Menu

7 października 2013

Flame Alchemist cz.5: W niespełnieniu (FullMetal Alchemist, royai)


        Roy nigdy nie zapytał, co wytatuowane było na plecach Rizy. Gdy zbudzili się następnego dnia, wygoniła go z pokoju, wszystkie pytania zbywając śmiechem i ironizując wszelkie słowa troski. Być może kierowała się szacunkiem do tajemnicy ojca, a może wstydziła się swojej słabości. Nie była dziewczyną, która chętnie się zwierzała z własnych ułomności, pasowała bardziej do tych silnych, morowych panien. Roy nie zdradził się słowem, jak bardzo raniło go, że Riza, będąca najwierniejszą z przyjaciółek, nie powiedziała słowem o owym sekrecie. Zupełnie jakby wyrósł między nimi mur milczenia na temat tabu.
         - Oj, idź stąd! – zachichotała nerwowo. – Tata cię zabije, jeśli cię tu zobaczy!
         - Ale... Dlaczego wczoraj płakałaś? I co to za tatuaż? – Roy zmarszczył brwi, nie zamierzając się ruszyć z łożka. Riza kopnęła go w piszczel z całej siły, rumieniąc się lekko. Niemal krzyknął, ale w ostatniej chwili się opanował, nie chcąc dać jej satysfakcji, że trafiła celnie i do tego jak boleśnie.  
         - Podglądałeś mnie, durniu?! – burknęła, spychając go z łóżka. – Idźże już! W ogóle nie powinno cię tu być!
         Próbował jeszcze z nią porozmawiać, ale z nieznanych mu powodów nie chciała nic powiedzieć. Być może ojciec nakazał jej milczenie, a może wstydziła się mówić.
         W chwili, w której chciał zapytać o sprawę mistrza Hawkeye, spojrzał na niego ponuro, swoimi zapadniętymi oczami człowieka cierpiącego, w taki sposób, że nogi się pod nim ugięły. Zbyt bał się starego dziwaka, by wprost spytać, dlaczego tak ją naznaczył. Miał wrażenie, że opowieści krążące po wiosce o alchemiku miały w sobie ziarno prawdy. Po raz pierwszy pomyślał, że jego mistrz jest strasznym człowiekiem, gotowym ranić nawet najbliższych, by osiągnąć cel. Nie miał wątpliwości, że tatuaż, tatuaż niedostępny dla jego oczu, był związany z alchemią.
         Tamtego dnia coś się wydarzyło, jednak Roy nie rozumiał, co dokładnie. Zupełnie jakby w posiadłości Hawkeye przeistoczyła się w jedną noc. Bardziej czuł nagłą inność niż potrafił ją opisać. Była, a jednocześnie nie istniała.
         Coś w Bertholdzie Hawkeye się zmieniło, ale jakby na lepsze. Pęknięty człowiek z roztrzaskanym sercem odnalazł się wreszcie w świecie, który w tej samej chwili odebrał mu ważną rzecz. Zachowywał się zupełnie, jakby się wypalił, utracił swój sens. Coraz częściej przesiadywał na dworze razem z kotami, patrzył gdzieś w niego spojrzeniem niewidzącym, a czasami odwiedzał grób swojej zmarłej żony. Nie chciał, by ktoś mu towarzyszył, nawet, gdy Riza chciała iść razem z nim. Czasem tylko prosił ją, by nazbierała czerwonych maków. Już nie przesiadywał tyle w pracowni, zupełnie jakby alchemia zeszła na dalszy plan w jego życiu.
         Kiedyś Roy wyznał Rizie, że dla niego mistrz jest już innym człowiekiem, tak jakby przekroczył jakąś granicę, z której powrotu już nie ma. Myślał, że i ona myśli podobnie, ale tylko się zaśmiała i stwierdziła, że jej ojciec zawsze był dziwakiem i nie zauważyła, żeby ostatnio mu się nasiliło.
         Słońce zawisło tuż nad horyzontem, oświetlając żółte pola pełne drobnych kwiatuszków rzepaku, dzikie łąki i znajomy las, w którym jeszcze godzinę temu on i Riza ganiali do wykończenia ostatnich sił. Całe jego spodnie pokrywała warstwa kurzu i ziemi, podobnie jak zdarte kolana Rizy.
         Roy nieśmiało zbliżył się do mistrza siedzącego na werandzie z burym swetrem narzuconym na ramiona. Był w tym letargu coś, co sprawiało, że bał się przerwać ciszę i spokój. Rzadko spotykało się Bertholda Hawkeye, który nic nie robił, zazwyczaj był czymś zajęty, wiecznie w pracy.
         - Mistrzu – zaczął niepewnie Roy któregoś ciepłego wieczoru. Głaskał czarnego kota pomarszczoną, bladą dłonią. Sprawiał wrażenie rozmarzonego i może szczęśliwego, zdawać by się mogło, że nawet zmarszczki jakby się wygładziły, a oczy złagodniały, ale tylko przez chwilę. Na jego twarz zaraz powróciły bruzdy i cienie.
         - Czego chcesz?
         - Ja chciałem zapytać, czy mistrz by się zgodził, żebyśmy, znaczy ja i Riza, jeśli mistrz nie miałby nic przeciwko, bo ona już się zgodziła, i ja bym chciał, no żebyśmy...
         - Przejdziesz ty do sedna czy nie?
         - Chcieliśmy pojechać do mojej ciotki na tydzień – wyznał w końcu Roy. Mistrz popatrzył na niego i Roy był pewien, że może co najwyżej pomarzyć o zgodzie, ale mężczyzna po chwili pokiwał głową poważnie.
         - Zrobiłeś ostatnio postępy. Nieduże. Przynajmniej większe niż przez ostatnie trzy miesiące. Może przydadzą wam się wakacje – powiedział cicho. – A mi trochę spokoju.
         - Mistrzu – Roy pochylił się nad starym człowiekiem. – Ostatnio mistrz... Jest jakiś inny – stwierdził cicho.
         Bethold Hawkeye uśmiechnął się kwaśno i dłuższą chwilę nic nie mówił. Roy przez chwilę miał wrażenie, że nawet nie zamierza odpowiedzieć i będzie milczał cierpliwie i uparcie, jak wielokrotnie czyniła to Riza, gdy tylko pojawiał się temat dla niej niewygodny.
         - Czy Riza też tak myśli?
         - Nie, ale...
         - To dobrze. Nie mów jej. Ty jesteś alchemikiem, tobie mogę powiedzieć. Ona jest zwykłym człowiekiem. I będzie dużo szczęśliwsza. Ode mnie. Od ciebie. – szepnął ciężko, wpatrzony w słońce. Kot prychnął i zeskoczył z jego kolan, umykając starej ręce. Odwrócił wzrok w stronę ucznia, patrząc na niego przenikliwie zapadniętymi, strasznymi oczyma i wyznał z dziwną mocą: - Przestałem żyć w niespełnieniu.
         - W niespełnieniu? – powtórzył Roy.
         - Nie szukam już prawdy.
         Roy nie zrozumiał, tak jak nie rozumiał wielu innych słów mistrza Hawkeye w miesiącach poprzednich i w latach, które miały dopiero nadejść, ale pokiwał głową poważnie, ukłonił się i odszedł, zostawiając go samego ze swoimi myślami i kotem, który jednak zdecydował się wrócić. Zatrzymał się w drzwiach, nabrał powietrza, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili wypuścił powietrze ze świstem i  oddalił się bez słowa.
         - Coś się stało? – Riza uniosła wzrok znad czytanej książki, gdy wszedł do kuchni.
         - Właściwie nic – westchnął cicho. – Riza, słuchaj, co to jest „prawda”?
         - A skąd ja mam niby wiedzieć – wzruszyła ramionami, zupełnie obojętna i niezainteresowa.
         Trzy dni później on i Riza czekali na pociąg w towarzystwie jakiegoś starszego dżentelmena w szarej marynarce i śmiesznym krawacie w kropki. Mistrz Hawkeye stanowczo odmówił odprowadzania ich na stacje, wymigał się obowiązkami, choć Roy podejrzewał, że cały ten czas i tak zamierzał siedzieć bez ruchu, wpatrując się w coś, co tylko on widział, jak czynił to przez kilka ostatnich dni.
         - Nie mogę się doczekać – wyznała Riza wesoło, ściskając swoją walizkę. Miała na sobie białą koszulę z wysoko postawionym kołnierzem upchniętą w burych spodniach poprzecieranych na kolanach, ręce schowała do kieszeni i wyglądała niemal jak nonszalancki złodziejaszek, z którymi Roy bawił się wieczorami na podwórku. Gdyby chciała, mogłaby spokojnie uchodzić na chłopaka.
         - Żebyś się nie zawiodła – mruknął Roy. – Te idiotki po jednym dniu zaczną ci działać na nerwy – dodał po chwili.
         - Ciekawe, czy spotkam dziadka – westchnęła, wyglądając nadjeżdżającego pociągu. – Rzadko wyjeżdżam do dużego miasta – przyznała, wsiadając do środka. Roy bez wahania poprowadził ją do pustego wagonu, licząc, że będą mogli cieszyć się samotnością przez całą drogę do East City, wschodniego miatsa.
         Riza była podekscytowana wszystkim. Widokiem za oknem, konduktorem, biletami, siedzeniami, postojami, mijanymi stacjami. Wszystko było dla niej nowe, ciekawe, zupełnie inne od nudnego życia, do którego przywykła. Gdy tylko wyjechali ze znanej jej okolicy, otworzyła szeroko okno i wychyliła głowę, pozwalając, by wiatr targał jej czuprynę.
         Roy uśmiechnął się pod nosem, przyjmując rolę starszego brata, rozsiadł się wygodnie, kładąc nogi na przeciwległym siedzeniu i zaczął czytać książkę zabraną z biblioteki mistrza Hawkeye. Przestałem żyć w niespełnieniu?  Równie dobrze mógł powiedzieć do niego coś w języku z kraju Xing i tyle samo by zrozumiał. Co go właściwie mogło spełnić?
         Roy zawsze myślał, że spełnieniem dla człowieka może być osiągniecie wszystkich swoich celów. Gdzieś w duchu dodawał, że przecież może być to niemożliwe, bo po zdobyciu jednego szczytu, zmierza się na kolejny. Szeregowy chce być kapralem, kapral chorążym, chorąży porucznikiem, porucznik pułkownikiem i tak dalej. Nawet będąc na samym szczycie, jako naczelnik, dąży się do czegoś. A zwłaszcza alchemicy. Oni biedną za celami aż do śmierci.
         - O czym myślisz? – spytała nagle Riza, zamykając okno. Opadła na przeciwległe siedzenie i wyciągnęła nogi, przeciągając się jak kotka.
         - O twoim ojcu – powiedział po chwili. Riza westchnęła. Jej ojciec. Berhold Hawkeye.
         Od najmłodszych lat pamiętała go jako samotnika, człowieka niezrozumianego i odrzuconego przez świat. Nawet w domu sprawiał wrażenie odludka, który więcej czasu poświęcał swoim książkom niż żonie i córce. Duży dom wymagał ręki, która stale by o niego dbała, naprawiła okiennice, uprzątnęła ogród i załatała dziurę w dachu, a on nie miał na to czasu ani ochoty. Riza czasami żałowała, że przyszło jej żyć w takiej ruderze.
         Więcej czasu spędzała z mamą, kobietą młodszą od jej ojca, inteligentną i wykształconą. Zawsze nosiła koszule z wysokim kołnierzem zapinane na małe, błyszczące guziki. Riza zapamiętała ciepło i zapach truskawek. Została sama, gdy miała zaledwie siedem lat, była jeszcze dzieckiem. Pewnego dnia mamie zabrakło sił, by udźwignąć na swoim barkach cały dom, zachorowała i nawet najsilniejsze specyfiki nie były w stanie wspomóc jej słabego organizmu. Elizabeth Grumman-Hawkeye tak naprawdę nigdy nie była kobietą. Była dziewczyną, młodą, zadbaną i uroczą, za którą uganiali się wszyscy chłopcy w okolicy, taką, którą prosiło się do tańca na zabawach i zapraszało na pikniki. Któregoś razu poznała grubianina, starszego od niej o kilka lat, który sprawiał wrażenie dzikusa nienawidzącego świata. Wkrótce potem stała się żoną i matką, zupełnie nie poznając życia dorosłego bez zobowiązań.      Była zbyt słaba na życie w samotni, zbyt słaba na dźwiganie całego domu, zbyt słaba by dać sobie radę. Do ostatnich oddechów tuliła córkę, prosząc, by zajęła się ojcem. Nie prosiła jego, by zaopiekował się dzieckiem, bo wiedziała, że tak naprawdę sam jest dużym, nieporadnym dzieckiem.
         Riza wzięła sobie do serca jej słowa i była tak dzielna jak tylko potrafiła. Nie płakała na pogrzebie mamy, ściskała rękę taty i pocieszała go najsilniej jak umiała. Niektórzy zerkali i mówili między sobą „nieczułe dziecko”, „bezduszna istota”. Riza cierpiała, ale wewnątrz, być może dużo bardziej niż ojciec, który wówczas płakał. Obiecała sobie, że dla niego będzie się codziennie śmiała, będzie zajmowała się domem, będzie wspaniałą córką. Nauczyła się znosić jego humory, tolerować wieczne zapatrzenie w strony ksiąg, nauczyła się go kochać szczerze.
         - Myślisz, że to szaleniec? – spytała. Znała te spojrzenie plotkarek ze wsi, gdy tylko odwiedzała sklep z listą zakupów. Zastanawiała się czasem, czy ludzie naprawdę myślą, że ona nie słyszy tych szeptów za jej plecami? Nigdy nie była typem, który przejmował się dwulicowością i opowieściami z trzeciej ręki. Raz tylko, gdy chłopak ze szkoły, kilka lat starszy, zaczął się z niej naśmiewać, przezywać i niechcący obraził jej matkę, straciła nad sobą panowanie i podbiła mu oko. Więcej razy się jej nie czepiał, a ona sama z czasem zyskała kilku przyjaciół, którzy też nie zwracali uwagi, czy jej ojciec do szaleniec czy skończony dureń.
         - Nie! Coś ty! Szanuję go, i w ogóle, jest mądry i wiele mnie nauczył...! Ze świecą szukać kogoś z taką wiedzą! – zaplątał się pod badawczym spojrzeniem Rizy machając rękami w obrończym geście. – Dobra. Może trochę.
         - Jest trochę szalony, nawet gdy mama jeszcze żyła zachowywał się trochę jak wariat – przyznała z rozbawieniem. – Ale nigdy nie był złym ojcem.
         - A tatuaż? – spytał wprost.
         Riza przekrzywiła głowę.
         - A co to ma do rzeczy?
         - Dobrzy ojcowie nie krzywdzą swoich córek – stwierdził pewnie.
         Zawsze wydawało mu się, że prawdziwy tata to taki, który będzie potrafił otoczyć swoją opieką i nie pozwoli, by dziecku zdarzyła się jakakolwiek krzywda. Lubił wierzyć, że jego ojciec, którego słabo pamiętał, był właśnie taki.
         - Nigdy nie zrobił nic wbrew mojej woli – odparła chłodno, skrzyżowała ręce na piersi i zapatrzyła się w okno, marszcząc nos.
         - Chcesz powiedzieć, że zgodziłaś się na to? – Roy zmarszczył brwi. – Co to w ogóle jest? I dlaczego ci to wytatuował? – dopytywał się uparcie.
         - Nie twoja sprawa, Mustang.
         Dyskusje zawsze kończyły się w momencie, gdy zaczynała mówić do niego po nazwisku, Gdy padło „Mustang”, a w ostrzejszych sprawach „Mustang, do cholery!”, wiedział, że nie zamierza dłużej z nim rozmawiać i najlepiej będzie, jeśli w tej chwili przestanie, bo może się to skończyć źle. O tym, że Riza potrafi się bić, gdy brakuje jej argumentów, przekonał się już kilkanaście razy. Zielona koszula sama się nie podarła. Nie wątpił, że fakt, iż są w pociągu, nie stanowiłby dla niej najmniejszego problemu.
         Roy, zirytowany jej tajemniczością, zatopił się w lekturze aż do chwili, gdy starszy konduktor ze śmiesznymi wąsami w kształcie litery „W” z mina seryjnego mordercy poprosił o ich bilety. Riza też niewiele się odzywała, być może zła, że poruszył temat, na który nie chciała mówić.

         I chociaż był na nią zły, że miała przed nim, przed swoim przyjacielem, jakieś tajemnice, to gdy zasnęła, otulił ją swoją kurtką w przypływie jakiejś braterskiej opiekuńczości. Bo mimo wszystko, byli ze sobą zżyci w jakiś dziwny sposób. Roy nie ukrywał, że Riza szybko stała się taką młodszą siostrą, która miała w sobie coś z przyjaciółki i coś z matki. 

1 komentarz:

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)