Zima była w tym roku wyjątkowo
lodowata. Od listopada mróz trzymał bez przerwy, a śnieg zalegał na drogach,
czyniąc rezydencję starego Hawkeye jeszcze bardziej niedostępną niż zwykle.
Riza, próbując dostać się do szkoły albo po sprawunki, zapadała się w zaspach i
za każdym razem wracała zakatarzona i wściekła. Roy wcale jej się nie dziwił –
krótkie, ciemne dni nie sprzyjały mu w nauce i pogarszały humor mistrza, który
i bez tego miał paskudne usposobienie. Zresztą, Hawkeye ostatnio stał się
jeszcze ostrzejszy i agresywny – nawet Riza przestała się do niego odzywać.
Roy był wdzięczny, gdy w końcu
przyszedł marzec z roztopami, słońcem i pierwszymi liśćmi na drzewach.
Dokładnie taka pogoda była, gdy dawno temu przybył do domu Bertholda Hawkeye,
by pobierać nauki. Miał wrażenie, że od tamtego czasu minęły wieki.
Spojrzał w okno na pusty ogród, w
którym Riza sprzątała zeszłoroczne liście. Lubił przyglądać się, jak pracuje,
bez reszty pochłonięta zajęciem – obojętnie, czy gotowała obiad, rozwiązywała
zadania z algebry, czy ścieliła łóżko ojca. Czasem łapał się na głupiej myśli,
że jest naprawdę ładna.
Żal mu było, że niedługo będzie musiał
opuścić dom Hawkeye.
Sięgnął jeszcze raz po list ciotki i
przeleciał wzrok po prostych, zgrabnych literach. Pismo ciotki było nienaganne
jak cały jej wizerunek.
Prawdę
mówiąc, Roy, spodziewałam się, że wkrótce napiszesz mi coś takiego Nie jestem
więc zdziwiona, wręcz przeciwnie – jestem dumna jak nigdy wcześniej. Zawsze
byłeś mądry i odważny, a przecież nasz kraj potrzebuje takich ludzi! Powiedziałam
już wszystkim przyjaciółkom, że mój Royek zostanie Naczelnikiem Sił Zbrojnych!
- Roy nie
mógł się nie uśmiechnąć. Cóż za wielkie słowa! – Porozumiałam się już z Dyrektorem Akademii Wojskowej, jest zachwycony i
z przyjemnością cię przyjmie.
Odłożył list i starannie schował do
koperty. Na wszelki wypadek schował go do szuflady, żeby Riza niczego nie
zauważyła. Jeszcze nie wspomniał jej, że zamierza wyjechać. Znał ją
wystarczająco długo, by wiedzieć, że będzie przeciwna, a nie chciał więcej
kłótni.
Riza była jego najlepszą przyjaciółką. Odkąd
mistrz Hawkeye zaczął chorować i coraz więcej czasu spędzał zamknięty w
czterech ścianach, zbliżyli się do siebie i pomagali nawzajem. Pożyczyła mu
cyrkiel, by mógł rysować równe koła transmutacyjne, a on czasem obierał
ziemniaki, gdy gotowała zupę.
Dobrze wiedział, że może jej powiedzieć
wszystko, ale zachował dwa sekrety – plan złożenia podania do szkoły wojskowej
i przyczynę pożaru sprzed kilku miesięcy. Spacerowali wtedy w drodze do
piekarni, a on miał na sobie skradzione rękawiczki mistrza. Klasnął w dłonie i
w jednej chwili stare pędy ziemniaków stanęły w płomieniach. Wielokrotnie
analizował w pamięci, jak mogło do tego dojść – czy to właśnie była tajemnica
alchemii płomienia, którą odkrył mistrz? Odłożył rękawiczki i przysiągł sobie,
że nigdy więcej nie będzie ruszał cudzych rzeczy. Riza nie doszukiwała się
przyczyn wypadku – nie widziała w tym nic nadnaturalnego, stwierdziła, ze tak
się zdarza. I dobrze, pomyślał Roy.
Umarłby ze wstydu, gdyby odkryła kradzież.
Zresztą, Riza też miała swoje
tajemnicę, wiec nie miał wyrzutów, że coś przed nią ukrywa. Wciąż nie
powiedziała mu, co wytatuowane jest na jej plecach. Kiedyś, na początku swojego
pobytu w domu Hawkeye, usłyszał jej szloch. Chociaż wyganiała go i psioczyła,
został, by ją pocieszyć. Na jej plecach zobaczył czarny, świeży tatuaż. Nigdy
nie poruszali tego tematu, ale był pewien, że odpowiedzialny za to jest jej
ojciec. Nie mógł pojąć, jak mistrz – nieważne, jak bardzo zdziczały i pokręcony
– mógł skrzywdzić własną córkę.
W ciągu ostatniego tygodnia dostał
jeszcze dwa listy.
Zgłupiałeś
kompletnie! Zawsze wiedziałam, że jesteś kretyn, ale żeby do wojska? – pismo
jego siostry, Joany było nierówne, jakby ręka jej drżała. Ze zdenerwowania. – Za mundurem panny sznurem, tak? Wyślą cię
gdzieś na obrzeża, a ty dasz się zastrzelić. Koniec historii Wielkiego Generała
Mustanga. Albo lepiej – resztę życia spędzisz za biurkiem, zanudzając się na
śmierć! Ciotka może się rozpływać, że jej ukochany bratanek będzie generałem,
ale wspomnisz moje słowa – będziesz
żałował tej decyzji! Wiesz, że w akademiach wojskowych są sami tyrani?
Chcesz być takim tyranem? Zresztą, rób co chcesz! Co mnie to obchodzi! Mój brat
zmarnuje sobie życie, ale co tam!
Joana
była prawdziwą pacyfistką, z czego reszta rodziny skrycie się podśmiewała. Nie
tyle były to jej poglądy, ile jej nowego chłopaka. Był Ishvarczykiem, jak ona.
Poznali się na potańcówce u wspólnej przyjaciółki. Od tamtej pory Joana
codziennie zakręcała włosy na wałkach i podkradała ciotce biały puder, za jasny
dla jej ciemnej, brązowej cery.
Ostatni list najbardziej go zaskoczył.
Był zamknięty pieczęcią, ze specjalnym stemplem oznaczającym listy na koszt
wojska.
Roy,
Twoja ciotka to koszmarna plotkara i całe East City już wie, jaki będzie z
ciebie wspaniały żołnierz. – pisał pułkownik Grumman. – Nie zrozum mnie źle, kibicuje ci, ale jej
przechwałki trochę mnie bawią. Akademia wojskowa, tak? Dobrze, że taki młody
człowiek jak ty chce wesprzeć kraj i wiedz, że rozmawiałam już o tobie z dyrektorem
Ferey’em.
Nie
piszę jednak, by zachęcać Cię czy odwodzić od wstąpienia do wojska. Jest coś
innego. Chodzi o mojego zięcia, Bertholda. Dla własnego dobra nie mów mu, że
zamierzasz zostać Państwowym Alchemikiem. Wyrzuci cię, nie zechce udzielać
lekcji i wyklnie od psów wojskowych. Uwierz mi, przyjacielu, ze świecą szukać
drugiego takiego przeciwnika Państwowych Alchemików. Uważa ich za niewolników i
kretynów.
Zauważyłeś
już pewnie, że moja wnuczka żyje w żałosnych warunkach. Gdyby Berthold przyjął
licencje – a pewnie już zorientowałeś się, że jego badania i osiągnięcia dają
mu szansę, by takową zdobyć – mieli by więcej pieniędzy niż mogliby wydać. Ale
patrz, on odmawia i wyklina wojsko, skazując moją wnuczkę na mieszkanie w tej
ruderze.
Ostrzegam,
Roy, zachowaj Akademię Wojskową dla siebie. Oszczędzisz sobie przykrości i
nerwów mojemu zięciowi.
Trzymaj
się, chłopcze. Ucałuj moją Rizę.
- Roy, słuchaj...
Do pokoju wpadła Riza, jak zwykle bez
pukania. Podskoczył i w pośpiechu wcisnął list do tylnej kieszeni spodni. Wolał
jeszcze nie wspominać o swoim wyjeździe. Odwrócił się i za wszelką cenę starał
się nie wyglądał na człowieka, który coś ukrywa.
- Co tam chowasz? – spytała prosto z
mostu.
Nie wyszło.
- Nic takiego.
Riza zmierzyła go tak podejrzliwym
spojrzeniem, że aż zrobiło mu się gorąco. W końcu wzruszyła ramionami i
uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Masz ochotę na spacer?
Roy odetchnął z ulgą.
- Z przyjemnością.
Dyskretnie wysunął list z kieszeni i
rzucił pod biurko. Podał Rizie ramię i zamknął za nimi drzwi. Zeszli po
schodach najciszej jak mogli, by nie zbudzić mistrza Hawkeye, którego każdy
szmer doprowadzał do furii.
Roy ze smutkiem pomyślał, że to
prawdopodobnie jeden z jego ostatnich spacerów przed dołączeniem do szkoły
wojskowej. Nie wyobrażał sobie poranka bez śniadania z Rizą i bez przekomarzań.
Część dziesiąta, nie jedenasta.
OdpowiedzUsuńOjć, pomyłka. Już poprawione :)
UsuńTo znowu ja, tak.
OdpowiedzUsuńWięc to już. Akademia Wojskowa. Nawet nie wiesz, jak bardzo zrobiło mi się smutno, gdy czytałam te listy. Nie mogę sobie wyobrazić, co się stanie z Joaną po wybuchu wojny! I jak zareaguje na to Roy. No i Riza.
Do wojny jeszcze daleko... Zaplanowałam sobie, żeby podzielić to opowiadanie na kilka części, z czego pierwsza powoli się kończy. Zostało pięć rozdziałów. Kolejna skupi się na życiu w East City i rzeczywistości tuż przed tragedią w Ishvalu. I właśnie wtedy zamierzam popchnąć wątek Joany... w ogóle sióstr Roya - które pójdą w dwóch zupełnie innych kierunkach.
UsuńTo znowu ja, tak.
OdpowiedzUsuńWięc to już. Akademia Wojskowa. Nawet nie wiesz, jak bardzo zrobiło mi się smutno, gdy czytałam te listy. Nie mogę sobie wyobrazić, co się stanie z Joaną po wybuchu wojny! I jak zareaguje na to Roy. No i Riza.