9 listopada 2014

Gonitwa XI (Gwiezdne Wojny)

            Milo padł przed siebie i przekoziołkował na dach sąsiedniego domu. Pociski przecięły powietrze nad jego głową i rozbryznęły się gdzieś na ścianie jednej z dalszych, wyższych kamienic. Milo przywarł do dachu i modlił się w duchu, by lodowate światło latarek żołnierzy go nie dopadło.
            Ahsoka przykucnęła na drugim dachu, wciąż niezauważona w ciemności. Podczołgała się do samej krawędzi i wyjrzała. Na dole czterech strażników rozglądało się z wycelowaną w górę bronią. Wystarczyło, żeby Mili na chwilę podniósł głowę, a rozwaliliby go na kawałki.
            - No już, działaj! – mruknęła do samej siebie.
            Za duża koszula szeleściła na wietrze. W powietrzu unosił się gorzki, gryzący zapach spalin, towarzyszący fabrykom na każdej planecie.
            - Wyłaź, mały skurwysynie!
            - Bo strzelę!
            - Jazda, jazda!
            Ahsoka poszukała wzrokiem twarzy Milo, ale chłopak leżał nieruchomo, niby trup, jakby próbował wtopić się w jedno z dachem. Zagryzła zęby. Nie mogła pozwolić, żeby jej zadanie skończyła się porażką na samym początku.
            Odetchnęła głęboko i pozwoliła, żeby wszystko odpłynęło – głód, zmęczenie, zmartwienia i upokorzenia ostatnich dni. Wszystko opuściło ją wraz z wydychanym powietrzem, pozostawiając jedynie spokój, spokój właściwy rycerzowi Jedi.
            Później wszystko było błyskawicznie. Zerwała się na równe nogi i zadarła ręce wysoko w górę. Wielka koszula trzepotała na wietrze jak peleryna, jak wielka biała flaga na wysokim dachu.
            - Hej…!
            Zaparła się nogami w płaski dach i użyła wszystkich swoich sił, by zatrzymać w locie błyszczące pociski i zmienić kurs ich lotu. Machnęła dłonią, a atak pokierował się w kierunku zdezorientowanych, przestraszonych żołnierzy. Poczuła, że na jej czole pojawiają się pierwsze krople potu. Tak silne użycia Mocy nie powinny jej sprawiać kłopotu, a jednak – w ostatnich dniach nie miała czas się wyspać ani porządnie zjeść. Przygryzła wargi tak mocno, że górna aż pękła.
            Czuła, że w jej sercu otwiera się nowa granica – granica czegoś większego, czegoś, czego do tej pory nie mogła – albo nie chciała – używać. Potęga tak wielka, że aż ogłupiająca. Przymknęła powieki i poczuła, że ogarnia ją przyjemny, pewny siebie mrok. Musi uratować Milo, musi zdobyć lekarstwo, musi znaleźć Anakina… I byle jacy żołnierze jej nie przeszkodzą.
            Skoncentrowała się na rurze w kamienicy za plecami strażników, na każdym nieszczelnym zaworze, na najmniejszej przerwie… i uderzyła! Gaz zaczął się ulatniać z cichym, złowieszczym sykiem. Ahsoka pstryknęła palcami i jedna z giwer wypaliła.
            Wszystko eksplodowało. Odłamki gruzu poszybowały w górę, odrzucone siłą wybuchu, pchane żółto-szarym dymem.
            Milo przeturlał się dalej od krawędzi dachu i z przerażeniem patrzył, jak tumany kurzu wzbijają się na ulicy. Tak potężnego wybuchu nie widział jeszcze nigdy, chociaż w fabryce katastrofy były na porządku dziennym. Wpatrywał się w dogasający ogień i głośno przełknął ślinę.
            Uratowała go.
            A jednocześnie wysadziła pół ulicy…
            Spojrzał na Ahsokę z niepokojem. Przykucnęła i próbowała wyrównać oddech, twarz miała bladą i chorobliwe spoconą, a ręce – drżące i niepewne. Odzyskiwała panowanie po ogromnym wysiłku. Milo nie śmiał się odezwać; po prostu się jej przyglądał.
            W gruncie rzeczy była chuda i brzydkawa, z wystającymi obojczykami i krzywymi kolanami. Niepozorna dziewucha, jakich pełno w każdym miejscu w galaktyce.
            Ale miała taką władzę!
            Wariatka, westchnął w duchu zszokowany. Co ona nawyprawiała?
            Na dole zaczął zbierać się tłumek ludzi, krzyczeli i zasłaniali usta mankietami i chusteczkami, byle tylko nie wdychać kwaśnych, być może trujących oparów. Zaraz odnajdą zwęglone ciała. Milo wzdrygnął się, ale wstał i przeskoczył na sąsiedni dach.
            - Co ja narobiłam…? – wyszeptała Ahsoka, gdy przy niej kucnął. – Widziałeś to? Na Moc, ja ich…
            - Przymknij się – Milo nie lubił, gdy ktoś się bał albo próbował mu się zwierzać. Ahsoka zamierzała to zmieszać, a tego by nie zniósł. – Musimy iść, póki nikt nas nie zobaczył. Jedi Tano, weź się w garść!
            Ahsoka machinalnie wstała na drżących kolanach. Milo musiał ją dźwignąć, żeby utrzymała równowagę. Chuda, ale ciężka.
            - Uratowałaś mnie – zauważył, gdy pomagał jej zsunąć się po brudnej, oblepionej zgnilizną rynnie.
            Wzrok Ahsoki był zmącony i nieobecny.
            - Zrobiłam za dużo… O wiele za dużo.
            - Zastrzeliliby mnie, gdybyś nie.. – Milo poczuł, że zaczyna brakować mu słów. Gdyby nie co? Gdyby nie zrobiła wielkiego „bum”? – Gdybyś nie interweniowała. Nie wiedziałem, że potrafisz takie rzeczy, Jedi Tano.
            - Ja też nie.
            Ahsoka szła ślepo za Milo, przypominając sobie wszystko po kolei. Pamiętała to dziwne uczucie, które porwało ją znienacka. Było tak silne, tak obłędne, tak odurzające, że nie potrafiła mu się oprzeć. Poznała jakiś dziwny rodzaj mocy, który czynił ją silniejszą.
*
            Obi-Wan spędził w obskurnej kantynie długą, męczącą dobę. Lata doświadczenia nauczyły go, że informacje najłatwiej znaleźć wśród szumowin albo obsługi kuchni. Barman nie był zbyt rozmowny, ale drobni przestępcy szybko wzięli go za swego i pozwolili przesiedzieć przy ich stole całą noc.
            Nosił czarny, niewyróżniający się z tłumu płaszcz i broń przy pasie. Na ramieniu błyszczały mu metalowe bransolety – właściwie nie wiedział, czemu je założył, ale wydały mu się pasujące. Potargał włosy i brodę, a nawet trochę się usmolił, by wyglądać bardziej po chuligańsku.
            Przedstawił się nazwiskiem Ben. Był małomówny i zgryźliwy, ale sprawiał wrażenie człowieka hardego, więc szemrane towarzystwo dało mu milczące przyzwolenie, by razem z nimi pić.
            - Czy znacie kobietę imieniem Cyria? – spytał, spędziwszy w tym obrzydliwym towarzystwie trzecią godziną. Kompani od kielicha wybuchnęły rzężącym, pijackim śmiechem i zaczęli się poszturchiwać.
            - Ładniejsze tu znam! – prychnął któryś i pociągnął długi łyk, przeraźliwie siorbiąc.
            - Słyszałem o niej trochę – Obi-Wan skinął głową wymiajjąco.
            - Układa się z Donar Turią i myśli, że jest lepsza!  Zdradziecka szmata!
            Kenobi skrzywił się nieznacznie. Nauczono go, że kobiecie należy okazywać szacunek. Maniery jego nowych przyjaciół pozostawiały wiele do życzenia.
            - A jest taka jak my. Nie ma nic – dodał któryś z robotników, pijący już czwartą butelkę na koszt Obi-Wana. – Pracowała w szwalni, ale uczciwa robota to dla niej za mało.
            Kenobi uniósł brwi, zastanawiając się w duchu, czy którykolwiek z jego kompanów zrobił w życiu coś uczciwego. Cyria, przyjaciółka Donar Turii, była silna nie tylko fizycznie. Gdy pierwszy raz ją spotkał, poczuł aurę człowieka skrzywdzonego i bardzo nieszczęśliwego. Nie był w stanie przebrnąć przez siatkę oszustw premier, ale mógł trafić w jakiś jej słaby punkt. Nawiązać kontakt z Cyrią!
            - Donar Turia podała jej rękę – wyjaśnił któryś poważnym tonem. – Wyciągnęła z burdelu i zaproponowała pracę. Teraz frajerka jest na każde jej zawołanie.
            - Sprzedajna i tyle – rzucił szczerbaty chłopak, najmłodszy z całego towarzystwa. Twarz miał poszarganą, spaloną, a wyraz twarzy – ubawiony i pusty. Obi-Wan przymknął oczy. Dzieciak mógł mieć siedemnaście lat, nie więcej. W innym miejscu, na innej planecie może szkoliłby się na prawnika albo mechanika, tu był skazany na powolny, smutny upadek na dno, w odmęty mułu.
            - Sam z nią pogadaj – barczysty misiek wskazał ruchem głowy siedzącą w kącie Twi’lekankę. Obi-Wan uniósł oczy i dyskretnie przyglądał się kobiecie. Rozmawiała z jakimś mężczyzną, którego twarzy nie widział. Wydymała usta i rysowała palcem po stoliku, próbując być zalotna. Nie była; była jedynie śmieszna, smutna, niewłaściwa.
            Jej towarzysz odszedł z pustym kuflem tak szybko, jak się pojawił.
            Kenobi wstał i szybko przemierzył salę, brnąć prosto w stronę Cyrii. Miał cichą nadzieję, ze Twi’lekanka go nie rozpozna. Był przebrany, ale twarz wciąż ta sama, z tymi samymi błękitnymi oczami i zamyślonym wyrazem twarzy.
            - Ben.
            - Cyria.
            Obi-Wan pomyślał, że to najgłupszy początek rozmowy, nic nie wnoszący, pozbawiony sensu. Machnął na barmana i pozwolił, by Cyria przejęła stery. Mówiła trochę nieśmiało, ale chwila wystarczyło, by wróciła do swojej naturalnej pozy – wulgarnej i pewnej siebie.
            - Praca dla premier ma swoje minusy, ale to dobry biznes. Lepszy niż… - Cyria zawahała się i przez moment Kenobi dostrzegł w jej oczach wielki wstyd i smutek pełen upokorzenia. Nie dokończyła zdania, gładko przechodząc do innego tematu.
            Obi-Wan poczuł coś na kształt litości. Wyczytał, że dawniej mogła być piękna, czarująca, taka, jak powinny być wszystkie kobiety. Ale nędza i niewola odebrały jej słodycz i uczyniły z niej istotę zaniedbaną, tępą, ciemną, zabiedzoną. Ostatki urody błyskały na jej twarzy, gdy się uśmiechała.
            Widział przed sobą dziecko, niewinne stworzenie w czterdziestoletnim, półnagim, obwisłym ciele. W nieszczęśliwych oczach zobaczył wielki zawód, szalony żal do świata.
            - Czasem trzeba kogoś porwać albo uciszyć – przyznała wymijająco.
            - Słyszałem, że macie jakąś Jedi – Kenobi dyskretnie zahaczył o Ahsokę. Była przyczyną wszystkiego – gdyby nie jej zniknięcie, pewnie prowadziłby teraz operacje na froncie.
            - Zwiała, a jej potrzebna – przyznała Cyria.
            Ma długi język, zauważył.
            - Ty ją uprowadziłaś ze Świątyni Jedi?
         - Trzeba było – Cyria wzruszyła ramionami. – Premier jej potrzebuje. To klucz do całego planu.
         - Jakiego planu? – Obi-Wan poczuł, że zaczyna przekraczać granicę i staje się za bardzo dociekliwy. Cyria znów wzruszyła ramionami.
            - Kogo obchodzi polityka. Jakiś lord coś mówił, ale gówno mnie to interesuje.
            Obi-Wan skinął głową. Cyria nie była zła: była zagubiona, ogłupiała i nieświadoma. Gdy świat ją raz przeraził, postanowiła pokazać, że jest dość silna i dość pewna. Znał takie jak ona – odrzucały sama siebie, odsłaniały piersi i nazywały siebie kobietami wyzwolonymi i wolnymi. Żadna z nich nie była szczęśliwa.
            - Lord? - powtórzył.
            - A może Hrabia? Czy to takie ważne?

8 komentarzy:

  1. Od teraz się witam Pucio Henzap! :D Nie chce mi to wyjść z głowy, rozumiesz? ;D Tak to mi utknęło w głowie :D
    Skąd to przekleństwo? :O Biedna Ahsoka, już się wszystko pierniczy na starcie, a Milo udaje trupa... no chyba nie byli na jakieś dżamprezie. Nie wyrwali się z domu by zabalować... hm... w sumie... osiemnastka przyjaciela... nawet bez wódki pozwoli przyjść :D Na tym polega przyjaźń... ale bez wódki to też chyba kijowo, nie? :/
    MOJA SIOSTRA JEST ZA CHUDA, MA KRZYWE KOLANA I JEST JEJ W GALAKTYCE PEŁNO?! A CHCESZ TAK W RYJA?! JAK CIĘ PIERDZIELNĘ TO CI SIĘ ŁEB O 360* OBRÓCI, OT CO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    Nie bierz ja na Ciemną Stronę Mocy, błagam tylko nie to ;-;
    Faktycznie, tępa jest :D
    Super rozdział niczym Bum! Czekam na ciąg dalszy.
    Niech Moc będzie z Tobą <3

    Ciocia Kiwi ^-^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, Kiwi, ostatnio z samego rana w autobusie śpiewali Brać Cleo i Donatana. A potem ja piszę test z polskiego - piekielnie ważny test! - i słyszę To jest ta słowiańska brań, lubię dużo pić i spać Myślałam, że się wykończę, znam Twój ból!
      Nie mogę na Ciemną Stronę, bo teoretycznie to opowiadanie ma być kanoniczne >.< Wiem, nie wychodzi mi, ale bardzo chce, żeby było.
      Kocham i dziękuję za komentarz :* Jak zawsze najlepsza, niezastąpiona :D Dzięki i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Anonimowy21:47

    Super :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Extra, po prostu extra. Nie wiem co powiedzieć, dech zapiera. Masakra. Tylko tyle potradię z siebie wydusić? Kiedy Burza, ja się pytam? Przeca miała być pierwsza. Nieważne. Rozdział wybitny. A Cyria? TAKA CYRIOWSKA. Odwaliło mi? Chyba tak. Widzisz to przez Ciebie. Nieważne. WENY, WENY I CZASU

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miała być Burza, miała, wiem! I jest następna, już wrzuciłam, więc Burza dokładnie dwudziestego pierwszego listopada. Gonitwę miałam już napisaną, tylko końcówkę dodałam. (Jezus, dopiero się zorientowałam, jak idiotycznie brzmią te tytuły >.<).
      Jasne, wszystko przeze mnie. Najłatwiej zwalić wszystko na biedną Jo. Zawsze wszystkiemu winna!
      Dziękuję Ci bardzo za komentarz, strasznie się cieszę! I wena, i czas się przyda, a najlepiej motywacja :) Serdecznie dziękuję i pozdrawiam! :)

      Usuń
    2. Wiesz, że właściwie nigdy nie czytałam tytułów. Ale z tego co mówisz, wygląda na to, że jakoś Ci to nie przeszkadza. A to co powiedziałam było jak najbardziej pozytywne, to że dałaś radę mną potrząsnąć, coś znaczy, nie? No to i motywacji Ci życzę.

      Usuń
  4. Na pewno znasz tą postać, bo pojawiała się zarówno w Nowej Trylogii jak i w Wojnach Klonów :) Bardzo dziękuję za opinie, miło mi i cieszę się, że się podobało :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie :) Ktoś popularniejszy ^^

    OdpowiedzUsuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)