Menu

24 grudnia 2015

Wesołych Świąt 2015

Święta! I jak co roku, chciałam złożyć wszystkich
NAJCIEPLEJSZE ŻYCZENIA ZDROWYCH, 
RADOSNYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA
I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU.
Mam nadzieję, że te święta będą piękne, rodzinne i spokojne dla was wszystkich, 
dużo prezentów i uśmiechu, pogody ducha, 
a przede wszystkich - sił i motywacji na 2016 rok,
żeby pospełniały się wszystkie wasze marzenia, 
wystrzałowego sylwestra i jeszcze raz
WSZYSTKIEGO CO NAJLEPSZE 


Ja ze swojej strony wysyłam wam mnóstwo serdecznych życzeń i na dobry początek świąt załączam kolędę, która chodzi za mną od kilku dni i za każdym razem niesamowicie mnie wzrusza:
Posłuchajcie w zupełnej ciszy i skupieniu - ja mam gęsią skórkę.
Dajcie znać, jak przygotowania do świąt, macie prezenty, co chcieliście dostać? 
Widzimy się w roku 2016, prawda?
WESOŁYCH ŚWIĄT

Zasadnicze pytanie, kto już widział 7 Epizod Gwiezdnych Wojen? Jak wrażenia?

31 października 2015

Nowe pokolenie [Harry Potter]

Ugrh, od ostatniego tekstu (z prawdziwego zdarzenia), jaki tu wrzuciłam, minęły trzy miesiące :c Żal się tłumaczyć, anyway, wzięłam się do roboty, cokolwiek by to nie oznaczało. Dziękuję wszystkim, którzy podpowiadali mi, jakim opowiadaniem zająć się w pierwszej kolejności - wzięłam sobie do serca wszelkie rady; i nadal proszę, dajcie znać, co wrzucać najpierw :)
A na razie - żeby blog nie umarł, początek takiego małego projektu - ledwie zarys opowiadania o nowym pokoleniu, nie ma jeszcze tytułów, ale zbudowana fabuła jest i niedługo będzie dalej.
Ja biorę się w garść i coś tam naskrobię, żeby ruszyć intensywnie!
[Btw, ciekawe czy ktoś jeszcze tu w ogóle jest ;c]


            Czerwone włosy, czerwony nos i czerwony krawat Gryffindoru – tak Scorpius Malfoy zapamiętał Rose Weasley, gdy spotkali się po raz pierwszy na zajęciach z zielarstwa.
            Piegowata, szczerbata i głupia jak but, napisał później do ojca. Trochę skłamał, bo Rose była naprawdę bystra, może nawet bystrzejsza od niego, ale taka wiadomość przyprawiłaby tatę o zawał serca albo przynajmniej głęboką depresję. Draco Malfoy pękał więc z dumy; nie wiedział, że Ronald Weasley mniej więcej w tym samym czasie otrzymał podobny list. Wylizany bufon, tato, więcej żelatyny niż mózgu. Jestem tysiąc razy lepsza.
            Rose znienawidziła Scorpiusa, bo był lizusem.
            Scorpius znienawidził Rose, bo zadzierała nosa.
            Od pierwszego spotkania postanowili się nie znosić, a już w drugim tygodniu wybuchła straszna awantura. Rose podpaliła szaty Scorpiusa, na co on zmienił kolor krawata Rose na zielono-srebrne barwy Slytherinu i wmawiał wszystkim, że Rose zawsze marzyła, by być w Najlepszym z Domów.
            Zapytany potem przez zatroskanego profesora Longbottona, czy żałuje, odparł, że owszem, bo taka idiotka jest za głupia, by być w tym samym domu, co on. Biednemu Nevillowi opadły ręce. Próbował przemówić do rozsądku Rose – bo to przecież zawsze była taka mądra, poukładana dziewczynka – ale ta oznajmiła mu tylko, że następnym razem podpali włosy,
            - To brylantyna czy tłuszcz? – dogryzała Scorpiusowi, gdy widywali się na korytarzu.
            - Zazdrościsz mi ułożonych włosów, Weasley? Ty masz na łbie dziką szopę.
            Najnieszczęśliwszy był Albus Severus Potter, który na transmutacji (którą Ravenclaw miał z Gryffonami) wysłuchiwał od kuzynki, jak bardzo oślizgły jest ten oślizgły ślizgon, a na eliksirach (gdzie Krukoni spotykali się ze Slytherinem) musiał znosić gderanie Scorpiusa, że rude to wredne i do tego paskudne, jak miotła po piorunie, a nawet trzech. Słuchał, ale bardzo starał się nie odzywać – chociaż oboje oczekiwali – ba, żadali! – objęcia strony w tym piekielnym konflikcie.

            I Albus Severus był przekonany, że zwariuje zanim ukończy Hogwart, skoro siedem lat ma spędzić w takim towarzystwie. Zdarzyło się jednak coś, co sprawiło, że Rose odpuściła, jeden-jedyny tylko raz, Rose Weasley komuś odpuściła.

15 września 2015

Żyję.

Jest tu jeszcze ktoś? Sama jestem sobą rozczarowana, bo po wakacjach miałam ruszyć z blogiem z pełnym zaangażowaniem, a tymczasem od dawna trwa cisza. Tak tylko daję znać, że żyję. A nic nie wrzucam, bo zaczęłam nową szkołę - High School Musical kłamał, wszystkie urocze filmy o liceach kłamały, bo to trzeci tydzień, a ja nie mam czasu właściwie na nic. Znaczy, jest dobrze - fajni ludzie, radzę sobie (nie licząc dzisiejszego upokorzenia na francuskim, aaarghr, oczywiście zaliczyłam wpadkę; w ogóle pierwszego dnia omyłkowo nie przyszłam na pierwszą lekcje, a na drugą się spóźniłam i jeszcze pomyliłam sale - bo przecież dobre pierwsze wrażenie jest najważniejsze). Ale jakoś idzie - składam element do elementu... Muszę się tylko ogarnąć - obiecywałam nowe rozdziały i post wakacyjny, a tymczasem z niczego się nie wywiązałam... W każdym razie, sorry za zwłokę. Muszę się wziąć w garść =) Dzięki, jeśli jeszcze ktoś tu jest ^^ Trzymajcie się. I dajcie znać, za jakie opowiadanie pierwsze powinnam się wziąć.

A na poprawę humoru, bo pewnie nikt się jeszcze nie przerzucił na szkolny tryb, trochę zdjęć z pięknej Chorwacji. Chociaż ja i tak lubię wrzesień <3

 Widoczek z okna <3
 Zachód słońca w drodze do Promainy
 Promaina
 Split - port i riwiera
 Mostar - niesamowite miasto! Namiastka Turcji
I ssące zdjęcie, robione z wody, beznadziejnym aparatem >,< 
Ale robione z morza, więc wrzucam

3 sierpnia 2015

Zawieszenie


Hej, hej. Może niektórzy wiedzą, że w ostatnim czasie byłam na wakacjach – dlatego nie odpowiadałam na żadne komentarze. Posty co prawda się pojawiały, ale tylko dlatego, że włączyłam automatyczną publikacje – sprytny wynalazek, bloggerze.
I chociaż nie odpowiedziałam jeszcze na żadne komentarze, to obiecuję, ze to zrobię – dziękuję wszystkim tym, tkórzy się odzywali, było mi strasznie miło, czytając wszystkie sympatyczne słowa J Dzięki wielkie!

 Na  wyjeździe wpadłam na mnóstwo pomysłów – zaplanowałam kilka one-shotów (głównie Harry Potter, ale i moje ukochane RENT i Avatar)  i rozpisałam sobie następne rozdziały prawie wszystkich opowiadań. Myślałam, że po powrocie zrehabilituje bloga, będę często wrzucać rozdziały i w ogóle porządnie zabiorę się za podstrony – Linki i Bohaterów robię już chyba pół roku, cholera…

Przedwczoraj dowiedziałam się, ze jest szansa pojechać na wakacje do Chorwacji. A przysięgam, nie ma drugiej rzeczy, która sprawiałyby mi tyle przyjemności, ile podróże, więc bez wahania się zgodziłam. Wczoraj wróciłam z jednych wakacji, a dziś – dokładnie za trzy godziny – ruszam na następne. Wow, prawdziwy zawrót głowy. Wszystko wypadło znienacka i mega spontanicznie, nie mam żadnych zapasów, więc…
zawieszam bloga na czas
od 3 sierpnia do 16 sierpnia
Po powrocie na pewno ruszę aktywnie z blogiem, heh. A jak Wasze wakacje? Następny tydzień zapowiada się mega gorący, ale lepsze słońce niż żeby miało być brzydko. Trzymajcie się ciepło, pozdrowienia J

Obok parę zdjęć znad Atlantyku - jeszcze nie obrobionych, tak na prędko doczepiam. Ad góry - Wydma Piłata, miasteczko Arcachon, hodowla ostryg na Cap Ferret, wieeeelkie fale, znak na Kraków w Bordeux i wreszcie fantastyczny zachód słońca. 

28 lipca 2015

Światło 10: Królowa Ursa odchodzi (Avatar: Legenda Aanga)

            Tamtej nocy w ogóle nie spałam. Włóczyłam się po Pałacu i rozpaczliwie szukałam rozwiązania, ale nie miałam pojęcia, u kogo szukać pomocy. Azula by mnie wykpiła, gdybym do niej poszła. Wciąż słyszałam jej okrutne słowa Tata go zabije. Nie potrafiłam odgadnąć, czy naprawdę się nie przejęła, czy nie uwierzyła w prawdziwość słów Władcy Ognia. Hama, gdybym poprosiła ją o radę, powiedziałaby mi, że bardzo dobrze, że szczeniak zdechnie. Jeden dziedzic mniej to większa szansa na wybicie szkodników i zakończenie wojny. Czasem myślałam, że ona też bywa okrutna. A Królowa Ursa? Jak miałabym oczerniać jej męża? Nie śmiałabym. Zostałam sama z najstraszniejszą tajemnicą, jaką kiedykolwiek usłyszałam.
            Schowałam się w swojej komnacie i zastanawiałam się, czy nie zakraść się do Zuka i  nie zmusić go, żeby ze mną uciekł. Chociaż pomysł był szalony, wtedy wydawał mi się całkiem możliwy do zrealizowania. Nawet nie wiedziałam, jak miałabym wyjaśnić Zuko, że własny ojciec chce… chce go… Przełknęłam głośno ślinę. Robiło mi się niedobrze na samą myśl. Ale moglibyśmy uciec. Moglibyśmy!
            Wkradlibyśmy się na statek i popłynęli do domu. Do prawdziwego domu. Na Biegun Północy. Wytarłam wilgotne oczy. Już sama nie wiedziałam, ile minęło odkąd opuściłam dom. Zuko zawsze powtarzał, że kiedyś mnie tam zabierze – a może nasze Kiedyś właśnie nadeszło? Marzyłam o powrocie od tak dawna. Upłynęło zbyt wiele czasu od mojego porwania, z trudem przypominałam sobie, jak wyglądało nasze małe igloo. Zapominałam.
            Powrót do domu byłby dla mnie spełnieniem marzeń, a dla Zuka – ocaleniem. Dalibyśmy sobie radę. Mogłam sobie wyobrazić, jak Zuko zaprzyjaźnia się z Sokką; jak mama cieszy się, że wróciłam do domu; jak we trójkę idziemy łapać pingwiny.
            Musiało się udać!
            Nagle drzwi do mojej komnaty skrzypnęły i do środka wsunęła się postać w czerwonym, długim płaszczu. Prawie krzyknęłam z przerażenia, gdy obcy ściągnął kaptur i ukazał twarz – znajomą, piękną twarz Królowej Ursy.
            - Cicho, Kataro! – szepnęła, widząc, że otwieram usta.
            W jej smutnych, ciężkich oczach kryła się wielka rozpacz i ponure przygnębienie. Zrozumiałam, że już wiedziała. Uklęknęła przede mną i spojrzała mi głęboko w oczy.
            - Kataro, widzimy się po raz ostatni. Dzisiejszej nocy muszę odejść - powiedziała cicho.
            - Co?! – oburzyłam się. – Nie, Królowo! Nie, nie, nie kiedy Zuko… Bo Azulon… Ból po stracie pierworodnego… I Ozai – jąkałam się, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
            - Wiem – Królowa Ursa spuściła oczy. – Ochroniłam mojego syna.
            - Jak?
            Pokręciła głową, jakby nie była w stanie wydusić ani słowa więcej.
            - Zrobiłam wszystko, żeby go ochronić!
            - To znaczy co? Królowo!
            - Kataro, musisz mnie bardzo uważnie posłuchać. Tylko tobie jednej mogę tutaj zaufać. Nie jesteś już dzieckiem, które zabrałam z tego obskurnego więzienia. Jesteś mądrą, piękną i silną dziewczyną. Obiecałam ci, że wrócisz do domu, ale nie będę mogła dotrzymać tej obietnicy.
            Moje Kiedyś nigdy nie nastąpi.
            - Ale i tak proszę cię, chociaż nie powinnam, żebyś ochroniła mojego syna. Zostań tutaj, tak długo, jak będziesz mogła – wyszeptała ze łzami w oczach. – Zostań i nie dopuść, żeby…
            - Obiecuję, Królowo, obiecuję! – przysięgłam, zanim Ursa całkiem się rozpłakała.
            - Muszę zostawić go samego. Mojego ukochanego syna.
            - Dlaczego? – spytała cicho.
            - Zrobiłam coś strasznego, Kataro, czego być może teraz nie zrozumiesz. To była cena za życie mojego syna. Kiedyś dowiesz się, że na tym świecie jedno życie kosztuje inne życie.
            Zamknęła oczy i oddychała głęboko.
            - Pożegnałam się już z Zuko, ale nie mogę mu powiedzieć… Nie zrozumiałby, że muszę go porzucić. I miałby rację! Bo jaka matka porzuca swoje dziecko! – wyjęczała z ogromnym bólem.
            Pociągnęła nosem i potrząsnęła ramionami.
            - Czy mogę ci powierzyć swojego syna, Kataro?
            Skinęłam głową, w obawie, że głos mnie zdradzi; zadrży i nie zdołam wykrztusić słowa. Królowa Ursa podniosła się z kolan, otrzepała pelerynę i zarzuciła kaptur na głowę. Uśmiechnęła się do mnie po raz ostatni i powiedziała:
            - Już nigdy więcej się nie spotkamy, Kataro. Nie mów nikomu o tej rozmowie.
            - Nie powiem – rzuciłam w ciemność, gdy zniknęła za drzwiami.
            Wpatrywałam się w drzwi, za którymi zniknęła i nie mogłam zrozumieć, czemu odeszła. Moja pierwsza przyjaciółka i największa sojuszniczka z Narodu Ognia. Czułam się opuszczona i przestraszona; wciąż nie wiedziałam, co będzie ze mną i z Zuko.

            O świecie usłyszałam krzyki na korytarzach.
            - Mamo! Mamo…?! – nawoływał Zuko. Nie odważyłam się wyjść i z nim porozmawiać, ale słyszałam, że spotkał się z Azulą. – Gdzie mama? – dopytywał.
            Rozległ się przykry śmiech Azuli.
            - Nikt nie wie. Ale wczoraj umarł nasz dziadek – powiedziała bez krztyny emocji. Zastanawiałam się, czy cokolwiek może ją ruszyć.
            - To nie jest śmieszne! Ty… Ty jesteś chora! I oddaj mi mój sztylet!
            Słyszałam stłumione odgłosy szarpaniny, ciche przekleństwo Zuko i śmiech Azuli.
            - A kto mnie zmusi? – zachichotała. – Może mama? Jej już nie ma, Zuko.
            - Kłamiesz! – ryknął, a potem rozległy się szybkie kroki. Uciekł. 

23 lipca 2015

Serca Lód cz.5: Wina Elsy (Strażnicy Marzeń/Kraina Lodu)

            - Przecież mamy dbać o dziecięce marzenia! – oburzył się Jack, gdy Zając chwycił go mocno i zarządził, że pójdą z tym do Świętego Mikołaja. – Obiecał Elsie, że się spotkamy! Puszczaj mnie, zarośnięty króliku!
            - Jack, nie wiemy, co tam może być… - próbowała zaoponować Wróżka. – Nie przyszło ci do głowy, że to niebezpieczne? Nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś takim…
            - I ty przeciwko mnie?!
            - Próbuję być rozsądna! – zatrzepotała ze złością skrzydełkami i okrążyła głowę Jacka. – Powinnam teraz zajmować się ząbkami dzieci, a nie tobą!
            - Kto wam w ogóle kazał się wtrącać?! – Jack szarpnął się mocno i odepchnął Zająca Wielkanocnego. – Pryskam. Nara – rzucił przez ramię i, zanim silna łapa Zająca go dopadła, zniknął w przejściu.
            - Zaczekaj, Jack! – krzyknęła Wróżka Zębuszka. – Sterczymy tu jak głupi, a on pojawia się i znika! – westchnęła z pretensją. – Przecież on mnie kiedyś wykończy.
            - Prędzej mnie szlag trafi – dodał Zając z zachmurzoną miną. Zapatrzył się w przejście; zielona kraina, o której mówił Jack naprawdę go kusiła, ale przecież była Wielkanoc – a on miał swoje obowiązki. Nie zamierzał zachowywać się jak Jack Mróz i olewać wszystko dla własnej zachcianki.
            - Mikołaj? – spytała cierpko Wróżka.
            - Mikołaj – przytaknął Zając Wielkanocny.
*
            Jack Mróz uderzył z hukiem o twardą ziemię polany. Potrzebował chwili, zanim obraz przed oczami przestał się trząść. Rozejrzał się z niepokojem po lesie. Ostatnim razem było tu… jaśniej i cieplej. Niebo było ciemne i burzowe, zwiastowało koszmarny czas. Było mroczne. Mroczne w ten straszny, niebezpieczny sposób, który Jack już kiedyś widział. Potrząsnął głową, odganiając głupie myśli.
            Noc była ponura. Jack zarzucił kaptur na głowę i szedł przez ciemny las, postukując laską o korzenie drzew. Powietrze było dziwnie chłodne, nawet wysłużona, za duża bluza nie chroniła go przed powiewami lodowatego wiatru. Coś było nie tak!
            Wietrzne, chłodne miejsce zdecydowanie nie przypominało zielonej krainy, którą zapamiętał z ostatniej wizyty. Paskudna noc. 
            Pałac stał na wzgórzu. Strzeliste wieże sięgały ciężkim, poszarpanym chmurom. Na placu nie było żywej duszy – ani służących, ani dziewczynek. Nawet fontanna nie działała. Jack chwycił mocniej swoją laską i wzbił się w powietrze, podlatując do najniższej wieży. Zajrzał do środka. W szerokim pomieszczeniu krzątało się kilka starszych kobiet. Gotowały; Jack prawie przylepił nos do szyby, wpatrując się w parujący, gęsty barszcz w kotle.
            Jedna z kucharek krzyknęła z przerażeniem na widok chłopca lewitującego w powietrzu. Złapała się za serce i gapiła się na niego, piszcząc ze zdumienia. Jack pomachał się na pożegnanie i podleciał wyżej.
            Pusty pokój, zbrojownia, więcej pustych pokoi, galeria porterów (Poprzedni władcy byli naprawdę paskudni, pomyślał z niesmakiem). Okrążył wieżę i podleciał do kolejnej. Wszystkie okna były zamknięte. W jednym z pomieszczeń dostrzegł zamieszanie i znajomą, rudą czuprynę. Dopadł do szyby.
            Mała Ania spała w ogromnym łóżku na stosie poduszek, a przy niej czuwało dwoje ludzi – wysoki, brodaty mężczyzna i zgarbiona, smutna kobieta. Jack zgadywał, że to rodzice jego przyjaciółek – król i królowa. Pochylali się nad córką i głaskali ją z tak wielką troską, że Jack zaczął się martwić, czy Anka aby nie jest chora.
            Elsy nigdzie nie było widać.
            Wzbił się wyżej i znalazł ją we wschodniej komnacie. Siedziała na parapecie z podkulonymi nogami, zawinięta w puchaty koc i wpatrywała się zapuchniętymi, załzawionymi oczami w tarczę księżyca.
            Jackowi ścisnęła się serce.
            - Elsa! Elsa! – uderzył pięścią w ścianę.
            Ukryła twarz w ramionach i zachlipała żałośnie.
            - To moja wina! Moja wina!
            Jack zamachał laską.
            - Co jest niby twoją winą! Elsa, wpuść mnie! To ja, Jack! Czarodziej! Co tu się wyprawia! – krzyczał, ale dziewczynka zdawała się go nie słyszeć.
            Gdy uniosła główkę i znów spojrzała w niebo, dotarło do niego coś strasznego. Patrzyła niewidzącym, zamglonym spojrzeniem. Nie widziała go. Przestała go widzieć. Nie widziała go!
            Poczuł, że serce zamienia mu się w lodowatą bryłę.
            I nagle, gdy już miał dać jej znak, wyczarować coś na szybie, dostrzegł cień na ścianie pokoju. Plama odznaczała się wyraźnie, nawet w pół mroku widział kształt człowieka. Jack poczuł, że brakuje mu tchu.
            Cień wysunął się na przód i uśmiechnął się szeroko. Jack dobrze pamiętał ten straszny, triumfujący uśmiech. Poczuł, że robi mu się słabo. Mrok.
            Mrok zbliżył się do małej Elsy i  pochylił się nad jej uchem, a po pokoju rozniósł się lodowaty szept:  Przez ciebie Ania prawie umarła…
            Elsa zaniosła się szlochem, a Jack walił pięścią w ścianę, najsilniej jak tylko potrafił.
            - Zostaw ją! Zostaw ją!
            Mrok tylko się roześmiał i machnął ręką. Jack poczuł, że spada. Wypuścił laskę z dłoni i bezwładnie poleciał w dół.
__________________________________________________
Hej, hej :) Kiedy to czytacie, ja pewnie jestem już na wakacjach i wypoczywam :)
Dwa słowa. Ostatnio pisałam gościnny post na bloga ja-i-frozen o tym, jak każdy fan stopniowo wpada w uzależnienie od Krainy Lodu - wspominam o tym teraz, bo rozdział zgadza się tematyką Frozen. Dla mnie była to super sprawa i olbrzymie wyróżnienie, dzięki wielkie, Dziewczyny! Zapraszam Was tam i w ogóle na bloga Dziewczyn, bo jest fantastyczny i warto spojrzeć, zwłaszcza, jeśli uwielbia się Frozen :) Pozdrawiam serdecznie Aley i Veinę!
No, a jak Wam mijają wakacje? 

18 lipca 2015

Swiatło 09: Strata pierworodnego (Avatar: Legenda Aanga)

            Królowa Ursa zarządziła, że wracamy następnego dnia z samego rana. Była blada i przygnębiona, rzuciła tylko, że w stryj Iroh będzie potrzebował jej pocieszenia i pomocy z pogrzebem.
            - Jak to?! – zdziwiła się Azula. – Przecież stryj jest pod Ba Sing Se!
            Królowa Ursa spojrzała na nią ciężko.
            - Iroh wraca.
            - Już? – Azula zastąpiła jej drogę.
            - To znaczy, że wygraliśmy? – dopytywał się Zuko.
            Wstrzymałam oddech. Nieważne, jak bardzo kochałam Królową Ursę i jak mocno zaprzyjaźniłam się z Zuko – zwycięstwo Narodu Ognia oznaczała porażkę wszystkich jego przeciwników, a więc – i mojego ludu. Wzdrygnęłam się na myśl, że ludzie tak okrutni jak Najeźdźcy z Północy mieliby przejąć cały świat.
            Azula była bystrzejsza od Zuko już od najmłodszych lat. Zrozumiała wszystko, wystarczyło, że raz spojrzała w nieszczęśliwe oczy.
            - To znaczy, że nasz stryj jest mięczakiem – powiedziała jadowitym tonem.
            - Azula! – krzyknęła Królowa Ursa. Złapała się za ramię i próbowała odciągnąć na bok, ale dziewczynka się wyrwała i odepchnęła rękę matki.
            - A może nie?! Załamał się, prawda? Siedzi tam i buczy po śmierci syna! Nie jest godny, żeby być następcą tronu!
            - Jak możesz?! – Królowa Ursa zasłoniła sobie usta. – Pomyśl, twój ojciec opłakiwał utratę ciebie tak samo, jak stryj Iroh swojego syna.
            - Nie chcę, żeby mnie opłakiwał – syknęła Azula. – Wolałabym, żeby mnie pomścił. Stryjek powinien zostać i spalić Ba Sing Se na popiół. A ten beksa wraca z podkulonym ogonem!
            Królowa Ursa chwyciła ją za nadgarstki i zmusiła, by Azula spojrzała jej głęboko w oczy. Rzadko widywałam ją tak zdenerwowaną. Tylko Azula potrafiła doprowadzić ją do wściekłości. Właściwie, wciąż sprawdzała, na ile sobie może pozwolić, zanim matka ją zbeszta. Czasem myślę, że po prostu próbowała zwrócić na siebie uwagę, zmusić wszystkich, by skupili się na niej – ale wtedy widziałam w jej zachowaniu tylko nieludzkiego naigrywanie się z cudzej tragedii.
            - Posłuchaj, młoda damo! Twój stryj bardzo cierpi! Stracił jedyne dziecko, swojego pierworodnego, swojego dziedzica! Nie masz prawa oceniać jego postępowania, nie masz, bo nigdy nie przeżyłaś jego bólu! Zastanów się, zanim jeszcze raz powiesz coś tak wstrętnego! Marsz do pokoju i nie wracaj, dopóki nie przemyślisz tych okropnych słów!
            Azula zadarła nosa i przez chwilę mierzyła matkę ciętym spojrzeniem, po czym odwróciła się i tupnęła. Wykrzywiła się z wyższością do mnie i do Zuka i zniknęła, urażona i niezadowolona.
            - Co się dzieje z tym dzieckiem… - westchnęła cicho Królowa Ursa. Przetarła twarz dłońmi i popatrzyła na nas. – Idźcie i wy, przed nami długa podróż.
            Przez resztę rejsu nie wychodziła ze swoich komnat. Ja i Zuko byliśmy zdani na siebie – nie śmiałam się odzywać. Nigdy wcześniej nie pocieszałam nikogo, kto stracił bliską osobę – z dotychczasowych rozmów zdążyłam wywnioskować, że Lu Ten był dla niego jak brat.
            Wyszliśmy na górny pokład, nie odzywając się do siebie.
            - Tak bardzo współczuję stryjowi – wyszeptał Zuko.
            - Musi być mu ciężko – przyznałam, nieśmiało biorąc Zuko za rękę.
            - Lu Ten nauczył mnie wspinać się na drzewa – powiedział, wpatrując się niewidzącym wzorkiem w zachmurzone niebo. – Zobacz, kilka tygodni temu stryj przysłał mi ten sztylet.
            Podał mi do rąk błyszczące, ciężkie ostrze z wydrapanym napisem Nie poddawaj się bez walki. Było ostre i perfekcyjnie wyważone; mogłam sobie wyobrazić, jak celne ciosy jest w stanie zadać wprawiony wojownik tak dobrą bronią.
            - Wtedy radził mi, żebym zawsze walczył do końca… a teraz sam nie dotrwał. Ale wiesz, myślę, że są takie sytuacje, gdzie nikt by nie wytrzymał. Nawet Azula. Ale i tak nie można się poddawać, trzeba iść dalej, prawda?
            - Twój stryj na pewno jest bardzo dzielny – powiedziałam cicho.
            - Oddam mu ten sztylet – wyjaśnił Zuko. – Żeby pamiętał, że zawsze trzeba się jakoś trzymać. Nie poddawać się bez walki.
            - Nigdy – przytaknęłam.


            Gdy tylko dotarliśmy do Pałacu, wymigałam się, że muszę rozpakować kufry i ochłonąć po podróży i pobiegłam do stajni, tam, gdzie pracowała moja mentorka i przyjaciółka – Hama. Dopadłam drzwi i przystanęłam, przestraszona. Była wściekła, gdy odjeżdżałam na Żarzącą Wyspę – powtarzała, że długa przerwa w treningu to nic dobrego; że ja nie mam wiele czasu, a nauki – aż nadto; że wciąż nie nauczyła mnie najważniejszego.
            Hama stała tyłem do wejścia, pochylona i wykrzywiona, grabiła siano.
            - Wróciłam…
            Hama poderwała się przestraszona, spojrzała na mnie ze zdumieniem, a po chwili w pośpiechu porzuciła grabie i złapała mnie za ramię.
            - Jesteś mi potrzebna! – zawołała znienacka, ciągnąc mnie za sobą. Zdębiałam. Żadnego przywitania, żadnego przytulania, żadnych wyrzutów, żadnego… czegokolwiek? Nie mając wyjścia, pobiegłam z Hamą. – Dobrze, że wreszcie jesteś! Ozai i jego żonka są na audiencji u starego Azulona! – wyjaśniła, prowadząc mnie do bocznego wyjścia. – Masz pojęcie, co to znaczy?
            - Nie, Hamo! Uspokój się!
            Pochyliła się, tak, bym tylko ja ją słyszała. Oczy jej błyszczały ze zdenerowania.
            - To znaczy, że coś się zmienia! Naród Ognia wykona następny krok na froncie, a my musimy wiedzieć, co to będzie!
            - Dlaczego? – zdumiałam się zaniepokojona.
            - Bo jesteśmy same na terenie wroga, zdane tylko na siebie. Może na tej naradzie padnie rozkaz, by całą naszą wioskę spalić na pył? Jeśli się tego nie dowiemy, niczego nie powstrzymamy – straszyła mnie Hama z niezdrową zapalczywością. Zadrżałam.
            Później zrozumiałam, że Hama miała obsesję kontrolowania wszystkiego. Przez całe życie bała się zdemaskowania, dlatego wciąż sprawdzała, czy żadne podejrzenie na nią nie padło. Próbowała śledzić narady wojenne i plotki w Pałacu nie po to, by wiedzieć, co dzieje się na świecie – tak, jak mi wtedy wmawiała, ale po to, by zadbać o swoje bezpieczeństwo. Straszyła mnie, bo była opętana i chora z niepokoju.
            Wzięłam jej słowa całkiem na poważnie.
            - Co mam zrobić?
            - Zakradnij się na balkon na tyłach sali i słuchaj! Potem wszystko mi powiesz! Pilnuj… pilnuj, czy nie będzie tam niczego o mnie!
            - Ale…
            - Leć już, narada się zaczęła! 
            Czując, że powierzono mi ważną i cenną misję, popędziłam krętymi korytarzami do sali tronowej. Byłam tu tylko raz, gdy Zuko oprowadzał mnie po Pałacu. Tylko uchylił drzwi, w obawie, że ktoś nas zauważy. To było serce Pałacu – przy samym drzwiach stało siedmiu strażników. Ale bocznych schodów nikt nie pilnował, były zbyt wąskie i zbyt niedostępne.
            Pomknęłam na balkon i przycupnęłam za ciężką, złotą zasłoną. Odetchnęłam, uspokoił oddech i nasłuchiwałam. Głosy były przytłumione, ale całkiem nieźle słyszałam.
            - Kochanie, pokażesz dziadkowi, czego się nauczyłaś? – przemówił obcy, stary głos. Nieśmiało wychyliłam się zza zasłony. Na szerokim podeście siedział bardzo stary mężczyzna, mógł mieć nawet sto lat. Odziany był w czerwono-czarne, królewskie szaty, nosił długą brodę i patrzył srogo na rodzinę u jego stóp. Chociaż siedzieli tyłem, poznałam wszystkich – księcia Ozaia, wyprostowanego i sztywnego,  Królową Ursę, trochę przygarbioną, a na końcu Zuka i Azulę. A więc ten siwy z brodą to na pewno…
            Władca Ognia Azulon.
            Ten, którego lękał się cały świat. Ten, który ciągnął straszną wojnę od tak dawna!
            Azula wystąpiła na środek, ukłoniła się dziadkowi. Stanęła prosto, uniosła ręce nad głowę i wciągnęła powietrze. Trwała tak przez dłuższą chwilę, a potem znienacka!, w ułamku sekundy, przeniosła ciężar na prawą nogę, a lewą wyrzuciła do boku. Cisnęła płomieniem w górę, a zaraz później strzeliła w dół. Wybiła się do góry i strzeliła iskrami tuż przed oblicze Władcy Ognia. Ten uśmiechnął się z uznaniem.
            I ja, chociaż nigdy nie powiedziałam tego Azuli, byłam pod wrażeniem. Zuko co prawda pokazywał mi swoje sztuczki, ale nie umywał się do siostry – brakowało mu jej pewności i nieugiętości. Azula była niezaprzeczalnie lepsza. Ogień w jej dłoniach nie był tylko zdolnością, talentem, ale jej autentyczną częścią, czymś, co czyniło ją tak zuchwałą… i tak niebezpieczną. Wtedy zauważyłam to po raz pierwszy – Azula używająca magii ognia była po prostu niebezpieczna.
            - Jest cudowna – powiedział cicho Ozai. Zastanawiałam się, jaki ma wyraz twarzy. Siedział wyprostowany i napompowany – mogłam się założyć, że pękał z dumy. – Po dziadku ma nie tylko imię, ale i talent.
            Azula wróciła na swoje miejsce z szerokim uśmiechem. Zdawało mi się, że szepnęła coś do Zuko, ale nie mogłam być pewna. W tym samym momencie on poderwał się na równe nogi i krzyknął:
            - Chcę pokazać, czego się uczę!
            Królowa Ursa już chciała wstać, ale Ozai powstrzymał ją twardą ręką. Atmosfera momentalnie zgęstniała, zapanowała niezdrowa cisza.
            Zuko wykonał serię tych samych ruchów, co Azula, ale nie, to nie był ten sam układ. Popis Azuli był… popisowy, pełen gracji, nie do podrobienia. Azula już wtedy dobrze wiedziała, co to znaczy zwyciężać. Zuko zabrakło tej śmiałości i… niecałą minutę później wylądował twardo na pupie. Poślizgnął się na wypucowanej posadzce.
            Zacisnęłam oczy.
            Próbował się jeszcze podnieść, ale nie, wszystko na nic! Wyskoczył w górę, błysnął płomieniem, ale stracił równowagę i runął ciężko na ziemię.
            - Zawiodłem – usłyszałam zduszony głos. Schował twarz w rękaw kimona.    
            Królowa Ursa podbiegła do syna i pomogła mu wstać, z troską przyglądając się zadrapanej twarzy.
            - Nie! Ja bardzo lubię cię oglądać! To wspaniałe, że nie porzucasz walki, chociaż jest zbyt ciężka – powiedziała ze wzruszeniem, wycierając policzek Zuka. Patrzył na nią z olbrzymią, dziecięcą miłością.
            - Książe Ozaiu – przemówił Władca Ognia. Skostniałam od samego słuchania. – Dlaczego marnujesz mój czas? To farsa! Żałosne przedstawienie. Idźcie już, Urso, dość tych żartów!
            Królowa Ursa podniosła się i odeszła w stronę wyjścia, a dzieci ruszyły za nią. Byłam pewna, że zaraz odejdę, gdy nagle Azula szturchnęła brata i… pobiegli schodami w stronę mojej kryjówki. Przerażona, że mnie odkryją i narobią zamieszania; schowałam się za zasłoną, bojąc się oddychać.
            - Ojcze – przemówić cicho Ozai. – Zdajesz sobie sprawę, że po śmierci Lu Tena, ród Iroh wygasł. Mój brat opuścił oblężenie Ba Sing Se. Jest winien naszej porażki w Królestwie Ziemi! Kto wie, kiedy wróci do domu… Kto wie, czy będzie w stanie sprostać roli, którą mu wskazałeś… A ja, ja, ojcze! Jestem tutaj, a moje dzieci żyją!
            - Do czego zmierzasz,  Ozaiu?
            - Zmień swojego następcę! – wypalił Ozai. Zerwał się z klęczek i podbiegł do tronu ojca. – Jestem gotowy! Będę służył tobie, będę służył Narodowi Ognia! Daj mi prawo, a będę lepszym władcą od jutra niż Iroh byłby kiedykolwiek!
            Gniew wstrząsnął Władcą Ognia.
            - Śmiesz mnie namawiać do zdrady własnego syna?! Do zdrady twojego brata?! Mojego pierworodnego?! I to po śmierci jego jedynego dziecka?! Iroh dość już wycierpiał, ale twoja kara… Twoja kara dopiero się zacznie!
            Strzelił ogień. Nawet z tak daleka, schowana za kotarą, czułam gorąc wściekłości Azulona. Zaciskałam mocno oczy, bałam się ruszyć. Słyszałam, że Zuko kręci się z niepokojem… był tak samo przerażony jak ja. Nie wytrzymał; rzucił się do biegu i zniknął na schodach. Tak samo jak ja, nie chciał słuchać tej strasznej rozmowy.
            Chciałam odejść, ale Azula trwała na swoim miejscu. Tak długo, jak tam była, nie mogłam się ruszyć.
            - Ty też poznasz ból, jakiego doświadcza Iroh! Ból po stracie pierworodnego. Poświęcisz własnego i wtedy zrozumiesz swojego brata!
            Zesztywniałam. Ból po stracie pierworodnego. Kilkakrotnie słyszałam przedziwne zdanie, odbijało się echem w mojej głowie. Nie mogłam uwierzyć i nie mogłam zrozumieć, co to ma znaczyć. Pierworodny. Strata. Zuko.
            Rozkojarzona, pozwoliłam zasłonie opaść i odsłoniłam się na jedną krótką chwilę… Chwilę, w której Azula spojrzała w złą stronę. Nasze oczy się spotkały. Patrzyłam jej głęboko w oczy i wiedziałam, że słyszała to samo, co ja, ale wcale nie wydawała się wstrząśnięta. Uśmiechnęła się prowokująco – rzuciła mi wyzwanie. Jaki będzie mój następny krok? Nie zamierzała zdradzać mojej kryjówki, bo zdradziłaby swoją.
            Nosiłyśmy tą samą, straszną tajemnice. Która z nas powie Zuko? Bez słowa wysunęłam się zza kotary i odeszłam w stronę schodów.
            - Nieładnie jest podsłuchiwać, wieśniaro – rzuciła Azula. – Ale teraz przynajmniej wiesz, co będzie z Zuko. Tata go zabije.
            - Nie mów tak! – syknęłam. – Nie waż się tak mówić!
            - Bo co? – prychnęła Azula. Nie wytrzymałam. Zanim rozsądnie pomyślałam, już skupiłam się na wodzie cieknącej po tylniej ścianie z nieszczelnej rury i trysnęłam Azuli w twarz. Była zbyt zdziwiona, by krzyknąć.
            - Bo to.
            Zeszłam ze schodów, zaciskając pięści. Cała się trzęsłam; wszystko było zbyt niemożliwe, by być prawdziwe. Jak miałam ochronić mojego przyjaciela? Jak miałam ochronić Zuko?

            Wypadłam na dwór, ciężko dysząc. Hama mnie zauważyła i zaczęła wypytywać, czy ktoś mówił cokolwiek o niej. Machnęłam ręką i odeszłam bez słowa. Cała drżałam z przejęcia i przerażenia. Schowałam się nad jeziorem i zanurzyłam ręce w chłodnej wodzie, ale nawet ona – mój żywioł – nie mogła pomóc.

14 lipca 2015

Nic do stracenia 5: Polowanie na smoki (Jak wytresować smoka/Jak wytresować smoka 2)




            Czkawka próbował rzucić się na wodza i go powstrzymać, ale zanim zdołał cokolwiek zrobić, rośli Wikingowie zastąpili mu drogę i nie pozwolili przejść. Astrid szarpnęła go za rękę i odciągnęła.
            - Nie do wiary, że zaraz na początku podpadłeś Stoikowi!
            Czkawka wzruszył ramionami, oburzony i skołowany. Jak to polować na smoki?
            Ledwo pamiętał resztę dnia; Astrid chyba pokazała mu wioskę i kilka razy przezwała, gdy jej nie słuchał. Myślami był już gdzie indziej – przytulna wioska Berk wydała mu się nagle rzeźnią. Nie umiał sobie wyobrazić ubijania smoka – na myśl, że ci ludzie mordowali tylko ze strachu, robiło mu się słabo. Astrid pokazała mu kuźnię Pyskacza, a on nawet nie zwrócił na nią uwago. Musiał jak najszybciej porozmawiać z matką.
            - Muszę iść! – zawołał, wybiegając z kuchni.
            - Niby gdzie? – spytała Astrid cierpkim tonem. Czkawka zauważył, że na wszystkich była cięta – a na obcych szczególnie.
            - Ja… - zająknął się, rozpaczliwie próbując wymyślić byle jakie kłamstwo. – Rozbiłem obóz! W lesie!
            - W lesie?
            - Jakąś mile od tamtej polany, gdzie się spotkaliśmy – skłamał. – Ognisko zostawiłem i w ogóle, wiesz, może jakieś dzikie zwierzę czy coś pożre mój prowiant, no, niby już nie podróżuje, nie będę potrzebował prowiantu, bo przecież będę tu, u was, ale wiesz, prowiant to jednak prowiant, może się przydać od czasu do czasu!
            - Prowiant? – powtórzyła chłodno Astrid.
            - No, muszę koniecznie lecieć. Żaden, absolutnie żaden!, doświadczony podróżnik nie zostawia obozu bez opieki!
            - A ty oczywiście jesteś doświadczonym podróżnikiem? – zakpiła Astrid.
            - Będę jutro o świecie! – krzyknął jeszcze Czkawka, pędząc przez świerkowy las.
            Biegł tak szybko, że brakowało mu tchu. Przeskoczył nad leśnym strumieniem i o mało nie wpadł w kłujące osty. Pamiętał drogę; minął znajomą polanę, przemknął między drzewami i… odetchnął z ulgą, widząc, że jego stary przyjaciel wciąż drzemie w cieniu drzew.
            Przez cały szaleńczy bieg wyobrażał sobie włócznie powbijane w łuskowate cielsko, pysk spętany sznurem, połamane skrzydła… Wzdrygnął się na samą myśl
            - Cześć, staruszku – jęknął słabo, a smok dmuchnął mu ciepłym dymem w twarz.
            Czkawka opadł ciężko na ziemię, wyciągnął się i przetarł dłońmi twarz! Polowanie na smoki! W głowie się nie mieści!
            Matka przestrzegała go, że wikingowie nie zawsze rozumieją surowe piękno smoków i że często boją się nieznanego, ale nie spodziewał się, że ktokolwiek śmiałby tknąć smoka..
            Podrapał towarzysza po chropowatej skórze.
            Nie mógł pozwolić, by taka sytuacja dalej trwało – poczuł się odpowiedzialny za wszystkie smoki i za ludzką głupotę. Jutro będzie musiał porozmawiać z wodzem Berk – nieważne, jak wielkim był gburem. Musiał go przekonać, że to agresja budzi agresje. Był rozpalony do działania – jego mama nazywała to marzeniem o zbawieniu świata.
            Tak zależało mu na jak najszybszym powrocie do domu, że przez cały lot niecierpliwie się kręcił i wypatrywał znajomej, oblodzonej wyspy. Zeskoczył z grzbietu smoka i popędził w stronę groty, która służyła im za dom. Jego matka uporała się z wilgocią i grzybem, wydzieliła nawet kilka pomieszczeń, sama wyciosała meble; z nędznej jaskini wyczarowała całkiem udane mieszkanie.
            - Mamo…? – zawołał Czkawka.
            Valka wychyliła się zza skórzanej zasłony, cała ukurzona i zdyszana. Czkawka mógł się założyć, że pracowała w ogrodzie.
            - Gdzieś ty się podziewał? Małe gronkiele spaliły mi siedem grządek!
            Czkawka czasem miał wrażenie, że żyje w wielkim smoczym gospodarstwie.
            - Latałem – odparł wymijająco Czkawka.
            - Gdzie? Tak długo? – matka mechanicznie zadawała pytała, jedną ręką trzymając metalowy kubek z miętą, a drugą przerzucając ścierki w starym kufrze.
            - Straciłem poczucie czasu, przecież wiesz, jak to jest… wiatr we włosach, ta bezgraniczna wolność, takie to wciągające i nie sposób…
            - Coś gadasz od rzeczy, Czkawka.
            - Mamuś, bo.. przelatywałem nad taką wyspą…
            Czkawka mógłby przysiądź, że mama momentalnie zbladła.
            - Jaką wyspą?
            - Wiesz, wyspa, jak wyspa. No, drzewa, ptaszki, mieli mnóstwo owiec. Setki, nie tysiące! Owcza wyspa, prawie, co nie? I całkiem miła wioseczka, parę chat, no, bardzo przyjemnie, mówię ci!
            - Doprawdy?
            - Może byśmy ich odwiedzili? – zaryzykował. Nie zamierzał mówić jej, że sam już odwiedził wioskę. Chciał najpierw wydać, jak zareaguje.- Pokazali im smoki?
            - Co? – Valka spojrzała na niego zdumiona. – Czkawka…!
            - Wciąż się tu chowamy!
            - Ja się przed nikim nie chowam! Nie masz pojęcia, o czym mówisz! Próbuję chronić ciebie… ciebie i smoki!
            - O, nie wiedziałem, że ziejące ogniem olbrzymy potrzebują ochrony! – wypalił ze złością Czkawka. Nawet go nie wysłuchała!
            - Nie zdajesz sobie sprawy, do czego zdolny jest człowiek!
            - Bo ludzie się boją! – Czkawka wyrzucił ramiona w górę i klasnął w ręce. – Mamo, ale gdyby zobaczyli, gdybyś im pokazała… zrozumieliby!
            - Nie zrozumieliby – upierała się Valka. – Uwierz, wiem to.
            Czkawka spojrzał na nią z wyrzutem; zobaczył tylko twarde, nieustępliwe spojrzenie. Zacisnął mocno zęby, odwrócił się i wyszedł bez słowa. Dobrze, że nie przyznał się do swojej wycieczki. Skoro mama robiła awanturę o byle co, to urwałaby mu głowę za spotkanie z wikingami.
            Ale trudno! Z jej pomocą, czy bez, Czkawka i tak zamierzał jutro wrócić do Berk. Z samego rana zostawi mamie skruszony list z przeprosinami i informacją, że musi polatać, by ochłonąć i poleci na spotkanie z Astrid. Zapowiadało się, że naprawdę zostanie kowalem. 
___________________________________
Wyszło krótko, z czego jestem średnio zadowolona, a w następnym rozdziale, jak Czkawka poradzi sobie w Berk :) A już niedługo pojawi się najfajniejsza postać z filmów - Szczerbatek <3
Pozdrawiam!