Słodkie, prawda? :) |
Jack Mróz poczuł, jakby ktoś huknął go w głowę cegłą. Przed oczami zawirowała mu
mieszanka wszystkich kolorów, błysków i świateł, od których aż go zemdliło.
Chciał krzyknął, ale głos uwiązł mu w gardle. Zachwiał się i upadł na kolana,
dysząc ciężko. Musiał pooddychać głęboko, by się uspokoić. Laska wypadła mu z
rąk i leżała kilka metrów przed nim na krzaku malin.
Nagle
Jack zdał sobie sprawę, że nie otocza go już zaśnieżone, zmarznięte miasto.
Klęczał na miękkiej, zieloniutkiej trawie – tak zielonej, że prawie
nierzeczywistej. Wytrzeszczył oczy i rozejrzał się dookoła, wodząc wzrokiem po
wysokich, rozłożystych drzewach, przez gałęzie których przebijało się ciepłe,
wiosenne słońce. Jack wystawił twarz ku jego promieniom i uśmiechnął się
szeroko.
Zapowiadała
się przednia zabawa.
Ruszył
niespiesznie, ciesząc się miękkością trawy pod stopami i świergotem skowronków.
Powietrze był rześkie i świeże, przyjemnie łaskotało gardło. Wymachiwał swoją
laską i pogwizdywał starą przyśpiewkę.
-
Niech Zając żałuję, że ze mną nie poszedł – zachichotał. – Taka Wielkanoc by mu
się na pewno spodobała.
Już
wkrótce znalazł się na ulicach jakiegoś miasta. Domy były niskie i skromne,
ulice popękane, ale utwardzone i zakurzone, a wszędzie słychać było wesoły gwar
rozmów. Jack jak przez mgłę przypomniał sobie, że tak mogłoby wyglądać jego
rodzinne miasto.
Grupka
dzieciaków przebiegła koło niego ze śmiechem. Jakiś szczerbaty dzieciak wpadł
na niego i runął na plecy. Jack wytrzeszczył oczy, ale nie był jeszcze na sto
procent pewien.
-
Przepraszam, psze pana – wybełkotał chłopak i pobiegł dalej.
Jack
uśmiechnął się zwycięsko, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę jest widzialny, jest
prawdziwy, nie jest tylko cieniem, bajką. Coraz bardziej mu się tutaj podobało.
Nie mógł pozostać dłużny cwaniakowi.
Dyskretnie
pstryknął palcami, a pod stopami dzieciaka – ni stąd ni zowąd – pojawił się
lód. Chłopak poślizgnął się i o mało nie wybił przedniego zęba. Jack nie
powstrzymał triumfującego uśmiechu.
Znudzony
zwyczajnym spacerem, zawędrował w mniej uczęszczana uliczkę i skoczył na dach,
wzbijając się na lodowatym wietrze ponad miastem. Śnieg zawirował mu w białych,
sczochranych włosach, a podmuch rozdął kurtkę, wdzierając się pod spód. Zaśmiał
się, uszczęśliwiony, przelatując ponad chmurami. O tak, to bez dwóch zdań była wolność.
-
On lata!
-
Anka, chodź stąd!
Zesztywniał,
słysząc zaniepokojone głosy z dołu. Zmarszczył brwi i zanurkował na ziemię,
opadając z gracją na rozgrzany słońcem, brukowany dziedziniec z fontanną na
środku. Gładkie, marmurowe kolumny zapierały dech w piersiach, podobnie jak
spadziste dachy i bogato zdobione rzygacze w kształcie głowy smoka.
-
Po królewsku – zauważył z uznaniem Jack.
Stary,
chuligański głosik w jego głowie podpowiedział mu, że takie miejsca kryją
więcej bogactw niż Święty Mikołaj zgromadził w swoich przepastnych magazynach.
Chętnie by obejrzał coś nie coś.
Podrzucił laskę, zastanawiając się, ile udźwigną kieszenie starej, wysłużonej
bluzy.
-
Czarodziej! – pisnął ktoś cieniutkim, wesołym głosikiem.
Jack
okręcił się na pięcie i dostrzegł dwie dziecięce postacie w sukienkach, stojące
tu przy fontannie. Mniejsza, z rudymi warkoczykami i okrąglutką, zarumieniona
buzią, stała tuż przed nimi, wpatrując się w niego z figlarną ciekawością.
Uśmiechała się, zauroczona jego lądowaniem, miętoląc w palcach koronkę żółtej sukienki.
-
Cześć, dzieciaku…
-
Anka, odsuń się od niego! – zakomenderował poważniejszy głos.
Dziewczynka
zmarszczyła spiczasty nosem i cofnęła się dwa kroki, zrównując się z wyrośniętym
chudzielcem w granatowej sukience ze srebrnymi zawijasami – Jack dałby sobie
rękę uciąć, że to siostry.
Druga
była wyższa i szczuplejsza, chuda jak szkapa, blada i poważna; miała
niebieskie, rozświetlone oczy i jasne, niemal białe włosy, zaplecione w jeden,
gruby warkocz spływający po karku. Zaciskała usta z niepokojem i mierzyła Jacka
oceniającym spojrzeniem, które wcale mu się nie spodobało.
-
Ale Elsa! – powtórzyła Anka z wyrzutem. – To czarodziej! - powtórzyła wyraźnie,
w obawie, że siostra nie do końca ją zrozumiała. – Tak jak ty.
Starsza
oblała się rumieńcem, ale ani na moment nie straciła hardej miny.
-
Bzdura. Niech pan stąd idzie, tu nie wolno wchodzić.
-
Hej, hej! – zachichotał Jack. Bojowość małej po prostu go rozbrajała. –
Spokojnie, mała. Twoja siostra ma rację, nie ma się czego bać.
-
Nie co dzień widuje się ludzi spadających z nieba – odparła chłodno
dziewczynka, a Jack wybuchnął serdecznym śmiechem. Przemawiała jak jakaś
wysokość albo księżniczka - tak poważne
słowa w ustach małolaty brzmiały niedorzecznie. Widuje się! Spadających!, powtórzył z myślach z rozbawieniem.
-
Robi pan czary? – wtrąciła ruda Anka zza pleców siostry.
-
Prawdziwe czary – zapewnił z błyskiem w oku.
Anka
wciągnęła powietrze ze świstem i wyrwała rączkę z silnego uścisku siostry, podbiegając
do Jacka.
-
Pokaż! – zawołała, ukazując ogromną przerwę po brakujących jedynkach.
-
Anno! – krzyknęła rozgniewana Elsa. – Zostaw tego oszusta, idziemy stąd! –
oznajmiła, zbliżając się do Jacka. Podeszła w jego stronę, gniewnie stukając
obcasami w bruk dziedzińca. Jack dziwił się w duchu, że płyty wytrzymały siłę
grzmotów. Taki chudzielec, a jak tupie,
zakpił w myśli.
-
Przecież to tylko zabawa – Jack uniósł ręce w obronnym geście.
-
Nie rozmawiam z nieznajomymi – odparła twardo, prychając wściekle.
-
No bez przesady! – przewrócił oczami. Upartość tej małej Elsy, kimkolwiek była,
zaczynała go powoli drażnić. – To tylko zabawa – powtórzył. – Straszna z ciebie
nudziara.
Dziewczynka
zatrzymała się w pół kroku i zmierzyła go ostrym spojrzeniem. Jack miał
wrażenie, że z jej niebieskich oczu zaraz buchnął błyskawice, gotowe go spalić.
Wciągnęła ze świstem powietrze i…
Zrobiła
coś dziwnego, ale Jack nie dostrzegł co, bo w tej samej chwili lodowata,
śniegowa kulka poleciała wprost na niego i rozbiła mu się na nosie. Zachwiał
się i runął na podłogę.
-
Śnieg…?
Śnieżki
w środku wiosny były jego specjalnością!
Zmarszczył brwi i zdmuchnął resztki zimnej brei z nosa. Gdy on płatał takie figle innym, wydawały się zabawne, ale powoli zaczynał zmieniać zdanie. Stąd na małolata wzięła śnieg?
Zmarszczył brwi i zdmuchnął resztki zimnej brei z nosa. Gdy on płatał takie figle innym, wydawały się zabawne, ale powoli zaczynał zmieniać zdanie. Stąd na małolata wzięła śnieg?
Spojrzał
na nią ze zdumieniem. Miała niepewną, speszoną minę, jakby przed chwilą zrobiła
coś bardzo niedobrego. Po rzucanie we mnie było niedobre, skwitował Jack. Nagle
zobaczył coś, co kompletnie zbyło go z pantałyku.
Czubki
palców dziewczynki były zamarznięte i pokryte szronem.
Z
wrażenia nie mógł wykrztusić słowa: siedział z szeroko otwartymi ustami,
wgapiając się w małą istotkę, która – tak jak on – potrafiła robić czary.
Rok. Minął rok od pierwszej części >.< Aż mi wstyd, że tak zaniedbałam to opowiadanie. Na angielskim siedziałam z N., która strasznie shippuje Jackselę i wywiązała się taka rozmowa, po której mnie tknęło, żeby odkurzyć to opowiadanie :)
Wpisując tytuł za pierwszym razem machnęłam Strażnicy Lodu/Kraina Marzeń i dłuższy czas nie mogłam się zorientować, co właściwie jest nie tak :)
A teraz lecę do fryzjera <3 Dziś wieczorem mam wielki bal :)
Wpisując tytuł za pierwszym razem machnęłam Strażnicy Lodu/Kraina Marzeń i dłuższy czas nie mogłam się zorientować, co właściwie jest nie tak :)
A teraz lecę do fryzjera <3 Dziś wieczorem mam wielki bal :)