Nim
Gwendolyn zdążyła przekonać Bena, że jest tylko trochę osłabiona, Rook Blonko
zabrał ją do łazienki i opatrzył ranę. Usiadła na brzegu wanny i uniosła
bluzkę, odsłaniając poharatany brzuch. Oprócz świeżej rany widać było kilka
głębokich blizn zdobytych podczas misji na odległych planetach. Rook nie
skomentował ani jednej, nie zakwestionował jej sposobu życia, nie przestrzegł
jej przed niebezpieczeństwem.
Rook starannie owinął jej ranę miękkim,
elastycznym bandażem. Z takimi wprawą mógłby zrobić błyskawiczną karierę w
ratownictwie medyczny. Bladoniebieskie palce śmigały między białą tkaniną tak
szybko, że nie była w stanie dostrzec ruchów.
- Nadal działasz z Benem? – spytała Gwendolyn,
chcąc przerwać milczenie. Rook nigdy nie był szczególnie gadatliwy, nie znali
się na dodatek zbyt dobrze, każdy temat z reguły kończył się podobnym „aha” i
krępującą ciszą.
- Nie tak często jak kiedyś, a jednak czasem
współpracujemy – przyznał. Jego palce zatrzymały się w pół ruchu. Uniósł głowę
i spojrzał na nią w dziwaczny sposób, że zrobiło jej się jednocześnie gorąco i
nieprzyjemnie. Miała wrażenie, że świdruje ją na wylot. – Dawno nie było cię na
ziemi, Gwendolyn.
- Rzeczywiście. Dopóki nie przyleciałam, nie
wiedziałam, jak bardzo brakowało mi domu – odparła ze sztucznym uśmiechem. Rook
odłożył resztkę bandażu i schował ją do apteczki razem z wodą utlenioną i
gazikami. Zatrzasnął pudełeczko.
- Dom jest tam, gdzie serce. Twoje serce jest
tam, gdzie Kevin – zauważył poważnie. Gwendolyn spuściła wzrok i nic nie
odpowiedziała. Opuściła brzeg bluzki i wstała, czując lekkie zamroczenie.
Ruszyli do salonu, gdzie siedzieli już niemal
wszyscy. Julia zaparzyła kawę, a Devlin zrelacjonował wszystkim, co działo się
na dachu. Obok niego, na kanapie, siedział Kenneth. Mimo, że słuchał uważnie,
nie przerywając przyjacielowi, widać było jego wściekłość, że nie mógł pomóc w
walce z nowym wrogiem. Ben zajął miejsce na fotelu i wpisywał coś w laptopie,
prawdopodobnie przeszukując Extranet. Dziadek Max siedział zaraz obok na drugim
fotelu i słuchał zadumany raportu z walki. Julia siedziała na drugiej kanapie z
małą Leslie na kolanach. Trzylatka wybudzana ze snu marudziła coś cicho,
ściskając w dłoniach ciemnowłosą lalkę w kwiecistym kimonie. Rook i Gwendolyn
usiedli obok niej.
- Miały na czołach coś takiego – skończył
Devlin, pokazując wszystkim szpilę wykończoną migającą diodą. Ben wziął
urządzenie do ręki i podrzucił, mierząc ciężkość.
- Co to ustrojstwo robi na Ziemi? – spytał z
westchnieniem. - Załatwiłem zbirów, którzy tym handlowali. Pamiętasz, Rook?
- A co to w ogóle jest? – Ken zmarszczył brwi,
obserwując broń.
- Kontroler umysłów – odparł Rook. –
Niebezpieczna technologia warta duże pieniądze. Jakiś czas temu ja i Ben
natrafiliśmy na ślad handlarzy. Zniszczyliśmy cały zapas, a oni trafili na salę
sądową.
- Musieliśmy coś przegapić – przyznał Ben,
odgarniając z czoła brązowe włosy. – Ten magazyn był wielki i chyba nie
przeszukaliśmy go dokładnie. Ktoś musiał je znaleźć i użyć do przejęcia
kontroli nad tymi małpami.
- Ale zaraz, co z tym Ragnarokiem? – spytał
Devlin, splatając palce.
- Nie słyszałem o tym kosmicie – dodał Rook,
popijając mocną, czarną kawę.
- Bo jest martwy – odparł Ben. – Przynajmniej
tak myśleliśmy.
Podrapał się po brodzie, zastanawiając się od
czego zacząć. Nawet nie pamiętał do końca dnia, w którym pierwszy i ostatni raz
starli się z Ragnarokiem. Wydawało mu się, a jednak widział to jak przez mgłę,
że walczyli wtedy z Wiecznymi Rycerzami. Cała drużyna, grupa bohaterów, którzy
ocalili świat wiele razy, on, Gwen i Kevin. Przymknął oczy i westchnął.
Przecież ta opowieść zaczęła się dużo wcześniej.
Spojrzał z nadzieją na dziadka Maxa.
- Ekhem – odkaszlnął lekko stary hydraulik.
Przymknął oczy i nerwowo wyłamał jeden palec, potem drugi. Po chwili zaczął
cichym głosem: – Ragnarok to kosmita, który wysysał energię z gwiazd, niszcząc
je przy tym. W końcu przyszedł czas na nasze słońce. Ja i Devlin Levin
zostaliśmy powołani, by go powstrzymać...
- Devlin Levin? – powtórzył Dev, marszcząc
brwi. – Nazywa się tak jak ja.
- Otrzymałeś imię po nim. Na część bohatera –
wtrąciła Gwendolyn. – To był twój dziadek.
Chłopak spojrzał na nią zdziwiony, a potem
znów na Maxa, prosząc, by mówił dalej. Niewiele wiedział o ojcu i jego
rodzinie. Babcia rzadko opowiadała o jakiejkolwiek przeszłości, a potem trafił
do Tennysonów i znacznie rzadziej się z nią widywał. Dziadek Max rozsiadł się
wygodnie w fotelu i mówił dalej. Czasami przerywał na długo i milczał,
odtwarzając w pamięci dawne lata. Potem znów na nowo podejmował opowieść do
chwili, gdy Devlin Levin poświecił swoje życie. Dalej mówił Ben. Pominął walkę
z Wiecznymi Rycerzami, przechodząc od razu do ich poszukiwań, o odnalezieniu
statku Ragnaroka i samotnej walce Kevina.
- Byliśmy pewni, że zginął. Widziałem ten
wybuch! Nie chce mi się wierzyć, że przeżyłby coś takiego – westchnął. Gwen
pokiwała głową. Pamiętała równie dobrze, jak statek eksplodował. A jeszcze
lepiej pamięta szalony strach, gdy była pewna, że Kevin był na pokładzie.
- Ten klucz... Klucz aktywujący statek
Ragnaroka – zastanowił się głośno Rook – Czy wiadomo, co Kevin Levin z nim
zrobił?
Gwendolyn zmarszczyła brwi. Kevin nie rozmawiał
o tamtym dniu. Nigdy. On wolał unikać tematu, a ona nie naciskała. Wiedziała,
że dla niego spotkanie z mordercą było rozdrapaniem dawnych ran, przeżyciem po
raz kolejny śmierci ukochanego ojca, powrót koszmaru. Zdała sobie sprawę, że
nikt nie powiedział słowa o kluczu od wybuchu statku.
- Chyba został zniszczony – zamyślił się Ben.
- A jeśli Kevin gdzieś go ukrył...? –
zasugerowała cicho Gwendolyn i spojrzała porozumiewawczo na Bena. Gdyby
rzeczywiście jej hipoteza się potwierdziła, to nie mieli do ochrony tylko
Devlina, ale musieli obronić całą ziemię.
- Nawet z kluczem, Ragnarok nic nie zrobi bez
statku – zaprotestował Rook.
- Ragnarok nie działa sam – powiedziała
poważnie Gwendolyn. – Kiedy arachnomałpy wychodziły ze statku, zauważyłam, że niemożliwe,
żeby tyle ich się tam zmieściło. I miałam rację. W środku był portal, przez
który wchodziły i wychodziły.
- Portal? – powtórzył zaskoczony Ben. –
Myślisz, że Ragnarok potrafi tworzyć takie rzeczy?
- Nie wiem – westchnęła Gwendolyn. – Nie zdążyłam
dobrze go zbadać. Możliwe, że nie działa sam...
- Myślisz, że ktoś oprócz niego chce się
zemścić na Kevinie Levinie? – domyślił się Rook. – Ale kto?
- Kevin podpadł połowie kosmitów w tej
galaktyce. Lista tych, którzy chcą go zabić jest dłuższa niż lista jego
przestępstwem – zażartował Ben, a jednak nikt się nie uśmiechnął. Gwendolyn
spojrzała na niego w taki sposób, że pożałował swoich słów.
Przez okna wpadło ostre światła lądującego w
ogrodzie statku hydraulików, którzy przybyli po schwytane arachnomałpy. Rook i
Ben natychmiast ruszyli na dach, chcąc zdać raport i ustalić szczegóły.
Gwendolyn chciała iść z nimi, a jednak kuzyn uświadomił jej, że dość już
dzisiaj oberwała. Devlin, czując się zamieszany w sprawę, też chciał iść, a
razem z nim Kenny, a jednak obaj zostali wysłani do łóżek nim zdążyli skończyć
swoją prośbę.
Julia wstała ciężko, biorąc na ręce małą
Leslie i zaprowadziła chłopców do pokoi. Czasem była zmęczona. Zmęczona
kosmitami, sprawami świata, który wcale jej nie dotyczył, Omnitrixem, rzeczami,
których nie potrafiła zrozumieć. Uniosła wzrok i napotkała ciepłe,
pokrzepiające spojrzenie zielonych oczu syna. Uśmiechnęła się lekko.
*
- Gdybym ci się oświadczył, co byś
powiedziała? – pyta nagle, unikając jej spojrzenia. Wpatruje się w ciemną,
ponura tafle wody, w fale, monotonie uderzające w słupy molo.
- Spróbuj, a się dowiesz – odpowiada, niby
rezolutnie, a jednak sztywnieje, czując radosne podniecenie. Nawet jeśli on
wciąż chce zgrywać twardego, pewnego siebie, ona wie, że nie zrobi żadnego
dużego kroku bez sprawdzenia gruntu.
Odpowiada jej milczenie. Nie takie złe,
krępujące milczenie, które ciąży na sercu, ale cisza, pełna zrozumienia,
akceptacji i ufności. Dochodzi trzecia, na molo nie ma już prawie nikogo, są
oni, są fale i jest obrzydliwie słodka wata cukrowa, którą napychają się odkąd
tutaj przyszli. Siedzi na brzegu i macha nogami, patrząc ja czarne baleriny
śmigają tuż nad powierzchnią wody, czasem uderzając o tafle z pluskiem. On jest
obok, a jednak trochę go nie ma. Myślami jest gdzieś daleko, patrzy na wodę i
na księżyc.
Ona kładzie rudą głowę na jego ramieniu i
wdycha zapach spalin. Kiedyś jej przeszkadzał, a jednak z czasem się
przyzwyczaiła i teraz chyba nawet pokochała. Nauczyła się kochać nawet smród
spalin, bo jest częścią jego. I nagle, on zrywa się i patrzy na nią z jakąś
dzikością, szałem. Nie wygląda już jak człowiek, wykrzywiona twarz przypomina
bardziej lico szaleńca, potwora.
W blasku księżyca widzi, że jego oczy błyszczą
straszliwą żądzą. Ani ona, ani nikt inny nie będzie w stanie nad tym zapanować.
Nim jest w stanie zrobić cokolwiek, chwyta jej ramiona i uśmiecha się w
przedziwny sposób.
- Kevin, co ty...? – cichy jęk wydziera się z
jej gardła, gdy jego ręce zaciskają się na jej ramionach coraz mocniej. Ona
czuje już tylko ból, gdy wysysa jej energie. Krzyczy, próbuje go kopać, ale
stopniowo traci moc. On tylko się śmieje.
Gwendolyn obudziła się zlana potem nad ranem.
Westchnęła ciężko, przecierając obolałe oczy. To była ciężka noc. Najpierw
Devlin, potem ten atak, raport, nawet teraz nie mogła odpocząć, wciąż dręczona
przez koszmary. Przekręciła się na drugi bok, chcąc jeszcze chwilę pospać, a
jednak nie mogła.
Ragnarok tyle czasu zwlekałby z zemstą? Może
odbudowywał statek? A może nie mógł znaleźć Kevina? A może ktoś pomógł mu...
Nie, to absurdalne, pomyślała. A jednak zdała sobie sprawę, że może w jej
teorii była jakaś część prawdy.
Możliwe, że ktoś ożywił Ragnaroka albo go
uleczył. Ktoś, kto chciałby się zemścić na rodzinie Tennysonów i Kevinie
Levinie. Ktoś, kto potrafi tworzyć portale. Ktoś, kto ma ogromną moc... Potęgę
z Legerdomeny.
Wstała i wyszła z pokoju, zamykając za sobą
cicho drzwi. Dom spał. Po wcześniejszych wydarzeniach wszyscy ucichli, rozeszli
się do swoich pokoi. Żaden szmer nie przerywał spokojnej melodii nocy –
zrównoważonych oddechów, słabego pochrapywania i szumu wiatru, świszczącego w
niezałatanym jeszcze dachu.
Zeszła po schodach do kuchni, chciała się
czegoś napić. Ku jej zaskoczeniu, w pomieszczeniu paliło się światło. Odruchowo
napięła mięśnie, przygotowana na kolejny atak, a jednak w środku był tylko Ben.
- Nie śpisz? – spytała zatroskana, siadając
obok niego. Zawsze czuła się za niego trochę odpowiedzialna, jakby nie patrzeć,
była starsza i zawsze mądrzejsza. Nawet jeśli był już dorosły, miał własne
kłopoty, to zawsze miał pozostać głupim, młodszym kołkiem.
- Myślę – odparł zmęczonym głosem. – Ta sprawa
z Ragnarokiem jest koszmarnie naciągana – westchnął. – I jeszcze to – wskazał
gestem na szpile znaleziona przez Devlina.
- Wiem. Posłuchaj, mam pewną teorię...
- Mów – Ben odchylił się na krześle,
balansując na dwóch nogach. Jeszcze w liceum opanował tę sztukę do perfekcji i
mimo upływu lat, wciąż pamiętał jak idealnie wyważyć ciężar, żeby się nie
przewrócić. Westchnęła cicho i zaczęła mówić. Opowiedziała mu o wszystkich
swoich podejrzeniach dotyczących mocy, którą ktoś stworzyć portal.
- Sorry, Gwen, ale to bez sensu. Do
Legerdomeny nikt nie wejdzie bez zgody Czarodziejki, więc skąd... Zaraz. Chyba
nie myślisz, że Ragnarokowi pomaga Czarodziejka?
- Kiedy badałam ten portal, wiedziałam, że
znam człowieka, który go stworzył. To tylko podejrzenia, ale jeśli to ona, to
myślałam jeszcze o czymś...
- O czym? – Ben spojrzał na nią podejrzliwie.
- Wpadłam na to jeszcze zanim nas dziś
zaatakowano, kilka dni temu. Przecież nie zaczęliby działać tak po prostu,
prawda? Ktoś musiał im przypomnieć, żeby po tylu latach zaczęli załatwiać stare
porachunki.
- Kto? Argit niby?
- Nie. Kevin.
Ben pokręcił głową z pobłażliwym uśmiechem.
- Wiedziałbym o tym, Gwen! Odwalam większość
roboty hydraulicznej na ziemi, razem z Rookiem, a nie poinformowaliby mnie o
ucieczce z Wielkiej Nicości?
- Poinformowaliby – przyznała Gwendolyn. – Ale
to, że informują, nie znaczy, że to do ciebie dociera.
- Że niby co? Kevin zhakował system i
przechwytuje wiadomości? Gwen, ogranicz filmy akcji – spojrzał na nią z
przekorą. Mówiła bzdury!
- Poszukaj bliżej, Ben – odparła całkiem
poważnie. – Dziadek.
- Dziadek Max? Czy ty sama siebie słyszysz? Po
co miałby ukrywać coś przede mną?
- Bo chodzi o twojego przyjaciela.
Ben doskonale zrozumiał, co chciała mu
powiedzieć. Bardzo możliwe, że dziadek Max faktycznie zataił informacje o
ucieczce Kevina, żeby chronić jego i rodzinę. Wiedział, że Ben spróbowałby
spotkać się z Kevinem i z nim porozmawiać, podobnie Gwendolyn. Nie chciał, żeby
narażali siebie i domyślał się, że przez dawne lata nie będą mogli działać w
pełni profesjonalnie. Ben poczuł ogarniającą go złość. Myślał, że pokazał już
dziadkowi, że potrafi działać jak hydraulik i ignorować uczucia w walce. W
głębi serca zdawał sobie sprawę, że gdyby doszło do starcia, nie chciałby
Kevina unicestwić.
- Komputer dziadka – polecił cicho. Gwendolyn
skinęła głową i natychmiast pobiegła na górę, przemykając po schodach bez
szelestnie jak kot. Zrzuciła piżamę i szybko wciągnęła pierwsze lepsze spodnie
i ciepłą bluzę. Zawiązała znoszone adidasy i w mgnieniu oka była już przed
garażem Bena.
Kuzyn odpalał samochód.
Dziadek zaparkował swojego gruchota na polu
namiotowym. Zaparkowali kilkadziesiąt metrów dalej, żeby nie zbudzić nikogo
hałasem silnika. Przeszli przez las aż do zardzewiałej bramy. Na terenie pola
było mnóstwo wozów kempingowych, przyczep i namiotów.
- Wiesz, gdzie stoi gruchot dziadka? –
szepnęła Gwendolyn.
- Tam, na zachód, znacznie bardziej z tyłu –
odparł Ben, wspinając się na siatkę otaczającą teren.
- Nie możemy wejść normalnie, bramą? –
zirytowała się Gwendolyn.
- Ktoś może nas zobaczyć, wzbudzimy
zainteresowanie.
-
No tak, wchodzenie przez siarkę jest całkiem normalne i nikt się nie zdziwi –
sarknęła, ale jednak wspięła się i zeskoczyła miękko na ziemię, pokonując ból
rany. Jeśli nadal będzie prowadzić tak aktywny tryb życia to ta rana chyba
nigdy się nie zagoi. A ona przyjechała do domu odpocząć.
Przemknęli między namiotami i dopadli starego
gruchota dziadka. Ben dopadł klamki i nacisnął ją lekko, modlą cię, by
zdradliwe zawiasy nie zaskrzypiały. Dziadek nawet nie zamknął samochodu. Weszli
do środka bezszelestnie.
Dziadek Max spał spokojnie, pochrapując cicho.
Wejść wnucząt nie zakłóciło jego odpoczynku, przekręcił się jedynie na drugi
bok. Oboje odetchnęli z ulgą. Gwendolyn przeszła przez auto, omijając siedzenia
i wzięła z szafki urządzenie, przypominające z pozoru zwykły laptop.
-
Mam – szepnęła. Wyskoczyła z samochodu, a zaraz za nią Ben. Nim ktokolwiek na
kempingu ich zauważył, zniknęli i byli już w drodze do domu. Samochód mknął
przez jeszcze puste ulice znacznie szybciej niż pozwalały na to przepisy.
Gwendolyn otworzyła laptopa i zalogowała się
do systemu. Na ekranie pojawiło jej się kilka komunikatów, mówiących o
kosmicznych odlotach, jakaś nowinka techniczna i ucieczka z więzienia o
zaostrzonym rygorze jakiegoś dziwnego potwora, o którym nigdy nie słyszała.
Weszła w folder „Raporty” i odszukała „Ucieczki”.
Spróbowała otworzyć, a jednak komputer
odpowiedział metalicznym, sztucznym głosem:
- Tajny folder. Proszę podać hasło.
- Mówiłam, że coś ukrywa? – spojrzała na Bena.
Mężczyzna skręcił i wzruszył ramionami.
- Dziadek wszędzie ma takie samo hasło,
przecież wiesz – nawet jeśli Ben sprawiał wrażenie rozluźnionego, to
świadomość, że osoba, której bezgranicznie ufał go oszukała, wyprowadziła go z
równowagi. Spróbowała wklepać. Verdona, na część jej babci-anodytki. A jednak
nie zadziało. „Błąd, niepoprawne hasło”. Zmarszczyła brwi, nagle przestraszona
możliwością, że jej podejrzenia mogły się sprawdzić. Ben zaparkował przed
garażem. Weszli do domu i rozsiedli się w kuchni, próbując złamać hasło. A
jednak byli bezskuteczni.
- Devlin – szepnęła nagle Gwendolyn.
- Co Devlin?
- On będzie potrafił włamać się do tego
folderu – odparła.
- Nie będziemy angażować dzieciaka. Mamy mu
powiedzieć, że ukradliśmy dziadkowi komputer? To chyba kiepski wzór morali –
zaprotestował Ben, marszcząc brwi.
- Devlin działa na tych samych zasadach, co
każdy inny dwunastolatek. Przekupimy go albo zastraszymy, zrobi swoje i o nic
nie zapyta – odparła. – Jako rodzic powinieneś znać te chwyty.
- To chyba trochę niewychowawcze.
- Nawet bardzo. Idę po niego.
Zapukała do drzwi z wielkim znakiem „STOP!”
przyklejonych na środku. Z zewnątrz dobiegło ciche zirytowane mruknięcie i
łóżko zaskrzypiało żałośni. Drzwi uchyliły się i ukazała się w nich zaspana
twarz Devlina.
- Ciociu? Coś się stało?
- Ubierz się i zejdź na dół – poleciła twardo,
odwracając się i schodząc z powrotem na dół. – Tylko szybko!
Po piętnastu minutach zjawił się w swoich
codziennych ciuchach i obowiązkowej bluzie bez rękawów z kapturem. Przez nocne
wydarzenia miał podkrążone oczy i był naprawdę wkurzony, że budzą go w czasie,
który mógł spożytkować na błogosławiony sen.
- O co chodzi? – ziewnął, siadając naprzeciw
kuzynostwa. – Coś zrobiłem? Czegoś nie zrobiłem? Ktoś chce mnie ukatrupić?
- Devlin, wiem, że ty i Ken chcieliście
pojechać na zawody w lotach na desce powietrznej – zaczął poważnie Ben. Oczy
chłopaka natychmiast zaświeciły ochoczo, wyprostował się i słuchał z uwagą. – I
jestem skłonny na to przystać, pod warunkiem, że coś zrobisz.
- A to nie może zaczekać do rana? – oczy
chłopaka zwęziły się podejrzliwie.
- Sprawa niecierpiąca zwłoki. Oczekujemy
rozwiązania problemu i dyskrecji, a za to pojedziecie na te zawody – wtrąciła
się Gwendolyn.
- O co dokładnie chodzi? – spytał, pochylają
się konspiracyjnie nad stołem.
- Wejdź do tego folderu, złam hasło, to
wszystko – odparł Ben, podsuwając mu komputer.
Chłopak uśmiechnął się zadowolony. Był
mistrzem w hakowaniu, jak nikt z środowiska, w którym się wychował, orientował
się w internecie i ekstranecie, a jego umiejętności informatyczno-elektroniczne
były lepsze niż zaawansowane.
Podsunęli mu pod nos hydrauliczny komputer
przypominający trochę laptop.
- Czy to nie jest komputer dziadka Maxa? –
spytał, patrząc na dorosłych bystro. Ben wytrzymał spojrzenie ciemnych oczu, a
jednak ciotka Gwendolyn nie patrzyła mu w twarz.
- Punkt drugi – mruknął cicho. – Dyskrecja.
-
Oczywiście – Devlin uniósł ręce w obronnym geście. – O nic nie pytam.
Długie,
kościste palce błyskawicznie śmigały po klawiaturze, uderzając w klawisze z
pośpiechem. Zacisnął żeby na wardze, żeby lepiej się skupić. Gwendolyn patrzyła
na chłopaka w dziwnej, ponurej nostalgii. Z każdą chwila coraz bardziej
przypominał jej Kevina. On też znał się na komputerach znacznie lepiej niż ona
i Ben razem wzięci. Im częściej widziała Devlina, tym więcej myślała o Kevinie.
Im więcej myślała, tym bardziej tęskniła.
- Zrobione – odparł chłopak, pokazując im
otwarty folder. – Po co wam raporty z ucieczek więźniów z całego wszechświata?
- Dyskrecja – burknął Ben, przeszukując listę
raportów. Wiele z nich było już przestarzałe i nieaktualne, a większości
nazwisk kosmitów nawet nie znał. Dziadek mógłby zrobić podział na pochodzenie kosmitów albo
więzienia. – Dzięki, Dev – dodał jeszcze, nie odrywając wzorku od ekranu.
- Pojedziecie na zawody.
- Interesy z wami to czysta przyjemność.
Polecam się na przyszłość – odparł z bezczelnym, łobuzerskim uśmiechem i
zniknął na schodach.
- Jest! – Ben aż wstrzymał oddech. – Miałaś
rację. Kevin Levin. Ucieczka z Wielkiej Nicości.
Idący schodami Devlin usłyszał ostatnie słowa,
zamierając w pół kroku.
Wow.
OdpowiedzUsuńTylko tyle bo więcej nie jestem w stanie pwiedzieć.
Czekam na nn i pozdrawiam serdecznie.
Super. Bardzo mi się podobało.
OdpowiedzUsuńBenlie23
Genialny blog! Tylko taki mały błąd, ojciec Kevina nie nazywał się"Devlin" a "Devin". :) Ups! Ciekawe co Devlin na wiadomość o ucieczce ojca...
OdpowiedzUsuń