Menu

1 grudnia 2014

Burza cz.6: Pamiątka z wojska ((Huntik/Revolution, Zhante)



            Następnego dnia budzę się ze spuchniętą, napęczniałą parówką zamiast nogi. Skórę pokrywają cienkie żyłki, a przy każdym dotyku mam ochotę wrzeszczeć z bólu. Rana jest brzydka, rozjarzona i nie zapowiada się, żeby zamierzała szybko się zasklepić. Dante patrzy na nią ponuro i znów przemywa piekącym płynem – spirytus albo jakiś alkohol?
            - Zajmiemy się tobą – uspokoją mnie, gdy zaciskam mocno zęby, a boli bardziej niż chcę to przyznać.
            Ruszamy dalej, mimo, że Dante podejrzliwe na mnie patrzy. Cherit truchta tuż przy nim, czasem biega za drzewo, łapie trop jakiejś zwierzyny i trąca swoich wielkim, czarnym nosem Dantego. Trzyma się ode mnie z daleka, czasem tylko zerknie na mnie jak na kogoś, kto chciałby oderwać mu ogon.
            Zwierzęta nieźle wyczuwają ludzi.
            Jest południe, gdy dochodzimy na skraj lasu. Dante uśmiecha się z zadowoleniem i pokazuje na nędzną, zabitą dechami ruderę.
            - Nasz tymczasowy lokal. Lok i Sophie tam zostali.
            Kiwam głową bez przekonania, ale nie komentuję marnej budki. Zawsze wiedziała, że bazy Rebeliantów to prawdziwe, cuchnące nory, ale nie sądziłam, że skrywają się w tak smutnych, opuszczonych domach, gdzie pewnie nie ma nic poza gołą podłogą.
            - Mieszkała tu kiedyś stara Beth, oddała nam mieszkanko – tłumaczy Dante, rzucając Cheritowi wielki, ciężki badyl. Pies lata po łące, szczekając i podskakując. Od domu dzieli nas jakieś trzydzieści metrów. – Żadne wygody, ale nikt nie zwraca uwagi na takie chatki.
            Zagotowuję w pamięci, by w pierwszym raporcie dla majora Nevilla dodać adnotację, żeby milicja zaczęła zwracać uwagę na takie chatki.
            - Jest woda, no i strych z dobrym widokiem. Łatwo patrolować okolicę.
            Przynajmniej na tyle rozwagi, by się rozejrzeć od czasu do czasu. Mruczę coś w stylu „a-aha” i znowu idziemy w ciszy, pogrążeni we własnych myślach. Zastanawiam się, jak załatwić sprawę z raną – póki co jestem niedysponowana, gdy przyjdzie czas uciekać, ja co najwyżej mogę pokuśtykać do najbliższego krzaka. Wzdycham ciężko. Że też cholerni milicjanci zawsze muszą trafiać.
            - W oddziale mamy nowych i poszli ze mną – wyjaśnia jeszcze Dante. Nie lubi milczeć; zauważyłam to od chwili, gdy się poznaliśmy. Woli rozmawiać, próbuje zrozumieć ludzi, co na dłuższą metę jest trochę męczące. – Oni nawet nigdy nie widzieli flagi Stanów Zjednoczonych.
            - Ile mają lat?
            - Jakieś siedemnaście? Mogli mieć po dwa lata, gdy… no wiesz. Gdy zgasło światło.
            Zawsze mnie fascynowała, że taka gówniażeria chce wspierać i pomagać Rebeliantom. Te bandy zrzeszały stukniętych wariatów, niepogodzonych z losem, głupich marzycieli, ludzi raczej starszych, którzy pamiętali dawny porządek i śnili o nim, wyobrażając sobie jak cudownie byłoby żyć jak kiedyś.
            - Klaus, a może oni mają rację? – spytałam kiedyś naiwnie, gdy mój mentor i przyjaciel uczył mnie jak zawiązywać i rozwiązywać mocne supły i węzły nie do zdarcia. Uśmiechnął się, ukazując wielkie, żółte zęby i pokiwał głową, jakby tłumaczył dziecku, dlaczego niebo jest niebieskie.
            - Nasze Stany nie dałyby sobie rady bez prądu, bez samolotów i wszystkich tych dobrodziejstw starej ery – odparł rezolutnie Klaus, bawiąc się swoim okularem w złotej oprawce. – Nowe czasy potrzebują nowych ludzi. Takich jak Sebastian Monroe, jak ja i… jak ty.
            Po latach zrozumiałam, że Sebastian Monroe nie nadaje się na nowego człowieka dla nowych czasów, ale nie zaczęłam popierać tych samozwańców, bo aż za  dobrze pamiętałam brutalne przebudzenie, gdy stary system padał i trwała anarchia, a  za słabo – samo normalne życie przed Zgaśnięciem.
            Wybrałam najlepszą opcję – odcięłam się od wszystkich i zrezygnowałam, skupiając się na prostych sprawach. Żadnego strzelania, żadnych idei, żadnych wielkich celów, zamiast tego ukrojenie równej kromki chleba i zacerowanie koszuli. Nie chcę się angażować – póki co wychodziło mi to całkiem nieźle.
            - Dante! Jesteś już!
            Ze środka wysunęła się pyzata, blada dziewczyna z ciemnymi blond włosami, w różowej bluzie i zwężanych jeansach. Była naprawdę ładna, a niewiele kobiet i dziewcząt miało czas być  ł a d n y m i  w dobie, gdzie trzeba było przede wszystkim być  d o  s t  s o w a n y m.
            - Cześć, Sophie. Zobacz, kogo spotkałem
            - Kto to jest? – dziewczyna przeniosła na mnie spojrzenie zielonych oczu i zmarszczyła brwi. Skinęłam krótko głową.
            - Zhalia Moon – Dante uśmiecha się i wpuszcza mnie do środka. - Rebeliantka. Uciekła milicjantom. Dzielna kobieta, słowo daje. Przyda nam się w oddziale.
            Sophie unosi sceptycznie brwi, ale Dante jest zajęty snuciem opowieści o naszym spotkaniu. Niewiadomo skąd pojawia się wysoki, chudy blondyn w za dużej skórzanej kurtce i mowa o powrocie do reszty oddziału. Serce zaczyna mi bić mocniej. Jestem tak blisko wsiąknięcia w samo centrum Rebeliantów. Dwójka próbuje mnie wypytywać, ale Dante kończy wszystkie rozmowy i proponuje mi kąpiel.
            Kąpiel! Mam ochotę oddać mu królestwo za tak słodką, ciepłą obietnicę.
            - Fajnie, że jesteś z nami – mówi Lok na odchodne.
            - Każda pomoc się przyda – dodaje Sophie i chyba nawet się uśmiecha.
            Zanim zdążyłam się obejrzeć, w małym, bocznym pomieszczeniu stoi ogromna balia z gorącą, świeżo zagotowaną wodą zmieszaną z najzwyklejszą w świecie deszczówką. Jest jak zbawienie po stresach ostatnich dni.
            Mam ochotę roześmiać się ze szczęścia, gdy zauważam, że obok balii leżą nowe rzeczy – czyste, złożone w kostkę, suche. Wszystko, co noszę teraz, jest brudne, poszarpane, śmierdzące i wilgotne. Ściągam bluzkę i spodnie razem z butami i rzucam je w kąt, świadoma, że pewnie niewiele da się z nich uratować. Ale może pójdą na łaty. Grzechem byłoby wyrzucać dobry materiał, gdy wszystkiego jest tak mało.
            Wchodzę do letniej wody i szoruję się długi czas. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że skóra mnie tak swędziała i piekła. Gdy znów jestem czysta, czuję się jak inny człowiek. Związuję mokre włosy z luźny kucyk i wciągać miękkie, materiałowe spodnie. Należą najpewniej do tej Sophie; są trochę za szerokie i za krótkie, ale ściągam mocno gumę i biorę do rąk koszulkę.
            Koszulkę z krótkim rękawem. 
            Sztywnieje i natychmiast czuję pieczenie na wewnętrznej stronie nadgarstka jakby ktoś przyłożył mi tam rozżarzone węgle. Do tej pory nie zastanawiałam się, co będzie, gdy ktoś zauważy moją pamiątkę po służbie w Milicji. Przełykam głośno ślinę. Mój dotychczasowy strój zasłaniał ślad i nie musiałam się o nic martwić.
            Zakładać koszulkę i opieram się o brzeg balii. Długo wpatruje się w brzydką, poszarpaną bliznę. Nawet, jeśli  nie przypomina już znaku noszonego przez Milicjantów, łatwo się domyślić, czym kiedyś była.
            Znów bolesne ukłucie na nadgarstku.
            Nagle słyszę pukanie i drzwi się otwierają, a do środka wchodzi Sophie.
            - Mam nadzieję, że ciuchy są na ciebie dobre… Straszna z ciebie chudzina i ciężko coś sensownego znaleźć. Gotowa? Mamy spotkanie w szpitalu polowym… - urywa nagle i wpatruje się w jeden punkt z rozdziawionymi ustami.
            Zobaczyła.
            - Parszywa oszustka! – krzyczy. Nie ruszam się z miejsca, nawet nie zasłaniam blizny. Dziewczyna staje w pozycji bojowej, ale kolana jej się trzęsą – jest jeszcze niedoświadczona i trochę się obawia. - Milicjantka, co? Przechytrzyłaś Dantego!
            - Co tu się dzieje?! – do środka wpada Dante, zaalarmowany hałasem. Patrzy najpierw na oburzoną Sophie i jej palec, wyciągnięty oskarżycielsko w moją stronę, a potem widzi bliznę. Nie jest głupcem; dobrze wie, że wszyscy Milicjanci mają na nadgarstku wypalony znak. Rana w takim miejscu n i e  m o ż e  być przypadkiem.
            - Zhalia.
            Mam ochotę dać sobie samej po pysku za to, że stoję bez ruchu, gdy powinnam powiedzieć cokolwiek, zrobić cokolwiek – grać głupią, udawać, że kiedyś dziabnął mnie tu pies, uciekać, atakować. Przełykam ślinę.
            - Co to jest?
            - Jak to co?! – obrusza się Sophie. – Była w Milicji! Okłamała cię!
            Zaciskam oczy na chwilę i zaraz je otwieram. Weź się w garść, powtarzam sobie w głowie. W tej chwili ważą się moje losy. Jeśli niczego nie zrobię, będę tak biernie stała, to kaput. Muszę zareagować zanim padnie strzał. Nawet jeśli ci żałośni Milicjanci mnie puszczą, to ze strony Milicji czeka mnie najstraszniejsza z kar. Za dezercję, za niszczenie mienia, za kilka pomniejszych zabójstw, przez które do dziś budzę się zlana potem.
            - Owszem, byłam – mówię lodowato. – I zapewniam cię, że właśnie dla tego, na świecie nie ma nikogo, kto nienawidziłby ich bardziej ode mnie.
            - Komu chcesz wepchnąć ten kit? – krzyczy Sophie.
            - Usiądźmy. - Dante cicho wskazuje na stojące przy ścianie plastikowe krzesła i pomazany, brudny stolik, po którym chodzi znudzona, senna mucha. – Naprawdę musisz nam wiele wyjaśnić, Zhalia – mówi twardo i czuję, że jest tak samo wzburzony jak Sophie, może tylko mniej to okazuje. - Jesteś Milicjantką, prawda?
            - Byłam – poprawiam mechanicznie i póki co, wciąż mówię prawdę. – Dawno to rzuciłam.
            - Na rzecz Rebeliantów? To dość duża zmiana! – prycha Sophie.
            - Dlaczego? – Dante daje jej znak dłonią, żeby była cicho chociaż przez trzy minuty. Przez moment patrzy mi prosto w oczy tak intensywnie, że coś we mnie pęka. Blokada, która długi czas sprawiała, że byłam obojętna, gdy z naszej wioski ściągano dzieciaków do Milicji, gdy wymuszona więcej plonów niż byliśmy w stanie zebrać, gdy strzelono do Bena Mathesona.
            - W Milicji nikt nie jest niezastąpiony – mówię głosem wypranym z emocji.
            Sama nie wiem, czemu, ale muszę zacisnąć ręce w pięści, bo na mojej ręce otwiera się rana. Piekielnie pali. A w środku, gdzieś na wysokości lewej piersi, czuję paskudny ucisk. Odradza się poczucie porzucenia i wściekłość.
            - Co to znaczy?
            Nie chcę sobie przypominać, a jednak – widzę upadającego chłopaka. Zdaje się, że miał na imię Rick, albo jakoś inaczej, równie pospolicie i nudno. Był w porządku, nigdy nie powiedział niczego za plecami, uczciwy. Nie zasłużył, by go zostawić za łasce, niełasce Teksasu. Więcej go nie widziałam, podobnie jak wszystkich innych żołnierzy, żołnierzy Monroe’a, których się wyrzekł, gdy pojawiło się zagrożenie.
            - Zostawili nas… - szepczę cichutko. Nigdy nikomu nie mówiłam o tamtym dniu na granicy z Teksasem. – Po prostu nas zostawili, bo nigdy nie brakuje rekrutów…
            Stosunki na granicy Republiki Monroe’a i Teksasu zawsze były napięte. Nieustanne patrole, wzajemne grabieże i wisząca groźba wojny. Niech Bóg ma w opiece Milicjanta, który dostanie się w ich ręce. Musiałam zagryźć zęby.
            - To miał być zamach. Na Henry’ego Gretta. Znasz tego starucha? To głupi, spleśniały polityk z Teksasu. Ale miał kiedyś jakieś starcie z generałem Monroe’em – nieświadomie wciąż używam pełnego nazwiska z szacunku i ze strachu, jaki pozostaje w głowie na zawsze.
            - Ale się nie udało – zgaduje Dante.
            - Nie. Wszystko poszło nie tak… Wszystko, co mogło, poszło nie tak! Strzelali do nas jak do kaczek, a gdy… generał Monroe nie przyjmuje do wiadomości, że jego żołnierze ponieśli porażkę.
            - Co zrobił? – z głosu Dantego ucieka zawziętość. Współczuje mi, chociaż nigdy nie chciałam i nie potrzebowałam czyjejkolwiek litości.
            - Powiedział… Powiedział, że to był wybryk niedoświadczonych żołnierzy, o którym nic nie wiedział. I zgodził się oddać nas… Do Teksasu.
            W pokoju zapada cisza.
            Nagle orientuje się, że właśnie wyspowiadałam się ze wszystkiego, co siedziało we mnie od tak długiego czasu. Nigdy nikomu nie powiedziałam, co stało się, że zdezerterowałam, nigdy nikomu nie powiedziałam o Teksasie. Myślałam, że tak dobrego człowieka – tak wyszkolonego, tak bezwzględnego, tak niesamowicie sprytnego – oszczędzą, że mój przyjaciel, mentor, stary Klaus się za mną wstawi, ale nie. Znaleźliby dziesięciu innych, może lepszych, na przykład krzepkich facetów z mięśniami zamiast mózgu. A rzekomych winowajców oddano do Teksasu pod tamtejszy wymiar sprawiedliwości.
            Byłam wtedy taka wściekła, taka rozżalona, zdradzona, że chciałam gołymi rękami wyszarpać serce generałowi Sebastianowi Monroe’owi. Zagryzam mocno wargi.
            - Gdy wstępujesz do Milicji, mógłbyś oddać życie za Republikę Monroe’a. Szkoda, że Republika Monroe’a nie chce nigdy nadstawić karku za ciebie. I właśnie dlatego jestem tu, teraz. Żeby nikogo więcej nie poświęcono dla spokoju Monroe’a.
            Znowu jest cicho. Czuję, że ucieka ze mnie powietrze. Popełniałam błąd, ale zorientowałam się za późno. Otworzyłam wszystkie dawno zasklepione rany; odrodził się żal, za to, że nas zostawiono, porzucono, gdy zaczęły się problemy, odrodziła się wściekłość za te kilka osób, które nie zdołała uciec i za pewno zdychało w męczarniach, odrodziła się chęć pozbycia się generała Monroe’a raz na zawsze.
            Zaangażowałam się, myślę przerażona. Nie tyle zaczęłam popierać Rebeliantów, ale pozwoliłam sobie znów nienawidzić Milicji. Do tej pory nie przejmowałam się niczym, nic mnie nie obchodziło. Najprostsze rozwiązanie, dzięki niemu byłam bezpieczna, zajmowałam się tylko sobą samą. A teraz zaangażowałam się w nienawidzenie, pozwoliłam sobie ulec emocjom.
            Zaangażowanie prowadzi do działania.
            - Przepraszam, że cię oskarżyłam – mówi cicho Sophie i wychodzi z pokoju.
            Gdy zamyka za sobą drzwi, Dante pokrzepiająco ściska moją dłoń.
            - Przykro mi z powodu tego, co się stało.
            Wybuchnęłam. Gdy nazwałam po imieniu, że Monroe zdradził swoich ludzi, zostawił ich, porzucił, wydał, sprzedał za swój spokój, poczułam, że znowu jestem aktywna, pełna emocji, jak burza, gotowa iść, wbrew wszystkiemu.
            To jak przebudzenie z wielomiesięcznej apatii.
            Ogarnia mnie przerażenie, że nagle mam w sercu bunt. Jeszcze słaby, nieśmiały, którego sama nie chce, bo sprowadziłby na mnie klęskę, ale jest. Jest bunt.
            Już nie tchórzostwo, uciekinierstwo, które chowało się na widok każdego Milicjanta, które siedziało w domu przy każdym patrolu i które gotowe było na wszystko, byle tylko być bezpiecznym.

            W mojej głowie pojawia się nagle jeszcze jedna myśl. Pomagam człowiekowi, którego znienawidziłam, który mnie skrzywdził, który odwrócił się ode mnie i innych właśnie wtedy, gdy potrzebowaliśmy przywódcy, który powie To moi ludzie. Nie oddam ich. Ogarnia mnie wstręt do samej siebie.

9 komentarzy:

  1. Ach Zhalio widzisz właśnie światło i będziesz Katniss Everdeen jak jeszcze umiesz śpiewać to będziesz Kosogłosem a Dante zakocha się po uszy w twoim głosiku :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowy Kosogłos miażdżacy :)
      Niby wiedziałam, co się będzie działo, ale i tak strasznie się zaangażowałam. A przy końcówce prawie skopałam fotel przede mną. Na przemówieniach Katniss miałam dreszcze.
      A skoro o śpiewaniu mowa, to w momencie, gdy zaczęła śpiewać, myślałam, że wyjdzie tandetnie, ale wow, świetnie, zwłaszcza, gdy dołączającą się inne głosy.
      Ale, trzeba przyznać, cały film to najdłuższy trailer w historii kina.
      Nigdy się nie zastanawiałam, czy Zhalia umie śpiewać :D W każdym razie, Kamila Baar, polski dubbing, umie, całkiem fajnie :D
      Dziękuję serdecznie za komentarz i pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Nie spojlerujcie mi tu w komentarzach... chwila Katniss śpiewała? Chce to zobaczyć, dobra nie, musze to zobaczyć. Rozdział amazing jak zawsze, szczególnie na umilenie wieczoru. Czyli już zayważył... i jeszcze Lock i Sophie... ooooo rozkleiłam się.

      Usuń
    3. Już się przymykam, bo sama nienawidzę spoilerów (kiedyś ktoś mi powiedział, co się dzieje dalej w GoT; niby wiedziałam, że tam wszyscy umierają, ale serducho i tak pękło) :D
      Warto, oj warto zobaczyć, a jeszcze lepiej przeczytać książkę. Chociaż z całej trylogii najbardziej podobało mi się W pierścieniu ognia.
      Katniss śpiewa. Wyszło naprawdę ciekawie według mnie :D
      - https://www.youtube.com/watch?v=14H8OzTzne4
      sama piosenka
      i wersja ze scenami z filmu, zwiastun
      - https://www.youtube.com/watch?v=zXTrdecIHW8
      Ślicznie dziękuję za komentarz i pozdrawiam :)

      Usuń
    4. Czytać zaczłam, na razie się podoba przyznać muszę. Takie zrządzenie losu, że piosenka nie che mi zadziałać na telefonie, ale sie zobaczy.

      Usuń
    5. Osobiście uwielbiam Igrzyska Śmierci, chociaż potrzebowałam dwóch podejść, żeby przeczytać całość. Szalenie mi się podobało, a ekranizacje uważam za udane, choć najnowsza przypomina półtoragodzinny trailer następnej części xc
      Zobacz, zobacz :)

      Usuń
  2. Oj, robi się gorąco. Moja, kochana Zhal i jej ciągła walka ze sobą oraz Dante i ten jego cudowny charakter. Mieszanka dość. wybuchowa.Czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością. Naprawdę twoje opowiadania wzbudzają u mnie duże emocje. Życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci ślicznie za komentarz i bardzo się cieszę, że Ci się podoba. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu uda mi się napisać kolejną część, bo aktualnie krucho u mnie z czasem (powtórki semestralne, ggrrr!). Pierwsze pół strony już jest!

      Usuń
  3. Moje dotychczasowe komentarze pod tą serią były marne, chyba musiałam dojrzeć skoro wtedy tego nie zauważyłam, a teraz tak. Chyba jeszcze bardziej kocham Burzę, może dlatego, że widziałam oba seriale i mniej więcej orientuję się w tym mashupie. Nie mam pojęcia. Czytało się dobrze, nawet bardzo. Jakim cudem Ty to wszystko tak dokładnie opisujesz. Humaniści. Te wszystkie szczegóły, o jaaa. Ręce opadają jak na coś takiego patrzę ( mam na myśli, że w tym momencie przestaję w siebie wierzyć i nie chcę nic robić, bo przeraża mnie mój poziom). Podsumowując ja chcę kolejny rozdział. Proszę ja Cię bardzo

    OdpowiedzUsuń

Widzisz jakieś błędy? Akcja jest za szybka albo za wolna? Za długie, za krótkie zdania? Ignoruję kanon albo przekręcam jakieś fakty? Daj znać, będę bardzo wdzięczna. Uczę się pisać i każda wskazówka jest na wagę złota, dziękuję za każdą krytykę, zniosę nawet najsurowszą ocenę, śmiało. Każda krytyka jest dla mnie na wagę złota :) Serdecznie dziękuję za komentarze, w razie czego - odpowiadam prawie na każdy.
Koniecznie daj znać, które opowiadanie ma być jako następne! :)