Ben wpatrywał się tempo w ciemne,
kosmiczne statki zawieszone nad Bellwood. Minęły lata odkąd Ziemi groziło tak
wielkie i tak bliskie niebezpieczeństwo. Omnitrix – najpotężniejsza broń na
Ziemi ukryta w zielonym zegarku na jego nadgarstku – zaczął mu nagle ciażyć.
Ramiona Gwendolyn trzęsły się, jakby
płakała. Oczy miała szeroko otwarte, ale nie potrafiła wykrztusić słowa.
Odkąd Czarodziejka ją oszukała,
spodziewała się końca świata każdego dnia. Nadszedł. Przeklinała siebie samą,
że zaufała tej podłej, sprytnej manipulantce i dała się wykorzystać. Ukryła
twarz w dłoniach, nie znajdując dla siebie żadnego usprawiedliwienia. Popełniła
błąd, tak wielki, że przyjdzie jej zapłacić najwyższą cenę – śmierć, nie swoją,
ale także wszystkich Ziemian.
Verdona zmarszczyła brwi z
niesmakiem.
- Wyjdź, chłopcze – powiedziała
spokojnie. – Za taki idiotyzm i nieposłuszeństwo powinieneś dostać dożywotni
szlaban, ale kto pamięta o karach, gdy mamy koniec świata.
Ku zdumieniu wszystkich, z otwartej
przegrody bagażnika pokazała się zawstydzona twarz Devlina.
- Poszedłeś z nami? – przeraziła się
Gwendolyn. Musiał się ukryć za siedzeniem kierowcy i cały czas czekać w
samochodzie!
Chłopiec ze skruchą pokiwał głową,
wbijając wzrok w czubki czarnych tenisówek.
- Chciałem wiedzieć, co z babcią. I
martwiłem się o babcię.
Ben bezradnie spojrzał na Gwendolyn.
Nie potrzebowali niańczenia Devlina do listy problemów, jakie trzeba było
rozwiązać w trybie natychmiastowym. Nie miał planu, jak dostać się na zabójczy
statek Ragnaroka i ocalić świat, a co gorsza – wyglądało na to, że Gwendolyn
też nie. Nie mógł liczyć na dziadka Maxa ani Kevina Levina, a pomoc Verdony
średnio mu pasowała.
- Nie powinieneś, Devlin. Z twoją
babcią wszystko w porządku – powiedziała cicho Gwendolyn, wyciągając ku niemu
rękę.
- Devlin – powiedział, próbując
naśladować surowy ton Julii, gdy beształa chłopaków za bójki. – To było
niepoważne i nierozsądne. – My byśmy to załatwili. Jesteśmy dorośli.
Ledwo skończył mówić, a już
zorientował się, że jego słowa brzmiały wyjątkowo idiotyczne. Devlin uniósł
brew, a Verdona wybuchnęła śmiechem, skutecznie podburzając jego autorytet.
- Dobrze, że rosądny i grzeczny Ben
10 pozwolił dorosłym zająć się inwazją Vilgaxa. Albo Agregorem. Albo..
- Verdono! – Ben obrzucił ją wściekłym
spojrzeniem, a Gwendolyn już miała się wtrącić, ale kobieta klasnęła w dłonie.
- Nie czas na to.
Otoczyła ich gęsta, różowa mgła,
która – choć pojawiła się tylko na chwilę – zdezorientowała i rozkojarzyła
wszystkich. Devlin poczuł, jak serca zaczyna mu bić szybciej, gdy tylko wyczuł
słodki, upajający zapach anodyckiej many.
- VERDONO! – ryknął Ben, lądując
ciężko na plecach.
Zamiast znajomego wnętrza samochodu,
otaczały ich metalowe ściany dusznego korytarza statku kosmicznego. W pół mroku
ledwo dostrzegał twarze swoich towarzyszy, ale był pewien, że są równie
zaskoczeni jak on.
- Co się stało…? – Devlin rozejrzał
się, mrugając szybko.
- Jesteś na statku Ragnaroka –
wydusiła Gwendolyn, rozglądając się dookoła. – Jak to zrobiłaś…? Czarodziejka
nałożyła tyle barier! Tyle zaklęć!
- Umiałabyś to, gdybyś przyjęła moją
propozycje, gdy miałaś piętnaście lat – prychnęła Verdona. – Żałuj!
Gwendolyn zapatrzyła się w śliczne,
pomalowane oczy babci. Czaiło się w nich coś mrocznego i kosmicznego, czego próżno
szukać u zwyczajnych, ziemskich dziewczyn. Kim byłaby teraz, gdyby zgodziła się
porzucić swoje życie człowieka, które dla Verdony było nudą, a dla niej –
jedynym sensem. Być może byłoby znacznie prostsze, pozbawione jej największego
nieszczęścia i największego szczęścia – Kevina.
- Verdona! – krzyknął rozjuszony
Ben. Zacisnął pięści, mając ochotę udusić babcię gołymi rękami. – Nie masz
prawa…! Nie możesz! Ty tu NIE dowodzisz! Nie jesteśmy przygotowani, nie możesz
po prosty… - bełkotał, a jego oczy miotały błyskawice.
- Oczywiście, że mogę! –
zachichotała Verdona. – Och, już nie pamiętam jak to jest ratować świat.
Zabawmy się trochę!
Ben i Gwendolyn popatrzyli na siebie
porozumiewawczo, nie podzielając jej optymizmu.
- Ona nas wykończy.
Gwendolyn skinęła głową i odwróciła
się, by powiedzieć Devlinowi, żeby schował się i czekał na ich powrót, nie
robiąc niczego głupiego. Chłopaka nigdzie nie było.
- Gdzie jest Devlin!? – krzyknęła.
- Poszedł sobie – wyjaśniła krótko
Verdona i ruszyła do przodu, jakby doskonale znała mapę krętych włazów i
korytarzyków. Otaczała ją różowawa mgiełka ekscytacji, której brakowało Benowi
i Gwendolyn.
- Nie ma go – wydusił Ben. – Znajdź
go tymi swoimi sztuczkami!
Gwendolyn zamknęła oczy i poszukała
obecności chłopaka, ale wszystko spowijała gęsta, różowa mgła zaklęć
Czarodziejki. Poczuła nawet zapach jej perfum – tak intensywny, że aż zakręciło
jej się w głowie.
- Nie widzę go – szepnęła. –
Wszystko jest takie mgliste przez jej czary. Verdono!
Nie mając wyjścia, ruszyli za
babcią, która już pięła się korytarzem w górę.
- Jak to „poszedł”? – warknęła
Gwendolyn, zrównując się z kobietą.
- Po prostu „poszedł”. Nie słuchał
waszego marudzenia, tylko poszedł – Verdona wzruszyła rezolutnie ramionami.
- Gdzie?!
- Przecież on mi się nie spowiada! –
Verdona strzepnęła rękami, jakby miała już serdecznie dość zadawania jej
głupich pytań.
Zatrzymała się przed potężną,
metalowa przegrodą, która aż wibrowała od nadmiaru zaklęć blokujących.
Przyłożyła do niej dłonie i po raz pierwszy napotkała przeszkodzę zabezpieczoną
tak bardzo, że nie mogła sobie z nią poradzić od razu.
- Ładownia – oznajmiła. – Zwykle nie
jest aż tak chroniona, nie uważacie?
- Verdona, Devlin…
- Później! – ucięła, gładząc powoli
metal. – Przecież dzieciak sobie poradzi.
- On ma dwanaście lat! Natychmiast
go znajdź!
- Nie ma szans – odparła rezolutnie
Verdona. – Nie słyszałeś, co mówi Twoja kuzynka? Ta wasza Czarodziejka nałożyła
na statek tyle zaklęć, że łatwo zgubić każdy ślad. Ale jest cały i zdrowy, po
prostu kretyńsko się popisuje. Całkiem jak jego ojciec.
- Skąd możesz wiedzieć, że nic mu
nie jest?! – naskoczyła na nią Gwendolyn. Policzki zaróżowiły jej się od
zdenerwowania. – Ja go nie wyczuwam!
Verdona odwróciła się na pięcie i
stanęła oko w oko z wnuczką.
- Czułabyś, gdybyś ochłonęła. Masz w
sobie taką burzę emocji, że można zwariować!
Gwendolyn cofnęła się i zagryzła
mocno wargi. Ucisk w żołądku tylko się nasilił, a jej zaschło w gardle.
Doskonale wiedziała, że babcia ma rację – musiała pozbyć się uczuciowego
zamieszania, przerażenia, strachu, smutku, by móc wykorzystać swoją manę.
Gdybym
zapytał, czy pójdziesz ze mną na kolację, co byś odpowiedziała? – Kevin
spogląda na nią niepewnie, jakby obliczał prawdopodobieństwo, że zostanie
odrzucony.
- Zapytaj, to się dowiesz, Kevin –
puszcza do niego perskie oko, ale nie odpowiada jednoznacznie. Bez nuty
niepewności nie ma zabawy.
- Pani mąż jest poszukiwany za
niszczenie mienia Hydraulików i nielegalne wykorzystanie technologii siódmego
stopnia, co, według paragrafu siedemnastego ustawy o użyciu broni w Układzie
Słonecznym, jest nielegalne i karane – oznajmia android chłodnym, mechanicznym
głosem na przesłuchaniu. - Co ma pani do powiedzenia na ten temat?
- Jesteśmy małżeństwem – zrywa się z
łóżka i rozgląda się po hotelowym pokoiku pełnym żółtych róż. Mruga oczami tak
szybko, jakby nie była w stanie uwierzyć w szaleństwo poprzedniej nocy.
Kevin śmieje się i obejmuje ją
ramieniem, przyciągając na swoją stronę łóżka.
- Razem do końca, Gwen.
Kevin Levin zamknięty w Wielkiej
Nicości – głosi tytuł raportu. Gwendolyn – już nie Gwen, tylko Gwendolyn –
wpatruje się w niego kilka długich minut, po czym wyłącza komputer. Resztę dnia bezmyślnie
wpatruje się w sufit i powtarza sobie, że go nienawidzi, choć wcale w to nie
wierzy.
Wyleguje się na ławce, wystawiając
twarz do słońca. Wydaje się, że każdy promień jest tylko dla nich, żeby dodać
blasku szczęściu młodym.
- Gwen.
Otwiera oczy i widzi, że Kevin stoi
przed nią dziwnie spięty i wyprostowany. Wyciąga przed siebie pięść kurczowo
zaciśniętą na tandetnym, plastikowym pierścionku z automatu dla sześciolatek.
- Wyjdziesz za mnie?
Fala emocji odpłynęła lekko,
pozostawiając wolny i szeroki umysł, czuły na każde drgnienie many. Dotarły do
niej formuły zaklęć otaczające i blokujące korytarze, mostek i ładownie, które
wcześniej były tylko nieprzeniknioną mgłą magii, a także triumfująca obecność
Ragnaroka i czyjaś wściekłość – szalona, udręczona wściekłość.
- Kevin tu jest! – krzyknęła.
- Oczywiście, że jest! Gwendolyn,
musimy sforsować to wejście – zarządziła Verdona, ale wnuczka skupiła się już
tylko na jednym: na odnalezieniu Kevina. Był tak blisko, że niemal widziała
jego rozjuszoną twarz, zaciśnięte żeby i błyszczące, czarne oczy.
- Gwendolyn, nie czas na to! –
Verdona złapała ją za ramię i potrzasnęła. – Ugrh, głupia ludzka powłoka! Za
bardzo mnie ogranicza!
Błysnęło, a szczupłe, kobiece ciało
młodej dziewczyny zsunęło się na podłogę jak ściągnięte ubranie. Verdona
zarzuciła lśniącym, białym ogonem, ukazując im w pełni okazałości
ciemnofioletowego, kosmicznego ciała Anodytki. Ben musiał zmrużyć, bo różowa
poświata go oślepiła.
- Muszę mu pomóc! – zawołała
Gwendolyn, nie zwracając uwagi na przemianę Verdony. – Dasz radę z tym
wejściem, babciu! Nie możemy go zostawić!
- On jakoś nie miał oporów, by
CIEBIE zostawić – obruszyła się Verdona, ale nie zdołała zatrzymać wnuczki, bo
Gwendolyn odbiła w ledwo, w wąski korytarz. Verdona zamachnęła wściekle ogonem.
– Pozwalasz na to? – warknęła do Bena, ale on tylko odpalił Omnitrix.
- Gwen zajmie się Kevinem, a my
resztą – zadecydował. – Co tam właściwie
jest, babciu?
- Coś tak potężnego, że zmiecie
waszą planetkę w trymiga, jeśli się nie ruszysz!
_____________________
Miało być w niedzielę, ale za długo zeszło mi się z kuciem fizyki (tak bardzo nie cierpię drgań! czemu nie możemy ograniczyć się do wzorów na prędkość, drogę i czas? tamto miało sens!). Jest dzisiaj, ale za to 1/3 następnego rozdziału powstała na dzisiejszej fizyce :)
Dzięki za przeczytanie :*
Zatęsknisz za drganiami jak pójdziesz do technikum/liceum. Mnie z 4 w trzeciej klasie zostało 2 na semestr w pierwszej technikum.
OdpowiedzUsuńVerdona to idiotka, choć ostatnio miałam cień nadziei, że może zmądrzała. Mawet teraz musi się wymądrzać? *Co z tego, że za chwilę wszyscy zginiemy, najpierw posłuchajcie, co myślę na wasz temat.*
A co do Gwen, to podjęła słuszną decyzję. Dobrze, że nie posłuchała tej starej jędzy, tylko poleciała za Kevinm. Teraz niech mu tylko pomoże, niech sobie wybaczą na wzajem i żyją długo i szczęśliwie.
Coś mi się wydaje, że Devlin polazł do Ragnaroka, ale to tylko moje takie przypuszczenia. Mam tylko nadzieje, że nie stanie mu się krzywda, bo mawet go lubię.
Pozdrawiam, jak zwykle czekam i duużo weny życzę. :*
Mówisz? Szczerze mówiąc, fizyka leży mi chyba najmniej ze wszystkich przedmiotów. Brakuje mi jakiejś wyobraźni fizycznej, bo dla mnie to wszystko jest zbyt chaotycznie, jakieś takie... no, nie widzę tego. Ja na semestr mam - niestety - tróję, ale strasznie walczę, żeby ją poprawić. No nic, może te drgania nie są takie złe.
UsuńVerdona taki ma już charakterek, co zrobić :p Powyzłośliwiać się musi, zwłaszcza, jeśli chodzi o istoty nie energetyczne.
W następnym, albo jeszcze następnym rozdziale, będzie ich spotkanie na statku wroga. Pisałam to na dzisiejszym WOS-ie, z którego - jak przyjemnie! - oceny poprawiać nie muszę.
I dobrze przypuszczasz, ciepło, ciepło, gorąco.
Ja też lubię Devlina. Strasznie mi się spodobał i szkoda, że pokazali go tylko w jednym, starym odcinku.
Ślicznie dziękuję Ci za komentarz :* Nowość postaram się napisać najszybciej jak się da :) Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję :)