Sokka
czuł się dziwnie zawstydzony, gdy przekraczał bramę swojej wioski w
towarzystwie wytatuowanego chłopca i tego czegoś, co podobno nazywało się
latającym bizonem. Nie miał pojęcia, co powiedzieć – przecież on pełnił obowiązki
wodza, sam musiał rozsądzić, co zrobić z dziwnym dzieciakiem.
-
To mag powietrza – usłyszał cichy, schrypnięty głos.
-
Babciu! – odwrócił się zaskoczony. Za nim stała pomarszczona, tak zgarbiona, że
niemal zgięta w pół babuleńka o zmrużonych oczach i rzadkich, siwych włosach.
Aang
doskoczył do niej radośnie.
-
Zgadza się, Babciu! Jestem Aang!
Starowinka
uniosła stare zmęczone oczy na chłopca i przyjrzała mu się uważnie. Była
bardzo, bardzo stara. Czasem przechodziło jej przez myśl, że się nie godzi, aby
człowiek żył tak długo. Odchowała swoje dzieci, wnuki, prawnuki. Pamiętała dni,
kiedy wioska była rozległa i tętniła życiem, a także lęk, gdy do brzegów
dobijały okręty Narodu Ognia. Ale maga powietrza nie widziała nigdy i nie
spodziewała się zobaczyć.
-
Dlaczego tak na mnie patrzysz, Babciu? -
spytał nieśmiało Aang.
-
Nikt nie widział maga powietrza od ponad stu lat – wyszeptała. – Wszyscy uważają
was za wymarłych.
-
Co to znaczy wymarłych…? – zawahał się Aang.
Sokką
aż wstrząsnęło.
-
Czyli jesteś oszustem! Może jeszcze szpiegiem Narodu Ognia! Ta błyskawica,
wszystko jasne! Mag powietrza, dobre sobie!
Aang
wzruszył ramionami i znów spojrzał na babunię. Dostrzegł, że nosiła żałobę, ale
nie spytał po kim.
-
Kogo tu szpiegować – westchnęła babcia, rozglądając się ze smutkiem po wiosce.
Nędza jeszcze się tu nie zakradła, ale wszyscy żyli skromnie, niektórzy nawet
biednie. Nie ostało się nic wartego – magów pojmowane w niewole, mężczyźni
wypłynęli na front.
-
Jest wojna, szpiedzy są wszędzie! – obruszył się Sokka.
-
Jaka wojna? – Aang spojrzał na niego zaskoczony. Gdy się dziwił, jego dziecięce
oczy wydawały się jeszcze większe.
-
Taka wojna – sarknął Sokka, ale widząc dziwną minę chłopca, zawahał się. –
Żartujesz sobie? Wojna toczy się od stu lat!
-
Sokka – odezwała się babcia. – Gdzie spotkałeś tego chłopca?
-
Znalazłem w lodzie – odparł, zdając sobie sprawę, jak nie dorzecznie to brzmi. –
Był zamrożony w lodzie, jakby… spał.
Babcia
przeniosła spojrzenie na Aanga, który poczuł się nagle bardzo nieswojo. Nie
spytała, dlaczego znalazł się w lodzie ani jak przetrwał; zadała dużo bardziej niepokojące
pytanie.
-
Ile czasu tak tkwiłeś?
Aang
aż się cofnął.
-
Dajcie spokój, podróżowałem po całym świecie i nigdzie nie widziałem żadnej
wojny! No wiem, Naród Ognia miałeś jakieś zatargi z Królestwem Ziemi na
południowych wyspach, no ale żeby nazywać to wojną…
-
Pokoju na świecie – odezwała się babcia – strzegł Avatar - Na te słowa Aang
zesztywniał. - Od stu lat nikt go nie widział, a świat trawi straszna wojna.
Cały świat jest w niej pogrążony, a ja nie wierzę, żebym doczekała jej końca. I
mam tylko nadzieję, że moje wnuki doczekają.
Nagle
w wiosce zapanowało wielkie zamieszanie. Ludzie dowiedzieli się, że w wiosce
jest ktoś nowy i jest niegroźny. Aang stał się nagle główną atrakcją –
podziwiano jego tatuaże, każde dziecko chciało pogłaskać bizona. W jednej
chwili zapomniał o wojnie, zaczął się przechwalać i skakać dookoła tłumu.
-
Babciu… co myślisz? – zaryzykował Sokka.
Babcia
nie odpowiedziała, zapatrzona w dziwnego chłopca. Był drobny i żwawy, bez
przerwy coś mówił i głośno się śmiał. Był wystarczająco dorosły, by rozumieć,
co znaczy wojna, a jednocześnie nie miał o niej pojęcia.
-
Jak to możliwe, że on był w lodzie? – spytał cicho Sokka, bardziej siebie niż
babci.
-
Być może to jedyny ocalały mag powietrza – westchnęła babcia. – Sto lat temu
wszyscy zostali wymordowani. Przez Naród Ognia.
Sokka
zacisnął pięści. Miał wrażenie, że wszystko, co złego zadziało się na tym
świecie, było winą Narodu Ognia.
Aang
pokazywał wszystkim swoją lotnię. Nawet Sokka patrzył z ciekawością, nigdy
wcześniej nie widział podobnej techniki. Latawiec rozkładał się dzięki jednemu
dotknięciu. Dzieciaki aż piszczały z radości, a o mało nie oszalały, gdy Aang
zarzucił go na plecy i… poszybował.
-
Woah – aż jęknął Sokka.
Aang
stał się drobniutkim punktem na jasnym niebie. Jak ptak, morska mewa, wzniósł
się tuż nad chmury, wywijał piruety i krążył nad wioską. Rozległy się oklaski,
a on leciał, wyżej i wyżej, jakby był ponad światem. Sokka nie miał już żadnych
wątpliwości, że ma przed sobą prawdziwego maga powietrza.
Socce
zdrętwiał już kark od zadzierania głowy do góry, a Aang nadal nie wracał.
Zamarzł w tych chmurach czy co. I nagle Sokka dostrzegł plamę na śniegu. Czarny
ślad, pojedynczy punkcik. Ale obok niego pojawił się następny i następny.
Sokka
znieruchomiał.
Padał
czarny śnieg.
Inni
też zaczęli go zauważać. Zrobiło się zamieszanie, niepokój ogarnął wszystkich,
którzy pamiętali ostatni najazd Narodu Ognia.
Katara stłumiła pełen lęku jęk,
przykładając drobne rączki w oblepionych śniegiem rękawiczkach do twarzy.
Porzucając leżącą na Ziemi szmacianą lalkę, rzuciła się do szaleńczego biegu,
potykając się o zaspy i doły w śniegu.
- Idę szukać mamy! – krzyknęła tylko na
odchodne, znikając za zakrętem.
*
Szloch przerodził się w najstraszniejszy z krzyków.
Sokka patrzył zdumiony na mamę, nie
rozumiejąc, co się właściwie dzieje, ale wiedział jedno: ktoś próbował odebrać
mu jego jedyną siostrę. Nim ktokolwiek zdołał mrugnął, rzucił się na żołnierza
z odłamkiem lodu, starając się wbić broń w osłonę na oczy – tam zbroja była
najsłabsza.
*
- Popłynę za nimi – wyjęczał ojciec,
nadludzkim wysiłkiem przezwyciężając ból. Dużo więcej cierpienia od oparzenia
przysparzała mu bezsilność. – Znajdę ją!
- Głupcze – starszy wojownik zaklął
poirytowany. – Nie dogonisz statku łodzią, a w twoim stanie i tak jej nie
odbijesz!
Otrząsnął
się z najgorszych wspomnień. Już kiedy znalazł dziwnego chłopca, miał
przeczucie, że skończy się to kłopotami. Ale nie spodziewał się ponownej
tragedii.
Nagle
Aang wylądował przed nim z hukiem.
-
Na horyzoncie jest okręt! – krzyknął przestraszony.
Sokka
złapał go za kark.
-
Naprawdę!? I nie masz z tym nic wspólnego! To ty wysłałeś błyskawice, po co ich
wezwałeś! Tu NICZEGO już nie ma! Pojawiasz się i nagle zjawia się Naród Ognia!
Patrz, to czarny śnieg!
-
Nie, nie mam z tym nic wspólnego! – Aang wyszarpał się z żelaznego uścisku
Sokki. – Nie wiem, kto tam płynie!
-
O, ale ja wiem! – ryknął Sokka. – To żołnierze Narodu Ognia!
W
wiosce nie było wojowników. W wieku Sokki zostało zaledwie kilku chłopców;
wszyscy – za wyjątkiem dwóch, których matki zatrzymały w domu – odnaleźli broń
ojców i stanęli przy murze ochronnym. Czarny cień na horyzoncie stawał się
coraz wyraźniejszy.
Wioska
wydawała się wymarła. Nie został niemal nikt, wszyscy się poukrywali. Jeden
żołnierz mógł spalić i zrównać ich domy z ziemią w mgnieniu oka.
Okręt
był olbrzymi – większy od czegokolwiek, co Sokka w życiu widział. Jego
strażnica – z której był taki dumny – była pięciokrotnie mniejsza. Gigantyczny,
metalowy, niepowstrzymany statek sunął w stronę wioski, rozbijając i tłukąc krę
na kawałki.
Sokka
słyszał krzyk przerażenia z domostw, ale on sam stał nieugięcie.
Okręt
wbił się w ląd z wielkim hukiem, ale nie zahamował. Parł dalej, krusząc lód i
niszcząc domostwa najbliżej brzegu. Sokka aż jęknął. Z taką maszyną żaden człowiek
nie miał szans.
Wśród
grobowej ciszy żołnierze Narodu Ognia opuścili mostek.
Książę
Zuko, odziany w pełny mundur, z hełmem na głowie, stanął na szczycie mostku i
popatrzył po nędznej, żałosnej osadzie, do której dotarł. Jego rozpaczliwa
wyprawa ciągnęła się całymi wiekami. Widział już podobne miejsca i czuł do ich
mieszkańców jedynie pogardę.
Powiódł
wzrokiem po igloo i namiotach. Mogli tu mieszkać tylko najmierniejsi nędznicy.
Przed okrętem stało kilku dzieciaków – Zuko widział ich lęk ukrywany pod źle
graną determinacją. Mógł ich zgnieść jednym ruchem pięści - tyle by wystarczyło, by wszystko stanęło w
płomieniach.
-
Wieśniacy – mruknął.
-
Książę…? – jeden z żołnierzy zbliżył się do niego.
-
Otoczyć wioskę! – ryknął, a zwarty szyk żołnierzy natychmiast zbiegł z mostka.
Armia – tych kilku wyrostków – z przeraźliwym okrzykiem rzuciła się do ataku,
ale dwóch żołnierzy odrzuciło ich w śnieg. Byli tak żałośni, że nie było nawet
sensu poświęcać na nich czasu. Zuko stał jeszcze przez chwilę i napawał się
ciszą. Z każdej chaty zionął lęk i nienawiść.
Południowe
Plemię Wody.
Patrzył
jak jego żołnierze wyciągają z domów kolejnych mieszkańców. Naliczył kilkunastu
starców, kilku z nich chodziło o kulach, całą gromadę zapłakanych dzieci i
matki, próbujące je bezskutecznie uciszać. W wiosce pozostali tylko ci, którzy
byli bezużyteczni. Reszta wyruszyła na front.
- Przeszukać wioskę! – ryknął. – Avatar musi
gdzieś tu być! Widziałem błyskawicę na niebie!
Na
dźwięk słowa Avatar wśród mieszkańców zapanowało poruszenie.
-
Wiem, że go ukrywacie! – krzyknął Zuko. – Jeśli go nie wydacie, spalę każdy dom
na tym pustkowiu!
Wpatrywał
się w zlęknione twarze. Wszyscy byli do siebie bliźniaczo podobni –
ciemnoskórzy, z gęstymi, brązowymi włosami, o niebieskich oczach i dużych,
płaskich nosach. Dobrze znał te rysy twarzy.
Stąd
pochodziła Katara.
Odkąd
go opuściła, rzadko o niej myślał. Wybrała tułaczkę nędzarki, nie zamierzał jej
zatrzymywać. Czasem tylko, wieczorem, zatęsknił za jej ciepłą dłonią i tą cichą
obecnością, zawsze za jego plecami. Zacisnął zęby.
Oduczył
się tęsknić. Zapomniał o matce, potem o domu, teraz o Katarze. To były tylko
dawne ciężary, zabliźnione rany, który mogły go spowolnić na drodze do
odzyskania honoru.
Nagle
przed Zuko wylądowała pomarańczowa postać i – zanim też zdążył krzyknąć –
sypnęła mu śniegiem w twarz. Gwałtowny podmuch przewrócił trzech jego
żołnierzy.
-
Mag powietrza! – wrzasnął Zuko, ścierając śnieg z twarzy.
Zdążył
zobaczyć drobną sylwetkę nastoletniego chłopca, zanim tez wzbił się w powietrza
na latawcu i poszybował nad okrętem. Lodowaty podmuch omal nie strącił Zuka z
mostku.
Aang
wylądował przed nim i złożył swoją lotnię.
-
Mnie szukacie? – spytał chłodno.
-
Taki dzieciak jak ty jest… Avatarem? – syknął Zuko.
Aang
czuł wbite w plecy spojrzenia mieszkańców wioski. Okazali mu serce i przyjęli
jak swojego. Z bólem patrzył na zniszczone domy i miał dziwne przeczucie, że to
z jego winy. Nie rozumiał, kim są ci żołnierze i czemu atakują niewinnych,
bezbronnych ludzi.
-
Tak, to ja - powiedział ciężko, jakby
wyznawał największą swoją winę.
-
Tyle lat cię szukałem…
Zuko
nie potrzebował więcej. Kopnął lewą nogą, a w stronę Avatara buchnęły gorące
płomienie. Serią ciosów zepchnął go z mostku. Chłopiec próbował się bronić,
zasłaniając latawcem, ale czuł przed twarzą palący żar.
Zuko
cisnął kulami w stronę przerażonego tłumu, a wtedy Avatar podniósł ręce do
góry.
-
Pójdę z tobą, jeśli tylko… przestaniesz – szepnął Aang. Nie miał pojęcia, czego
chciał od niego dziwny żołnierz. Przez hełm widział jego twarz – wykrzywioną,
straszną, z olbrzymią, czerwoną blizną.
Zuko
skinął na żołnierzy. Jeszcze nie docierało do niego, co się właśnie wydarzyło.
Oto miał w swoich rękach Avatara, maga powietrza. Spodziewał się
doświadczonego, sprytnego starca, a miał przed sobą nieporadne dziecko. Nieważne
pod jaką postacią, zdobył tego, który miał być ceną jego honoru.
Nie
wiedział, czy powinien czuć szczęście, czy ulgę. Chyba zapomniał, co to znaczy
się cieszyć. Patrzył na przerażone dziecko skute przez jego żołnierzy i nie
potrafił sobie wyobrazić, że może wrócić do domu.
Ojciec
wygnał go i pozwolił na powrót tylko jeśli przywiezie ze sobą ostatniego maga
powietrza. I teraz, spędziwszy miesiące na statku, tułając się po najbrzydszych
zakątkach świata, natrafił na swój cel.
Wiedział,
że odetchnie dopiero, gdy ojciec weźmie go w ramiona i wybaczy, przywracając
honor.
-
Na okręt! – ryknął. Spieszno mu było do domu. – Weźcie Avatara!
Sokka
patrzył w szoku jak zabierają Aanga ze sobą. Nikt nie zwracał uwagi na jego
współplemieńców. Nigdy nie wierzył w bajki o Avatarze, ale najwyraźniej –
właśnie go spotkał. Widział po twarzach innych, że też nie wiedzieli co myśleć.
Żołnierze
skuli dzieciaka. Sokka pragnął mu pomóc, a jednocześnie wiedział, że nie mógł
nic zrobić – był wdzięczny, że jego rodzina ocalała.
Dowódca
Narodu Ognia – dziwny, okropny żołnierz w czerwonym hełmie nadal krążył między
domostwami. Sokka zobaczył w słońcu jego twarz – była blada, powykrzywiana i
cierpiąca. Połowę – Sokka aż się skrzywił – pokrywały wstrętne blizny, jakby
ktoś spalił mu oko.
Aang
obejrzał się ostatni raz i spojrzał dziwnie na Sokkę. W jego oczach czaiła się
bezsilność, niezrozumienie i lęk. Sokka skinął głową, jakby chciał powiedzieć,
że przecież nie może być źle, choć wiedział, że było.
-
Który z was to Sokka?! – ryknął dowódca.
Sokka
poczuł, że babcia łapie go za rękę i przyciąga z przerażeniem. Matka zastąpiła
mu drogę, gotowa zasłonić własną piersią. Wyszarpał się i wystąpił na przód.
Był wojownikiem, nie zamierzał tchórzyć.
-
To ja.
Dowódca
spojrzał mu w oczy, przez moment milczał, jakby się wahał, a po chwili
powiedział dużo ciszej:
-
Twoja siostra żyje. Katara żyje.
Sokka
poczuł, jakby bardzo mocno dostał czymś w głowę. Nie interesowało go, skąd ten
bydlak miał wieści o Katarze, ale pragnął usłyszeć więcej – gdzie była, czy
była zdrowa, co się z nią działo przez wszystkie lata. Nie zdołał krzyknąć, bo
dowódca wszedł razem z Aangiem na pokład i mostek się zatrzasnął.
Wówczas
Sokka podjął najodważniejszą decyzję swojego życia.
Dla
Katary musiał dostać się na ten statek.