Menu

4 stycznia 2014

"...żeby z Tobą być" cz.16 (Ben10, Gwevin]

         Noc była dziwnie niespokojna. Zdawać by się mogło, że w Gwendolyn zbudził się jakiś niepokój, wypchnął ją na korytarze szpitalne, nie pozwalał zasnąć i nasuwał najczarniejsze, paskudne myśli. Na dodatek zamroczył umysł na tyle, że nie była pewna, co jest prawdą, a co wymysłem jej zmęczonych myśli. Lękała się cieni i oglądała za każdym napotkanym człowiekiem, próbowała rozmawiać i za każdym razem, gdy chciała się wyspowiadać ze strachu, znów rezygnowała, zachowując wszystkie trwogi dla siebie.
         Czasem patrzyła na Devlina, gdy rozmawiał z Kevinem z jakąś matczyną ckliwością i obawą, innym razem znów pilnowała, by nikt go nie skrzywdził, czasem chciała zadzwonić do pani Levin, lecz w ostatniej chwili przypominała sobie, że wiele lat temu przestała być jej matką.
         Posiwiała jeszcze bardziej, schudła, a jej twarz nabrała jakiegoś nieprzeniknionego wyrazu. Ni to zaduma, ni przejęcie. Marszczyła brwi inaczej niż zwykle, nie w sposób, który zawsze budził śmiech Kevina, bo wydawał się niepoważny, teraz wyglądała na wiecznie zasępioną. Oczy stały się nagle surowsze i smutne, co czasem martwiło dziadka Maxa.
         Gwendolyn Tennyson nie wiedziała, co robić.
         Dawna Gwendolyn, która wówczas była Gwen, z pewnością poszłaby po radę do Bena albo Kevina, może nawet nie zastanawiałaby się nad propozycją Czarodziejki. Nie przejmowałaby się, a nawet gdyby – odnalazła by wsparcie.
         Obecna Gwendolyn zapomniała, że może u kogokolwiek szukać wsparcia. Być może przez lata samotności nauczyła się polegać wyłącznie na sobie, a jednocześnie bardzo łaknęła, by ktoś ją ratował, tak jak wyciągnięto ją z Legerdomeny, gdy wszystko poszło źle. Miała wrażenie, że jej jedyną towarzyszką jej bezsenność, a spowiednikiem – księżyc. Była sama, całkiem sama w swojej decyzji. A właściwie, miała wokół siebie ludzi, ludzi, którzy być może mieli świeższe spojrzenie i nie bali się tak, jak ona, ale uparcie ich nie widziała, wmawiała sobie własne odosobnienie.
         Czasem bywa, że słowa, powtarzane wielokrotnie, stają się prawdą. Być może i Gwendolyn w ten sposób uwierzyła, że jest silna, samotna i przytomna, przy czym trzecia rzecz była najbardziej kłamliwa. Każdy, kto pamiętał Gwendolyn sprzed kilku tygodni, zdziwiłby się, nie zrozumiawszy się leków i utraty profesjonalizmu. Na misjach, w czasie pracy Hydraulika, nie miała przy sobie bliskich. Działała sama dla siebie, martwiła się tylko o siebie i o nikogo więcej, a nikt nie martwił się o nią. W chwili, gdy przybyła na Ziemię, znów była cząstką jakiejś wspólnoty, znów była trochę bardziej Gwen, znów była trochę mniej silna.
         Podjęła decyzję zupełnie nagle, gdy w czasie bezsennej godziny, zdała sobie sprawę, że jedyne, czego potrzebuje w tej chwili do spokój. Chciała oddychać, chciała budzić się bez krzyku, chciała nie oglądać się w obawie, że ktoś znów będzie się mścił. Fanatycznie potrzebowała bezpieczeństwa i w tamtym momencie naiwnie uwierzyła, że wystarczy pozbyć się Czarodziejki i Ragnaroka, by zlikwidować zagrożenie.
         Wkradła się bezszelestnie do sali Kevina, którego lekarze jeszcze przetrzymali, podobnie jak ją. Devlin wyszedł już dawno, a jednak zjawiał się w szpitalu tak często, że niektóre pielęgniarki zaczęły rozpoznawać jego pospieszne kroki na schodach.
         Spał snem nerwowym i płytkim, rzucał się w łóżku i tarmosił pięściami pościel, twarz miał skrzywioną i złą, prawie, że wulgarną. Na moment przystanęła, zapatrzona i chyba się zawała, pomyślała, jak bardzo by się wściekł, gdyby zrozumiał, co zamierza uczynić. Być może przez mgłę leków i nerwów, dotarło do niej, jak głupia jest w tej chwili. A jednak postawiła kolejny krok.
         Opuszkami palców dotknęła jego czoło. Gdzie mógł schować ten cholerny klucz?
         Wielokrotnie szukała informacji w podświadomości, a jednak pierwszy raz nie śmiała zrobić tego od razu, przez wzgląd na stare lata, przez wzgląd na rozłąkę. Nie potrafiła wedrzeć się w jego intymność, rozciąć umowną granicę, że nie rozmawiają o przeszłości, że udają parę nieznajomych i nic nie zmieniało, że w czasie krótkich drzemek śniła tylko o nim.
         Zobaczyła tęsknotę. Żal. Poczucie straty. Zazdrość. Namiętność. Zobaczyła wszystko to, co sama stale czuła, choć nie przyznała się nawet przed samą sobą. I po chwili odkryła prawdę, którą chciała poznać.
          Mogła się domyślić, że klucz w został w rodzinnym domu Kevina, w domu pani Levin, Poprzednio podobną kryjówkę wymyślił Devlin Levin. Oderwała palce od czoła mężczyzny i wycofała się, równie bezszelestnie jak przy wchodzeniu.
*
         Pani Levin należała do tego typu człowieka, którego samotność utwardza, a nie wyniszcza, a każdy dzień przynosi jakąś radość. Cieszyła się, że ma z czego żyć, że ma z kim porozmawiać, że ma swój dom, że przeżyła kolejny rok. Nieważne, jak bardzo świat ją skrzywdził, dzielnie odganiała od siebie smutki i wymuszała uśmiech, świadoma, że świat potrzebuje misjonarza, który zaniesie mu radość, a przynajmniej trochę śmiechu. Na wszelkie sposoby próbowała zarazić swoim optymizmem osamotnionego wnuka i skretyniałego syna, który przyczynił się do jej siwizny.
         Była raczej niepozorna, niewielka i gdyby nie nadwaga i pomarszczona twarz, pewnie mogłaby wtopić się w tłum gimnazjalistek. Garbiła się lekko i zazwyczaj pochylała głowę do przodu tak, że włosy zasłaniały jej twarz. Nikt nie wiedział, co ten gest miał oznaczać. Przecież niemożliwe, żeby ktoś tak dobry jak pani Levin miał jakieś brzydkie sekrety, które chowa wstydliwie przed sąsiadami. Miała delikatne, małe dłonie, zaczerwienione i pomarszczone od pracy. Skóra sprawiała wrażenie źle naciągniętej i przesadnie napiętej, zwłaszcza przy paznokciach. Zawsze składała dłonie i nerwowo uderzała środkowym palcem o kłykcie przeciwnej ręki.
         Należy dodać, że była doskonałym słuchaczem i spowiednikiem połowy osiedla. Przychodzono do niej, zjadano ciasto, wypłakiwano się i wyrzucała wszelkie złości, a ona miała jakąś dziwną moc, sprawiała, że wszystko wydawało się nagle głupie i śmiesznie małe. Nigdy nie smutniała, nigdy nie opowiadała o własnych dramatach,  nigdy nie płakała.
         O jej mężu nikt nigdy nie słyszał, widywano tylko, że wieczorami, zwłaszcza w okresie świąt, ruszała na cmentarz. Jednogłośnie uznano, że tematu nie wypada poruszać, by nie urazić uczuć kobiety, a jednak niektóre cięte języki podejrzewały ją o nieczystą przeszłość.
         Niewielu ludzi wiedziało, że miała syna. Rzadko pojawiał się w okolicy, a w ostatnich latach prawie wcale. Niektórzy mówili, że wyrósł na bandytę i oszusta i - choć wszyscy inni przeczyli, przekonani, że z łona kogoś tak poczciwego jak pani Levin, nie mógł wyjść żaden szumowina -, faktycznie mieli rację.
         Mieszkała na przedmieściach, gdzie wieś przenikała się z miastem, spokój – z hałaśliwym towarzystwem, samotność – z sąsiedzką wścibskością. Utrzymywała się z renty, cały swój wolny czas poświęcając ogródkowi i mniej lub bardziej dorodnym rośliną.
         Często miewała gości, głownie sąsiadów, czasem nawiedzał ją także wnuk albo jakiś dawny przyjaciel, czasem nawet Hydraulik, jeden z przyjaciół zmarłego męża. Nie zdziwiła się, słysząc pukanie, choć pora była późna, a nikt nie zapowiadał wizyty. Na widok Gwendolyn Tennyson oblicze jej pojaśniała, oczy zabłysły, a radosny uśmiech wykwitł na twarzy.
         - Kochanie – ucałowała zapadnięty policzek kobiety, która w jej oczach nadal była roześmianą młodą żoną, która ma w sobie więcej z dziecka niż z surowe człowiek. Więzi, które powstały dawniej, w przeszłości, nie potrafiła rozerwać żadna decyzja późniejszych dni, żaden problem i żadna nienawiść; gdy pani Levin pokochała, nie widziała krzywd. Była wierna tej miłości i tą, którą raz potraktowała jak dziecko, wciąż kochała, mimo, że już dawno przestały być rodziną.
         - Dzień dobry.
         Gwendolyn została posadzona na kanapie i mimo zapewnień, że nie chce robić kłopoty i tak dostała herbatę i kawałek sławnej w okolicy napoleonki z ciasta francuskiego i budyniu, kilkukrotnie została zapytana, czy nie chce obiadu i czy nie zmarzła.
         - Nie wiedziałam, że jesteś na Ziemi – uśmiechnęła się ciepło, tak, jak uśmiecha się matka do dawno niewidzianej córki i usiadła naprzeciwko.
         - Od niedawna – Gwendolyn skinęła głową nieśmiało, rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu upragnionego klucza.
         - Jesteś chora? Źle wyglądasz – pani Levin dotknęła jej czoła, ale powstrzymała się od dalszych odruchów matczynego instynktu, widząc, że to jednak nie jest ta sama Gwen, którą syn przedstawił dawno, dawno temu. Spoważniała i była teraz jakaś inna, odległa i surowsza.
         - Wszystko w porządku. Pani Levin, szukam czegoś.
         - Czego? – pani Levin zmarszczyła brwi. – Powiedz mi, Gwen, znów się coś dzieje? Nie przyszłabyś bez powodu, prawda...? I czy Devlin jest bez... znasz Devlina, kochanie?
         - Nic mu nie jest. Kevin jest na ziemi, są razem, wszystko jest dobrze - zapewniła cicho Gwendolyn. Na twarzy pani Levin wykwitło coś na kształt ulgi i niepohamowanej radości, poruszyła ustami, ale nic nie powiedziała, może dziękowała Bogu, że zwrócił ze złej drogi syna. Chyba wierzyła, że Kevin Levin zagubił się po raz ostatni i teraz będzie taki, jakim go chciała widzieć. Przykładny i dobry. Gwendolyn mówiła dalej: – Po prostu... potrzebuję czegoś ważnego.
         - Weź, czego chcesz.
         Gwendolyn uśmiechnęła się słabo i ruszyła w stronę dawnego pokoju Kevina. Teraz, zamiast zalepionej plakatami i zawalonej częściami samochodów nory, znajdowała się tam rupieciarnia, gdzie pani Levin trzymała wszystko, co akurat w tej chwili potrzebne nie było. Zaplątały się pudła ze starymi ubraniami, zbyt ciepłymi lub zbyt lekkimi, książki, zepsute sprzęty oraz wszystko inne, na co w niewielkim domku nie było miejsca.
         Odsunęła wielki obraz w brudnej, rzeźbionej ramie i bez trudu wymacała poszukiwany cel. Delikatnie, by nie uszkodzić niczego, wyjęła zza ramy zwyczajny szpikulec rozwidlony na końcu na trzy. Klucz Ragnaroka, który w tej chwili miał zapewnić jej spokój.
         - Znalazłaś, kochanie?
         - Tak – szepnęła cicho, unosząc klucz. Dla pani Levin był do przedziwny drut, pewnie tylko zawadzał, a może nawet nie wiedziała, że posiada coś tak ważnego dla Czarodziejki.  – Dziękuję.
         - Może zostaniesz? – poprosiła z nadzieją, mając nadzieję dowiedzieć się czegoś o synu, a jednak Gwendolyn pokręciła głową, zbyt niecierpliwa, by tracić czas w chwili, gdy chciała wszystko zakończyć dla własnego spokoju.
*
         Czarodziejka miała zwyczaj pojawiania się i znikania, nie zapowiedziana niczym magicznym ani nie proszona o przybycie. Zdawać by się mogło, że jest tak pewna swoich zdolności, które – należy nadmienić – były nadzwyczajne, że jest gotowa odwiedzać swoich śmiertelnych wrogów w domach, na spacerach, zwykle wtedy, gdy sądzili, że skryła się w Legerdomenie.
         Tym razem zaczepiła Gwendolyn trzy ulice od domu, tam, gdzie zatrzymała się rozklekotana taksówka. Było w niej coś dziwnego, może niepokojącego, była jednocześnie podekscytowana i rozgniewana, namiętna i odpychająca, twarz siedemnastolatki przybierała na moment wyraz siedemdziesięciolatki, a dłonie skrzyły od many.
         - Czarodziejka.
         - Gwennie. Znów się spotykamy – zachichotała rozkosznie, wydając z siebie coś na kształt wymuszonego śmiechu ladacznicy. Przypadkowy przechodzień mógł uznać, że spotkały się właśnie dwie przyjaciółki, jedna – zwyczajna, szara, najpospolitsza z pospolitych, druga – ekstrawagancka, namiętna, najseksowniejsza z seksownych.
         - Mam klucz – Gwendolyn przysięgłaby, że na słowa o upragnionym przedmiocie, oczy Czarodziejki błysnęły pożądliwie, spojrzała tak, jak wygłodniały kocur spogląda na tłustą mysz.
         - Dawaj – wyszeptała, choć głos jej bardziej przypominał syk.
         - Chwila – Gwendolyn cofnęła rękę i odskoczyła kilka kroków, dla własnego bezpieczeństwa. – Zostawisz w spokoju mnie i moich bliskich?
         - Och, a gówno mnie obchodzi twoja nędzna rodzinka – prychnęła w odpowiedzi i znów chciwie wyciągnęła rękę po klucz. – Chcę tylko tego klucza!
         W chwili, gdy wreszcie dostała, czego chciała, Gwendolyn zdała sobie sprawę, że w którymś momencie popełniła ogromny błąd. Dotarło do niej jak przez mgłę, jak bardzo była głupia i naiwna, rzekłbyś, jak dziecko, a nie jak wykwalifikowany Hydraulik z doświadczeniem.
         Zaraz potem dostała z całych sił, upadła na ziemię i zanim całkowicie utraciła świadomość, zobaczyła jeszcze podły, triumfalny uśmiech Czarodziejki.




No i witam po raz pierwszy w 2014. Jakoś jeszcze się nie przyzwyczaiłam. 

8 komentarzy:

  1. Anonimowy22:10

    Notka spóźniona śle warto było czekać gwen dostanie niezłą z*ebke od kevina i bena jak się dowiedząXD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam :) Mam nauczkę, żeby nie podawać terminów, bo się nie wyrabiam. Przyjdą ferie (lubelskie pierwszy termin), wtedy notki będą częściej. Pozdrawiam.

      Usuń
  2. misiu10:08

    Nie sądziłam, że Gwen jest aż tak naiwna. Mam nadzieję, że Kevin się wścieknie i to bardzo. Powinien się jeszcze dowiedzieć, że była żona grzebie mu w mózgu, a potem dać jej popalić. Chociaż z drugiej strony Gwen wie teraz co czuje Kevin i może łatwiej będzie im się zrozumieć.
    Pozdrawiam i czekam na nn, a wiem, że pewnie trochę poczekam. No ale warto. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest jej problem: jest przekonana, że stwardniała, a tymczasem całkowicie oddaliła się od rzeczywistości, połowę swojego świata wymyśliła, nie jest już tak dobra jak kiedyś. Wścieknie się, a Gwen na niego, bo jest przekonana, że robi, co słuszne. A jeśli chodzi o grzebanie w mózgu.. Już to robiła, w odcinku ZEMSTA, ale wtedy się niby zgodził. Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Dziękuję :) Nie spodziewałam się :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy18:58

    Zaje%bioza

    OdpowiedzUsuń
  5. Herbaciana16:58

    Świetne!

    OdpowiedzUsuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)