Miasto
spało całkiem spokojnie. Czarny kot przemykał ulicami, skakał między zaułkami i
cicho jak cień wspinał się na płoty, by zaraz zniknąć za rogiem pierwszej
kamienicy. W większości okien zgasły już światła, a cisza była kojąca jak
chłodny balsam.
-
Gdzie my, kurna, jesteśmy?! – wysoki, chudy chłopak wydzierał się na całą
dzielnicę, wściekle kopiąc metalowe kosze na śmieci. W kilku oknach zapaliły
się światła i kilka rozespanych, zmęczonych twarzy pojawiło się w szybach, a
jakaś babcia nazwała go „niewychowanym gnojkiem”. Devlin, bo tak na niego
wołano, tylko spojrzał na nich pogardliwie i jakby dla pokazania swojej
wyższości przewrócić jeden ze śmietników.
-
A skąd ja mam wiedzieć – drugi, niższy, ale za to potężniejszy, o imieniu Kenneth,
przezywany złośliwie Kenem, oparł się zrezygnowany o mur. – Wiem za to, że
krzyki niewiele ci pomogą. Może się zastanówmy.
-
A nad czym tu się zastanawiać, możemy być nawet w cholernej Australii – warknął
tamten, przeczesując wygoloną głowę. Tylko na środku głowy pozostawił długie
kosmyki, część zwisała mu na czoło, a resztę związał w ciasny kucyk.
-
Możemy też kogoś zapytać?
-
„Hej, gościu, właśnie się przeteleportowaliśmy magicznym zaklęciem! Jaki to kraj?
A może jaki to rok?”. Nie przyszłoby ci do głowy, że możemy być w zasranym
średniowieczu? – chłopak spojrzał groźnie na kompana, jeszcze raz kopnął
śmietnik i osunął się po ścianie, rozsiadając na zimnym chodniku.
-
W średniowieczu nie mieli latarni ani samochodów – odparł racjonalnie
towarzysz. – Devlin, twoje wrzaski niewiele pomogą, zapewniam cię, spróbujmy
zrobić coś sensownego! Myślmy!
-
Teraz to myślmy – Devlin wyglądał na coraz bardziej wściekłego, nabrał
powietrza, a po chwili wypuścił je ze świstem. – A jak znalazłeś przeklętą
księgę zaklęć to śmiało, pobawmy się!
-
Każdy popełnia błędy – odparł spokojnie Kenneth, zapinając kurtkę z wielką
dziesiątką na plechach. Wcisnął ręce do kieszeni i ruszył na wschód, bardziej
kierującą się przypadkiem niż planem. Być może sensowniej byłoby iść na zachód,
bo tam jechało większość samochodów, ale on ufał swojej intuicji. Która jak
dotąd zaprowadziła ich na cholerne zadupie!
-
Błędy to popełnił twój stary – mruknął. – Dając ci Omnitrix i pozwalając uczyć
pierońskiej magii czy co to tam jest.
-
Mój stary przynajmniej nie siedzi w pierdlu – Kenneth natychmiast ugryzł się w
język, ale Devlin nic nie odpowiedział, tylko lekko zmarszczył brwi i mocniej
zacisnął usta. – Sorry, stary.
-
Przecież masz rację – Devlin wzruszył ramionami.
Kenneth
Tennyson był synem samego Bena Tennysona, zwanego na całym świecie jako Bena
10, mimo, że już dawno skończył dziesięć lat, a liczba jego kosmitów była
znacznie większa. Ku zdziwieniu wszystkich, okazało się, że po prababci
odziedziczył tak zwaną „iskrę” i chociaż anodoytą był zaledwie w jednej ósmej,
jego moce okazały się nadzwyczaj przydatne w pracy hydraulika.
Devlin
Levin był od niego dwa lata starszy, urodził się w niepełnej rodzinie. Matka,
której nigdy nie poznał, zostawiła go niedługo po urodzeniu. Czasem gdy o niej
mówił, powtarzał: „Wiecie, takie coś w stylu teraz radzisz sobie sam”. Zawsze
mieszkał z ojcem, ale gdy ten trafił do więzienia za liczne przestępstwa o
wymiarze międzygalaktycznym, nie miał się gdzie podziać. Wtedy pojawił się Ben
Tennyson, podał pomocną rękę. Zyskał nowy dom i brata. Trochę pieprzniętego,
ale brata.
-
Można wiedzieć, co wy tu robicie? – dobiegł ich niski, męski głos. Odwrócili
się jak na komendę, gotowi do ataku. Prawie natychmiast oślepiło ich ostre
światło latarki nakierowanej prosto na ich twarze jak na przesłuchaniu.
-
Gościu, wyluzuj – Devlin przysłonił oczy ręką i przyjrzał się nieznajomemu. Był
wysoki i potężny; ubrany na czarno i śmiało mógłby robić za kogoś w rodzaju
porywacza. Obok niego stała szczupła, smukła dziewczyna w granatowym sweterku,
sprawiała wrażenie trochę przemądrzałej, a przy okazji była ruda, a więc,
najpewniej wredna. Przy nich stał jeszcze jeden chłopak, na oko młodszy, bo
trochę niższy, ubrany w zieloną kurtką, opierał się o mur i patrzył na nich
podejrzliwie.
-
My tak tylko spacerujemy – Ken uśmiechnął się nerwowo. – Już spadamy.
-
Dlaczego nasze odznaki na was reagują? – spytała dziewczyna, odgarniając włosy.
Devlin przekrzywił głowę. Czyżby trafili na Hydraulików? Jeszcze tego brakowało.
Nieee, po co kończyć jedną serię, lepiej zacząć dziesięć nowych ;p
A tak poważnie, to plątało mi się to to po głowie od dłuższego czasu i w końcu napisałam. Prawdopodobnie "żeby z tobą być" niedługo się skończy (do tej pory w całym moim krótkim życiu skończyłam tylko jedno opowiadanie O,o), a jeszcze nie chciała kończyć z tą kreskówką.
Trochę absurdu, rodziny, domniemane Gwevin, podróże w czasie, mnóstwo paradoksu i Paradoksu, krótkie, bo tylko na stronę, kawałki dwóch nastolatków, których ktoś nierozsądnie obdarował mocami nadprzyrodzonymi.
Nie wiem czemu ale mam wrażenie, że to Gwen, Kevin i ich dziecko, ale to się jeszcze okaże. czekam na nn.
OdpowiedzUsuńNie, to nie ich dziecko, tylko Ben :)
UsuńO super !!! NAJBARDZIEJ LUBIE OPOWIADANIA O PODRUZACH W CZASIE <3
OdpowiedzUsuń