Wenecja, Włochy
Dom Dantego Vale'a
Szesnasta piętnaście
Dante Vale nie zdawał sobie sprawy, że
w na jednym wdechu można wyrzucić z siebie taką ilość informacji. W przeciągu
kilku sekund dowiedział się o przespanej lekcji, zakładzie, korepetycjach,
odkryciu dziwnego dziennika i ataku „garniturów”, jak przezywano najmniej
znaczących agentów Organizacji.
- Jeszcze raz – westchnął ciężko,
przeglądając dziennik, który Lok Lambert, bo takim nazwiskiem przedstawił się
jasnowłosy chłopak, przyniósł ze sobą. Jak się przed chwilą dowiedział, w
czasie ucieczki notatki wpadły do jednego z weneckich kanałów. Strony były
przemoczone i ciężkie, omal nie porozrywał kartek, próbując coś rozczytać z
rozmokniętych zapisków. Litery już się rozmyły, pozostały tylko niewyraźne
plamy po atramencie. – Poprosiłeś koleżankę, żeby pomogła ci w lekcjach, bo
masz zaległości.
- Dokładnie – wypalił Lok,
jednocześnie siorbiąc sok pomarańczowy. – Sophie Casterwill, chodzę z nią do
klasy.
Od kiedy pierwszy raz usiadła dwie ławki
przed nim na historii, próbował do niej zagadać. Była prześliczna; miała
poważną, szlachetną twarz, pełne malinowe usta i błyszczące oczy, w których –
Lok był tego pewien – zamknięto cały kosmos. Zdarzało się, że podszedł i
przebąknął kilka słów, ale nigdy nie znaleźli dość wspólnych tematów, by
przeciągnąć rozmowę chociaż na całą przerwę.
Dzisiaj stało się inaczej. Chodziło
nie o śliczną Sophie, ale o m ą d r
ą Sophie. Lok nigdy wcześniej nie
spotkał tak inteligentnej i oczytanej dziewczyny. Błyszczała na każdej lekcji,
była prymuską, a gdy mówiła, brzmiała
jak najwybitniejszy profesor. Potrafiła mówić o kwartetach fortepianowych,
ochronie fok, architekturze Barcelony i teorii ewolucji bez zająknięcia,
zupełnie, jakby wiedziała wszystko.
Lok był inny – roztrzepany,
wyluzowany, pogodny. Naukę uznawał za nudnawą, książki odsuwał jak najdalej, a
na lekcjach przeważnie grał w statki, zapominając o notatkach. Gdy ocknął się
na ostatniej lekcji historii i usłyszał wzmiankę o teście końcowym, pojął, że
bardzo, bardzo potrzebuje kogoś, kto streści mu cały rok w dwie-trzy godziny.
- Hej! Sophie – zdołał ją złapać,
gdy wychodziła ze szkoły. – Słuchaj…
Popatrzyła na niego dziwnie.
- My się w ogóle znamy?
Skrzywił się, ale nie zamierzał się
zniechęcać.
- Jestem Lok, Lok Lambert. Chodzimy
razem na historię. Słuchaj, potrzebuję pomocy. Powiesz mi, co będzie na teście?
Niewiele umiem. Mam trochę zaległości. Roczne zaległości. Albo może pożyczysz
mi swój zeszyt? – posłał jej uśmiech, którym wiele lat temu przekonywał mamę,
żeby kupiła mi lizaka.
W odpowiedzi Sophie zmarszczyła
brwi.
- Wydajesz się być miły, ale ja nie
mam czasu na głupoty. Jestem zajęta. Ktoś taki jak ty nie nauczy się w jedno
popołudnie – odparła. Wyminęła go i ruszyła ulicą wzdłuż weneckiego kanału,
wpatrzona w cienki czasopismo z krzyżówkami. Skreśliła coś i zmarszczyła brwi
niezadowolona.
- Hej! Co znaczy „taki jak ja”? –
Lok dogonił ją i zatrzymał.
- Nie zrozum mnie źle, Lok, ale nie
zamierzam spędzić popołudnia na użeraniu się z tobą. Skoro nie uczyłeś się
przez calusieńki rok, dzisiaj się to nie zmieni. Oboje stracimy czas.
- Nie jestem taki głupi na jakiego
wyglądam – odburknął. Jego wzrok padł na magazyn w jej ręce. – Udowodnię ci!
Zakład, że rozwiążę tą krzyżówkę w mniej niż dwie minuty?
Sophie przewróciła oczami, ale podała
mu czasopismo, ostentacyjnie krzyżując ręce na piersiach i gapiąc się w tarcze
zegarka. Lok przysiadł na murku i zaczął coś skrobać.
Zapowiadało się piękne, słoneczne
popołudnie. Słońce, wędrując niespiesznie ku zachodowi, oświetlało kamienicę i
uliczki, grzejąc kilka odpoczywających kotów. Mogłaby pójść do biblioteki albo
do klubu bilardowego, albo pograć w tenisa, albo…
-
I już!
Sophie podskoczyła i spojrzała na
niego ze zdumieniem, a potem jeszcze raz na swój zegarek. Jak to „już”? Minęło
dziewięćdziesiąt sekund, a on już zdążył rozgryźć łamigłówkę, nad którą ona
myślała całe poranne zajęcia muzyczne?
- Jak to? – wyrwało mu magazyn i
przebiegła wzrokiem po literach.
- Po prostu jestem dobry w te klocki
– zaśmiał się i już miał klepnąć ją w plecy po przyjacielsku, gdy przypomniał
sobie, że Sophie nie jest jego kumplem, tylko prawdziwą damą.
Im dłużej z nią przebywał, tym
bardziej ją lubił. Czasami przestawała być wyniosła i zachowywała się, jakby
znali się od lat i przyjaźnili. Dokuczała mu, żartowała, opowiadała głupie
historyjki, a on czuł, że o to zdobył sympatię wyjątkowej osoby. Przestało mu
przeszkadzać nawet jej teatralne wywracanie oczami i pełne godności noszenie
głowy wysoko.
Skrytykowała bałagan w jego pokoju,
ale miał wrażenie, że w rzeczywistości wcale jej nie przeszkadza. Zrzuciła
kupkę ubrań z fotela i rozsiadła się wygodnie. Tego popołudnia dostał od niej
więcej uśmiechów niż ktokolwiek przez cały rok. Zaczął sobie zdawać, że Sophie
– mimo swej popularności – nie miała wielu dobrych znajomych.
- Casterwill? – powtórzył z
nieskrywanym zaciekawieniem Dante, odrywając wzrok od dziennika.
Wszyscy słyszeli o tych Casterwillach,
wyjątkowym, a przy okazji obrzydliwie bogatym rodzie, który od wielu pokoleń
współpracował z Fundacją Huntik. Dante słyszał tylko pogłoski o tragedii, jaka
miała miejsce w ich posiadłości ponad dziesięć lat temu. Według relacji
nielicznych świadków, cały dom stanął w płomieniach, a jedyną ocalałą z pożaru
była kilkuletnia dziewczynka, sierota, którą zaopiekowali się służący rodu.
Dante nie mógł sobie przypomnieć, jak miała na imię, ale śmiało mógł
podejrzewać, że teraz będzie miał okazję ją poznać.
- Mówiła, że cię zna – Lok zmarszczył
brwi.
- Na pewno Casterwill? – upewnił się,
przeczesując włosy. – W porządku, uczyliście się. A co było dalej?
Lok
zawahał się przez moment. Dante Vale wydał mu się uczciwy i konkretny, a
sposób, w jaki walczył, zrobił na chłopcu ogromne wrażenie. Cały jego
dzisiejszy dzień był serią pomyłek, nieustanną ucieczką, wielkim pytaniem: „Co
się właściwie dzieje?”. Wdepnął w coś bardzo, bardzo dziwnego, o czym wiedział
zarówno Dante, jak i jego koleżanka, Sophie.
-
Później… To była jakaś masakra!
- Jesteś naprawdę dziwny – stwierdziła Sophie,
oglądając pokój Loka. Nigdy nie widziała tak wielu niepasujących do siebie
rzeczy zgromadzonych w jednym miejscu. Na ścianie wisiały plakaty koszykarzy,
siatkarzy, futbolistów i papirusy z tajemnymi zapiskami, a na półkach trzymał
gry i greckie wazy.
- To pamiątki po ojcu – odparł cichym
głosem, patrząc przed siebie niewidzącym spojrzeniem.
- Niesamowite – mruczała,
przyglądając się zdobieniom na wazach okiem wytrawnego poszukiwacza. Zaraz
potrzasnęła głową, jakby nakazując samej sobie skupić się na jasnym celu. –
Gdzie masz książki?
Nigdy nie widziała tak ładnych i zadbanych
podręczników po roku użytkowania. Żadnego zagiętego rogu, rysuneczków na
marginesach, nawet odgięć na grzbiecie. Nawet jej książki nie zachowały się tak
dobrze, chociaż o nie dbała. Chwilę później zdała sobie sprawę, że Lok
zwyczajnie nie używał podręczników do historii.
- To może po prostu powiedz, co mam
napisać na teście…
- Pouczymy się! – ucięła. Już miała
otworzyć podręcznik, który wciąż jeszcze pachniał księgarnianą nowością, gdy
jej wzrok padł na wysoką, ceramiczną wazą z malunkiem dziwacznych potworów. –
Co to jest? – spytała zafascynowana, zostawiając książkę na biurku.
Stanęła chwiejnie na kanapie i
sięgnęła na wysoka półkę.
- Hej! Uważaj! – zanim Lok zdążył ją
powstrzymać, wzięła naczynie w dłoń.
- Spokojnie! Chcę tylko zobaczyć. Przecież
nie popsuje-e…!
Miękki materac ugiął się pod stopą
Sophie, a dziewczyna straciła równowagę, wypuszczając z rąk drogocenną wazę.
Upadła ciężko na podłogę, tuż obok bezwartościowych, potłuczonych kawałków.
- Oh!
Sophie spojrzała na niego
przepraszająco.
- Przepraszam, Lok! Nie chciałam…
Tak bardzo mi przykro.
Lok przestał na nią zwracać uwagę,
bo wśród odłamków dostrzegł dziwny, gruby notes w twardej oprawie i srebrny
naszyjnik z zielonym oczkiem. Nie miał pojęcia, że w wazie coś jest ani nie
przypominał sobie, by coś tam wkładał.
Podniósł migocący naszyjnik i
obejrzał go dokładnie. W chwili, gdy go dotknął, poczuł, jakby spotkał dawno
niewidzianego przyjaciela. Coś się w nim otworzyło, choć nie potrafił
powiedzieć, co to takiego. Oczy na moment zaćmiła mu zielona mgła, a zaraz
potem poczuł się silniejszy, mocniejszy, zdolniejszy.
- Lok! Ten dziennik… Te szkice!
Notatki! To jak bezcenna skarbnica wiedzy! – szepnęła przejęta Sophie,
kartkując gruby notes. Obracała go w rękach, oglądając ze wszystkich stron. –
Powinniśmy się z tym zwrócić do Dantego Vale!
Lok wziął od niej dziennik i
przejrzał pobieżnie. Od razu rozpoznał szybkie, niestaranne pismo ojca. Serce
zabiło mu mocniej. Tata zniknął bez śladu tak dawno, że z trudem przywoływał z
pamięci jego twarz, która była coraz bardziej zamazana i mglista. Miał
wrażenie, że te zapiski mogłyby być cenną wskazówką, gdzie podziewa się ojciec.
W chwili, gdy miał spytać, kim jest
Dante Vale, szyba w jego oknie wyleciała. Do pokoju wpadł wysoki mężczyzna w
garniturze i czarnych okularach, lądując miękko na palach. Lok był zbyt
zdumiony, by krzyknąć. Kto? Co? Jak? Dlaczego?
- Uważaj! – wrzasnęła Sophie,
odpychając go na bok. W miejsce, gdzie przed chwilą była jego głowa,
wystrzeliła srebrna, zamrożona kula, rozdzierając poduszkę na strzępy. Lok
rozdziawił usta i gapił się jak zaczarowany na ślad po zaklęciu.
- To niemożliwe! Nierealne!
Sophie nie traciła czasu na
wyjaśnianie mu, co się właśnie stało Zaatakowała błyskawicznie, wymachując nogą.
Kopnięcie trafiło w splot słoneczny, napastnik zgiął się w pół i jęknął głucho.
Zanim zdążył się otrząsnąć, złapała Loka za rękę i wypchnęła z pokoju.
- To w ogóle byli ludzie? I skąd ty…?!
- Później! – potrząsnęła lekceważąco
głową, gdy biegli korytarzem akademika dla uczniów szkoły średniej. Kilka
ciekawskich głów wychyliło się zza drzwi, niektórzy nawet machnęli do Loka,
inni tylko dziwili się, co to za hałasy.
Wypadli na podwórko akademiku, gdzie
zazwyczaj stało kilka zaparkowanych samochód. Teraz znikąd wyrośli potężni
mężczyźni w czarnych, wyprasowanych garniturach i tych samych ciemnych
okularach. Czekali na coś w spokoju. Lok i Sophie, wykorzystują fakt, że nikt
nie zwrócił na nich uwagi, schowali się za kolumną. Sophie wyjrzała,
rozpaczliwie szukając drogi ucieczki.
Lok czuł, że nogi się pod nim trzęsą.
Niczego nie rozumiał, a Sophie chyba nie zamierzała mu tłumaczyć. Wiódł
spokojne, radosne życia ucznia pełne imprez, gier komputerowych, śmieciowego zżarcia
z fast food’ów, przespanych lekcji i wagarów. Nie robił nic, co mogłoby go
uczynić ofiarą jakiś wariatów strzelających z rąk.
- Lok! – Sophie przybliżała się do
niego i wyszeptała. – Zajmę się nimi, rozumiesz? Ty uciekaj, kiedy odwrócę ich
uwagę. Znajdź Dantego Vale’a i… powiedz mu o wszystkim!
- Ale Sophie! Nie zostawię cię!
Położyła mu palec na ustach i uśmiechnęła
się, pewna siebie.
- Poradzę sobie, obiecuję. Spotkamy
się później, a teraz… Po prostu mi zaufaj!
Lok nie był pewien, czy dziewczyna
wie, co robi, ale wydawała się tak pewna siebie i odważna, że pokiwał nieśmiało
głową. Zacisnął mocno zęby, zmuszając się do trzeźwego myślenia. Ignorował
pytania tłoczące się w jego głowie. Teraz nie było czasu na wyjaśnienia, musiał
się wziąć w garść i słuchać Sophie.
Może mu się to wszystko śni?
Przecież magii nie ma.
Sophie wyskoczyła zza filaru i
stanęła w obronnej pozycji.
- Hej, wy tam!
Oczy wszystkich napastników zwróciły
się w stronę nastolatki. Lok słyszał rwetes walki, hałas przypominający wybuch
i głośne krzyki. Zamknął oczy, odetchnął głęboko i pobiegł tak szybko, jakby od
tego miała zależeć jego życie. Mknął jak na skrzydłach, ściskając w dłoniach
dziennik ojca. Powód całego zamieszania.
-
Ta dziewczyna… Sophie, tak? Ona cię do mnie przysłała. Skąd wziąłeś mój adres?
- Znalazłem w książce telefonicznej.–
westchnął ciężko. – Nie rozumieliśmy notatek ojca, a ty podobno się na tym
znasz. Ale teraz już i tak nic nie da się z nich odczytać, prawda?
Dante ponuro skinął głową.
Eathon
Lambert, ojciec Loka, był legendą w świecie Łowców. Każdy o nim słyszał!
Niektóre z jego przygód urosły niemal do rangi legendy, wszyscy powtarzali
niestworzone historię o jego przeżyciach. Jego notatki byłyby prawdziwym
skarbem dla Fundacji Huntik! Westchnął ponuro. Teraz były tylko śmieciami. Że
też przeklęty dziennik musiał wpaść do wody!
Próbował
ułożyć jakąś sensowną przemowę dla chłopca, który wciąż był przejęty i
zdezorientowany. Przypadkiem wpadł w dziwny, magiczny świat, o którym niewielu
wiedziało. Dante był jego częścią od zawsze i, chociaż wiedział o nim wszystko,
nie umiał wyjaśnić, czym jest Huntik.
- Mój tato zaginął dawno temu.
- Jak mógłbym nie wiedzieć – mruknął
Dante. Wszyscy w Fundacji mówili o tajemniczym odejściu genialnego Lamberta.
Pewnego dnia po prostu zniknął bez żadnej wiadomości, zostawiając Sandrę
Lambert samą z dwójką małych dzieci.
- Skąd...? – Lok spojrzał na niego
badawczo, niewiele rozumiejąc. – Znałeś mojego ojca?
- Nieosobiście – przyznał Dante. – Ale
każdy w Fundacji słyszał o Eathonie Lambercie.
- W fundacji? – Lok uniósł jedną brew.
– W jakiej fundacji?
- Fundacja, Organizacja, Łowcy,
Tytani... – Dante podrapał się po brodzie. – Czyli ty niczego nie wiesz?
Nie spodziewał się, że chłopak należy
do tych „niewtajemniczonych”. Ktoś, kogo rodzice siedzieli głęboko w sprawach
świata tytanów musiał wiedzieć cokolwiek! Sandra Lambert co prawda odeszła z
Fundacji niedługo po zniknięciu męża i nie utrzymywała kontaktów z Łowcami, ale
był przekonany, że mówiła synowi cokolwiek! Nie tylko nie był Łowcą, ale nawet
nie miał pojęcia, czym zajmował się jego ojciec.
- A więc – westchnął ciężko. – Lok,
wiem, że pewnie nie wiesz, co się dzieje...
- Nie, no co ty. Na co dzień lata za
mną banda uzbrojonych gangsterów.
- Posłuchaj mnie uważnie – Dante zmarszczył
brwi.
Dla
niego Fundacja była najnaturalniejszym środowiskiem. Wychował się w otoczeniu
Łowców, którzy od dziecka opowiadali mu o swoich przygodach, a nawet wróżyli
przyszłość jako jej szefa. Znał każdy mechanizm jej działania, wiedział, czym
zajmuje się, który członek. Teraz, gdy przyszło mu wytłumaczyć komuś obcemu,
nie potrafił.
–
Ludzie, którzy cię gonili zostali wysłani przez grupę zwaną Organizacją.
- Organizacja – powtórzył niepewnie
Lok. – Ale czego oni ode mnie chcą?
- Widzisz, twój ojciec był...
- Podróżnikiem i historykiem –
przerwał Lok. – Przecież znałem mojego tatę.
- Nie, nie do końca. Poniekąd,
rzeczywiście, ale naprawdę był Łowcą – wyjaśnił z mocą.
Łowcy byli jednocześnie podróżnikami, badaczami,
historykami, odkrywcami, a czasem również policjantami, sportowcami, a nawet
gangsterami. Kiedy zostaje się wysłanym na misję by odnaleźć jakiegoś Tytana,
sytuacja niejednokrotnie wymaga bycia jak kameleon.
- Tata nigdy nie polował – zaprzeczył
Lok, kręcąc głową.
- Nie, Lok. Twój ojciec należał do
Fundacji Huntik, grupy zrzeszającej Łowców z całego świata. Poszukują Tytanów,
to takie... stwory zaklęte w amuletach zdolne do nawiązania, no, więzi, z Łowcą
o silnej woli. Rozumiesz, prawda?
Lok pokręcił głową, zdumiony i
zagubiony. Słuchał i nie rozumiał. Nie spodziewał się, że tata – tata, który
zawsze był wzorem i kimś, kogo szczerze podziwiał – miał przed nim tyle
sekretów.
-
Dołączyłeś do nas, do Łowców – przemawiał poważnie Dante. – To niebezpieczne
życie, czasem nawet bardzo…
Lok
zamrugał zdumiony. Nie prosił o zaklęcia i niebezpieczeństwa, nie chciał
nigdzie dołączać. Zdał sobie sprawę, że normalność bardzo mu pasowała, nie chciał
niczego zmieniać. To powinny być kolejne, cudownie leniwe wakacje ze słońcem,
imprezami i kręconymi lodami. W planie nie było walniętych czarodziei, którzy
chyba uciekli z wariatkowa, strzelających do niego w biały dzień.
- Nie! – burknął. – Ja nie chcę o tym
wszystkim słyszeć! Weź sobie dziennik, weź to – zerwał z szyi srebrną
zawieszkę, którą znalazł razem z dziennikiem – nieważne, że były mojego taty!
Nie chcę mieć nic wspólnego z twoimi Tytanami i całym tym wariactwem!
- Lok – Dante twardo zastąpił mu
drogę, nie pozwalając przejść do drzwi. – To nie takie łatwe. Jeszcze trzy
godziny temu puściłbym cię wolno, ale teraz – jesteś już częścią Huntika.
- Przestać chrzanić! Nie chcę nic
wiedzieć o tym twoim hanti-coś tam. – zirytował się chłopak, na próżno próbując
go wyminąć. Nie chciał tego wszystkiego, nie chciał zagrożenia, nie chciał
tajemnic.
Zawsze wydawało mu się, że byłby
świetnym podróżnikiem, że kochałby adrenalinę i wyzwania, ale teraz – gdy takie
możliwości się otworzyły, zrozumiał, że lubił swoje przeciętne życie. Lubił
dziewczyny i ich uśmiechu, lubił wyjścia z kumplami, imprezy i przypały w
szkole Lubił spać do południa i siedzieć przy komputerze do nocy. Na samą myśl,
że miałby porzucić do wszystkie dla nieustannego niebezpieczeństwa, aż się
wzdrygnął.
- Nie chcę – sapnął, kończąc wszelką
rozmowę.
- Nic nie rozumiesz – Dante spojrzał
na niego poważnie. – W którymś momencie nawiązałaś więź z Tytanem, który jest w
tym amulecie.
- To mojego taty – Lok wziął do ręki
srebrną zawieszkę i popatrzył na nią z czułością. Jedna z niewielu pamiątek,
które pozostały mu po zaginionym ojcu... Tak bardzo za nim tęsknił! Gdyby teraz
tu był, mógł pokazać, którędy iść, wskazać właściwą drogę.
- Teraz już twoje. Masz swojego Tytana
i jesteś Łowcą, Lok.
Chłopak poczuł, że kręci mu się w
głowie. Nie spodziewał się, że w jego życiu tyle się wydarzy i to w przeciągu
kilku godzin. Schował twarz w dłoniach i westchnął ciężko, niegotowy na szybkie
zmiany. Dante spojrzał na niego ze zrozumieniem, a jednak za nim zdążył
powiedzieć coś pokrzepiającego, ktoś zaczął walić w drzwi.
- Mamy towarzystwo.
Nie będę pytać, czy zrobiłaś to specjalnie, bo już wiem, że tak. Zgaduję, że to „garnitury” i w następnej notce zrobi się ciekawie. Żal mi tego Loka. Musi czuć się zagubiony i może nawet oszukany. Czekam na nn.
OdpowiedzUsuńpięknie jak zwykle :)
OdpowiedzUsuńHeh, miałam rację. Naprawdę muszę dokończyć ten serial... rozdział świetny, a ja już pewnie nie napiszę komentarzu do ostatniego opublikowanego rozdziału łowców.
OdpowiedzUsuńDziękuję ślicznie za komentarz :)
UsuńBardzo polecam Ci dokończenie dla samej przyjemności oglądania. Jest sympatyczny, fajnie zrobiony i ma mnóstwo świetnych postaci. Chociaż widziałam go tak dawno, wciąż bardzo miło wspominam :) Druga seria też nie jest zła, chociaż... Ekhem, parę rzeczy schrzanili.