Być
może natura obdarowała Dantego Vale’a jakąś dziwną charyzmą, skoro tylu ludzi
za nim szło i swego rodzaju odwagą, która coraz częściej zdawała mi się być
brawurą, ale zdecydowanie poskąpiła mu podejrzliwości. Już po kilku godzinach w
jego towarzystwie stwierdziłam, że jest ufny jak dziecko.
Na
dodatek - sama w to nie wierzę - proponuje mi swoją pomoc, nie zainteresowawszy
się ani moimi zamiarami, ani przeszłością. Chciał rozmawiać, mówił o sobie i
pytał, jakby naprawdę chciał wiedzieć. Kiedy nerwowo przygryzałam wargę, bo
zwyczajnie nie wiedziałam, co mówić, on taktownie kiwał głową, jakby chciał
uszanować moją prywatność.
-
Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz.
Sama
nie wiem, czy jest na tylu głupi, by nie sprawdzać nowo poznanych ludzi, czy
może na tyle podstępny, że już przejrzał moją grę i celowo prowadzi mnie do
swojej bazy, by wyciągnąć informacje. Wzdrygam się lekko na samo wspomnienie
przesłuchań, których świadkiem byłam w czasie swojej służby w Milicji.
Pamiętam, jak bezlitośni oprawcy szurali ostrzami po ciałach skatowanych ofiar,
zadając ten sam nudny zestaw pytań. Kto, dlaczego, jak, kiedy, z kim, gdzie
szukać. A potem kulka, ale to rzadko, bo naboje są na wagę złota. Istnieją
bardziej opłacalne metody, jak topienie.
-
Dlaczego? – spytałam kiedyś starszego przełożonego, nie rozumiejąc okrucieństwa
przesłuchujących. Chyba Klausa. To on przyjął mnie i nauczył, jak poruszać się
w bezwzględnym świecie Milicji. Z kim rozmawiać, jak chodzić, co mówić, żeby
wreszcie zaczęto mnie szanować.
Spojrzał
na mnie i pokiwał głową.
-
Zasłużyli, Zhalio. To samozwańcy, którzy niszczą nasz porządek – odparł cicho.
Taka
odpowiedź całkowicie mi wystarczyło. My, Milicja pod przywództwem Sebastiana
Monroe, stworzyliśmy ułożony, sprawiedliwy świat. Wystarczyło się tylko
dostosować. Ich wolność, ich ideały, ich prawdy wydawały mi się wtedy
idiotyzmami głupich buntowników.
Nasz
porządek. Jak bardzo wierzyłam w ten nasz porządek! Później stał się wyłącznie
czymś dotyczącym Milicji w czarnych mundurach. Zdaję się, że teraz znów jestem
jego częścią. Przywracam ład, by samozwańcy tacy jak Dante Vale nie burzyli
świata, który już powoli zaczyna funkcjonować w jakimś – wymuszonym strachem,
ale wciąż – pokoju.
-
Dobrze, że cię spotkałem – uśmiecha się, gdy coraz bardziej kierujemy się na
zachód. – Wyszedłem tylko na polowanie, a chyba uchroniłem sarenkę przed innymi
myśliwymi.
Zdążyłam
się zorientować, że szuka jakiegoś kontaktu ze mną. Doceniam to, ale wcale nie
potrzebuję prowadzonej na siłę konwersacji. Zresztą, sama też bym sobie
poradziła, nawet z przestrzeloną nogą.
-
Ale niczego nie upolowałeś – zauważam od niechcenia.
-
Słuszna uwaga – błyska zębami w szerokim uśmiechu. – Trudno.
Im
dłużej idziemy, tym bardziej dokucza mi zraniona noga. Stanowczo odmówiłam,
żeby mnie niósł. Gdybym czymkolwiek się zdradziła, nie mogłabym uciec, skoro
trzymałby mnie w ramionach. Nie mogłam zacząć od przegranej pozycji. Mimo moich
najszczerszych chęci, ból zwyciężył i kulałam.
-
Może jednak ci pomogę? – Dante Vale zbliżył się do mnie i wyciągnął ramię, by
mnie przygarnąć. Wystarczyło, żebym odskoczyła, a już zatrzymał się w pół
ruchu.
-
Dam radę – odpowiadam hardo.
Pokazanie
własnej siły ma jeszcze jeden cel – rebeliancki nie szukają słabeuszy, ale
ludzi twardych i mężnych, których nie złamie byle rana. Chcę mu zaimponować, by
w końcu, gdy całkowicie go do siebie przekonam – co może nie być takie trudne –
zaproponował mi miejsce w swoim oddziale. A gdy będzie po wszystkim, wrócę do
mojej normalności.
Przez
bandaż powoli zaczyna przedzierać się czerwona maź. Nigdy nie lubiłam widoku
krwi, a zwłaszcza s w o j e j krwi. Ludzie, którzy na nią patrzą, mają w
oczach albo obrzydzenie, albo iskry psychopatów. I należy zaznaczyć, że w
Milicji szalenie częste jest to drugie.
-
Słuchaj, cenię twoją niezależność, ale... – zaczyna z niemal namacalną troską w
głosie.
-
Nie! – ucinam.
Dante
unosi ręce.
-
W porządku, Zosiu-Samosiu.
Unoszę
brwi, ale nie odwzajemniam uśmiechu. Nie wiem, kto z naszej dwójki jest
dziwniejszy. Walnięta baba z Milicji z zadaniem wytropienia oddziału
buntowników czy głupiutki „rebeliancik” z kuszą, który lata po lasach i ratuje
damy z opresji. Po raz pierwszym w życiu, odkąd dorosłam, jestem damą z opresji
i potrzebuję kogokolwiek, by utrzymać się na powierzchni.
-
Naprawdę sobie poradzę – powtarzam twardo ze swego rodzaju irytacją, ale gdy
ponownie wyciąga rękę, wspieram się na nim całym ciężarem i pozwalam, by mnie
prowadził. Słabość mnie zwycięża i gdzieś w środku palę się ze wstydu.
Jednocześnie...
Nigdy nie sądziłam, że ciepło cudzego ciała może być tak uspokajające.
-
Potrzebujesz pomocy lekarza – stwierdza poważnie. Kiwam głową, czując, że rana
zaczyna piec. Chyba znowu się otworzyła. Chodzenie o własnym siłach nie była
najrozsądniejszym wyjściem. – Niedaleko mam... przyjaciół – mrugnął do mnie
porozumiewawczo. Rozumiem doskonale.
Skończony
idiota właśnie chce prowadzić zupełnie obcą osobę do rebeliantów!
Gdybym
mogła mieć jakiś kontakt z agentami majora, zlikwidowalibyśmy całą ich komórkę
w mniej niż godzinę. Gdyby... Tymczasem piękna okazja przechodzi mi koło nosa.
Póki co, muszę czekać na spotkanie z jakimś oddziałem milicyjnym, by przekazać
raport przez osoby trzecie.
-
W porządku... Ja nie chcę robić kłopotu – mruczę przez zęby, ale nie mam nic
przeciwko, żeby wziął mnie na ręce. Jestem zmęczona; w jednym dniu zdarzyło się
więcej niż w przeciągu ostatnich trzech miesięcy mojego nudnego życia. Jeszcze
rano rozmawiałam z Meggie...
Właśnie,
Meggie. Odkąd odeszłam z Milicji była jedyną osobą, o której myślałam. Budziłam
się rano i najpierw zastanawiałam się, czy znowu nie zalewa się łzami,
szlochając za zaginionymi synami. Pilnowałam jej, a ona dbała o mnie. Teraz ją
zostawiłam. Straciła Bena i straciła Danny’ego – kochanka i przybranego syna.
Charlie, dla której była macochą, nigdy nie była wsparciem dla nikogo. Serce mi
się ściska, gdy myślę o Meggie. Nie wyobrażam sobie, żeby wzięła teraz sprawy w
swoje ręce...
Zagryzam
wargi i obiecuję sobie, że gdy załatwię sprawę Dantego Vale’a wrócę do niej i
ułożymy sobie życie od nowa.
-
Nie robisz kłopotu! – kręci głową, wciąż niosąc mnie przez las. Przez chwilę
nie wiem o czym mówi, zatopiona we własnych zmartwieniach. Twarz ma lekko
spoconą, ale nie zdradza się sapaniem ani westchnieniami.
-
Wszystkich tak ratujesz? – pytam trochę szorstko, co na pewno nie działa z
korzyścią na moje zadanie. Powinnam być wdzięczna – tak zareagowałaby normalna
osoba. Ja chyba nie jestem normalna. Spogląda na mnie ze zdziwieniem. Z jego
perspektywy wyglądam pewnie jak tonący, który konsekwentnie odrzuca koło ratunkowe.
–
Jeśli ktoś potrzebuje... Pomagam – odpowiada z rozbrajającą prostatą. - Tylko
razem przetrwamy, rozumiesz? Rebelianci muszą się umacniać wzajemnie, pomagać
sobie... By w końcu obalić Sebastiana Monroe’a.
Mówi
z takim przekonaniem, że jestem gotowa złamać przysięgę daną majorowi i iść za
nim na koniec świata. Skoro potrafi mówić o swoich ideałach z takim
uwielbieniem, znaczy, że naprawdę w nie wierzy. Ludzie potrzebują kogoś takiego
na przywódcę. Gdzieś z tyłu głowy plącze mi się myśl, że może rzeczywiście
stanowi realne zagrożenia dla obecnego porządku.
-
Dlaczego z nimi jesteś? – pytam cichutko. Mija chwila, zanim gryzę się w język.
Nie ma już „oni – rebelianci”, jesteśmy „my”. On i ja w słusznej sprawie. Chyba
mam dziś szczęście, bo wcale nie zwraca uwagi na moje pytanie, tylko od razu
odpowiada:
-
Pewnie z tego samego powodu co ty.
Też
chce rozszyfrować szajkę postrzelonych napaleńców biegających z kuszami po
lasach i napadających na małe oddziały Milicji?
-
Mam dość tego syfu – przyznaje cicho. Patrzy w przód niewidzących spojrzeniem,
zamyślony i smutny. Mam wrażenie, że zaraz potknie się o gałąź i oboje runiemy
na ziemie. – Chciałbym móc żyć... godnie. Być równy Milicjantowi i rolnikowi.
Chciałbym spać spokojnie w normalnym społeczeństwie. Tak jak dawniej.
Zaczynam
się zastanawiać, ile może mieć lat. Przez brodę wygląda na dużo starszego i
poważniejszego. Może trzydzieści? Jest niewiele starszy ode mnie.
-
Nie możesz pamiętać jak było dawniej – protestuje, kręcąc głową.
-
Pamiętam – odparł szczerze. – Pamiętam, że nie musiałem się bać, że oddział
Milicjantów mnie ucapi tylko za nieoddanie danin w terminach.
Nie
odzywamy się do siebie przez dłuższy czas. Kładę głowę na jego piersi i słyszę,
jak wzdycha z rozbawieniem. Tak, jestem słaba i potrzebuję silnego przewodnika,
niech tak myśli. Z raportów wiedziałam, że zawsze wyciągał rękę do szpiegów,
przyjmując do oddziału i pomagając się zaaklimatyzować. Inna sprawa, że
większość demaskował błyskawicznie, a jedynie połowa zdołała wrócić, reszta
przepadła bez śladu. Żaden z nich nie miał tak silnej motywacji jak ja.
Poza
tym, niektórzy donosiciele opisywali go jako opiekuńczego i ciepłego. Cicho
liczę, że teraz mnie weźmie pod swoje skrzydła i poprowadzi prosto do bazy
Rebeliantów.
-
Miałam brata – mruczę po dłuższej chwili. – Zabrali go i przeszkolili na
Milicjanta... W tych ich cholernych szkołach... – jąkam się i tworzę nieskładną
opowieść, ale on – zamiast dostrzec moje krętactwo – mocniej mnie tuli, jakby
spowiadała się z najcięższej przeszłości. – Próbowałam go odbić, ale nic...
Więcej go nie widziałam. I to dla niego walczę... Żeby nikogo już nie zabrali.
-
Wywalczymy to – obiecuje Dante, przejęty głupią opowiastką. – Obalimy
Sebastiana Monroe’a, a potem przywrócimy energię.
Niewydarzony
głupek, myślę, ale uśmiecham się szeroko i trochę sztucznie. Myśl o energii
wydaje się być tak szalona, że żaden zwyczajny człowiek nawet nie zastanawia
się, czy kiedykolwiek jeszcze się pojawi. Przez kilka miesięcy po zaciemnieniu
mówiliśmy, że to przejściowe, że wkrótce minie – z czasem zrozumieliśmy, że to
jedynie czcze gadanie.
Mimo to,
kiwam głową, wciąż się uśmiechając.____________________________
Danteś :) kocham go jest taki koffany. Jezus Maria jak on mi 11 przypomina, "Najlepszy z ludzi" :) taki tytuł i jeszcze to co River mu powiedziała jak rozmawiali o jego zabójstwie przez nią(to się stało w przeszłości, ale jeszcze nie stało..)
OdpowiedzUsuń11: Octavius powiedział, że zabiłaś człowieka.
R: Bardzo dobrego człowieka Najlelepszego człowieka jakiego znałam. :)
i zamęczę cię jeszcze jednym tekstem "Niemożliwy Astronauta wynurzy się z głębi i zabije Pana Czasu/Tick Tock, zegar gna, tick tock i zbyt szybko, twa miłość zginąć ma" Zhante niezwykle mi to przypomina. a tutaj jakoś to pasowało..
Strzelam, że chodzi o Doktora Who? Jestem całkiem nie w temacie :D To kolejny serial na mojej liście "Do obejrzenia". Obok Glee, drugiego sezonu Skandalu, całego Sherlocka, a nie wyrywkowych odcinków, Prywatnej Praktyki (Adison!) i Poślubionych Armii, itd, itd, itd... Lista długa, a czasu - i odtwarzaczy bez limitów - niewiele.
UsuńDziękuję bardzo za komentarz :*
Zaczęłam oglądać, Jane, po tych Twoich tekstach zaczęłam. Mówią, że zawsze będziesz pamiętać swojego pierwszego Doktora, moim pierwszym był Dziewiąty :D Kocham Dziesiątego, do jedenastego jeszcze nie doszłam. I proszę, żadnych zdradzeń fabularnych, jak to mówi River - Spoilers!
UsuńJestem tak zachwycona, że mam Donnę w avatarze :D
Mi też się podobało. Danteś no... taki Dantesiowaty. Nie umiem pisać komentarzy -,-. Piękne
OdpowiedzUsuńPojawił się u mnie nowy rozdział ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Witam! Gratuluję bloga. Masz świetny styl i ciekawe pomysły. Dante i Zhalia bardzo podobają mi się w takim świecie. Wszystkie dialogi, opisy są prawdziwe i żywe, dobrze się to czyta. Pomimo odejścia od fabuły nie pozmieniałaś charakterów głównych bohaterów - dzięki temu jest mi lżej "wgryźć" się w akcję. Mam nadzieje, że szybko napiszesz ciąg dalszy. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPS. Czy będziesz kontynuować drugie opowiadanie o Łowcach?
Hej :) Bardzo Ci dziękuję za opinię, naprawdę się cieszę, że się podobało. Uczę się pisać i takie komentarze sprawiają mi ogromną radość, a przy tym motywują, by kolejny rozdział był jeszcze lepszy, przyjemniejszy itd. Dziękuję :*
UsuńRevolution jest serialem, który naprawdę przyjemnie się ogląda, ale mnie nie porwał. Nie kocham go. Nie kocham żadnego bohatera, nie przywiązałam się. Ale świat, który tam pokazano, jest całkiem w porządku.
Kiedyś - jeszcze na na stronie, a nie na blogu - pisałam opowiadanie na zasadzie odwrotnej - to Dante był złym gliną, a Zhalia niewinną ofiarą. Gdy do tego wróciłam, uświadomiłam sobie, że pożarłam ich charaktery. Dlatego Twoja opinia sprawiła mi niesamowitą satysfakcję :D
Mam niewiele czasu na opowiadania, niestety. Zaraz w pierwszej kolejności do publikacji jest seria na ukończeniu "Żeby z Tobą być", a potem prawdopodobnie będzie kolejny rozdział tego FF.
A jeśli chodzi o pytanie, tak :D Obiecałam sobie, że wykończę wszystkie serie napisane na tym blogu. Jeśli będzie inaczej, dodam specjalne info ^^ A przy Łowcach mam zastój, ale będzie, będzie... :D
kiedy nowy rozdział time the new heroes?
OdpowiedzUsuńEm...
UsuńTak, trochę niezręcznie. Nie wiem. Nie podoba mi się to, co napisałam - właściwie, mam całkiem inny zamysł na fabułę - a konkretnie na powód zniknięcia Gwendolyn i dzieci. Niestety, w tym momencie nie jestem w stanie tego wystarczająco sprostować. Bardzo możliwe, że opowiadanie zostanie napisane całkowicie od początku - wyrzuciwszy poprzednie części. :(
Zobaczymy :)
Oglądałam Revolution, a to opowiadanie bardzo mi się podoba.
OdpowiedzUsuńRevolution, serial tak??? Może kiedyś obejrzę, też zależy od tego czy mnie wkręci. Twoje opowiadanie to zrobiło. Naprawdę świetne.
OdpowiedzUsuńWłaśnie uświadomiłam sobie, że jeszcze nie ma kolejnej części. Co robić, co robić? Kiedy będzie???
UsuńKurczę, strasznie się cieszę. Dziękuję ślicznie ^^
UsuńRevolution... Przyjemnie się ogląda, momentami rzucają się w oczy pokręcone teorię (jak choćby sam powód, dla którego prąd zniknął, ale to zobaczysz, jeśli obejrzysz), ale generalnie - w porządku. Pierwszy sezon mogę polecić z czystym sumieniem ^^ I chyba znalazłby się w mojej top dziesiątce seriali.
Jeszcze nie ma, fakt. Kiedy będzie? Na wszelki wypadek nie mówię konkretnego terminu, bo rzadko kiedy się wyrabiam, ale myślę, że mniej-więcej w przyszłym tygodniu :)
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam!
Właśnie zaczęłam oglądać, na razie jest ok, ale zobaczymy. No to niecierpliwie czekam na rozdział.
Usuń