Menu

5 stycznia 2015

"...żeby z Tobą być" cz. 22 (Ben 10, gwevin)

            Czarny samochód z symbolem Omnitrixa zajechał przed niewielki, kwadratowy domek na przedmieściach Bellwood. Ben nigdy nie zważał na znaki, a teraz – gdy chodziło o panią Levin i gdy usłyszał prawdziwą historię Gwendolyn – cisnął gaz z całych sił, nie zwalniając nawet na zakrętach. Gwendolyn siedziała obok – trupio blada i powtarzająca sobie w myślach, że niepotrzebnie zwlekali.
            Ben załomotał w drzwi z taką sił, że stare, wysłużone zawiasy omal nie puściły białych, drewnianych drzwi. Ze środka dobiegł hałas odsuwanych pospiesznie krzeseł, a po chwili ujrzeli zdumioną twarz Pani Levin – całej i zdrowej.
            Wyglądała zupełnie naturalnie – w purpurowym, wełnianym swetrze i luźnych spodniach za kostki, z włosami zaczesanymi gładko przy twarzy i w czarnych kapciach. Wzrok miała trochę zamglony, a spojrzenie rozbiegane, jakby nie spała od kilku dni. Uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła rękę na przywitanie. Nie sposób było nie dostrzec czerwonych otarć na nadgarstkach.
            - To wy! – cofnęła się i wpuściła ich do środka. – Czemu tak się dobijacie? Co się dzieje? Nie, nie mówcie, że to znowu Kevin… - zawiesiła głos w obawie, że znowu usłyszy, co jej syn nawyprawiał.
            - Pani Levin, wszystko w porządku? – Gwendolyn złapała ją za ramiona i potrzasnęła. Spodziewała się zastać zapłakaną, przerażoną kobietą po ataku Czarodziejki, a tymczasem dom wyglądał, jakby Kevin nigdy nie dostał dziwnego, urwanego telefonu.
            - Oczywiście, że tak! – kobieta zmarszczyła brwi i przyłożyła pomarszczoną dłoń do bladego czoła Gwendolyn. - Dobrze się czujesz, Gwennie? Chyba jesteś chora…
            - Nie! – Gwendolyn pospiesznie  strząsnęła troskliwą dłoń. – Pani Levin… Co się ostatnio wydarzyło?
            - O czym ty mówisz, Gwennie? Nic – pani Levin spoglądała na nią z coraz większym zdumieniem. – W życiu emeryta nie ma wielu emocjonujących zdarzeń.
            Ben przesunął się na przód, zasłaniając roztrzęsioną Gwendolyn.
            - Musimy wiedzieć, pani Levin. Proszę, niech się pani zastanowi. Co pani robiła w przeciągu ostatnich godzin?
            Pani Levin zamrugała, wytężając umysł, ale w głowie miała dziwną, ziejącą pustkę, jakby ktoś wyrwał skrawek jej życia. Poczuła, że skronie zaczynają jej pulsować paskudnym, rozpraszającym bólem, który nie pozwalał jej się skupić i przypomnieć sobie niczego konkretnego. Pokręciła głową.
            - Głowa mnie boli… - szepnęła, nagle dziwnie roztargniona.
            Nie… Nie działo się nic interesującego, dopiero przed chwilą przyjęła gościa.
            - Mam nową sąsiadkę. Przyszła w odwiedziny. Przemiła dziewczyna – wyjaśniła spokojnie. – Ale nie sądzę, by was to interesowało. Co się dzieje? – zażądała stanowczo, ale nie doczekała się odpowiedzi. Ben i Gwendolyn popatrzyli na siebie zdumieni. Telefon od Czarodziejki był zmyłką…?
            - Wszystko gra, pani Levin? – znajomy, kobiecy głos rozległ się w korytarzu, a po chwili pojawiła się w nich Verdona z filiżanką herbaty w dłoniach.
            Szczęka Bena jakby wypadła z zawiasów i osunęła się w dół.
            - To jest Victoria, moja nowa sąsiadka – pani Levin uśmiechnęła się przyjaźnie do Verdony. – A to moja synowa, Gwendolyn Tennyson – Gwendolyn odruchowo wstrzymała oddech – i jej kuzyn, Ben Tennyson. Wejdziecie na herbatę?
            - Z przyjemnością – powiedział szorstko Ben, wbijając ponure spojrzenie w Verdonę. Gwendolyn potaknęła. Musieli się dowiedzieć, co – do diabła – tu się wyprawia.
            - Gwennie, prowadź do salonu! – zarządziła pani Levin. – Wstawię wodę.
            Ben bezczelnie szarpnął Verdonę i popchnął wprost do drzwi na wprost.
            - Co ty tu robisz?! – krzyknął szeptem, tak, by nie wzbudzać podejrzeń pani Levin.
            - Widzisz, wnuczku, działam jak ta wasza Czarodziejka – odparła sucho Verdona, siadając na kanapie i zakładając nogę na nogę. – Jestem o krok przed wami.
            - Co…?
            - Wy tracicie czas na bzdury, a ja jestem już do przodu. Byłam na miejscu zbrodni, wszystko załatwiłam i czekam aż ruszycie swoje leniwe tyłki i zaczniecie działać – wyjaśniła lodowato. – Zawsze krok przed wami.
            Gwendolyn usiadła naprzeciwko babci.
            - Co się tu wydarzyło?
            Verdona obrzuciła ich protekcjonalnym spojrzeniem.
            - Czarodziejka rzeczywiście tu była, ale nie zdążyłam jej złapać – przyznała. – Znalazłam tą biedaczkę półprzytomną, zapłakaną i błagającą o pomoc. Ta mała spryciara zostawiła ją związaną maną, a żaden nędzny człowiek nie ma szans z taką mocą.
            - Ale… Ona zachowuje się normalnie – zauważył cicho Ben.
            - Nigdy nie byłeś szczególnie bystry, wnuczku – Verdona wydęła usta i pokręciła głową.
            - Wyczyściłaś jej głowę – powiedziała głucho Gwendolyn. – Niczego nie pamięta.
            Verdona uśmiechnęła się jednym kącikiem.
            - Wolę nazywać to uspokajaniem – przyznała rozweselona. – Ona niczym się nie martwi, a ja dostałam pyszną herbatę i wszyscy jesteśmy szczęśliwi.
            - Nie powinnaś ingerować w czyjeś głowy – wydusił ponuro Ben.
            - Na nic nie czekałam jak wy. Nie traciłam czasu, bo liczą się sekundy. Od razu tu przyszłą z dobrą historyjką. Usunęłam jej wspomnienia i zredukowałam wszystkie rany, zostały jakieś drobnostki. Nie wierzę, że udawało wam się ratować świat, skoro jesteście tak głupi, tak nieodpowiedzialni, tak tępi…
            - Wystarczy – Gwendolyn uniosła pojednawczo dłoń, ale Verdona ją zignorowała.
            Spojrzała na Bena ostro i przez moment w jej oczach czaił się różowy, przerażający blask.
            - Na drugi raz, Benjaminie Tennysonie, pamiętaj, żeby nigdy więcej mnie nie wyrzucać, bo możesz drogo za to zapłacić.
            Z jakiegoś powodu Ben speszył się i wbił wzrok w czubki adidasów.
            Gwendolyn wypuściła ze świstem powietrze.
            - Nie musicie dziękować – Verdona pociągnęła ostatni łyk słodkiej herbaty z miodem, przyglądając się dwójce spod podkręconych, malowanych rzęs.
            - Chyba czas ruszyć do Legerdomeny, prawda? Gwendolyn mówiła, że to jej królestwo. Ugh, nie wierzę, że pomagam temu frajerowi.
            Gdy pani Levin stanęła w drzwiach z parującym dzbankiem herbaty, w środku nie było już nikogo.
            Zamrugała oczami i stwierdziła, że za dużo jej się dzisiaj wydaje.
*
            Verdona po raz pierwszy odwiedziła wymiar many, Legerdomenę. Nie potrzebowali ani drzwi ani klucza – dla tak potężnej anodytki teleportacja w miejsce pełne mocy było dziecinną igraszką. Nawet, jeśli nie chciała tego okazywać, z uwielbieniem wdychała powietrze przesiąknięte najpotężniejszą, skrzącą energią. Gwendolyn też poczuła się silniejsza. Legerdomena była wyjątkowym miejscem, gdzie mana nigdy się nie kończyła, wirowała w powietrzu i pobudzała każdą żywą komórkę.
            - Tu jej nie ma – zauważyła nagle Verdona. – Tu nikogo nie ma.
            - Co? Niemożliwe!
            - Ani tego durnia, ani Czarodziejki – zawyrokowała pewnie Verdona. – Ale byli tu… niedawno.
            Zanim którekolwiek z nich zdążyło odpowiedzieć, Verdona chwyciła ich dłonie i przymknęła oczy. Legerdomena znikła w mgnieniu oka i nagle siedzieli z powrotem w samochodzie Bena, na przedmieściach Bellwood.
            - Jest tu – szepnęła głucho Gwendolyn, patrząc z przerażeniem przez przednią szybę.
            Ben powędrował za jej spojrzeniem.
            Na niebie wisiał potężny, czarny kształt – tak obcy i niespotykany, że ludzie pokazywali go sobie palcami i robili zdjęcia, dzwoniąc do wszystkich gazet i stacji telewizyjnych. Ben zasłonił dłonią usta.
            Statek kosmiczny podobny do tego, który wiele lat temu zniszczył Kevin Levin.

            Statek gotowy do ataku na Ziemię.

3 komentarze:

  1. misia19:53

    Niechętnie to piszę, ale punkt dla Verdony za to, co zrobiła z panią Levin. Nie trzeba martwić kobiety problemami ludzkości. Niech sami sobie je rozwiązują.
    Chociaż jedna wiedziała, że trzeba działać, a nie paplać
    Statek gotowy zniszczyć Ziemię? Mam nadzieje, że Tennysonom uda się ocalić świat i Kevina, opowiadanie nie skończy się katastrofą, a Gwen i Kevin będą żyli długo i szczęśliwie. Przyznaję, że chętnie przeczytałabym rozdział, w którym Hope zabija Kevina, a Gwen rozpacza przez krótką chwilę, aż zostaje unicestwiona, ale jednak liczę na szczęśliwe zakończenie.
    Dałam Verdonie punkt? To teraz minus sto za obrażanie ekipy Tennysona.
    Pozdrawiam i czekam na nn. :*
    Ps. Skoro kończysz powoli tą serię, to co z obiecaną mi kontynuacją The times of the new heroes? Bo ja wciąż czekam na rozdział, w którym Lexie ucieka z Devlinem i wraca do domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Hej, hej :)
      Haha, mówiąc szczerze, świetny pomysł z tym dramatycznym zakończeniem, na przykład jako rozdział bonusowy ^^

      Myślę o tym opowiadaniu, ale kurczę - w tamtych trzech rozdziałach - sporo rzeczy rozegrałabym inaczej, między innymi sam powód porwania Gwen, żeby był wiarygodniej. Myślałam, czy by nie machnąć paru spraw inaczej.
      Ale na pewno po zakończeniu "...żeby z Tobą być"odkurzę tamto opowiadanie :) Układam sobie w głowie powoli plan, co dalej i już wkrótce spróbuję ruszyć :)

      Dziękuję Ci pięknie za komentarz i pozdrawiam :**

      Usuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)