu na czoło, przysłaniając zamglone, senne oczy. – Już na
nogach.
-
Lok – Sophie wyprostowała się i spojrzała na niego karcąco. – Jest już
jedenasta.
-
Są wakacje – wzruszył ramionami, zupełnie jakby miało to być odpowiedzią na
wszelkie oskarżenia i pretensje.
Dante właściwie go rozumiał - w jego wieku całe wolne dnie przesypiał, ewentualnie włóczył się gdzieś razem z Christopherem Octer albo Dolores, po prostu wypoczywał i pomyślał, że gdyby ktoś kazał jemu z tamtych lat zrywać się tak rano i latać po lasach, wyśmiałby go i zakopał się głębiej w pościeli.
-
Ekhem – Dante odkaszlnął, otrząsając się ze wspomnień. Nawet nie zauważył, kiedy zrobił się taki nostaligicnzy. – Zaraz wychodzimy, bądźcie gotowi.
-
Ale bez śniadania? – jęknął zdumiony Lok, gdy Dante mijał go w drzwiach.
-
Ja już jadłem – odparł, wzruszając ramionami. Ruszył do swojego pokoju, który
przydzieliła mu zdziwaczała staruszka Polina. Nad łóżkiem wisiało stare,
czarno-białe zdjęcie zrobione zaraz po rozpoczęciu działalności Fundacji
Huntik. Z trudem rozpoznał Polianę w przygarbionej kobietce w dwóch warkoczach
o szerokim, uśmiechu. A niedaleko odnalazł dobrze znaną, naburmuszoną twarz,
trochę młodszą i trochę weselszą niż teraz. Matka miała wtedy tak śmiesznie, nierówno
obcięte włosy, zastanawiał się, czy to zamierzone, czy po prostu nie umiała się
obchodzić z nożyczkami.
Zostawił
holotom i wepchnął do kieszeni kilka amuletów z Tytanami. Towarzyszyli mu
wszędzie i zawsze, bo zawsze i wszędzie był Łowcą, a dopiero potem normalnym
obywatelem. Gdy zszedł na dół, Sophie i Lok opychali się tradycyjnymi syrnikami ze słodkim dżemem malinowym,
które pewnie znaleźli gdzieś w kuchni. Gdy dziewczyna go zobaczyła, gwałtownie
przełknęła ogromną porcję, otarła usta i zaczęła jeść jakby ładniej, zupełnie
jakby udawała, że kobiety nie jedzą, bo są zbyt ponad zwykłością.
-
Idziemy? – wypalił Lok, wpychając do ust kolejną porcję ciasta. Na nosie miał
resztki czerwonego dżemu.
-
Pod warunkiem, że wytrzesz twarz – uśmiechnął się Dante. – Nie wyjdę z tobą,
skoro jesteś taki uświniony – dodał, pół-żartem, pół-serio. Sophie
zachichotała, a Lok, cały czerwony na twarzy, burknął tylko coś w odpowiedzi.
Branie
japonek na piesze wycieczki nie było mądrym pomysłem, jak przekonała się Sophie
piętnaście minut po wyruszeniu. Plastikowy paski wpijały się w jej skórę,
igliwie i ziemia wpadały i podrażniały stopę, a cienka, gąbczasta podeszwa nie
chroniła przed wypukłościami i korzeniami drzew. Mimo bólu, dzielnie stawiała
każdy kolejny krok i nawet się nie skrzywiła, gdy Dante spytał, czemu tak
dziwnie chodzi.
Jezioro
wyłoniło się zza drzew zupełnie niespodziewania. Słońce odbijało się w
srebrzystej tafli, migotało i błyszczało pięknie i trochę nienaturalnie,
zupełnie jakby w tym miejscu utrzymała się zapomniana już dawno atmosfera
tajemnicy. Sophie z rozkoszą zaciągnęła się świeżym, jeszcze chłodnym zimnym
powietrzem i uśmiechnęła do słońca.
-
Według informacji, gdzieś na dnie jeziora ukryty jest tytan – stwierdził i
chociaż Sophie nic nie powiedziała, zrozumiał jej wymowne spojrzenie. Jezioro
może nie było szczególnie duże, ale nie mieli sprzętu, by je przeszukać. Ani
doświadczenia.
-
Na razie przejdziemy się brzegiem, sprawdzimy, czy nie ma nic... niepokojąco –
Dante podrapał się po brodzie, starając się przybrać ton nauczyciela
tłumaczącego umysłom humanistycznym zasady matematyki. Starał się, żeby oboje
cokolwiek wynieśli z tego wyjazdu, ale obawiał się, że taki z niego nauczyciel,
jak z koziej...
-
Fundacja już tu jest? – usłyszał za plecami.
Odwrócił
się jak na zawołanie, gotów do ataku. Wśród drzew odznaczało się kilkanaście
białych kołnierzy i ciemnych okularów, które widywał w pracy na co dzień. A
więc Organizacja już się pojawiła, nie spodziewał się, że tak szybo ich dopadną.
-
Fundacja zawsze była kilka kroków przed Organizacją – odparł, wyciągając z
kieszeni amulet. Usłyszał, że Sophie przygotowuje się do rzucania zaklęć, a Lok
w każdej chwili jest gotów przyzwać Wolnego Strzelca.
-
Nie tym razem – uśmiechnął się potężny mężczyzna o różowej głowie osadzonej
bezpośrednio na tułowiu, zupełnie jakby nie miał szyi. Zanim Dante zdążył
mrugnąć, zacisnął rękę na amulecie. – Atakuj, Strix!
Przy
jego głowie pojawiły się trzy ogromne komary, mające może metr długości. Unosiły
się w powietrzu, bzycząc i świszcząc skrzydłami. Dante nie pierwszy raz widział
takei Tytany, spotykał je przy każdej potyczce z Organizacją.
-
Chyba czas na ciebie, Calibanie – wyciągnął z kieszeni amulet i przyzwał
Tytana. Obok niego stanął ociężały wojownik z grzywą jasnych włosów, która
swobodnie opadała na plecy. Zanim ktokolwiek zdążył mu się przyjrzeć, ruszył do
walki.
Poruszał
się dziko i szybko, wymachiwał mieczem pewnie i ciężko, uderzył w ziemię, jakby
chciał ostrzec przeciwników. Tumany kurzu wzbiły się w powietrze, a on tylko
patrzył – jak wojownik przekonany, że ma już wygraną w powietrzu. Ani sztywne
żądła Strixów nie zrobiły na nim wrażenia ani dwa Trudnie, które już
nadbiegały. Był pewien swego i czuł, że jego pan nie wątpliwości, kto stoczy
zwycięski bój.
Ruszył.
Skoczył w górę i mimo, że sprawiał wrażenie potężnego, ze zdumiewającą
lekkością przekoziołkował nad jednym z Tytanów i wbił ostrze w Strixa, nim ten
zdążył zamigotać. Grzywa opadła mu na oczy, gdy przeciwnik powoli znikał,
pozbawiony szans na ucieczkę. Wymachnął mieczem do tyłu i przebił kolejnego
wroga, a zaraz potem zawirował i rzucił
się w szaleńczy taniec z Trutniem. Sprawiał wrażenie zwierzęcia wypuszczonego z
klatki po długiej niewoli – wariował, działał dynamicznie i nie było szans, by
zrozumieć plan jego działań.
-
Wolny Strzelcu! – Lok uniósł amulet i znów poczuł tą palącą więź, poczucie
bliskości z tatą, dosięganie tego świata, do którego on dawniej należał. Tytan
pojawił się przy jego boku w samą porę, zdążył osłonić jego i Sophie tarcza
przed zaklęciami, które posypały się od strony lasu.
-
Czas na mnie – syknęła Sophie i wyskoczyła do góry, kopiąc na oślep.
Japonki
spadły z jej stóp, ale była gotowa walczyć boso. Trafiła w twarz jakiegoś
chuderlawego Garnitura, a zaraz potem pod palcami poczuła chrupniecie. Upadł na
kolana, łapiąc się za rozkrwawiony nos, jęczał przy tym żałośnie. Sophie
jeszcze raz uderzyła, pozbawiając przeciwnika przytomności.
-
Nie rzucaj się tak – usłyszała za plecami i czyjeś mocne ręce uniemożliwiły jej
jakikolwiek ruch. Zimne dłonie zacisnęły się na nadgarstkach i chociaż
próbowała się szamotać, nie dała rady wyrwać się dużo silniejszej kobiecie.
-
Dante – pisnęła tylko, szukając pomocy u mentora, którego podziwiała z całego
serca. Odwrócił się, ale nie był w stanie wiele zrobić – w ogół niego
zgromadziło się kilka sylwetek odzianych w czarne garnitury, wszystkie były
przygotowane do ataku. Nie miał możliwości przyjść jej z pomocą, ale wystarczył
jeden moment nieuwagi, by przeciwnik zyskał przewagę.
Zanim
zdążył się zorientować, dostał zaklęciem. Zgiął się w pół, plując śliną i nie
zdążył się zasłonić, gdy czyjaś noga kopnęła go w bark. Przetoczył się bezwładnie
i wpadł do lodowatej wody w jeziorze.
-
Dante!! – krzyknął przerażony Lok, ale zaraz głowa mentora wynurzyła się na
powierzchnie. Sprawiał wrażenie trochę
otumanianego uderzeniem, ale przytomnego. Skinął głową, uspakajając
dwójkę, zupełnie jakby chciał powiedzieć, że dadzą radę, że zaraz pokaże
wszystkim, dlaczego mówią o nim jako o jednym z najlepszych Łowców w Fundacji.
I
wtedy się zaczęło.
Jezioro
nagle zaszumiało złowrogo; woda uderzyła o brzeg z większą siłą, a fale zaczęły
rozchodzić nie wiadomo skąd, chociaż nie było nawet najmniejszego wiatru,
drzewa jakby bardziej pochyliły się ku ziemi, a po okolicy poniósł się ponury
świst.
Dante
poczuł, ze woda zaczyna bulgotać, coś ruszyło się wokół jego stóp, połechtało
nogi, uderzyło w całe jego ciało, a zaraz potem zrozumiał, że jakaś siła
ciągnie go w dół. Nabrał powietrza i spróbował się wyrwać, ale na próżno – woda
już go pochłonęła tak jak zalała kiedyś miasto w tym samym miejscu.
Wybił
się do góry, ku światłu, które majaczyło nad powierzchnią, ale znów zalała go
fala, wpadł w jeden z tych wirów, o których mówili świadkowie podejrzanych
wydarzeń w tej okolicy. Zarzuciło nim na jeszcze głębszą wodę i chociaż szamotał
się i wyrywał, nie miał żadnych szans z potęgą żywiołu.
Uderzył
w wodę rękami, machając w bezsilnej próbie ratunki. Woda dostała się już do
nosa i do ust, uderzała w otwarte szeroko oczy, obmywała uszy i gubiła się we
włosach. Krztusił się i pluł i raz udało mu się wyburzyć na moment, ale zaraz
potem jezioro znów go wciągnęło, jakby był tylko gałązką porwaną przez
strumień.
Pociemniało
mu przed oczami i gdy myślał, że zaraz spadnie na dno, kobieca ręka złapała
jego nadgarstek i pociągnęła ku górze.
Zhalia to Zhalia, prawda? a to jak Adaś "Woda się burzy i wzdyma" :D. Czekam na new i na DxZ bo w twoim wydaniu sweet
OdpowiedzUsuńNo pewnie, że Zhalia :) Będzie DxZ, będzie aż trochę za dużo, mam nadzieję, że nie przesadzę. Pozdrawiam.
UsuńNareszcie moja ukochana postać, bo to jest Zhalia, prawda? Proszę nie mogę się doczekać co dalej, więc pisz ciąg dalszy jak najszybciej, liczę na małe DxZ Pozdrawiam ;p
OdpowiedzUsuńA któżby inny? ^^ Nie wiem, kiedy kolejna część, bo mam do napisania durną prace na konkurs, ale postaram się, żeby w piątek/w sobotę coś już btło. Podrawiam.
UsuńAaaah, pojawiła się Zhalia, a raczej jej ręka. Bo to jej ręka, prawda?
OdpowiedzUsuńTaaak, ręka Zhalii :D W następnym rozdziale pojawi się cała.
UsuńNie pytam czy to Zhalia, bo to już wiem.
OdpowiedzUsuńCzułam, że będą mieli problemy. Rozdział ogólnie napisany bardzo dobrze. Robisz ciekawe opisy, które dodają uroku dla tego opowiadania.
Nie ukrywam, że tak, jak wszyscy czekam na DxZ. pozdrawiam