Dawno, dawno temu, nie pamiętam, kiedy dokładnie, usłyszałam Wieże Babel, a potem pastorałkę Uciekali. Potem dostałam płytę, płytę dołączoną do Gazety Wyborczej - żeby było jasne, od dawna nie kupuję już tych bzdur - i zaczęłam wielbić Na strunach szyn. Tak się zaczęło. I o godzinę szesnastej w Warszawie zobaczyłam pierwszy raz na żywo Metro the Musical.
Obowiązkowy spacerek po Warszawie.
Lubię Warszawę, naprawdę lubię. Tak się składa, że mieszkam naprawdę daleko - dobra, z Lublina wszędzie jest daleko, ale i tak nie wyprowadziłabym się stąd za nic w świecie - więc rzadko bywam, ale mam nadzieję, że uda nam się kiedyś przyjechać na dłużej.
Piszmy na murach, stropach i rurach
Znakami, których nie da się zmyć
Napisy własne prywatne hasła
Każdy jest inny - dajcie nam być!
Pogoda była idealna na spacery. Aż szkoda, że nie mogliśmy zostać chociaż na jeden dzień. Nie, nie mam nic przeciwko spaniu w samochodzie.
Nie ukrywam, że już przy uwerturze łzy stanęły mi w oczach. Byłam naprawdę wzruszona, że jestem tutaj, że musical, z którego wszystkie piosenki znam na pamięć, słowo w słowo, dźwięk w dźwięk, właśnie się zaczyna. Strumienie świateł, które najpierw utworzyły tęczowe, błyszczące logo musicalu, a potem oświetlały postać artystki, gdy śpiewała Litanię, dodały niepowtarzalnego klimatu.
Scenografia nie powaliła - jakieś rusztowanie, jakieś schody, jakiś podest. Ale kiedy pojawili się na nich młodzi, piękni, dynamiczni, pełni życia aktorzy, kiedy projektor rozświetlił scenę światłami, kiedy zagrano pierwsze nuty uwertury wszystko ożyło. Otoczenie było idealne, muzyka, gra, światła, piosenki. Było genialnie! Właściwie, scenografii nie było - jak powiedział później mój przyjaciel. To światła dały ten niesamowity klimat.
Jedyny minus? Przy przesłuchaniach do produkcji Filipa odśpiewano takie kawałki jak Gangnam Style, jakiś kawałek o bmw, piosenkę z repertuaru Pauli - takie unowocześnienie bardzo mnie zniesmaczyło. Miałam wrażenie, jakby było wepchnięte na siłę, zupełnie niepotrzebne i sztuczne.
Załapaliśmy się za to na pokaz robienia cukierków w manufakturze cukierków. Wyroby z tego zakładu są po prostu genialne! Kiedy razem z tatą wpadliśmy tam w zeszłym roku, gdy odwiedziliśmy Warszawą w związku z manifestacją w obronie wolnych mediów, byłam po prostu zachwycona wyjątkowym smakiem ich specjałów. Jeśli będzie kiedyś w okolicy, zajrzyjcie i kupcie coś koniecznie.
Samej Warszawy nie zwiedzaliśmy właściwie wcale. Przyjechaliśmy koło jedenastej, a tak się złożyło, że chcieliśmy wstąpić do jednego sklepu, który wycofują już powoli w Polsce. Miało być tylko na chwilę, ale jak zwykle się zeszło, a okazało się, że sklepu już nie ma.
Zazdroszczę. Ja byłam tylko na Deszczowej Piosence. Było super. Padał prawdziwy deszcz, pierwszy rząd trochę się zmoczył.
OdpowiedzUsuń