Menu

3 listopada 2013

Łowcy cz. 1: Dante Vale (Huntik)



Wenecja, Włochy
Niewielki sklepik
Piętnasta trzydzieści dwa

         - Zapomniał pan reszty! – krzyknęła ekspedientka, wymachując czerwonym banknotem.
            Klient odwrócił się i zerknął na nią spod zielonych szkieł okularów przeciwsłonecznych, uśmiechając się krzywo. Rzadko odwiedzał ich sklep; raz, czasem dwa w miesiącu.  Zapamiętała go, bo zawsze nosił żółty, dziwaczny płaszcz. Poza tym, nie wyróżniał się niczym spośród stada jej codziennych klientów. Był raczej zwyczajny, średnio przystojny, brodaty i wysoki. Jednak, po kilku, kilkunastu wizytach zauważyła, że ma w sobie ten cudowny magnetyzm, który sprawiał, że wypinała pierś do przodu i wciągała brzuch za każdym razem, gdy wchodził.
         - Dziękuję – powiedział, wyciągając rękę po pieniądze.
            Był to drugi raz, gdy zwrócił się bezpośrednio do niej, jako do osoby, a nie do sprzedawczyni. Kiedyś, kilka miesięcy wcześniej, spojrzał na nią przelotnie, zabierając swoje zakupy i odezwał się:
            - Ma pani ładną broszkę.
            Mile połechtana komplementem zaczęła zwracać na niego większą uwagę niż na resztę klientów. Do małego sklepiku zaglądali konkretni ludzie, mieszkańcy okolicznych ulic, ludzie z dzielnic, które znała. Większość kojarzyła z widoku, ale nikt nie przykuwał uwagi.
            Ten był inny. Nie odwiedzał sklepu przez kilka tygodni, by później wrócić opalony, czasem sporo chudszy, zdarzało się, że nawet podrapany. Bawiło ją zgadywanie, gdzie podziewał się przez tyle czasu, ale nigdy nie zagaili dłuższej rozmowy.
            Mrugnął do niej i przez jeden krótki moment myślała, że do dobry początek miłej pogawędki, ale zanim zdążyła się odezwać, zniknął za drzwiami.
         Dante Vale poprawił okulary na nosie i ruszył ulicą Wenecji w tylko sobie znanym kierunku. Pod pachą ściskał papierową torbę przepełnioną po brzegi. Jabłka, upchnięte na samym wierzchu, prawie się rozsypywały. Kupił tyle rzeczy, że mógłby wykarmić wygłodzoną armię. Był człowiekiem zajętym, ale bardzo swobodnym; zakupy wydawały mu się zwyczajne, nieciekawe i zazwyczaj o nich zapominał. Zdarzało się, że wpadał do domu głodny jak wilk, a w lodówce stał jedynie zapomniany chrzan.
            Nie pierwszy raz dźwigał ogromne torby do domu. Miał zwyczaj wykupywać połowę sklepu, przekonany, że  w ten sposób będzie się cieszył pełną lodówką przez długi czas. Problem polegał na tym, że praca zmuszała go do nieustannych wyjazdów. Wracając, owszem, zastawał pełną lodówkę, ale niewiele rzeczy nadawało się do spożycia.
            Naprawdę lubił swoje życie – lubił wyjazdy i powroty, lubił adrenalinę, lubił własne towarzystwo, lubił poczucie, że był w wielu miejscach, o jakich inni mogli tylko śnić.
         - Słyszała pani, pani kochana – usłyszał, gdy przechodził obok straganu z lizakami. – Paliło się, pani kochana, na rogu tamtej ulicy! Smarkula jakaś podpadła gangom! – biadoliła całkiem siwa staruszka.
             Przystanął zainteresowany plotkami i oparł się o stragan, czekając na dalszą relację:
            - A pan to tutaj czeka szuka, panie kochany? Lizaczka?
         Staruszka miała niemal śnieżnobiałe włosy spięte w wysoki kok na czubku głowy. Gdy się uśmiechnęła, odsłoniła bezzębne, różowe dziąsła. Miała ziemistą, nakrapianą ciemnymi plamami cerę, malutkie i pomarszczone ręce, za duży nos, który wyglądał jakby ktoś dopasował jeden fragment do niewłaściwego ciała. Zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem.
         - Co się paliło, signora? – zapytał, nie kryjąc zaciekawienia.
            Staruszka zmarszczyła brwi i fuknęła zirytowana.
         - Albo pan kupuję, albo niech pan zmiata! – westchnęła, uderzając w rękę, którą opierał się o jej stragan. Cofnął dłoń i uśmiechnął się ze zrozumieniem, sięgając po pierwszą lepszą łakoć. Wybór padł na czerwono-żółte serduszko na długim drewnianym patyku. Staruszka od razu się uśmiechnęła.
         - Jakaś małolata wiała przed yakuzą, panie kochany! Tacy w garniturach byli! Strzelali, a potem się paliło – powiedziała tonem zdradzającym wielkie poruszenie. Dante zastanawiał się, czy sytuacja ją zestresowała, czy może ekscytował nowy temat do plotek.
         - Yakuza nie tutaj – uśmiechnął się ze zrozumieniem. – Może mi pani powiedzieć, jak wyglądała strzelanina? Używali broni palnej!
         - No właśnie nie, panie kochany – staruszka przeszła do konspiracyjnego szeptu, pochyliła się i mrugnęła do niego porozumiewawczo. – Z rąk strzelali! Takimi złotymi kulami!
         Dante na moment rozdziawił usta, zapominając o dzisiejszej kolacji i prozie codzienności. Zaraz uśmiechnął się z mieszaniną politowania i rozbawienia. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli w Wenecji pojawili się podejrzani ludzie w garniturach, to prawie na pewno maczała w tym palce Organizacja, część tajnego świata, o którym przeciętny mieszkaniec nie miał pojęcia.
         - Niech pani nie plecie bzdur! – zbagatelizował, udając, że sprawa wcale go nie obchodzi. Staruszka spojrzała na niego obrażona i odwróciła się tyłem, wracając do swojej wcześniejszej rozmowy. Dante pospiesznie odszedł, omal nie gubiąc jabłek.
         Z Organizacją zmagał się odkąd pamiętał. Wielu przed nim z nią walczyło i wielu po nim będzie. Wspólnota zrzeszająca wielu Łowców i tajnych agentów powstała w podobnym czasie, co Fundacja Huntik. Obie grupy miały podobny cel: zdobyć jak najwięcej artefaktów, amuletów, tytanów, mocy.
            Dante przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej dostać się do domu i dowiedzieć się, kto rozrabiał w Wenecji. Dopiero kilka godzin temu wysiadł z samolotu, wypełniwszy ważne zadanie dla Fundacji Huntik daleko w mroźnej, nieprzychylnej Islandii.
         Łowcy byli ludźmi obdarzonymi wyjątkowym sekretem. Mieli świadomość, że obok nich istnieje innych świat – świat Tytanów, mocy, niezbadany i obcy. Dzięki szkoleniu i poznaniu podstaw mogli używać pewnych zaklęć, wiązać się z tytanami. Wielu z nich było ześwirowanymi na punkcie starożytności historykami, którzy po wielu badaniach odkryli coś niesamowitego w dawnych zapiskach. Inni sprawiali wrażenie takich, co szukają adrenaliny i przygód.
            Łowcy był więc jednocześnie badaczem, historykiem, wyczynowcem, podróżnikiem, archeologiem i odkrywcą. Jeździli po całym świecie, przez całe życie włócząc się po wszystkich kontynentach w poszukiwaniu stworów zwanymi Tytanami.
            Dante sam nie całkiem rozumiał, czym byli Tytani. Duchami, które sprowadził na ziemię pradawny Łowca, Lord Casterwill, o który krążyło więcej legend niż prawd. Dziwaczne stwory, czasem stworki, były wykorzystywane do walki, posiadały zdolności, o jakich zwykły zjadacz chleba mógł pomarzyć.
         Dante Vale dołączył do Huntika w sposób naturalny, nie wybierał ani go nie zmuszono. Jego matka, sławna na cały świat Carla Vale, była Łowczynią, a na dodatek wychowywał się przy Fabianie Metzu, samym założycielu Fundacji Huntik. Od zawsze otaczał go kurz starożytności i dawnych podań, a swojego pierwszego Tytana dostał mając zaledwie kilka lat, przywykł do tego i z czasem wsiąkł tak bardzo, że czuł, że nic więcej nie chce w życiu robić.
            Teraz musiał zadzwonić do Guggenheima, swoje informatora, który załatwiał wszystkie jego problemy, a przy okazji przydzielał misję. Czasami  miał wrażenie, że specjalnie wybierał te długie i skomplikowane. Zawsze witał do tym samym pełnym radości: „Dzień dobry, Dante!”, po czym szybko informował, gdzie  powinien wyruszyć, by odszukać Tytana.
            - Nie podoba mi się, że działasz sam – zrzędził czasem. – Przydali by się partnerzy! Wtedy byłbym spokojniejszy, wiedziałbym, że masz wsparci. Robota Łowcy nie jest bezpieczna, Dante!
            Słuchał przyjaciela cierpliwie, ale wszystkie dobre rady ignorował i natychmiast wyrzucał z głowy. Domyślał się, że dziś przyjaciel też będzie truł po swojemu, opowiadał przez bity kwadrans, jak nudne są obowiązki urzędnika w Fundacji. Gdy już zaczął mówić, nie sposób było mu przerwać.
         Już z daleka usłyszał jakieś hałasy pod swoim domem. Zmarszczył brwi, rozeźlony. Czyżby zamierzali atakować także jego? Wpadł na podwórko przed kamienicą, rzucając na murek siatkę z zakupami, gotów do ataku. Błyskawicznie ogarnął sytuację jednym, szybkim spojrzeniem. Na środku klęczał jakiś chłopak, w wieku mniej więcej licealnym, przyciskając do piersi jakąś książkę. Wokół niego stała grupa Garniturów, jak przezywano w Fundacji Huntik sługasów Organizacji.
            Kilku go zauważyło i chyba rozpoznało, bo natychmiast wystrzeliło kilka ognistych zaklęć. Zeskoczył z murku, lądując miękko na nogach.
         - Popełniliście duży błąd – syknął przez zaciśnięte zęby i zaatakował. Jeden z agentów uchylił się przed ciosem, przekoziołkował i kopnął go z całej siły.
         - To ty popełniłeś błąd przeciwstawiając się Organizacji! – warknął. Dante tylko uśmiechnął się kpiąco. Następny agent z pewnością siebie nieproporcjonalną do umiejętności, na dodatek przeświadczony o potędze własnej grupy.
         - Puls światła! – syknął, a koniuszki jego palców błysnęły żywym ogniem. Zaklęcie uderzyło agenta, który odleciał kilka metrów i uderzył w murek, tracąc przytomność. – Ktoś jeszcze chce oberwać? – spytał, mrużąc oczy.
         - Giń, głupcze! – wrzasnęła kobieta, uderzając go w skroń. Okulary przeciwsłoneczne zsunęły się z nosa i roztrzaskały, spadając na bruk. Dante tylko prychnął, bardziej rozbawiony niż zraniony, złapał ją za ramię i przerzucił sobie przez ramię. Wylądowała ciężko na plecach, dysząc z bólu. Reszta rozpierzchła się niepostrzeżenie, nie chcąc zadzierać z jednym z najlepszym Łowców Fundacji Huntik.
            Całkiem nieźle, Dante, ale pozwoliłeś im uciec – prawie usłyszał pełen niezadowolenia ton matki. Rozejrzał się; rzeczywiście, dookoła nie było nikogo, kto mógłby mu powiedzieć, czego – u licha – Organizacja szuka na  j e g o  terenie. Mógł tylko zgadywać, o co może chodzić.
            Głuchy, zbolały jęk wyrwał go z zamyślenia.
            Racja, jest jeszcze chłopak.
         - W porządku? – spytał, podchodząc do chłopaka. Był dość wysoki, ale szczupły i drobny. Dante przyjrzał mu się uważnie; miał szeroką, opaloną twarz, jasne, rozczochrane włosy i wielkie niebieskie oczy, teraz wpatrujące się w niebo na wpół błagalnie, na wpół pytająco.
         - Bywało lepiej – sapnął.
            Głos mu drżał z nadmiaru emocji. Rozłożył bezradnie ręce, jakby chciał zapytać Co tu się, do diabła, działo? Dante widział, że z jednej strony bardzo się boi, a z drugiej stara się stawić czoła.
            – Dziękuję. Jesteś Dante Vale? Co to było, jak… Kto?! Czy to w ogóle jest możliwe?
            Dante skinął głową, zastanawiając się, skąd dzieciak zna jego nazwisko. Nigdy wcześniej się nie spotkali. Nagle dostrzegł, że na piersi chłopaka coś połyskuje. Pod koszulą nosił srebrny amulet z zielonym oczkiem, które świeciło nienaturalnie.
            Uśmiechnął się pod nosem.
            Czyżby nowy Łowca w Fundacji Huntik? Zapowiadał się ciekawy dzień.
         - Chodź do środka. Postaram się… wszystko ci wyjaśnić.

*

4 komentarze:

  1. misiu21:12

    Super. :)
    Ciekawe kim jet ten nowy. Coś czuję, że będzie on zaczynał pod opieką naszego bohatera.
    Na razie zapowiada się dobrze, więc będę to śledzić. Informuj mnie również o tym opku. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Flawia ty...ty niedobra dziewczyno i cudowna autorko? Jak to tak? wracasz nam do żywych i nic? ani mru mru mnie? Siośi? Carmeś? Nic, że założyłaś bloga i przypadkiem się dowiadujemy :( bo to ty, sprawdziłam po GG. naprawdę...obraziłaś się na nas czy coś? ;( tęskniłyśmy w każdym razie ja do twoich opowiadań. Tradycyjnie zapraszam do siebie. chyba jesteś zarejestrowana.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czasem zastanawiam się po co piszę komentarze. Cały czas ten sam stary schemat. Jak zawsze piękne i bardzo interesujące. Btw czyżby to był Lok? Jak dawno nie widziałam Huntika...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, to Lok. Zdecydowałam się poprowadzić wszystko od początku, od pierwszego odcinka, gdy Drużyna Huntik dopiero się zawiązuje. Dzięki wielkie za komentarz :* Pozdrawiam!

      Usuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)