Jesteśmy
niedaleko jeziora, w którym utopiłam pierścionek z niebieskim kwiatkiem.
Dostałam go od opiekunki w sierocińcu, jeszcze gdy byłam bardzo małym
dzieckiem. Mogłam mieć... może pięć lat? Gdy odeszłam z Milicji, musiałam
zerwać ze wszystkim, co było wcześniej. Zerwałam także z dzieciństwem, musiałam
się wyzbyć wszystkiego, co było częścią tamtej Zhalii Moon. Żeby zapomnieć,
żeby odzyskać moje człowieczeństwo. Żebym znów wzdrygała się na widok
rozszarpanego ciała.
Z
każdym obrotem koła jestem coraz bardziej nerwowa. Zupełnie jakbym straciła
swoją profesjonalność i doświadczenie. Podobno dawniej byłam naprawdę dobrą
aktorką i potrafiłam przekonać każdego. Teraz nawet Danny, który od zawsze
ignorował i błędnie odczytywał ludzkie emocji, widzi, że coś się dzieje.
Splatam
i rozplatam palce, rozdrapuje skórki, cmokam – jestem jak cholerny kłębek
nerwów.
Na
próżno staram się skupić myśli na czymś innym niż moim zadaniu, ale każdy temat
wydaje się teraz mniej ważny. Myślę o Maggie i o tym, jak bardzo się teraz
zamartwia i tęskni za Benem, myślę o moim pokoiku i rzeczach, które mieszkańcy
już sobie zawłaszczyli. Nie byłam szczególnie lubiana i nie przywiązałam się do
nikogo, pewnie trochę się dziwili, czego może chcieć ode mnie Milicja, ale
szybko zapomnieli. Myślę o głupiej Charlie i o tym, co zamierza teraz zrobić.
Uparcie wbijam wzrok w pozdzierane czuby
butów, nie chcę nawiązać kontaktu z nikim, a wiem, że Danny od czasu do czasu
zerka na mnie i bardzo chce coś powiedzieć, ale chyba się mnie boi. Potrzebuję
swojej samotności, a nie czczej rozmowy.
Kiedy
przyjdzie czas, dostanę sygnał. Mam pół minuty na ucieczkę, będą do mnie
strzelać i mnie gonić, będę kolejnym celem. Jeśli wtedy dostanę strzał, całe
moje zadanie wezmą diabli. Potem muszę się do nich dostać, przekonać, żeby
wzięli za swoją.
„Zhalia
Moon. Lat 28. Schwytany Rebeliant z Oddziału St. Diany stacjonującej niedaleko
granicy z Federacją Georgii. Zaaresztowana za posiadanie broni palnej” –
legenda nie brzmi wiarygodnie, ale musi wystarczyć, przynajmniej na wsiąknięcie
do ich bandy. Z czasem wymyślę coś lepszego, dojdą szczegóły i będę mogła czuć
się trochę bezpieczniej.
-
Zhalia – Danny wreszcie się odzywa.
Unoszę
wzrok i widzę jego zatroskaną, dziecięcą twarz. Jest podobny do swojej siostry,
Charlie, ale zupełnie inny od ojca, Bena Mathesona. Wnioskuję, że urodę
odziedziczył po matce. Mimo, że jest prawie dorosły, wyższy ode mnie, nadal ma
delikatną twarz dziecka. Zwłaszcza te czerwone, przekrwione usta i duże,
szaro-niebieskie oczy.
–
Coś wymyślę, uciekniemy, obiecuję – mówi cichutko, prawie niesłyszalnym szeptem,
jakby bał się, ze któryś z Milicjantów przejmie się konspiracyjnymi planami.
Uśmiecham się mimowolnie. Głupiutki dzieciaku. Milicji nie da się uciec. Chyba,
że ci na to pozwolą albo jesteś Dante Vale’m. Rozbawiona mrużę oczy, ale nie
gaszę jego buntu, nie widzę sensu.
Kiwam
tylko głową i już mam powiedzieć, że już niczego się nie boję, gdy nagle
krzyżuję spojrzenie z majorem Neville’m.
Delikatnie
unosi głowę, a to oznacza, że między drzewami zamajaczył mu jeden z Rebeliantów
albo po prostu uznał, że nadszedł stosowny moment. Potrzebuję ćwierć sekundy
dla samej siebie, oddycham tak, jakbym po raz ostatni miała styczność z
powietrzem i już, jestem gotowa.
Teraz!
Trzydzieści sekund.
Napinam
wszystkie mięśnie i odwracam się przodem do brzegu wozu. Raz. Nabieram
powietrza w płuca i zaraz znów wypuszczam je ze świstem. To trochę tak, jakbym
zapomniała jak się oddycha. Dwa. Wóz podskakuje na kamieniu. Milicjanci patrzą
na mnie podejrzliwie, ale chyba uznają, że zemdliło mnie od nierównej drogi i
kiepskiego jedzenia. Trzy. Nie będzie odwrotu, nie mogę sobie pozwolić na
choćby moment zawahania.
Skaczę.
Przez
ułamek sekundy jestem w locie, unoszę się ponad wszystkim, jestem absolutnie
wolna od Milicji i od Sebastiana Monroe’a, nawet od samej siebie. Lecę i nic
mnie nie zatrzymuje do chwili, w której ląduje w wilgotnym rowie. Koziołkuję i
boleśnie obijam sobie kolana. Zaraz zrywam się na równe nogi i biegnę w las.
Słyszę
za sobą krzyki, ale nie mam czasu się obejrzeć. Żołnierze są w pierwszej chwili
zdumieni, zaraz potem dociera do nich, że próbuje uciec. Pada pierwszy strzał,
trafia w drzewo zaledwie pół metra od mojej głowy. Nie mam czasu nawet myśleć,
ale przez głowę i tak przelatuje mi satysfakcja, że marnują kulę na kogoś
takiego jak ja.
Kule
są teraz cholernie cenne, warte naprawdę wiele. Każda zmarnowana jest jak
wyrzucony chleb w godzinie największe głodu. Niejedna śmignęła koło mojej
głowy, a jednak jeszcze jakoś żyje, serce wciąż pompuje krew. Jak długo?
Szybciej! Potykam się o korzenie, a skrępowane
ręce tylko przeszkadzają w biegu. Zaczyna mi brakować oddechu, a za sobą słyszę
rżenie koni, ruszyli w pościg. Zyskałam kilka sekund na zaskoczeniu, ale teraz
dogonią mnie w mgnieniu oka.
I
wtedy czuję piorunujący ból w nodze. Upadam, lecę wprost w błotnista kałużę i
jakieś zielsko, prawie wyję. Zaciskam pięści, usiłuję się podnieść, ale łokcie
ślizgają mi się na błocie. Klnę pod nosem w każdym znanym mi języku, łapię się
gałęzi i wstaję.
Kulka
tylko mnie drasnęła, tyle szczęścia.
Teraz
mój bieg przypomina jakieś niezdarne podskoki, kuleję i co chwila tracę oddech,
przyćmiona bólem. Jęczę, chrypię, warczę jak dzikie, zranione zwierzę. Milicja
siedzi mi na ogonie i wiem, że nie ucieknę daleko. Prawie upadam.
Nagle
czyjeś ramiona łapią mnie i przyciągają do siebie tak mocno, że nie mam szans
uciec. Próbuję się wyrwać, ale kimkolwiek jest napastnik, jest silniejszy ode
mnie i nie mam możliwości wydostania się z żelaznego uścisku. Próbuję gryźć,
kopię jedną nogą, ale on uparcie trzyma.
-
Uspokój się – szepcze mi koło ucha. – Jestem przyjacielem.
No
akurat, uważaj, bo uwierzę. A jednak, nie mam wyjścia, przestaję się rzucać.
Chyba nie zamierza poderżnąć mi gardła, a szarpanina moje zwrócić uwagę
Milicji. Nie mogę zobaczyć jego twarzy, ale mam nadzieję, że to nie jeden z
grasujących po bezludnych terenach przestępców. Szczególnie dużo było ich zaraz
po zaciemnieniu, wtedy, gdy ludzie uciekali z miast do spokojniejszych rejonów.
Napadali, grabili, gwałcili i mordowali. Prawo dżungli, zwycięża silniejszy.
Szłam
do miejsca, gdzie organizowały się początkowe wojska. Nie wiem, czego tam
szukałam, przecież nie zamierzałam dołączyć do formującej się dopiero Milicji.
Miałam trzynaście lat i dwie brudne lalki w plecaku zamiast broni, a w sercu wyłącznie
strach. Spotkałam czwórkę przyjaciół, zmierzali w odwrotnym kierunku niż ja, a
jednak – wzruszeni albo moim wiekiem, albo bezbronnością – przygarnęli mnie,
dali jeść i pozwolili odpocząć. Nocowaliśmy w lesie. Obudziły mnie czyjeś
kroki, usłyszane z daleka. Wpełzłam w wysokie pokrzywy, parzyły niemiłosiernie,
ale byłam niewidoczna i chyba tylko to uratowało mi życie.
Najwidoczniej
była to jedna z takich band. Zabrali wszystko, a przede wszystkim żywność. Gdy
ludzie są głodni, działają nierozważnie i nie tyczy się to jedynie mężczyzn.
Poderżnęli gardło i zostawili, ku uciesze leśnej zwierzyny i much. Zniknęłam
stamtąd, przerażona i skrzywdzona.
Mój
wybawca i napastnik, sama nie wiem, jakie są jego zamiast, naciska na mnie i
zmusza, żebym przykucnęła, wpycha w krzaki malin. Cudownie. Czuję gryzące
liście na całej skórze, drapiące kolce. Coś musnęło przed chwilą moją łydkę.
Mam nadzieję, że to tylko robak. Nawet oddech wydaje się teraz głośny i może
zwrócić uwagę Milicji.
-
Gdzie jest ta suka? – pokrzykuje ze złością jeden z Milicjantów. Przez
szczeliny między gałązkami doskonale widzę ich mundury i prychające konie.
Jestem niewidoczna, skryta za gąszczem, a oni najwidoczniej nie są aż tak
przejęci zadaniem, by szczególnie mnie szukać.
-
Wracajcie – słyszę głos majora i wiem, że ratuje mi skórę.
Prędzej
czy później dostrzegliby moje ubrania. Dla naszej wspólnej korzyści woli, żeby
nie szukali mnie szczególnie intensywnie. Słyszę jeszcze, że zawracają konie i
odjeżdżają. Dopiero wtedy pozwalam sobie odetchnąć z ulgą, ale zamiast tego
wychodzi mi kwik pełen bólu.
-
Nieźle oberwałaś – przemawia cicho nieznajomy i powoli wstaję, odciążając moje
ciało. Dopiero teraz orientuje się, że ma niski, poważny głos, a wiec
najpewniej jest już dorosłym mężczyzną. – Możesz wstać?
Niepewnie
odwracam się przodem do niego, syczę z bólu, a jednak udaje mi się usiąść i
spojrzeć mu prosto w twarz.
Trzydzieści
lat, pewnie coś koło tego, ale nie mogę być pewna, bo przez brodę każdy wygląda
starzej niż jest w rzeczywistości. Nosi śmieszny, żółty płaszcz, tyleż
dziwaczny, co niepraktyczny, bo rzuca się w oczy. Na ramieniu nosi cos na
kształt kuszy, jakąś lichą broń, nie jestem w stanie ocenić. Podejrzewam, że to
jeden z narzędzi powstałych w myśl zasady „potrzeba matką wynalazku”. Gdy
odcięto nas od prądu, nauczyliśmy się robić wszystko ze wszystkiego.
Ma
ciemne, kasztanowe włosy, niepraktyczne, bo zbyt krótkie, by je związać, ale
dość długie, by opadały na twarz i wpadały do oczu. Ma wysokie, mądre czoło i
łagodną linię warg.
Trwa
to chwilę, ułamki sekundy, a jednak na moment nasze oczy się spotykają. Moje,
wilgotne, błyszczące od bólu, zmarszczone i smutne, ciemne. I jego piwne.
Właściwie nie, nie potrafię powiedzieć, jakiego koloru ma oczy. W świetle
słońca przypominają płynny miód, są złote i... szlachetne. A więc w świecie,
gdzie mordujemy, by przeżyć, pozostał jeszcze ktoś o świeżym, szlachetnym
spojrzeniu, czystych oczach.
Staram
się zapamiętać jak najwięcej, by później wielokrotnie móc odtwarzać w pamięci
jego twarz. To taki nawyk, którego nabrałam służąc w Milicji. W ten sposób z łatwością mogłam odszukać
każdego, kto wydał mi się podejrzany i wydać stosowne polecania przy tworzeniu
jego portery pamięciowego.
-
Co zrobiłaś Milicji? – pyta i klęka przede mną, dotykając draśniętej nogi.
Rozdziera już i tak podarty materiał spodni i przygląda się ranie, a
jednocześnie sprawia wrażenie, jakby bał się jej dotknąć brudnymi rękami.
Potrzebuję
chwili, by się otrząsnąć. Nie mogę tracić czasu na użalanie się nad sobą i
chociaż noga pali mnie żywym ogniem, muszę się zorientować, jak wygląda
sytuacja w okolicy. Gdzie stacjonuje tutejszy garnizon Milicji i czy gdzieś
niedaleko jest jakiś oddział Rebeliantów, z którymi mogłabym nawiązać kontakt
na samym początku, by jakoś dotrzeć do Dantego Vale’a. Nie mam czasu zadawać
się z jakimś kłusownikiem, bo tym prawdopodobnie zajmuje się ten mężczyzna,
nawet jeśli uratował mi życie.
-
Nie chcesz, to nie mów.
Próbuje
się podnieść, ale powstrzymuje mnie, kładąc rękę na udzie. Odruchowo się
wzdrygam i próbuję zabrać nogę. Nienawidzę, gdy skóra dotyka skóry. Jedynie
Maggie ma prawo mnie dotknąć znienacka, nikt więcej.
-
Dziękuję – mówię chłodno i ponownie zbieram się do podniesienia. – Mam u ciebie
dług.
-
Nieważne – kręci głową rezolutnie, choć pewnie zdaje sobie sprawę, że Milicja
nie jest szczególnie miła dla tych, którzy wspierają uciekinierów. –
Najchętniej ukatrupiłbym cholerne psy.
Unoszę
brwi. Mimo, że zerwałam z Milicją, nadal reaguje podejrzliwie, gdy ktoś buntuje
się przeciw jedynej słusznej władzy. Wygłaszanie takich opinii jest tak samo
ryzykowne, jak głupie. Nikt nie lubi wrogów państwa.
-
Naprawdę nieźle sobie poradziłaś – mówi dalej spokojnie. Wyciąga z workowatego,
ciemnego plecaka wodę i polewa moją nogę. Syczę, zaciskam zęby, bo okazuje się,
że najwidoczniej zamierza odkazić moją ranę. – Nie każdemu udaje się uciec
Milicji – dodaje z uśmiechem uznania. Też bym nie dała rady, gdyby major
Neville mnie dałby mi pozwolenia.
-
Miałam dać się zaszczuć?
Spogląda
na mnie i widzę, że zastanawia się, kim jestem i za co zostałam pojmana. Pewnie
widzi zabiedzoną, wychudzoną kobietę ze smutną, poszarzałą twarzą. Bardzo
możliwe, że budzę jego litość. Sprawia wrażenie porządnego człowieka.
-
Nie kochasz Milicji, co? – uśmiecha się ze zrozumieniem, a ja staję się czujna
i pozwalam, żeby owinął moją nogę jakimś bandażem. Albo trafiłam na kapusia
albo na Rebelianta, właściwie sama nie wiem, która z możliwości jest bardziej
prawdopodobna.
Majstruje
przy zamku, a po chwili uwalnia moje ręce, a kajdanki chowa do plecaka. Rozcieram
otartą skórę, masuje nadgarstki.
-
A znasz kogoś, kto kocha? – odpowiadam ostrożnie. To jedna z tych odpowiedzi,
która nie daje rozmówcy pełnego obrazu, po której stronie jestem. Zawsze z boku,
zawsze bezpiecznie, zawsze pomiędzy, lojalna tylko sobie.
-
Nie – przyznaje szczerze. – Cholerni tchórze tłamszą słabszych.
Nic
nie odpowiadam, ale w duchu unoszę brwi. Czyżbym trafiła na jakiegoś obrońcę
ludzkości, takiego, którzy w pożarze zamiast ratować swoją skórę wyprowadzałby
słabych i bezbronnych i rzucałby się w ogień po kwilące dzieci?
-
To, wracając, co na ciebie mają?
-
Zalazłam za skórę Sebastianowi Monroe’a i jego pieprzonemu systemowi – mówię
pierwszą bzdurę, która przyjdzie mi do głowy, a on uśmiecha się, zupełnie
jakbym zyskała w jego oczach. Jakiś buntownik czy co? Jestem coraz pewniejsza,
że mam styczność z przedstawicielem samozwańców zwanych górnolotnie
Rebeliantami.
-
Nie ty jedna – stwierdza pojednawczo. – A tak w ogóle, jestem Dante Vale.
Ta ma szczęście nie ma co. Pierwszy Rebeliant na którego wpada Pan Dante Vale jak mówiłam nie lubię współczesnych opowieści o tyarnii oraz świecie po apokalpsie wolę takie....rzeczy bardziej w fantasy lub klimatach średniowiecznych. Dante z kuszą=Robin Hood. Zhal od biedy Marion bo Marion była w niektorych opowieściach Normanką...:D więc...
OdpowiedzUsuńSzczęście, a może pech? w sumie, nie ma dopracowanej legendy, liczyła, że pozna trochę realia, szczegóły życia Rebeliantów zanim na niego wpadnie, miała być dobrze przygotowana, a w tej chwili wie niewiele, prawie nic. Ja jakoś ostatnio wolę właśnie takie apokaliptyczne, coś mnie wzięło. Pozdrawiam i dziękuję za komentarz.
UsuńA ja zaś lubie takie rzeczy :D, tak więc mi się to cholernie podoba. Ekstra.
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, że ja też ^^ Seria jest tylko bonusem i nie zamierzam więcej pisać niczego w tym klimacie, bo chyba jednak wolę czytać/oglądać, niż pisać.
UsuńMuszę się chyba dowiedzieć czym jest Huntik... co prawda, niby wiem, bo kiedyś przelotem obejrzałam jeden odcinek (naprawdę dużo ^^), ale chyba trzeba bliżej zaznajomić się z tematem.
OdpowiedzUsuńJak minęły Ci święta?
A u mnie nowy rozdział.
Pozdrawiam,
plomien-zemsty
Nie trzeba, bo właściwie są jedynie postacie, a cała rzeczywistość zupełnie z innej bajki, ale Huntik polecam. Może animacja nie powala, ale warto się zapoznać, jedna z moich ulubionych kreskówek. A dziękuję, dobrze. Cytując "w mojej głowie karpie i czekoladowe mikołaje". Dziękuję za informacje, na pewno zajrzę.
UsuńYyy, muszę powiedzieć, że nawet lubię Zhalię, a co!!! Dante też zresztą, reszta bohaterów też będzie, że w sensie Sophie np.? Pewnie dowiem się w swoim czasie, najgorzej jak skończysz opowiadanie/książkę.
OdpowiedzUsuń