hehehe, po kolejnej bardzo, bardzo długiej przerwie na nowo ruszam z blogiem :) wiem, że już pewnie dawno nikogo tu nie ma, ale może z czasem znowu coś się tu zadzieje.
W wiosce nie było mężczyzn; zostali starcy i dzieci.
W wiosce nie było mężczyzn; zostali starcy i dzieci.
Sokka czuł się samotny, bo nie mógł
się podpiąć ani pod jednych, ani pod drugich. Miał wrażenie, że wojna zastała
go w dziwnym momencie – był wystarczająco dorosły, żeby utrzymać w ręku broń,
ale nie dość, by współplemieńcy uznali go za równego sobie.
Południowe plemię wody nigdy nie
było bogate. Najgorszy czas przyszedł, gdy wojownicy odpłynęli. Zabrali ze sobą
najlepsze łodzie, pozostawiając te
najmniejsze lub uszkodzone. Pierwsza wyprawa na ryby o mało nie zakończyła się
tragedią – stara łupina nie radziła sobie z falami i wiatrem, porwali sieci, a
staruszek Wikuda omal się nie utopił.
Sokka przejął obowiązki ojca
naturalnie. Ostatnimi słowami, jakie mu powiedział, był rozkaz ochrony wioski.
Początkowo nie bardzo sobie radził – nie miał pojęcia, jak dowodzić ludźmi.
Matka pomagała mu ze wszystkich sił.
Zdawało mu się, że dopiero teraz – gdy ojca zabrakło – ocknęła się z letargu po
zniknięciu Katary. Znała wszystkie kobiety w wiosce i skrzyknęła je do pracy.
Sokka zdał sobie sprawę, jaka była
dzielna, gdy pierwszy raz zobaczył, jak patroszy ryby. To była męska robota
według tradycji Plemienia. A później dostrzegł, że inne kobiety starają się
równie mocno. Były gotowe szukać drewna i chodzić na polowania. W godzinie
wojny wykazywały się taką samą siłą jak ich mężczyźni, gdzieś daleko.
Sokka obudził się wyjątkowo
wcześnie. Słyszał równomierny oddech matki z przeciwległego kąta izby. Wstał po
cichu i przeciągnął się, tłumiąc potężne ziewnięcie. Wygrzebał się ze skór i
podczołgał do miednicy z wodą. Przepłukał twarz i… zamarł.
Pod palcami poczuł coś chropowatego,
tuż pod nosem, jakby…
Doskoczył do lustra i – ku uciesze
życia – dostrzegł lekki meszek.
Aż mu oczy zapłonęły! W jego
kulturze dwie rzeczy decydowały o męskości – Taniec Kry i broda! I wreszcie
doczekał się upragnionego, wymarzonego zarostu. Patrzył z uwielbieniem na swój
wąs, wydymał wargi i szczerzył się do lustra.
Po sąsiedzku mieszkała śliczną Naya.
Ostatnio powiedziała mu, żeby się do niej nie zbliżał, bo śmierdzi, ale niech
tylko zobaczy ten wąs, a może jutro też brodę, od razu pożałuje, że mu tak
wymyślała!
Wyszedł dumny jak paw, obiecał dziś
dzieciakom, że nauczy ich ciosów starożytnych sztuk walk. Sokka nie znał
żadnych sztuk walk, a już z pewnością nie starożytnych, ale zawsze był mocny w
gębie.
- Baczność! – wrzasnął do zasmarkanych
brzdąców. Od razu czuł się ważniejszy, skoro zaczęła mu rosnąć broda. – Idziemy
na ćwiczenia wojskowe!
Chcąc nie chcąc – a głównie dlatego,
że matki im przykazały, żeby choć przez chwilę móc zająć się gospodarstwem w
spokoju – poczłapali za nim, zastanawiając się, co dziś znowu wymyśli.
Sokka z daleka zobaczył Nayę. Szła, kręcąc
szerokimi biodrami, niosąc drewno na opał. Futrzaną kurtkę przewiązała mocnym
sznurkiem, by podkreślić figurę Gdy zarzuciła do tyłu czarnymi lokami, Sokka
zapomniał jak się chodzi.
- Naya – zagadnął, szczerząc się
zadziornie. - Piękny dzień.
Naaya uniosła brwi i zerknęła na
pochmurne niebo. Zapowiadało się, że wieczorem rozpęta się sztorm.
- Rzeczywiście bardzo ładny –
mruknęła, lekko się krzywiąc. Sokka pomyślał, jak cudownie marszczy brwi.
- Zauważyłaś może coś…? – spytał przymilnie,
zachodząc jej drogę. Na gust Nayi, zdecydowanie za blisko. – Jakąś zmianę we
mnie?
- Nie, jesteś taki jak zwykle.
- Tak samo przystojny? – spróbował Sokka,
błyskając zębami.
- Tak samo nachalny.
Wyminęła go z właściwą pięknym dziewczynom
gracją i ruszyła w stronę domu.
Sokka spróbował, grzebiąc resztkę
swojej godności.
- Mam wąsy!
Naya odwróciła się na pięcie i
zerknęła na niego przelotnie. Jedno spojrzenie spod czarnych rzęs, a Sokka był
gotów się czołgać.
- Chyba pomyliły ci się z włosami z
nosa – powiedziała lodowato. Sokka aż się wzdrygnął, zaś dzieciaki radośnie ryknęły
śmiechem.
Wciągnął głośno powietrze i odwrócił się do nich.
- Zapamiętajcie. Byle pannica nie
może złamać waszego wojowniczego ducha! To wojowniczy duch liczy się ponad
wszystko! – wyrecytował tonem tak zdecydowanym, że nikt już się nie śmiał, a
wszyscy chłopcy mu przytaknęli. – Idziemy!
Każdego wieczora obchodził wioskę,
sprawdzając, czy wszystko w porządku. Sam wyznaczył sobie wartę, chociaż na tym
lodowym pustkowiu nie było obcych, a zwierzęta trzymały się daleko od osady.
Szedł powoli, kopiąc zamarzniętą grudę śniegu.
Tego wieczora wyszedł później.
Przeczekał sztorm, który rozszalał się późnym popołudniem. Szkoda, bo planował
wypłynąć na połów, na kilka godzin. Sztorm przeszedł szybko i gwałtownie,
był jak bitwa, po której zostaje martwa
cisza.
Niebo już się rozpogodziła – było czyste
i rozgwieżdżone. Akurat księżyc jaśniał w pełni. Sokka szedł powoli i na niego
zerkał.
To była ulubiona pora jego siostry.
Gdy była dziećmi, nigdy nie mogła spać w czasie pełni. Wymykali się nocą, chociaż
matka im nie pozwalała. Katara miała coś na kształt talentu, nosiła w sobie
wielki dar. Sokka był ledwie dzieckiem, ale gdzieś w jego głowie majaczyło
piękne, bajkowe wspomnienie. Gdy Katara unosiła dłonie, fala wzbijała się w
górę, a jej krople zamarzały w powietrzu. Pokazywała mu sztuczki, tylko gdy
była pełnia. Nie spali wtedy całą noc, do świtu przesiadywali na śniegu.
Gdyby Katara była mu obok, może
podpowiedziałaby mu, jak rozmawiać z dziewczynami. Westchnął. Wszystkie były
takie głupie, albo w ogóle się nie odzywały, albo chichotały z tymi swoimi
przyjaciółeczkami.
Ciekawe, czy Katara – tam gdzie jest
(bo nadal wierzył, że gdzieś jest) –
też ma zidiociałe koleżanki, które o
wszystkim sobie paplają i całują się w policzki i na przywitanie, i pożegnanie,
i z radości, i dla żartu.
Odkąd poprzysiągł sobie, że ją
odnajdzie, było mu lżej.
Wystarczyło mu oczekiwać.
Przyszedł do domu już długo po
północy. Matka już powoli kładła się spać, zmówiwszy krótką modlitwę. Sokka
doskonale wiedział, że myślała o córce.
- Mamo… czy myślisz, że mam już wąs?
– spytał nieśmiało.
- Nie sądzę, kochanie – mama ucałowała
go w policzek i obejrzała chłopięcą buzię. – Co ci przyszło do głowy?
- Każdy mężczyzna ma zarost! Broda
czyni wojownika! – obruszył się, ściągając futro.
- A myślałam, że jego honor i odwaga
– zaśmiała się mama. W jej śmiechu zawsze pobrzmiewała dziwna, smutna nuta.
Pozostała po zniknięciu Katary. – Zresztą, nigdy tak naprawdę nie lubiłam tych
waszych bród.
- Przecież tata…
- Nigdy mu tego nie powiedziałam, bo
byłby śmiertelnie obrażony, ale drapał i
wyglądał staro – westchnęła. – Nic ci nie potrzeba, Sokka.
Chłopak uśmiechnął się krzywo i
podrapał po szyi.
- Dobranoc, mamo.
O matko!!! Dzisiaj myślałam o tym opku i patrzę, są rozdziały! Przez tą nową wersję blogera nie zauważyłam wcześniej, ale na szczęście dzisiaj sprawdziłam. Jej, tak bardzo tęskniłam. Będzie mi się czytało dwa razy lepiej, gdyż akurat oglądam po raz enty Aanga 💜
OdpowiedzUsuńStrasznie tęskniłam :*
Nowa wersja bloggera ssie. Serio, tak mi się nie podoba, nie mogę się przyzwyczaić.
UsuńJa też <3 Dziękuję za pamięć, aż się ciepło na serduchu robi!
Ciężko strasznie. Ale co zrobić? Trzeba i juz ^^
UsuńNie ma za co. Miło mi 💜