Budynek Akademii Wojskowej w East
City odznaczał się białą plamę wśród okolicznych lasów i terenów ćwiczebnych.
Dwa bloki – jeden, pełniący funkcję szkoły i drugi, będący internatem dla
rekrutów – oddzielał szeroki dziedziniec, na szczycie którego znajdowała się
stołówka. Za Akademią rozciągały się strzelnice i bieżnie; słowem: teren tak
ogromny, że mógł być spokojnie porównywany do wsi czy małego miasteczka.
Roy zjawił się tam w drugim tygodniu
września, z walizką i w przepisowym mundurku rekruta. Tak bardzo chciał dobrze
wypaść, że pozwolić ciotce, żeby go uczesała i sama zawiązała krawat. Stanął
przed wysoką bramą i zacisnął dłoń na rączce walizki.
Przypomniał sobie wszystko, co
usłyszał od najbliższych. Madame Mustang była z niego tak dumna, że wróżyła mu
przyszłość Naczelnika Sił Zbrojnych, młodsza siostra – Angelina gorąco jej
przytakiwała. Starsza, Joana, śmiała się, słysząc takie bzdury i twierdziła, że
wszyscy w tym kraju musieliby powariować,
żeby postawić głupiego Royka na szczycie. Prawie doszło do bójki,
szczęśliwe Madame Mustang zarządziła, że czas na podwieczorek. Joana była
przeciwna, by szedł do wojska – przekonywała go i zniechęcała jeszcze
dzisiejszego ranka, nieustannie mówiąc, że zmarnuje sobie życie.
Stuknął obcasami i wkroczył na
dziedziniec Akademii Wojskowej. Im bliżej budynku był, tym zapach prochu stawał
się silniejszy. Słyszał szybkie serie wystrzałów i gniewne okrzyki komandorów;
trwały właśnie ćwiczenia bojowe.
Zameldował się u przełożonych,
porozmawiał z dyrektorem. Zdawał sobie sprawę, że jako jeden z nielicznych, ma
ułatwiony dostęp do Akademii. Rekomendacje Madame Mustang, która znała
wszystkich oficerów ze wschodu, a także pomoc pułkownika Grummana otworzyły mu
wielkie drzwi, ale niektórzy patrzyli na niego podejrzliwie, z dystansem.
Dyrektor Feyer uścisnął mu dłoń, mówiąc:
- Dużo o tobie słyszałem. I jeśli
choć połowa ploteczek twojej ciotki jest prawdą, jesteś bardzo obiecującym
studentem.
Uścisk miał tak mocny, że prawie
pogruchotał Roy’owi palce.
- Pamiętaj, chłopcze, że tu nikt nie
robi kariery kontaktami i rodziną. Musisz sam zapracować na miano żołnierza.
Roy wyprostował się i zasalutował.
- Tak jest!
Wydawało mu się, że przez twarz
dyrektora przemknął cień uśmiechu.
Został umieszczony w podłużnym
pokoju z kilkunastoma piętrowymi łóżkami. Przeraził go skrajny brak
prywatności; tak przywykły do wygód, jakie oferowała mu Madame Mustang, że
surowe warunki Akademii zupełnie mu nie odpowiadały. Dzielił łóżko z Charlesem
Avoid – niskim, krępym chłopakiem, które do szkoły posłał zamożny wuj, żeby ktoś wreszcie zrobił z niego mężczyznę, bo
póki co, to jest najwyżej ciepłą kluchą. Roy od razu go polubił; był wesoły
i uśmiechnięty, może trochę nieporadny.
*
Ryk, który wyrwał pierwszorocznych
rekrutów ze snu, ani trochę nie przypominał ludzkiego krzyku. Roy przez sen
pomyślał, że to niedźwiedź. Nie zdążył jeszcze otworzyć oczu, gdy Charles
zeskoczył z łóżka i zerwał z niego kołdrę.
- Wstawaj! To pobudka!
W pokoju zapanował chaos nie do
opanowania. Dwudziestu ośmiu chłopaków w pośpiechu się ubierało, przepychało do
łazienek i pryszniców, szukała swoich butów. Wpadali na siebie i przepychali
się, a wszystko to obserwował dyżurny oficer.
- W rzędzie! – ryknął. Roy wpadł
między dwóch chłopaków – zziajany, bez krawata, z resztką pasty do zębów na
wargach. – Co jest najważniejsze w wojsku!? Pytam: CO JEST NAJWAŻNIEJSZE W
WOJSKU! A kiedy pytam, macie ODPOWIADAĆ!
Roy zesztywniał. Nie całkiem tak
wyobrażał sobie pierwszy poranek.
- Dyscyplina! DYSCYPLINA!
- Tak jest, sir! – odpowiedział mu
chór chłopięcych głosów.
Oficer spojrzał na nich krytycznie i
powoli ruszył wzdłuż rzędu, zatrzymywał się czasem i wrzeszczał, gdy któryś
miał krzywo zapiętą koszulę, był nieuczesany albo miał brudne buty. Roy’owi też
się oberwało, za brak zawiązanego krawata. Wszyscy mieli zrobić trzydzieści
cholernych pompek, przy których większość o mało nie wypluła płuc.
Roy odsapnął dopiero w stołówce.
Stanął w kolejce, dostał swoją porcję placków z jabłkami i kubek wystygniętej
herbaty. Tylko spróbował i już zatęsknił za mocno ściętą jajecznicą, którą
smażyła Riza, gdy była w dobrym humorze.
Osiem godzin zleciało mu
błyskawicznie: na arytmetyce rozlał atrament, na teorii wojny prawie przysnął,
a z przysposobienia obronnego wrócił okrutnie poobijany. Tylko na geografii
miał trochę szczęścia, popisał się przed nauczycielem, dostał krótką pochwałę i
po raz pierwszy dostrzegł sens lekcji, które opłacała Madame Mustang. Dwie
godziny spędził w bibliotece i uczył się tak długo, aż rozbolały go oczy. Nawet
mistrz Hawkeye, przy wszystkich swoich dziwactwach, był bardziej wyrozumiali.
Charles, z którym dzielił łóżko,
miał dość po pierwszym dniu. Roy naprawdę go rozumiał; gdyby nie miał jasnego
celu do osiągnięcia, prysnąłby stąd czym prędzej. Miał wrażenie, że zaczyna się
najcięższy okres w jego życiu.
I następne miesiące upływały według
tego samego schematu: budził się o świcie, uczył o typach broni, taktyce walki,
sposobach kamuflażu, geografii, fizyce, chemii, o zasadach przetrwania, spędzał
kilka godzin w bibliotece i wreszcie wracał do łóżka, ledwo żywy. Nie miał
nawet siły napisać porządnego listu ani do Madame Mustang, ani do Rizy. Po trzech miesiącach nadał dwa
telegramy: „Wszystko dobrze-stop-Tęsknię bardzo-stop-Roy-stop”. Wymyślenie tego
zdania zajęło mu pięć minut; był zbyt zmęczony, by wysilić się bardziej.
Ciężka praca się opłaciła; coraz
rzadziej musiał robić pompki na zbiórkach, oceny miał nienajgorsze i był jednym
z lepszych rekrutów. Schudł od kiepskiego jedzenia i wciąż miał siniaki po treningach.
Najsłabiej szło mu strzelanie i ratownictwo medyczne; czterokrotnie pomylił
morfinę z paracetamolem.
U
nas wszystko dobrze – pisała Riza w środku zimy. – Tata nie chce o Tobie słyszeć, ale nie przejmuj się, niedługo mu
przejdzie. Mam nadzieję, że sobie radzisz. Trochę mi smutno bez Ciebie,
strasznie się nudzę. Pisz częściej do mnie i do Madame Mustang, obie bardzo się
martwimy.
- Łatwo powiedzieć! – oburzył się
Roy. – Trzeba znaleźć czas na to pisanie!
A jednak na zajęciach z łączności,
siadał w ostatniej ławce i ukradkiem pisał długie wiadomości. Napisał nawet
trzy listy do mistrza Hawkeye z przeprosinami, ale ten na żaden nie
odpowiedział. Riza wyjawiła mu w tajemnicy, że wszystkie trzy spłonęły.
Tata
nienawidzi wojska i uważa, że zmarnowałeś swój potencjał. Ma do wielki żal, bo
uważa, że lepszy byłby z Ciebie alchemik niż żołnierz. ALE NIE PRÓBUJ WSPOMINAĆ
O BYCIU PAŃSTWOWYM ALCHEMIKIEM! Tata nimi gardzi i uważa za zdrajców nauki. Ale
nie przejmuj się za bardzo; tata niewielu ludzi lubi.
*
Roy miał wrażenie, że przebiegło po
nim stado rozpędzonych koni. Przez całe popołudnie biegali po błotnistej,
mokrej drodze, zapadając się w kałużach. Przemoczył buty, zmarzł i nabawił się
kataru, ale przynajmniej się nie wywrócił, jak dwóch nieszczęśników z
sąsiednich koszarów.
Wlókł się na stołówkę, marząc o ciepłym
obiedzie. Właściwie, w czasie biegu też rozmyślał, co dzisiaj wybrać. Makaron z
pomidorowym sosem, tartę szpinakową a może wodnisty, niedobry rosół?
Potrzebował czegokolwiek, żeby zająć myśli.
W kantynie roiło się od chłopców
równie przemarzniętych jak on. Niemrawi, milkliwy bardziej niż zwykle. Roy też
nie miał ochoty rozmawiać, chyba, że miałby negocjować trzy ciepłe koce, nie,
lepiej cztery.
Na szwedzkim stole stały posortowane
półmiski. Sięgnął po metalową tacę, jedną z tych, które nigdy nie były
dokładnie umyte i zawsze miały smugi po poprzednim i jeszcze poprzednim posiłku
i bezmyślnie przypatrywał się jedzeniu. Tu i tak wszystko smakowało tak samo.
Tarta szpinakowa stała na samym
brzegu, więc sięgnąć właśnie po nią dokładnie w momencie, gdy czyjaś ręka
śmignęła mu przed nosem i zgarnęła naczynie.
- Co jest…? – Roy cofnął się
zaskoczony.
- Wybacz, druhu – wysoki okularnik z
szerokim uśmiechem mrugnął do niego zaczepnie. – Ale za nic w świecie nie oddam
szpinakowej tarty.
Skinął mu głową i wyminął, wciąż się
ciesząc ze swojej zdobyczy. Roy zdębiał, zmarszczył brwi i odprowadził chłopaka
wzrokiem. Kojarzył go; mieszkał w sąsiednich koszarach, ale mieli razem lekcje.
Zawsze przygotowany, inteligent i… cholernie irytujący! Roy w jednej chwili
poczuł, że go nie cierpi.
- Głupi cwaniaczek. Za nic w świecie nie oddam szpinakowej tarty!
Też mi coś – obruszył się. Chciał wziąć następną, ale uświadomił sobie, że
tamta była ostatnia.
Zacisnął zęby i jeszcze bardziej
znielubił aroganckiego okularnika.
Co prawda, nieszczególnie lubił
takie tarty, zawsze były niedopieczone, ale nie, nie zamierzał mu odpuścić!
Z trzaskiem postawił tacę przy swoim
stoliku i szturchnął Charlesa Avoide.
- Co to za jeden? Ten w okularach?
Charles uniósł wzrok, siorbiąc
rosół.
- Zdaje się, że Maes Hughes. A co?
Jej, kolejny rozdział. *o*
OdpowiedzUsuńSuper, czekam na następny. :3
Fajnie, że jest coś z tego dodatkowego odcinka w tym rozdziale. ^^ ^o^
Uwielbiam ten dodatkowy odcinek <3 Zresztą, wszystkie cztery były świetne :) Dziękuję za komentarz :* Pozdrawiam!
UsuńOoo kocham, po prostu kocham ! Żeby tych rozdziałów było jak najwięcej :D Ściskam, Cukrowe Piórko !
OdpowiedzUsuńZaplanowanych jest sporo :) Bardzo się cieszę i dziękuję za komentarz :* Dobrej nocy :D
UsuńDodatkowy odcinek <3 Tak, uwielbiam go.
OdpowiedzUsuńPoza tym, scena w której Roy parodiuje Maesa była tak bardzo w jego stylu. Aż widziałam to oczyma wyobraźni. Serio.
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na ciąg dalszy i mieć nadzieję, że niedługo on nastąpi :)
Miłej nocy/dnia!
Ja też <3 Jest w nim tyle Roya, plus świetne zestawienie "sielankowej" akademii z rzeczywistością, z jaką zmierzyli się na froncie.
UsuńNaprawdę? Jeny, dziękuję Ci bardzo :)
Dobrej nocy!
Pozdrawiam!