Kevin Levin usłyszał kroki
skradającego się człowieka, gdy ten był zaledwie kilka metrów koło niego. Był
pewien, że to znowu ta przeklęta Czarodziejka – niech ją diabli porwą! –
wróciła i znów chce go upokorzyć, jakby nie wystarczyło, że błyskawicznie
pokonała go w starcie jeden na jeden. Gdzieś w sercu tliła się nadzieja, że to
tylko jakiś ćpun albo zagubiony przechodzień. Spróbował się podnieść, tylko
sprawdzić, czy zagrożenie jest realne; pokonując ból wsparł się na rękach i
uniósł się lekko, rozglądając po dworcu. Postać stała w cieniu, nie zdążył
nawet jej się przyjrzeć, gdy znów opadł ciężko.
Teraz nabrał już pewności, że to
Czarodziejka. Każdy inny, widząc skonanego człowieka przy ścianie, oddaliłby
się czym prędzej albo wezwałby pomoc czy lekarzy. Z całą pewnością napawała się
teraz własnych sukcesem, delektując się jego upokorzeniem. Może obmyślała, czy
pozostawić go tutaj czy może zakończyć jego nędzny żywot.
Chyba wybrała drugą opcję, bo usłyszał
ciche, jakby nieśmiałe kroki. Przybliżyła się metr, może dwa i znów zatrzymała.
Słyszał jej ciężki, urywany oddech, zupełnie jakby była przestraszona. Chyba że
dyszała z rozkoszy, ogłupiona triumfem nad dawnym wrogiem.
Usłyszał jeszcze skwierczenie, zupełnie
jakby jakieś kable były naderwane albo coś źle stykało. Kątem oka zauważył
błyskające złącze wystające z dziury w ścianie. To była jego szansa! Nawet
jeśli dawno temu obiecał sobie, że nie będzie więcej pobierał surowej energii,
tak niebezpiecznej, narkotycznej dla osmozjan, teraz nie miał wyjścia.
Wyciągnął rękę i pochłonął całą
energię. Nie obchodziło go, czemu nie odłączona zasilania na starym,
nieużywanym dworcu, potrzebował tylko tej siły. Natychmiast poczuł nieogarniętą
siłę, był mocny jak nikt, niczym superbohater. W każdej jego żyle krążyła
paląca krew moc. Serce wybijało nierówny, gwałtowny, wręcz dziki rytm. Nawet
jeśli atakowanie z zaskoczenia było nie fair, musiał się na niej odegrać. I dowiedzieć
się, gdzie do cholery jest Devlin.
Z całej siły uderzył w śliską podłogę.
Energia z hukiem rozwaliła płyty, a wszystkie odłamki – duże, wielkie, małe –
pokierował na Czarodziejkę. Nie spodziewała się ataku, pewnie myślała, że jest
prawie martwy, usłyszał tylko krzyk pełen zaskoczenia, może strachu, który
przerodził się w pisk bólu. Tylko że... Nie brzmiał jak Czarodziejka.
- Gwen! – usłyszał gdzieś niedaleko
znajomy wrzask. Czy to nie był głos Bena Tennysona? I dlaczego wzywał Gwen?
Znów spróbował się podnieść, by sprawdzić, czego dokonał, a jednak coś uderzyło
go z całej siły. Zanim zdążył zrozumieć, mroczki zatańczyły mu przed oczami,
świat zawirował. Padł pozbawiony wszelkiej świadomości.
*
Ben Tennyson dopadł kuzynki w mgnieniu
oka. Wiedział, że cios, który zadał Kevinowi powinien ogłuszyć go przynajmniej
na kilkanaście minut. Gwen wydawała się odrobinę zamroczona, spojrzała na niego
zdziwiona, mrugając szybko, rozdziawiła usta i cicho westchnęła, dotykając
obolałego przedramienia.
- Kevin, tu jest, tutaj – wydyszała,
podnosząc się niezgrabnie. – Jezus Maria! Ben! Co mu się stało!? – wykrzyknęła ze
złością, widząc mężczyznę w jeszcze gorszym stanie niż poprzednio.
- Pieprzony drań cię zaatakował! Miałem
go tak zostawić! Gwen, do cholery, to jest nieobliczalny facet! Jak go
zobaczyłaś, powinnaś była mnie wezwać! Wsadzimy go do nicości!
- Nie, Ben, nie, on by mnie nie
zaatakował! – westchnęła Gwendolyn, demonstracyjnie załamując ręce. – Wiem to
na pewno! Pewnie myślał, że to ktoś inny. Nie wzywaj hydraulików, proszę, daj
mu się obudzić, wyjaśni! Może wie, gdzie jest Devlin! – mówiła z mocą,
przekonana o własnej racji. Zielone, kosmiczne oczy błyszczały błagalnie,
prawie że rozpaczliwie.
Ben zacisnął wargi. Nie łatwo obdarzał
zaufaniem drugi raz. A Kevin Levin, jego dawny przyjaciel, zawiódł je
zdecydowanie za dużo razy. Zdrajca, niegodziwiec, drań, nędznik. Najbardziej
pogardzał nim za złamane serce Gwendolyn. Była niemal siostrą, odwieczną
towarzyszką, przyjaciółką, rodziną. Mimo, że miał ochotę zamknąć go w więzieniu
na długie lata, nawet do końca jego marnego żywota, to wciąż był jego
przyjacielem, nieważne jak bardzo wzbraniał się przed dawnymi niemal
braterskimi uczuciami. Może właśnie dlatego uległ teraz jej prośbą, wbrew
nienawiści, która wypalała go od środka.
- Zaniesiemy go do samochodu –
zdecydował.
Nie rozumiał, dlaczego była taka
naiwna. Gwendolyn, już nie Gwen, a doświadczona przez życie Gwendolyn, była tak
zaślepiona dawnym uczuciem, które – tego był pewien – mimo upływu lat, mimo
krzywd, mimo przeżyć, nie minęło i wciąż żyło w jej sercu. Gdyby on poznał kobietę,
tak podłą, pozbawioną skrupułów, z bardzo giętkim kręgosłupem moralnym, jak
Kevin, nie zniósłby jej, porzucił, pozwolił namiętności odejść, zapomniał o
błędzie.
Nawet nie próbował być delikatny.
Szarpnął Kevina za ramię i z pomocą Gwendolyn zaciągnął go do samochodu. Bezwładne
nogi przestępcy uderzały o stopnie schodów, gdy dźwigali go na górę, Był
wściekły, właściwie na zapas. Pojawienie się Kevina zawsze oznaczało kłopoty.
Zawsze! Jeśli znów podejmą z nim jakąkolwiek współpracę, siłą rzeczy wplączą
się w szemrane środowisko, pełne istot, z którymi nie chciał mieć nic do
czynienia. Nie zamierzał dopuścić, by Gwendolyn znów została ze złamanym
sercem, jeśli w ogóle zrosło się przez te lata.
- Czy to jest...? – Ken aż zamówił na
widok nieprzytomnego mężczyzny. Minął prawie rok odkąd ostatnim razem widział
tą pociągłą, surową twarz przysłoniętą czarnymi włosami. Nie wiedział, że Kevin
Levin jest na wolności.
- Nie wnikaj – odparł Ben, rzucając
Kevina na tylne siedzenie. – Daj mi kajdanki siłowe z bagażnika.
- Ale...
- Nie dyskutuj – uciął Ben, poprawiając
ciało Kevina na siedzenie do pozycji mniej więcej siedzącej. Głowa bezwładnie
zwisała mu nad klatką, z rozchylonych warg wydobył się cichy, chrapliwy oddech.
Ken niechętnie otworzył klapę i rzucił ojcu dwie, bladoniebieskie obręcze połączone
ze sobą, mrucząc pod nosem coś o braku zaufania i odrzucaniu pomocnej dłoni.
Gwendolyn usiadła obok Kevina, wbrew
wszelkiemu rozsądkowi. Gdzie się podziała Gwendolyn, rozważna, chłodna,
wyrachowana, surowa, która w takiej sytuacji spokojnie odczekałaby na
przebudzenie grzesznika, wysłuchała jego zeznań i odesłała przed wymiar
sprawiedliwości? Zdała sobie sprawę, że gdzieś w głębi serca przebudziła się w
niej Gwen, zakochana, oddana, idealistka, przepełniona miłością do całego
świata.
Kochała Kevina Levina miłością
straszną. Wykańczającą. Nie zakazaną, bo przecież byli dla siebie stworzeni,
ale skazującą ich oboje na męki. Ich drogi nie miały się ze sobą przeplatać, krzyżowały
się czasem i właśnie te więzy były tak pełne słodyczy, ale zawsze kończyły się
rozpaczą. Chciała prostej drogi. Bez wzlotów i upadków. Nawet jeśli miałaby już
nigdy nie kochać, nie chciała znów cierpieć.
- Jestem taka głupia – szepnęła ckliwie,
obserwując twarz Kevina. Wyglądał jakby spał. Snem złym, nieprzyjemnym, z
którego bardzo chciał się obudzić. Ciemne, krzaczaste brwi pozostawały
zmarszczone, tworząc na czole kilka zmarszczek wynikających bardziej z
życiowych przykrości niż z rzeczywistego wieku.
- Kiedy ty w końcu zmądrzejesz –
westchnął Ben, zakładając na nadgarstki Kevina grube obręcze.
Nie odpowiedziała, nie potrafiła
znaleźć słów, by opisać, co właśnie przeżywała. Z jednej strony odżyła w niej
zagojona już rana, znów się otworzyła i uwierała. Nie cierpiała go za wszystkie
krzywd, za zdrady, za opuszczenie tych, którzy byli mu jedynymi przychylnymi
osobami. A z drugiej czuła jakby się w nim na nowo zakochała, choć było to
przecież obłędnie niepoprawne. Nie była już nastolatką, była kobietą po przejściach,
która nie powinna tak łatwo ponosić się emocjom!
Kevin westchnął ciężko, otworzył na
chwile oczy, tylko po to, by zaraz znów je zamknąć. Wyprostował się i spróbował
szarpnąć dłońmi. Ucisk kajdanek siłowych natychmiast go otrzeźwił, napiął
mięśnie, twarz mu pociemniała z gniewu, rozejrzał się po samochodzie, próbując
zrozumieć, gdzie właściwie jest.
- Kevin, spokojnie – zaczęła Gwendolyn.
Nie spodziewała się, że jej głos zabrzmi tak słabo.
Spojrzał na nią zdumiony. Była pewna,
że w pierwszej chwili jej nie poznał albo nie mógł uwierzyć, że to ona. Bo
przecież wcale nie wyglądała jak Gwen, którą zostawił dawno temu. Schudła,
zbrzydła, wyraźnie się postarzała.
- Jak? – szepnął tylko cicho.
Ani on, ani Gwen nie rozumieli, co
właściwie czują. Żal, bezgraniczny żal, o wszystkie krzywdy, jakie sobie wyrządzili.
Niechęć za wszystkie złośliwości, które sobie powiedzieli. Tęsknota, trawiąca
ich serca przez te wszystkie lata. Żądanie wyjaśnień, dlaczego, dlaczego
zrobiłeś, dlaczego zrobiłaś to wszystko. Czemu nie możemy żyć jak normalni
bliscy sobie ludzie?
- Chciałbym wiedzieć, jak uciekłeś i co
tam robiłeś – przerwał Ben, odwracając się z przedniego siedzenia w stronę z
Kevina. Ken pozostał na dworze, z pewnością na polecenie ojca, który nie
chciał, by syn słuchał o skomplikowanej przeszłości. Całe dawne zamieszanie z
Kevinem, które zaczęło się jeszcze gdy mieli po szesnaście lat, nie powinno
dojść do uszu dzieciaków.
- Devlin! – sapnął Kevin, któremu
powoli powracały wspomnienia przed zamroczeniem. – Muszę go ratować, zdejmij mi
te pieprzone kajdanki, Tennyson.
- Devlinem zajmiemy się my, a ty
wrócisz, gdzie twoje miejsce, Levin, do pierdla.
- To jest mój syn – oczy Kevina ciskały
błyskawice.
- Tak? Czekaj, a kto zajmował się nim
ostatnimi czasy? O to pamiętam, ja!
- Nie prosiłem cię o nic!
- Jesteś beznadziejnym ojcem, więc nie
próbuj nagle grać troskliwego tatusia.
- Co ty możesz wiedzieć!
- Już, hej, chłopaki, już! Dość – Gwen westchnęła
ciężko, dotknęła pojednawczo ramienia Bena i położyła dłoń na udzie Kevina.
Znów musiała przyjąć rolę tej, która ich pilnuje przed skoczeniem sobie do
gardeł. Obaj impulsywni, bezmyślni, przechowywali dawne urazy, które teraz
wybuchały z jeszcze większa mocą. – Zanim się pobijecie, może znajdziemy
Devlina, bo to jest teraz nasz priorytet!
- Czarodziejka – powiedział wreszcie
Kevin po chwili napiętej ciszy. – Walczyłem z nią, ale suka mnie pokonała i go
gdzieś zabrała, nie wiem tylko po co.
Gwendolyn spojrzała na Bena
porozumiewawczo. Miała wtedy rację! Po ataku arachnomałp, którymi ktoś sterował
(kto, tego nadal nie wiedzieli, mogli tylko snuć domysły), zbadała portale,
były takie znajome. Podejrzewała wtedy, że to Czarodziejka je stworzyła,
widocznie miała rację! A to tylko potwierdzało tezę, że dawni wrogowie byli w
zmowie; Czarodziejka współpracowała z Ragnarokiem i oboje szukali zemsty na
Kevinie i nie tylko. Ben zrozumiał jej przekaz bez trudu, skinął lekko głową,
sygnalizując, że myśli o tym samym.
- Wiecie coś, prawda? – Kevin zmrużył
oczy, patrząc to na Gwendolyn, to na Bena. Pierwsza milczała, nie bardzo
wiedząc, jak powiedzieć, że największy wróg Kevina przeżył zemstę za śmierć
ojca i teraz chce się odegrać. Bała się reakcji Kevina, doskonale znała jego
porywczość, nie chciała, by wpakował się w coś głupiego. Ben najwyraźniej nie
podzielał jej obaw.
- Najwyraźniej Ragnarok i Czarodziejka
zawiązali sojusz, by się na tobie zemścić.
- Ten Ragnarok?
Gwendolyn bez trudu zauważyła
odżywająca w Kevinie nienawiść. Czarne oczy zabłysły pogardą i wstrętem, pięści
zacisnął tak mocno, że kłykcie nabrały trupiej bladości, a usta zamknęły się w
wąską, beznamiętną linię. Była pewna, że jeśli Ragnarok spotka jeszcze raz
Kevina to nie wyjdzie z tego żywy, tym razem na pewno nie miał szans się
pozbierać.
- Zabiję skurwysyna – wysyczał bardziej
do siebie niż do któregoś z Tennysonów.
- Gdzie mogą być...? – Ben westchnął
ciężko, drapiąc się po głowie. – Jakieś pomysły?
- A może Legerdomena...? Przecież
Czarodziejka jest tam panią... – zasugerowała Gwendolyn. - Ma tam ogromną władzę i przewagę, jest bezpieczna dzięki zabezpieczeniom...
- Jak się tam do cholery dostać? – jęknął
Kevin. – Przecież ta wariatka na pewno nie wpuści nas ot tak i nie zaprosi na
kawę.
- Damy radę... Jak za dawnych lat? –
spytał cicho Ben, nie patrząc na żadne z dawnych przyjaciół. Wzrok miał wbity w
ciemne, nocne niebo. Zbliżał się świt, a jednak chmury zasłoniły słońce i ani
jeden promień nie polizał spowitej snem okolicy. Zanosiło się na deszcz. – Ten ostatni
raz?
- Jak za dawnych lat – szepnęła Gwen,
uśmiechając się gorzko.
- Jak za dawnych lat – powtórzył Kevin
melancholijnie. Zanim ruszyli, Ben, po raz kolejny przeklinając własną ufność,
zdjął Kevinowi kajdanki i spojrzał na niego jak na przyjaciela.
Ken dziwnie patrzył na wszystkich, gdy
wreszcie Ben pozwolił mu wsiąść do samochodu. Kręcił się na przednim siedzeniu,
zerkał na Kevina Levina, nie rozumiejąc, czemu tak groźny przestępca nie jest
zakuty i związany, dziwił się, czemu ciotka Gwendolyn siedzi skulona, jakby
skrępowana, wpatrzona w krajobraz za oknem, a ojciec pozwala, żeby bandyta
pozostawał na wolności. Nie śmiał o nic zapytać.
Gwendolyn nie potrafiła nawet patrzeć na Kevina. Miała wrażenie, że mimo całej gamy uczuć, które w niej płonęły, od nienawiści na dzikiej namiętności kończąc, tak bardzo się od siebie oddalili. Czy w ogóle łączyło ich coś jeszcze?
Przykro mi, ale krytyki nie będzie. Mnie osobiście się podobało :-) Mam nadzieję, że załatwią czarodziejkę i znów zostaną przyjaciółmi. Może nawet Gwen znów zostanie żoną Kevina, oraz macochą jego syna.
OdpowiedzUsuńCoś pięknego, to opowiadanie...
OdpowiedzUsuń