` Jack Mróz wpadł jak burza do kwatery
głównej świętego Mikołaja. Po drodze zaliczył bliskie spotkanie z Yeti,
niosącym karton czerwonych wyścigówek do zapakowania na gwiazdkowe prezenty dla
dzieci. Nawet sie nie obejrzał, gdy wściekły stwór wygrażał mu włochatą
pięścią. Zaraz zanim pomknął Zając Wielkanocny, rozdeptując wielkimi łapami
samochodziki. Yeti aż huknął.
- Przepraszam
najmocniej, pilna sprawa - zaszczebiotała Zębowa Wróżka, lecąca tuż za dwójką
Strażników. - Oni naprawdę bardzo się spieszą - uśmiechnęła się słodko,
ukazając rzędy ostrych, bialutkich kłów.
Yeti zaryczał z
goryczą.
- Jestem pewna, że
Mikołaj doceni, że pracujesz po godzinach - Wróżka energicznie pokiwała głową.
- Do Gwiazdki zdążysz zrobić nowe auta, jestem przekona! - dorzuciła jeszcze,
frunąc w kierunku gabinetu szefa.
Jeszcze przez drzwi
usłyszałą przekrzykujących się Jacka i Zająca. Przewróciła oczami i wślizgnęła
sie do środka.
Święty Mikołaj, ze
swoją wielką, siwą brodą i jeszcze większym brzuchem, siedział za biurkiem
zawalonym kulami śniegowymi, miniaturowymi choinkami i prototypami nowych
zabawek dla dzieci. Słuchał ze zmarszczonymi brwiami, próbując wywnioskowac
cokolwiek ze słów Jacka.
Piaskowy Dziadek
przydreptał do Wróżka i bezradnie rozłożył ręce. Złoty pył nad jego głową
uformował się w falujący znak zapytania. Zębuszka posłała mu wymowne
spojrzenie.
- Wiem tyle co ty - szepnęła.
Tymczasem między Zającem a Jackiem wrzało
coraz bardziej.
- Ona tam jest! Jest taka jak ja!
- Wróćmy może do punktu wyjścia, bo Śniężyca w
Wielkanoc…
- Ona tam jest! Elsa! Muszę sie dowiedzieć
wiecej, muszę tam wracać…
- Kręcisz jak zwykle, jak zwykle…
- Przecież od tego jesteśmy, żeby chronic
dzieci! Obiecałem jej!
- Obiecałeś nie robić głupich numerów!
- Muszę tam wrócić, a wy mnie ciągniecie na
cholerny biegun!
- Licz sie ze słowami, chce z tobą rozwiązać
sprawę tego śniegu, honorowo, po męsku!
Mikołaj wstał tak gwałtownie, że biurko aż
zadrżało. W całym gabinecie zapanowała śmiertelna cisza. Siwy wbił przenikliwe,
zimne spojrzenie w Jacka.
- Księżyc - zaczął powoli. - Uczynił nas
straznikami nie tylko dlatego, żebyśmy nieśli dzieciom radosć, abysmy je
chronili i abyśmy dla nich działali, ale także dlatego, że mamy otwarte umysły.
Potrafimy rozumieć w sposób najprostszy i najpiekniejszy, a uczymy się tego
właśnie od dzieci.
- Do rzeczy - sapnął Jack.
- Mówicie o innym świecie. I chociaż to nadzwyczajnie,
nadnaturalne, to wiem, że wystarczy uwierzyć, tak, jak dzieci wierzą w nas,
choć możemy się wydawać poza pojmowaniem rozumu - ciągnął powoli.
- Czyli rozumiesz, że muszę tam wrócić! -
ryknął Jack. Zając i Zębuszka zaciągnęli go tu niemalże siłą, żeby wspólnie
przedyskutować sprawę tajemniczego przejścia. Instynktownie czuł, że powinien
sie spieszyć do małej Elsy. - Idę, dość masz gatki z wami!
- Musisz zapłacić za rozpętanie śnieżycy…! -
spróbował ostatni raz Zająć, ale Jacka już nie było. - Nie ujdzie ci to płazem!
- Mikołaju, ty wiesz, co to było za przejście?
- spytała z powagą Zębuszka.
- Nie mam pojęcia - odparł. - Ale wiesz,
nauczyłem sie mu ufac przez te wszystkie lata - wytłumaczył, patrząc w niebo, w
poszukiwaniu Księzyca.
- Ta, dobrą gadkę Jackowi sprzedałeś - burknął
Zając. - Teraz zajmuje sie Bóg wie czym, a moje jajka zamarzają w śniegu!
- Mówił, że spotkał dziewczynkę taką samą, jak
on - przypomniała Wróżka. - Myślisz, że to kolejna strażniczka?
Mikołaj spojrzał spod siwych, krzaczastych
brwi, ale niczego nie powiedział.