Następnego dnia budzę się ze spuchniętą, napęczniałą parówką zamiast nogi. Skórę pokrywają cienkie żyłki, a przy każdym dotyku mam ochotę wrzeszczeć z bólu. Rana jest brzydka, rozjarzona i nie zapowiada się, żeby zamierzała szybko się zasklepić. Dante patrzy na nią ponuro i znów przemywa piekącym płynem – spirytus albo jakiś alkohol?
-
Zajmiemy się tobą – uspokoją mnie, gdy zaciskam mocno zęby, a boli bardziej niż
chcę to przyznać.
Ruszamy
dalej, mimo, że Dante podejrzliwe na mnie patrzy. Cherit truchta tuż przy nim,
czasem biega za drzewo, łapie trop jakiejś zwierzyny i trąca swoich wielkim,
czarnym nosem Dantego. Trzyma się ode mnie z daleka, czasem tylko zerknie na
mnie jak na kogoś, kto chciałby oderwać mu ogon.
Zwierzęta
nieźle wyczuwają ludzi.
Jest
południe, gdy dochodzimy na skraj lasu. Dante uśmiecha się z zadowoleniem i
pokazuje na nędzną, zabitą dechami ruderę.
-
Nasz tymczasowy lokal. Lok i Sophie tam zostali.
Kiwam
głową bez przekonania, ale nie komentuję marnej budki. Zawsze wiedziała, że
bazy Rebeliantów to prawdziwe, cuchnące nory, ale nie sądziłam, że skrywają się
w tak smutnych, opuszczonych domach, gdzie pewnie nie ma nic poza gołą podłogą.
-
Mieszkała tu kiedyś stara Beth, oddała nam mieszkanko – tłumaczy Dante,
rzucając Cheritowi wielki, ciężki badyl. Pies lata po łące, szczekając i
podskakując. Od domu dzieli nas jakieś trzydzieści metrów. – Żadne wygody, ale
nikt nie zwraca uwagi na takie chatki.
Zagotowuję
w pamięci, by w pierwszym raporcie dla majora Nevilla dodać adnotację, żeby
milicja zaczęła zwracać uwagę na takie
chatki.
-
Jest woda, no i strych z dobrym widokiem. Łatwo patrolować okolicę.
Przynajmniej
na tyle rozwagi, by się rozejrzeć od czasu do czasu. Mruczę coś w stylu „a-aha” i znowu idziemy w ciszy,
pogrążeni we własnych myślach. Zastanawiam się, jak załatwić sprawę z raną –
póki co jestem niedysponowana, gdy przyjdzie czas uciekać, ja co najwyżej mogę
pokuśtykać do najbliższego krzaka. Wzdycham ciężko. Że też cholerni milicjanci
zawsze muszą trafiać.
-
W oddziale mamy nowych i poszli ze mną – wyjaśnia jeszcze Dante. Nie lubi
milczeć; zauważyłam to od chwili, gdy się poznaliśmy. Woli rozmawiać, próbuje
zrozumieć ludzi, co na dłuższą metę jest trochę męczące. – Oni nawet nigdy nie
widzieli flagi Stanów Zjednoczonych.
-
Ile mają lat?
-
Jakieś siedemnaście? Mogli mieć po dwa lata, gdy… no wiesz. Gdy zgasło światło.
Zawsze
mnie fascynowała, że taka gówniażeria chce wspierać i pomagać Rebeliantom. Te
bandy zrzeszały stukniętych wariatów, niepogodzonych z losem, głupich marzycieli,
ludzi raczej starszych, którzy pamiętali dawny porządek i śnili o nim,
wyobrażając sobie jak cudownie byłoby żyć jak kiedyś.
-
Klaus, a może oni mają rację? – spytałam kiedyś naiwnie, gdy mój mentor i
przyjaciel uczył mnie jak zawiązywać i rozwiązywać mocne supły i węzły nie do
zdarcia. Uśmiechnął się, ukazując wielkie, żółte zęby i pokiwał głową, jakby
tłumaczył dziecku, dlaczego niebo jest niebieskie.
-
Nasze Stany nie dałyby sobie rady bez prądu, bez samolotów i wszystkich tych
dobrodziejstw starej ery – odparł rezolutnie Klaus, bawiąc się swoim okularem w
złotej oprawce. – Nowe czasy potrzebują nowych ludzi. Takich jak Sebastian
Monroe, jak ja i… jak ty.
Po
latach zrozumiałam, że Sebastian Monroe nie nadaje się na nowego człowieka dla
nowych czasów, ale nie zaczęłam popierać tych samozwańców, bo aż za dobrze pamiętałam brutalne przebudzenie, gdy
stary system padał i trwała anarchia, a
za słabo – samo normalne życie przed Zgaśnięciem.
Wybrałam
najlepszą opcję – odcięłam się od wszystkich i zrezygnowałam, skupiając się na
prostych sprawach. Żadnego strzelania, żadnych idei, żadnych wielkich celów,
zamiast tego ukrojenie równej kromki chleba i zacerowanie koszuli. Nie chcę się
angażować – póki co wychodziło mi to całkiem nieźle.
-
Dante! Jesteś już!
Ze
środka wysunęła się pyzata, blada dziewczyna z ciemnymi blond włosami, w
różowej bluzie i zwężanych jeansach. Była naprawdę ładna, a niewiele kobiet i
dziewcząt miało czas być ł a d n y m i w dobie, gdzie trzeba było przede wszystkim
być d o
s t s o w a n y m.
-
Cześć, Sophie. Zobacz, kogo spotkałem
-
Kto to jest? – dziewczyna przeniosła na mnie spojrzenie zielonych oczu i
zmarszczyła brwi. Skinęłam krótko głową.
-
Zhalia Moon – Dante uśmiecha się i wpuszcza mnie do środka. - Rebeliantka.
Uciekła milicjantom. Dzielna kobieta, słowo daje. Przyda nam się w oddziale.
Sophie
unosi sceptycznie brwi, ale Dante jest zajęty snuciem opowieści o naszym
spotkaniu. Niewiadomo skąd pojawia się wysoki, chudy blondyn w za dużej
skórzanej kurtce i mowa o powrocie do reszty oddziału. Serce zaczyna mi bić
mocniej. Jestem tak blisko wsiąknięcia w samo centrum Rebeliantów. Dwójka
próbuje mnie wypytywać, ale Dante kończy wszystkie rozmowy i proponuje mi
kąpiel.
Kąpiel!
Mam ochotę oddać mu królestwo za tak słodką, ciepłą obietnicę.
-
Fajnie, że jesteś z nami – mówi Lok na odchodne.
-
Każda pomoc się przyda – dodaje Sophie i chyba nawet się uśmiecha.
Zanim
zdążyłam się obejrzeć, w małym, bocznym pomieszczeniu stoi ogromna balia z
gorącą, świeżo zagotowaną wodą zmieszaną z najzwyklejszą w świecie deszczówką. Jest
jak zbawienie po stresach ostatnich dni.
Mam
ochotę roześmiać się ze szczęścia, gdy zauważam, że obok balii leżą nowe rzeczy
– czyste, złożone w kostkę, suche. Wszystko, co noszę teraz, jest brudne,
poszarpane, śmierdzące i wilgotne. Ściągam bluzkę i spodnie razem z butami i
rzucam je w kąt, świadoma, że pewnie niewiele da się z nich uratować. Ale może
pójdą na łaty. Grzechem byłoby wyrzucać dobry materiał, gdy wszystkiego jest
tak mało.
Wchodzę
do letniej wody i szoruję się długi czas. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że
skóra mnie tak swędziała i piekła. Gdy znów jestem czysta, czuję się jak inny
człowiek. Związuję mokre włosy z luźny kucyk i wciągać miękkie, materiałowe
spodnie. Należą najpewniej do tej Sophie; są trochę za szerokie i za krótkie,
ale ściągam mocno gumę i biorę do rąk koszulkę.
Koszulkę
z krótkim rękawem.
Sztywnieje
i natychmiast czuję pieczenie na wewnętrznej stronie nadgarstka jakby ktoś
przyłożył mi tam rozżarzone węgle. Do tej pory nie zastanawiałam się, co
będzie, gdy ktoś zauważy moją pamiątkę po służbie w Milicji. Przełykam głośno
ślinę. Mój dotychczasowy strój zasłaniał ślad i nie musiałam się o nic martwić.
Zakładać
koszulkę i opieram się o brzeg balii. Długo wpatruje się w brzydką, poszarpaną
bliznę. Nawet, jeśli nie przypomina już
znaku noszonego przez Milicjantów, łatwo się domyślić, czym kiedyś była.
Znów
bolesne ukłucie na nadgarstku.
Nagle
słyszę pukanie i drzwi się otwierają, a do środka wchodzi Sophie.
-
Mam nadzieję, że ciuchy są na ciebie dobre… Straszna z ciebie chudzina i ciężko
coś sensownego znaleźć. Gotowa? Mamy spotkanie w szpitalu polowym… - urywa
nagle i wpatruje się w jeden punkt z rozdziawionymi ustami.
Zobaczyła.
-
Parszywa oszustka! – krzyczy. Nie ruszam się z miejsca, nawet nie zasłaniam
blizny. Dziewczyna staje w pozycji bojowej, ale kolana jej się trzęsą – jest
jeszcze niedoświadczona i trochę się obawia. - Milicjantka, co? Przechytrzyłaś
Dantego!
-
Co tu się dzieje?! – do środka wpada Dante, zaalarmowany hałasem. Patrzy
najpierw na oburzoną Sophie i jej palec, wyciągnięty oskarżycielsko w moją
stronę, a potem widzi bliznę. Nie jest głupcem; dobrze wie, że wszyscy
Milicjanci mają na nadgarstku wypalony znak. Rana w takim miejscu n i e m o ż e być przypadkiem.
-
Zhalia.
Mam
ochotę dać sobie samej po pysku za to, że stoję bez ruchu, gdy powinnam
powiedzieć cokolwiek, zrobić cokolwiek – grać głupią, udawać, że kiedyś
dziabnął mnie tu pies, uciekać, atakować. Przełykam ślinę.
-
Co to jest?
-
Jak to co?! – obrusza się Sophie. – Była w Milicji! Okłamała cię!
Zaciskam
oczy na chwilę i zaraz je otwieram. Weź się w garść, powtarzam sobie w głowie.
W tej chwili ważą się moje losy. Jeśli niczego nie zrobię, będę tak biernie
stała, to kaput. Muszę zareagować
zanim padnie strzał. Nawet jeśli ci żałośni Milicjanci mnie puszczą, to ze
strony Milicji czeka mnie najstraszniejsza z kar. Za dezercję, za niszczenie
mienia, za kilka pomniejszych zabójstw, przez które do dziś budzę się zlana
potem.
-
Owszem, byłam – mówię lodowato. – I zapewniam cię, że właśnie dla tego, na
świecie nie ma nikogo, kto nienawidziłby ich bardziej ode mnie.
-
Komu chcesz wepchnąć ten kit? – krzyczy Sophie.
-
Usiądźmy. - Dante cicho wskazuje na stojące przy ścianie plastikowe krzesła i
pomazany, brudny stolik, po którym chodzi znudzona, senna mucha. – Naprawdę musisz
nam wiele wyjaśnić, Zhalia – mówi twardo i czuję, że jest tak samo wzburzony
jak Sophie, może tylko mniej to okazuje. - Jesteś Milicjantką, prawda?
-
Byłam – poprawiam mechanicznie i póki co, wciąż mówię prawdę. – Dawno to
rzuciłam.
-
Na rzecz Rebeliantów? To dość duża zmiana! – prycha Sophie.
-
Dlaczego? – Dante daje jej znak dłonią, żeby była cicho chociaż przez trzy
minuty. Przez moment patrzy mi prosto w oczy tak intensywnie, że coś we mnie
pęka. Blokada, która długi czas sprawiała, że byłam obojętna, gdy z naszej
wioski ściągano dzieciaków do Milicji, gdy wymuszona więcej plonów niż byliśmy
w stanie zebrać, gdy strzelono do Bena Mathesona.
-
W Milicji nikt nie jest niezastąpiony – mówię głosem wypranym z emocji.
Sama
nie wiem, czemu, ale muszę zacisnąć ręce w pięści, bo na mojej ręce otwiera się
rana. Piekielnie pali. A w środku, gdzieś na wysokości lewej piersi, czuję
paskudny ucisk. Odradza się poczucie porzucenia i wściekłość.
-
Co to znaczy?
Nie
chcę sobie przypominać, a jednak – widzę upadającego chłopaka. Zdaje się, że
miał na imię Rick, albo jakoś inaczej, równie pospolicie i nudno. Był w
porządku, nigdy nie powiedział niczego za plecami, uczciwy. Nie zasłużył, by go
zostawić za łasce, niełasce Teksasu. Więcej go nie widziałam, podobnie jak
wszystkich innych żołnierzy, żołnierzy Monroe’a, których się wyrzekł, gdy
pojawiło się zagrożenie.
-
Zostawili nas… - szepczę cichutko. Nigdy nikomu nie mówiłam o tamtym dniu na
granicy z Teksasem. – Po prostu nas zostawili, bo nigdy nie brakuje rekrutów…
Stosunki
na granicy Republiki Monroe’a i Teksasu zawsze były napięte. Nieustanne
patrole, wzajemne grabieże i wisząca groźba wojny. Niech Bóg ma w opiece Milicjanta,
który dostanie się w ich ręce. Musiałam zagryźć zęby.
-
To miał być zamach. Na Henry’ego Gretta. Znasz tego starucha? To głupi,
spleśniały polityk z Teksasu. Ale miał kiedyś jakieś starcie z generałem Monroe’em
– nieświadomie wciąż używam pełnego nazwiska z szacunku i ze strachu, jaki
pozostaje w głowie na zawsze.
-
Ale się nie udało – zgaduje Dante.
-
Nie. Wszystko poszło nie tak… Wszystko, co mogło, poszło nie tak! Strzelali do
nas jak do kaczek, a gdy… generał Monroe nie przyjmuje do wiadomości, że jego
żołnierze ponieśli porażkę.
-
Co zrobił? – z głosu Dantego ucieka zawziętość. Współczuje mi, chociaż nigdy
nie chciałam i nie potrzebowałam czyjejkolwiek litości.
-
Powiedział… Powiedział, że to był wybryk niedoświadczonych żołnierzy, o którym
nic nie wiedział. I zgodził się oddać nas… Do Teksasu.
W
pokoju zapada cisza.
Nagle
orientuje się, że właśnie wyspowiadałam się ze wszystkiego, co siedziało we
mnie od tak długiego czasu. Nigdy nikomu nie powiedziałam, co stało się, że
zdezerterowałam, nigdy nikomu nie powiedziałam o Teksasie. Myślałam, że tak
dobrego człowieka – tak wyszkolonego, tak bezwzględnego, tak niesamowicie
sprytnego – oszczędzą, że mój przyjaciel, mentor, stary Klaus się za mną
wstawi, ale nie. Znaleźliby dziesięciu innych, może lepszych, na przykład
krzepkich facetów z mięśniami zamiast mózgu. A rzekomych winowajców oddano do
Teksasu pod tamtejszy wymiar sprawiedliwości.
Byłam
wtedy taka wściekła, taka rozżalona, zdradzona, że chciałam gołymi rękami
wyszarpać serce generałowi Sebastianowi Monroe’owi. Zagryzam mocno wargi.
-
Gdy wstępujesz do Milicji, mógłbyś oddać życie za Republikę Monroe’a. Szkoda,
że Republika Monroe’a nie chce nigdy nadstawić karku za ciebie. I właśnie
dlatego jestem tu, teraz. Żeby nikogo więcej nie poświęcono dla spokoju Monroe’a.
Znowu
jest cicho. Czuję, że ucieka ze mnie powietrze. Popełniałam błąd, ale
zorientowałam się za późno. Otworzyłam wszystkie dawno zasklepione rany;
odrodził się żal, za to, że nas zostawiono, porzucono, gdy zaczęły się
problemy, odrodziła się wściekłość za te kilka osób, które nie zdołała uciec i
za pewno zdychało w męczarniach, odrodziła się chęć pozbycia się generała
Monroe’a raz na zawsze.
Zaangażowałam się, myślę przerażona. Nie
tyle zaczęłam popierać Rebeliantów, ale pozwoliłam sobie znów nienawidzić
Milicji. Do tej pory nie przejmowałam się niczym, nic mnie nie obchodziło.
Najprostsze rozwiązanie, dzięki niemu byłam bezpieczna, zajmowałam się tylko
sobą samą. A teraz zaangażowałam się w nienawidzenie, pozwoliłam sobie ulec
emocjom.
Zaangażowanie
prowadzi do działania.
-
Przepraszam, że cię oskarżyłam – mówi cicho Sophie i wychodzi z pokoju.
Gdy
zamyka za sobą drzwi, Dante pokrzepiająco ściska moją dłoń.
-
Przykro mi z powodu tego, co się stało.
Wybuchnęłam.
Gdy nazwałam po imieniu, że Monroe zdradził swoich ludzi, zostawił ich,
porzucił, wydał, sprzedał za swój spokój, poczułam, że znowu jestem aktywna,
pełna emocji, jak burza, gotowa iść, wbrew wszystkiemu.
To
jak przebudzenie z wielomiesięcznej apatii.
Ogarnia
mnie przerażenie, że nagle mam w sercu bunt. Jeszcze słaby, nieśmiały, którego sama nie chce, bo sprowadziłby na mnie klęskę, ale jest. Jest bunt.
Już
nie tchórzostwo, uciekinierstwo, które chowało się na widok każdego Milicjanta,
które siedziało w domu przy każdym patrolu i które gotowe było na wszystko,
byle tylko być bezpiecznym.
W
mojej głowie pojawia się nagle jeszcze jedna myśl. Pomagam człowiekowi, którego
znienawidziłam, który mnie skrzywdził, który odwrócił się ode mnie i innych
właśnie wtedy, gdy potrzebowaliśmy przywódcy, który powie To moi ludzie. Nie oddam ich. Ogarnia mnie wstręt do samej siebie.
Ach Zhalio widzisz właśnie światło i będziesz Katniss Everdeen jak jeszcze umiesz śpiewać to będziesz Kosogłosem a Dante zakocha się po uszy w twoim głosiku :D.
OdpowiedzUsuńNowy Kosogłos miażdżacy :)
UsuńNiby wiedziałam, co się będzie działo, ale i tak strasznie się zaangażowałam. A przy końcówce prawie skopałam fotel przede mną. Na przemówieniach Katniss miałam dreszcze.
A skoro o śpiewaniu mowa, to w momencie, gdy zaczęła śpiewać, myślałam, że wyjdzie tandetnie, ale wow, świetnie, zwłaszcza, gdy dołączającą się inne głosy.
Ale, trzeba przyznać, cały film to najdłuższy trailer w historii kina.
Nigdy się nie zastanawiałam, czy Zhalia umie śpiewać :D W każdym razie, Kamila Baar, polski dubbing, umie, całkiem fajnie :D
Dziękuję serdecznie za komentarz i pozdrawiam :)
Nie spojlerujcie mi tu w komentarzach... chwila Katniss śpiewała? Chce to zobaczyć, dobra nie, musze to zobaczyć. Rozdział amazing jak zawsze, szczególnie na umilenie wieczoru. Czyli już zayważył... i jeszcze Lock i Sophie... ooooo rozkleiłam się.
UsuńJuż się przymykam, bo sama nienawidzę spoilerów (kiedyś ktoś mi powiedział, co się dzieje dalej w GoT; niby wiedziałam, że tam wszyscy umierają, ale serducho i tak pękło) :D
UsuńWarto, oj warto zobaczyć, a jeszcze lepiej przeczytać książkę. Chociaż z całej trylogii najbardziej podobało mi się W pierścieniu ognia.
Katniss śpiewa. Wyszło naprawdę ciekawie według mnie :D
- https://www.youtube.com/watch?v=14H8OzTzne4
sama piosenka
i wersja ze scenami z filmu, zwiastun
- https://www.youtube.com/watch?v=zXTrdecIHW8
Ślicznie dziękuję za komentarz i pozdrawiam :)
Czytać zaczłam, na razie się podoba przyznać muszę. Takie zrządzenie losu, że piosenka nie che mi zadziałać na telefonie, ale sie zobaczy.
UsuńOsobiście uwielbiam Igrzyska Śmierci, chociaż potrzebowałam dwóch podejść, żeby przeczytać całość. Szalenie mi się podobało, a ekranizacje uważam za udane, choć najnowsza przypomina półtoragodzinny trailer następnej części xc
UsuńZobacz, zobacz :)
Oj, robi się gorąco. Moja, kochana Zhal i jej ciągła walka ze sobą oraz Dante i ten jego cudowny charakter. Mieszanka dość. wybuchowa.Czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością. Naprawdę twoje opowiadania wzbudzają u mnie duże emocje. Życzę weny :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci ślicznie za komentarz i bardzo się cieszę, że Ci się podoba. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu uda mi się napisać kolejną część, bo aktualnie krucho u mnie z czasem (powtórki semestralne, ggrrr!). Pierwsze pół strony już jest!
UsuńMoje dotychczasowe komentarze pod tą serią były marne, chyba musiałam dojrzeć skoro wtedy tego nie zauważyłam, a teraz tak. Chyba jeszcze bardziej kocham Burzę, może dlatego, że widziałam oba seriale i mniej więcej orientuję się w tym mashupie. Nie mam pojęcia. Czytało się dobrze, nawet bardzo. Jakim cudem Ty to wszystko tak dokładnie opisujesz. Humaniści. Te wszystkie szczegóły, o jaaa. Ręce opadają jak na coś takiego patrzę ( mam na myśli, że w tym momencie przestaję w siebie wierzyć i nie chcę nic robić, bo przeraża mnie mój poziom). Podsumowując ja chcę kolejny rozdział. Proszę ja Cię bardzo
OdpowiedzUsuń