Noc
była dziwnie niespokojna. Zdawać by się mogło, że w Gwendolyn zbudził się jakiś
niepokój, wypchnął ją na korytarze szpitalne, nie pozwalał zasnąć i nasuwał
najczarniejsze, paskudne myśli. Na dodatek zamroczył umysł na tyle, że nie była
pewna, co jest prawdą, a co wymysłem jej zmęczonych myśli. Lękała się cieni i
oglądała za każdym napotkanym człowiekiem, próbowała rozmawiać i za każdym
razem, gdy chciała się wyspowiadać ze strachu, znów rezygnowała, zachowując
wszystkie trwogi dla siebie.
Czasem
patrzyła na Devlina, gdy rozmawiał z Kevinem z jakąś matczyną ckliwością i
obawą, innym razem znów pilnowała, by nikt go nie skrzywdził, czasem chciała
zadzwonić do pani Levin, lecz w ostatniej chwili przypominała sobie, że wiele
lat temu przestała być jej matką.
Posiwiała
jeszcze bardziej, schudła, a jej twarz nabrała jakiegoś nieprzeniknionego
wyrazu. Ni to zaduma, ni przejęcie. Marszczyła brwi inaczej niż zwykle, nie w
sposób, który zawsze budził śmiech Kevina, bo wydawał się niepoważny, teraz
wyglądała na wiecznie zasępioną. Oczy stały się nagle surowsze i smutne, co
czasem martwiło dziadka Maxa.
Gwendolyn
Tennyson nie wiedziała, co robić.
Dawna
Gwendolyn, która wówczas była Gwen, z pewnością poszłaby po radę do Bena albo
Kevina, może nawet nie zastanawiałaby się nad propozycją Czarodziejki. Nie
przejmowałaby się, a nawet gdyby – odnalazła by wsparcie.
Obecna
Gwendolyn zapomniała, że może u kogokolwiek szukać wsparcia. Być może przez
lata samotności nauczyła się polegać wyłącznie na sobie, a jednocześnie bardzo
łaknęła, by ktoś ją ratował, tak jak wyciągnięto ją z Legerdomeny, gdy wszystko
poszło źle. Miała wrażenie, że jej jedyną towarzyszką jej bezsenność, a
spowiednikiem – księżyc. Była sama, całkiem sama w swojej decyzji. A właściwie,
miała wokół siebie ludzi, ludzi, którzy być może mieli świeższe spojrzenie i
nie bali się tak, jak ona, ale uparcie ich nie widziała, wmawiała sobie własne
odosobnienie.
Czasem
bywa, że słowa, powtarzane wielokrotnie, stają się prawdą. Być może i Gwendolyn
w ten sposób uwierzyła, że jest silna, samotna i przytomna, przy czym trzecia
rzecz była najbardziej kłamliwa. Każdy, kto pamiętał Gwendolyn sprzed kilku
tygodni, zdziwiłby się, nie zrozumiawszy się leków i utraty profesjonalizmu. Na
misjach, w czasie pracy Hydraulika, nie miała przy sobie bliskich. Działała
sama dla siebie, martwiła się tylko o siebie i o nikogo więcej, a nikt nie
martwił się o nią. W chwili, gdy przybyła na Ziemię, znów była cząstką jakiejś
wspólnoty, znów była trochę bardziej Gwen, znów była trochę mniej silna.
Podjęła
decyzję zupełnie nagle, gdy w czasie bezsennej godziny, zdała sobie sprawę, że
jedyne, czego potrzebuje w tej chwili do spokój. Chciała oddychać, chciała
budzić się bez krzyku, chciała nie oglądać się w obawie, że ktoś znów będzie
się mścił. Fanatycznie potrzebowała bezpieczeństwa i w tamtym momencie naiwnie
uwierzyła, że wystarczy pozbyć się Czarodziejki i Ragnaroka, by zlikwidować
zagrożenie.
Wkradła
się bezszelestnie do sali Kevina, którego lekarze jeszcze przetrzymali,
podobnie jak ją. Devlin wyszedł już dawno, a jednak zjawiał się w szpitalu tak
często, że niektóre pielęgniarki zaczęły rozpoznawać jego pospieszne kroki na schodach.
Spał
snem nerwowym i płytkim, rzucał się w łóżku i tarmosił pięściami pościel, twarz
miał skrzywioną i złą, prawie, że wulgarną. Na moment przystanęła, zapatrzona i
chyba się zawała, pomyślała, jak bardzo by się wściekł, gdyby zrozumiał, co
zamierza uczynić. Być może przez mgłę leków i nerwów, dotarło do niej, jak
głupia jest w tej chwili. A jednak postawiła kolejny krok.
Opuszkami
palców dotknęła jego czoło. Gdzie mógł schować ten cholerny klucz?
Wielokrotnie
szukała informacji w podświadomości, a jednak pierwszy raz nie śmiała zrobić
tego od razu, przez wzgląd na stare lata, przez wzgląd na rozłąkę. Nie
potrafiła wedrzeć się w jego intymność, rozciąć umowną granicę, że nie
rozmawiają o przeszłości, że udają parę nieznajomych i nic nie zmieniało, że w
czasie krótkich drzemek śniła tylko o nim.
Zobaczyła
tęsknotę. Żal. Poczucie straty. Zazdrość. Namiętność. Zobaczyła wszystko to, co
sama stale czuła, choć nie przyznała się nawet przed samą sobą. I po chwili
odkryła prawdę, którą chciała poznać.
Mogła się domyślić, że klucz w został w
rodzinnym domu Kevina, w domu pani Levin, Poprzednio podobną kryjówkę wymyślił
Devlin Levin. Oderwała palce od czoła mężczyzny i wycofała się, równie
bezszelestnie jak przy wchodzeniu.
*
Pani
Levin należała do tego typu człowieka, którego samotność utwardza, a nie
wyniszcza, a każdy dzień przynosi jakąś radość. Cieszyła się, że ma z czego
żyć, że ma z kim porozmawiać, że ma swój dom, że przeżyła kolejny rok. Nieważne,
jak bardzo świat ją skrzywdził, dzielnie odganiała od siebie smutki i wymuszała
uśmiech, świadoma, że świat potrzebuje misjonarza, który zaniesie mu radość, a
przynajmniej trochę śmiechu. Na wszelkie sposoby próbowała zarazić swoim
optymizmem osamotnionego wnuka i skretyniałego syna, który przyczynił się do
jej siwizny.
Była
raczej niepozorna, niewielka i gdyby nie nadwaga i pomarszczona twarz, pewnie
mogłaby wtopić się w tłum gimnazjalistek. Garbiła się lekko i zazwyczaj
pochylała głowę do przodu tak, że włosy zasłaniały jej twarz. Nikt nie
wiedział, co ten gest miał oznaczać. Przecież niemożliwe, żeby ktoś tak dobry
jak pani Levin miał jakieś brzydkie sekrety, które chowa wstydliwie przed
sąsiadami. Miała delikatne, małe dłonie, zaczerwienione i pomarszczone od
pracy. Skóra sprawiała wrażenie źle naciągniętej i przesadnie napiętej,
zwłaszcza przy paznokciach. Zawsze składała dłonie i nerwowo uderzała środkowym
palcem o kłykcie przeciwnej ręki.
Należy
dodać, że była doskonałym słuchaczem i spowiednikiem połowy osiedla.
Przychodzono do niej, zjadano ciasto, wypłakiwano się i wyrzucała wszelkie
złości, a ona miała jakąś dziwną moc, sprawiała, że wszystko wydawało się nagle
głupie i śmiesznie małe. Nigdy nie smutniała, nigdy nie opowiadała o własnych
dramatach, nigdy nie płakała.
O
jej mężu nikt nigdy nie słyszał, widywano tylko, że wieczorami, zwłaszcza w
okresie świąt, ruszała na cmentarz. Jednogłośnie uznano, że tematu nie wypada poruszać,
by nie urazić uczuć kobiety, a jednak niektóre cięte języki podejrzewały ją o
nieczystą przeszłość.
Niewielu
ludzi wiedziało, że miała syna. Rzadko pojawiał się w okolicy, a w ostatnich latach
prawie wcale. Niektórzy mówili, że wyrósł na bandytę i oszusta i - choć wszyscy
inni przeczyli, przekonani, że z łona kogoś tak poczciwego jak pani Levin, nie
mógł wyjść żaden szumowina -, faktycznie mieli rację.
Mieszkała
na przedmieściach, gdzie wieś przenikała się z miastem, spokój – z hałaśliwym
towarzystwem, samotność – z sąsiedzką wścibskością. Utrzymywała się z renty,
cały swój wolny czas poświęcając ogródkowi i mniej lub bardziej dorodnym
rośliną.
Często
miewała gości, głownie sąsiadów, czasem nawiedzał ją także wnuk albo jakiś
dawny przyjaciel, czasem nawet Hydraulik, jeden z przyjaciół zmarłego męża. Nie
zdziwiła się, słysząc pukanie, choć pora była późna, a nikt nie zapowiadał wizyty.
Na widok Gwendolyn Tennyson oblicze jej pojaśniała, oczy zabłysły, a radosny
uśmiech wykwitł na twarzy.
-
Kochanie – ucałowała zapadnięty policzek kobiety, która w jej oczach nadal była
roześmianą młodą żoną, która ma w sobie więcej z dziecka niż z surowe człowiek.
Więzi, które powstały dawniej, w przeszłości, nie potrafiła rozerwać żadna
decyzja późniejszych dni, żaden problem i żadna nienawiść; gdy pani Levin
pokochała, nie widziała krzywd. Była wierna tej miłości i tą, którą raz
potraktowała jak dziecko, wciąż kochała, mimo, że już dawno przestały być rodziną.
-
Dzień dobry.
Gwendolyn
została posadzona na kanapie i mimo zapewnień, że nie chce robić kłopoty i tak
dostała herbatę i kawałek sławnej w okolicy napoleonki z ciasta francuskiego i
budyniu, kilkukrotnie została zapytana, czy nie chce obiadu i czy nie zmarzła.
-
Nie wiedziałam, że jesteś na Ziemi – uśmiechnęła się ciepło, tak, jak uśmiecha
się matka do dawno niewidzianej córki i usiadła naprzeciwko.
-
Od niedawna – Gwendolyn skinęła głową nieśmiało, rozglądając się po pokoju w
poszukiwaniu upragnionego klucza.
-
Jesteś chora? Źle wyglądasz – pani Levin dotknęła jej czoła, ale powstrzymała
się od dalszych odruchów matczynego instynktu, widząc, że to jednak nie jest ta
sama Gwen, którą syn przedstawił dawno, dawno temu. Spoważniała i była teraz
jakaś inna, odległa i surowsza.
-
Wszystko w porządku. Pani Levin, szukam czegoś.
-
Czego? – pani Levin zmarszczyła brwi. – Powiedz mi, Gwen, znów się coś dzieje? Nie
przyszłabyś bez powodu, prawda...? I czy Devlin jest bez... znasz Devlina,
kochanie?
-
Nic mu nie jest. Kevin jest na ziemi, są razem, wszystko jest dobrze - zapewniła
cicho Gwendolyn. Na twarzy pani Levin wykwitło coś na kształt ulgi i
niepohamowanej radości, poruszyła ustami, ale nic nie powiedziała, może
dziękowała Bogu, że zwrócił ze złej drogi syna. Chyba wierzyła, że Kevin Levin
zagubił się po raz ostatni i teraz będzie taki, jakim go chciała widzieć.
Przykładny i dobry. Gwendolyn mówiła dalej: – Po prostu... potrzebuję czegoś
ważnego.
-
Weź, czego chcesz.
Gwendolyn
uśmiechnęła się słabo i ruszyła w stronę dawnego pokoju Kevina. Teraz, zamiast
zalepionej plakatami i zawalonej częściami samochodów nory, znajdowała się tam
rupieciarnia, gdzie pani Levin trzymała wszystko, co akurat w tej chwili
potrzebne nie było. Zaplątały się pudła ze starymi ubraniami, zbyt ciepłymi lub
zbyt lekkimi, książki, zepsute sprzęty oraz wszystko inne, na co w niewielkim
domku nie było miejsca.
Odsunęła
wielki obraz w brudnej, rzeźbionej ramie i bez trudu wymacała poszukiwany cel.
Delikatnie, by nie uszkodzić niczego, wyjęła zza ramy zwyczajny szpikulec
rozwidlony na końcu na trzy. Klucz Ragnaroka, który w tej chwili miał zapewnić
jej spokój.
-
Znalazłaś, kochanie?
-
Tak – szepnęła cicho, unosząc klucz. Dla pani Levin był do przedziwny drut,
pewnie tylko zawadzał, a może nawet nie wiedziała, że posiada coś tak ważnego
dla Czarodziejki. – Dziękuję.
-
Może zostaniesz? – poprosiła z nadzieją, mając nadzieję dowiedzieć się czegoś o
synu, a jednak Gwendolyn pokręciła głową, zbyt niecierpliwa, by tracić czas w
chwili, gdy chciała wszystko zakończyć dla własnego spokoju.
*
Czarodziejka
miała zwyczaj pojawiania się i znikania, nie zapowiedziana niczym magicznym ani
nie proszona o przybycie. Zdawać by się mogło, że jest tak pewna swoich
zdolności, które – należy nadmienić – były nadzwyczajne, że jest gotowa odwiedzać
swoich śmiertelnych wrogów w domach, na spacerach, zwykle wtedy, gdy sądzili,
że skryła się w Legerdomenie.
Tym
razem zaczepiła Gwendolyn trzy ulice od domu, tam, gdzie zatrzymała się
rozklekotana taksówka. Było w niej coś dziwnego, może niepokojącego, była
jednocześnie podekscytowana i rozgniewana, namiętna i odpychająca, twarz
siedemnastolatki przybierała na moment wyraz siedemdziesięciolatki, a dłonie
skrzyły od many.
-
Czarodziejka.
-
Gwennie. Znów się spotykamy – zachichotała rozkosznie, wydając z siebie coś na
kształt wymuszonego śmiechu ladacznicy. Przypadkowy przechodzień mógł uznać, że
spotkały się właśnie dwie przyjaciółki, jedna – zwyczajna, szara, najpospolitsza z pospolitych, druga – ekstrawagancka, namiętna,
najseksowniejsza z seksownych.
-
Mam klucz – Gwendolyn przysięgłaby, że na słowa o upragnionym przedmiocie, oczy
Czarodziejki błysnęły pożądliwie, spojrzała tak, jak wygłodniały kocur spogląda
na tłustą mysz.
-
Dawaj – wyszeptała, choć głos jej bardziej przypominał syk.
-
Chwila – Gwendolyn cofnęła rękę i odskoczyła kilka kroków, dla własnego
bezpieczeństwa. – Zostawisz w spokoju mnie i moich bliskich?
-
Och, a gówno mnie obchodzi twoja nędzna rodzinka – prychnęła w odpowiedzi i
znów chciwie wyciągnęła rękę po klucz. – Chcę tylko tego klucza!
W
chwili, gdy wreszcie dostała, czego chciała, Gwendolyn zdała sobie sprawę, że w
którymś momencie popełniła ogromny błąd. Dotarło do niej jak przez mgłę, jak
bardzo była głupia i naiwna, rzekłbyś, jak dziecko, a nie jak wykwalifikowany
Hydraulik z doświadczeniem.
Zaraz
potem dostała z całych sił, upadła na ziemię i zanim całkowicie utraciła
świadomość, zobaczyła jeszcze podły, triumfalny uśmiech Czarodziejki.
No i witam po raz pierwszy w 2014. Jakoś jeszcze się nie przyzwyczaiłam.
Notka spóźniona śle warto było czekać gwen dostanie niezłą z*ebke od kevina i bena jak się dowiedząXD
OdpowiedzUsuńPrzepraszam :) Mam nauczkę, żeby nie podawać terminów, bo się nie wyrabiam. Przyjdą ferie (lubelskie pierwszy termin), wtedy notki będą częściej. Pozdrawiam.
UsuńNie sądziłam, że Gwen jest aż tak naiwna. Mam nadzieję, że Kevin się wścieknie i to bardzo. Powinien się jeszcze dowiedzieć, że była żona grzebie mu w mózgu, a potem dać jej popalić. Chociaż z drugiej strony Gwen wie teraz co czuje Kevin i może łatwiej będzie im się zrozumieć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na nn, a wiem, że pewnie trochę poczekam. No ale warto. ;)
To jest jej problem: jest przekonana, że stwardniała, a tymczasem całkowicie oddaliła się od rzeczywistości, połowę swojego świata wymyśliła, nie jest już tak dobra jak kiedyś. Wścieknie się, a Gwen na niego, bo jest przekonana, że robi, co słuszne. A jeśli chodzi o grzebanie w mózgu.. Już to robiła, w odcinku ZEMSTA, ale wtedy się niby zgodził. Pozdrawiam.
UsuńNew u mnie
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Nie spodziewałam się :)
OdpowiedzUsuńZaje%bioza
OdpowiedzUsuńŚwietne!
OdpowiedzUsuń