Uwielbiał radosne podniecenie, które ogarniało go za każdym razem, gdy winda ruszała i pędziła w górę z prędkością, od której cała zawartość żołądka podskakiwała i wirowała. Uwielbiał pukać do drzwi i czekać, aż wreszcie wejście rozsunie się z cichym sykiem i odsłoni domowe zacisze. Uwielbiał czuć zapach perfum Padme sprowadzanych prosto z dalekiego Naboo.
Wyszedł z windy, rozglądając się
podejrzliwie, ale nie zauważył niczego dziwnego. Niektóre zachowania Jedi stały
się jego nawykami do tego stopnia, że naturalnie badał otoczenie Mocą, szukał
zagrożenia i zawsze trzymał rękę na mieczu.
- Annie! - Padme rzuciła mu się na
szyje, ledwo zdążył przekroczyć próg jej apartamentów. Prawie się przewrócił,
ale w porę odzyskał równowagę, złapał ją i okręcił dookoła, rozbawiony, ale
przede wszystkim wzruszony, nagłą wylewnością. Zachowywała się, jakby nie
widzieli się całe lata, a nie kilka tygodni, nie, żeby miał coś przeciwko takim
powitaniom. – Annie, jak dobrze że jesteś!
Miała na sobie prostą, granatową suknię
pozbawioną pleców, a włosy upięła w śmieszny koczek z boku głowy przyozdobiony
milionem szpilek. Mógł się tylko domyślać, że niedawno wróciła z posiedzeń
senatu albo innego ważnego spotkania, na którym politycy psioczyli na system,
kanclerza i przede wszystkim, Jedi. Zmarszczył brwi, przytulając ją mocniej. Za
każdym razem, gdy uświadamiał się, że spojrzenia obcych dyplomatów błądzą po
jej nagich ramionach i podziwiają jej urodę, rozpalała go dzika zazdrość. Nigdy
nie przyznał się głośno, ale najchętniej zachowałby cały jej wdzięk dla samego
siebie.
- Hej, Padme – uśmiechnął się lekko,
upojony wizją wspólnej nocy, i wtedy wyczuł, że coś jest nie tak. A nawet bardzo
nie tak.
Senator trzęsła się w jego ramionach,
zupełnie jakby coś wyprowadziło ją z równowagi. Prawie czuł, że rozdygotane serce
zaraz wyskoczy jej z piersi. Zdawała się być na skraju jakiegoś dziwnego,
histerycznego płaczu i w każdej chwili mogła wybuchnąć niekontrolowanym
szlochem, którego bał się bardziej niż samego hrabiego Dooku i całej armii
droidów.
Stanowczo odsunął ją od siebie i zmusił
do spojrzenia sobie w oczy.
– Co się dzieje, Padme? – zapytał,
trochę ostrzej niż zamierzał. Jeśli Padme prawie płakała, tracił panowanie nad
wszystkim, ba, wpadał w panikę i za wszelką cenę chciał powstrzymać jej łzy.
Wyprowadzony z równowagi, zawsze pozwalał, by gniew przejął nad nim kontrolę.
Padme spojrzała na niego z bladym
uśmiechem. Całą twarz pokrywał jej rumienień ekscytacji, którego nie rozumiał. Oczy
miała roziskrzone, czerwone i wilgotne, ale szczęśliwe jak nigdy wcześniej.
Podobnie patrzyła na niego kilka lat wcześniej, gdy jeszcze nosił padawański
warkocz, w dniu, gdy zawarli tajemne małżeństwo.
- Annie, nic się nie dzieje. Wszystko
jest... idealnie. – szepnęła, ale wciąż sprawiała wrażenie roztrzęsionej i
wyprowadzonej z równowagi. Zacisnęła dłonie na jego sztucznej protezie,
starając się powstrzymać drżenie palców.
- Przerażasz mnie – jęknął, pozwalając,
by poprowadziła go w stronę niewielkiej kanapy. Posadziła go stanowczo, a sama
przycupnęła na brzegu. Odetchnęła i roześmiała się, zerkając ku niebu z
niewysłowioną radością. Nie wiedział, czy ma do przekazania jakąś niesamowitą
wiadomość czy może bawi ją jego niepewność.
- Musimy porozmawiać – ponownie się
uśmiechnęła i spojrzała spod rzęs, próbując być tajemnicza. Nie cierpiał, gdy
przybierała sztucznie poważny ton i zamiast przejść od razu do sedna, okrążała
temat jak mięsożerna Anooba okrąża swoją ofiarę. W takie gierki mogła się bawić
w senacie, na debatach, gdy chciała porwać tłum albo powstrzymać wprowadzenie
nowej ustawy, a nie, gdy prawie szalał z niepokoju. – Annie, nie uwierzysz!
Właściwie, już całkiem nie wiedział,
czy Padme jest podekscytowana czy przerażona. Raz zachowywała się jak
histeryczka, a zaraz potem cieszyła się jak kilkuletnia dziewczynka obdarowana
koszykiem słodyczy.
- Padme? – nerwowo podrapał się po karku,
błagając, by żona w końcu przeszła do sedna.
Jego dawny mistrz, Obi-Wan Kenobi, miał
rację, powtarzając, że poznanie Mocy jest błahostką w porównaniu do zrozumienia
kobiecej logiki. Nigdy nie pojmował działania samic – obojętnie jakiego gatunku
– i za każdym razem, gdy wydawało mu się, że potrafi je rozpracować, one robiły
coś całkowicie nielogicznego.
Zmarszczył brwi, sięgając głęboko w
Moc. Czuł w niej coś nowego, coś czego nie umiał rozpoznać i co go przerażało.
Zupełnie jakby jakaś istota, nowy byt, dołączył do obecności Padme w Mocy. Na
próżno próbował go wybadać i zrozumieć, stale umykał jego zmysłom,
pozostawiając go w drażniącej niewiedzy.
- Annie – Padme złapała go rękę i
poprowadziła dłoń na swój brzuch. – Czujesz?
Zmarszczył brwi, świadom, że wpatruje
się w niego wyczekującym spojrzeniem. W rzeczywistości, czuł jedynie śliski materiał
sukienki. Jeszcze raz poszukał w Mocy i ponownie rozgniewał się przedziwną
obecnością, która zdawała się być bardzo wrażliwa na Moc. Spojrzał w brązowe,
błyszczące oczy Padme i zrozumiał.
- Będziemy mieli dziecko, Annie –
wyszeptała tak cicho, że z jej ust wydobył się tylko ciepły szmer. Patrzył na
nią jednocześnie zdumiony i przestraszony i przetwarzał jej ciche wyznanie.
Jakie dziecko? Co to, w ogóle, znaczy „dziecko”? Takie małe, czerwone, kwilące?
I kto będzie je miał?
- Annie? – Padme pochyliła się nad nim
i ucałowała, przemawiając do rozbieganych myśli logiczniej i rozsądniej niż jakiekolwiek
słowa.
Uśmiechnął się, głęboko wzruszony,
łaskocząc jej policzek. Nie musiał nic mówić, przecież domyśliła się wszystkich
obietnic, których nigdy nie wypowiedział, a które złożył – przysięgał sobie
zawsze ją chronić, dbać, kochać, miłować i przede wszystkim: być. Być mimo
wojny i mimo obowiązków Jedi.
- Anakinie – odezwała się nagle Padme
dziwnie zmienionym głosem. Odsunął się, nie rozumiejąc, czemu żona nagle użyła
ochrypłego, przemądrzałego męskiego głosu. Brzmiała zupełnie inaczej... – Anakinie!
– powtórzyła ostrzej.
Mówiła całkiem jak... Obi-Wan Kenobi.
- Co jest? – położył jej ręce na
ramionach i odsunął na długość ramion, mając kompletny mętlik w głowie. Co się
z nią działo, podpuszczała go czy... czy to może Moc? Twarz Padme wydłużyła się
i zmężniała, nawet wyrosła na niej gęsta, krzywo przystrzyżona broda, stała się
dziwnie podobna do oblicza mistrza Obi-Wana Kenobi’ego.
Przebudził się.
Przebudził się.
Anakin zmarszczył brwi i, przetarłszy
oczy, zamrugał kilkukrotnie, zdając sobie sprawę, że jego plecy są niemiłosiernie
zbolałe od krzywej pozycji w czasie snu. Odetchnął, z żalem żegnając słodką
fantazję.
- Nie sposób cię obudzić – westchnął
teatralnie Obi-Wan, na wszelki wypadek potrząsając ramieniem byłego ucznia, by
się przekonać, czy na pewno wyrwał go ze snu.
Artoo zapiszczał potakująco ze swojego
miejsca na myśliwcu.
Anakin uniósł się na łokciu, zdając
sobie sprawę, że jego chwilowa drzemka w statku wydłużyła się odrobinę za
bardzo. Zamierzał tylko odpocząć, znużony stałymi kłótniami z łowcami nagród i wygrażaniem,
byle tylko zdobyć jakieś informacje o Ahsoce i miejscu jej pobytu, zaraz potem
chciał wrócić do poszukiwań. Sądząc po wzmożonym ruchu w hangarze, przespał
kilka godzin i właśnie zaczęło świtać, a całe towarzystwo ruszało w drogę.
Zadrżał na myśl, że ktoś, kto maczał
palce w porwaniu Ahsoki, może właśnie zniknąć.
- Mistrzu, co ty tu właściwie robisz?
- Rada nie była zachwycona twoim
nierozsądnym postępowaniem – Obi-Wan oparł się o burtę statku i skrzyżował ręce
na piersi, jakby oczekiwał, że Anakin zacznie się tłumaczyć jak zbesztany
dzieciak.
Czasami ciężko było mu zapomnieć, że to
już nie ten sam chłopiec, którego poznał na Tatooine. Nawet w czasach
niepokoju, gdy Skywalker każdego dnia stawiał czoło nowym wyzwaniom, on czuł
się za niego odpowiedzialny. Mistrz Yoda zwykł mawiać, że są więzi, których
zerwać nie sposób i nawet śmierć tego nie czyni. Być może coś na kształt takiej
relacji połączyło ich, gdy zgodził się przyjąć Anakina jako swojego ucznia. Tym
razem, tak samo jak w wielu poprzednich sytuacjach na wspólnych misjach, czuł
się w obowiązku uświadomić ucznia o jego bezmyślności.
– Teraz, w czasie wojny, każdy Jedi jest
potrzebny i Rada nie może sobie pozwolić na odejście chociażby jednego Jedi!
Opuszczenie stanowiska, bez żadnej konsultacji z kimkolwiek...
- Znam tę śpiewkę, mistrzu. Ale
Ahsoka... Ty nie rozumiesz! – Anakin wyskoczył z myśliwca, lądując miękko na
posadzce w hangarze.
Zachwiał się na nogach, wciąż
otumaniony snem. Ospały umysł wciąż jeszcze reagował dość powoli. Gdzieś w
głębi siebie żałował, że nieprawdziwe fantazje pozostały tylko urojeniami. Ile
by dał, by mieć przy sobie Padme. Ona, jako senator i dyplomatka, na pewno
znalazła by jakieś rozwiązanie i pomogła mu znaleźć Smarka. – Muszę ją ratować.
- Twoja padawanka jest Jedi! Tak samo
nierozsądna jak ty, ale wielokrotnie udowodniła, że potrafi sobie poradzić
nawet w najbardziej kryzysowych sytuacjach. Anakinie, wyjazd bez żadnego
przygotowania był po prostu głupi! – Obi-Wan podrapał się delikatnie po
brodzie, ignorując wymowne wywracanie oczami swojego ucznia. Anakin znał doskonale
ten ton i wiedział, że jego właśnie mistrz zaczyna swoje umoralniające kazanie,
którym próbował wpoić mu najważniejsze zasady działania zgodnego z protokołami
i kodeksami.
Czynił to od lat. Bezskutecznie.
Właśnie, Ahsoka była Jedi, tak jak on,
Obi-Wan, Yoda czy Plo Koon, fizycznym wcieleniem Mocy, rycerzem i strażnikiem
pokoju. Miał świadomość, że ograniczania czy nadmierna opiekuńczość nie służy
jej treningowi, ale on, zamiast wyszkolonego żołnierza, widział w niej
dzieciaka z wielgachnymi oczyskami i piskliwym głosem.
W czasie bitwy o Christophsis, Rada
Jedi wepchnęła mu, trochę na siłę, uczennice, która szybko stała się
przyszywaną córką. Była niemiłosiernie rozwydrzona i uparta, nawet bardziej od
niego, ale nawet nie zauważył, kiedy nie mógł się bez niej obejść. Potrzebował
drugiego pilota, informatora, nawigatora, wspólnika, towarzysza, kompana. Przywykł
do jej nieustającej gadaniny, zaakceptował dziewczynę z całym bagażem wad. I na
pewno nie zamierzał pozwolić, by ktokolwiek tknął jego padawana.
- Zostań przy statku, Artoo – poprosił,
widząc, że mistrz odchodzi. Robot zapiszczał protestująco, ale posłusznie nie
ruszył się z miejsca.
Anakin przeciągnął się, rozprostowując
ospałe mięśnie i wtedy zdał sobie sprawę, że wciąż pozostał jeszcze w złudnym
świecie snów i marzeń. Przed nim, jakieś dziesięć metrów dalej, stała senator
Padme Amidala. Założyła prosty, skromny strój pilota, a włosy ściągnęła w tak
ciasną kitkę, że wytrzeszczone oczy prawie wychodziły jej z orbit, ale Anakin
wszędzie, w każdym zakątku galaktyki, obudzony w środku nocy, rozpoznałby tę
twarz.
- Razem z senator Amidalą
przyjechaliśmy ci pomóc – wyjaśnił Kenobi, kierując się w stronę kobiety.
Opierała się o ścianę i przeglądała coś w niewielkim komunikatorze, podobnym do
tego, jakim posługiwali się rycerze Jedi.
- Przepraszam, co? – warknął Anakin,
nie do końca wiedząc, czy jego mistrz jest po prostu skończonym durniem i
przywiózł do takiej obskurnej planety senatora, a co ważniejsze, jego zonę, czy
może on sam ma po prostu świadomy sen.
- Przyjechaliśmy ci pomóc. – powtórzył
Kenobi. – Senat od dawna planował wysłać kogoś do tutejszej premier, a teraz
nadarzyła się okazja. Słuchaj Anakinie, ty i ja w tej chwili jesteśmy jak
ochroniarze dla senator Amidali. Musiałem to załatwić, żeby Rada nie kazała ci
wracać...
- Jestem wolnym człowiekiem i nikt nie
ma prawa mi niczego nakazywać! – odburknął Anakin, zupełnie nieświadomy, że
brzmi jak młodzik, który nawet nie zdobył swojego kryształu. – Angażowanie w to
senator Amidali było nierozsądne! Tu jest niebezpiecznie.
- Cieszę się, że tak o mnie dbacie,
generale Skywalker.
Odwrócił się i napotkał poważne,
zacięte oczy Padme. Poczuł się trochę jak jeden sopli lodu na powierzchni
planety Hoth. W tej chwili nie dziwił się politykom, że ulegali jej sugestiom,
skoro każdego na dzień dobry częstowała takim spojrzeniem.
Westchnął ciężko. Powinna zrozumieć, że
po prostu się o nią martwi i robi wszystko, żeby nie musiała się narażać.
Czasem miał wrażenie, że Padme na złość jemu stale ryzykuje i wplątuje się w
niebezpieczne sytuację. Obecność żony wśród towarzystwa pełnego łowców nagród, bandytów, prostytutek wcale mu się nie podobała.
- Po prostu rozsądnie oceniam sytuację,
pani senator – skłonił się lekko, zastanawiając się czemu zaczyna odgrywać to
przedstawienie. Co prawda nawet Obi-Wan nie wiedział o ich słodkim romansie,
ale miał świadomość, że przyjaźnią się od lat i przy nim mogli sobie darować
oficjalne tytuły. – Nie rozumiem, co pani chce tu zdziałać. To świat bandytów i
łowców nagród.
- Cała Republika boryka się z takimi
problemami – odparła chłodno Padme. – Jako senator jestem zobowiązana pomóc tej
biednej planecie. Jeśli nie my zadbamy, to zajmą się nimi Separatyści. Każdy
sojusznik jest na wagę złota, generale Skywalker.
- Przecież to jakaś ściema – Anakin
pokręcił głową. – Przykrywka, żebym mógł swobodnie szukać Ahsoki! I znajdę ją
nawet i bez waszej misji. Nie potrzebuje nianiek.
- Generale Skywalker, działamy na waszą
korzyść, rozumiecie?
- Pani senator...
- W porządku – Obi-Wan uniósł
pojednawczo ręce, znudzony przysłuchiwaniem się wiszącej w powietrzu kłótni.
Nie bardzo rozumiał, czemu obecność senator z Naboo tak wyprowadziła jego
ucznia z równowagi, ale przywykł, że Anakin prawie nigdy nie zachowuje się tak,
jakby się człowiek spodziewał. – Wyjaśnicie sobie później całą sprawę, zwracamy
na siebie uwagę.
W hangarze roiło się od pilotów i
przemytników, którzy w większości całkowicie się ignorowali, ale wystarczało,
że któryś zauważył zalążek sprzeczki, a już zbierała się cała gruba
obserwatorów, czasem skorych do bójki, a przynajmniej pełnych nadziei na
obejrzenie dobrej walki, po której uczestnicy będą mieli twarze podobne do
mielonego mięsa.
Kilku gapiów przyglądało im się z
cienia ścian. Gdyby którykolwiek zauważył miecze świetlne przy bokach Jedi,
szanse na odnalezienia Ahsoki zmalałyby drastycznie. Anakin podejrzewał, że za
uprowadzeniem jego uczennicy stoi jakiś łowca nagród albo zawistny przestępca.
On i Ahsoka pojmali ich tak wielu, że nawet nie pamiętał nazwisk większości.
Teoria, że któryś z nich kierował się zemstą i położył swoje brudne łapy na
Smarku, była całkiem sensowna i pewnie nawet Obi-Wan ze swoim chłodnym,
logicznym umysłem przyznałby mu rację.
- Tam można się czegoś napić – Anakin
wskazał ręką wejście do baru. Obi-Wan pokiwał głową, instynktownie zostawiając
parę trochę z tyłu. Padme chciała ruszyć za nim, ale poczuła uścisk sztucznej
dłoni na nadgarstku.
- Chyba powinniśmy porozmawiać.
Popatrzyła na niego groźnie w sposób,
który tak uwielbiał. Żadna z jej sobowtórów, które tak niesamowicie
odwzorowywały ruch podnoszenia filiżanki albo poprawiania włosów, nie umiała
zmarszczyć brwi tak, jak Padme w tej chwili. Taką minę miała, gdy stawała w obronie
słabszych i gdy przeciwstawiała się całemu światu. I kiedy się na niego
złościła.
- Annie, co ty sobie wyobrażasz?
Znikasz w środku nocy i lecisz, stang,
na jakiś wygwizdów – warknęła w sposób bardzo niesenatorski. – Mogłeś mnie
uprzedzić! Myślisz, że ja się nie boję? Umieram za każdym razem, gdy robisz coś
takiego! Martwiłam się o ciebie – dodała trochę łagodniej.
Anakin uśmiechnął się lekko,
przyzwyczajony do wyrzutów za swoją bezmyślność. Na Tatooine matka beształa go,
bo zawsze kręcił się tam, gdzie zaczynały się kłopoty. Później pałeczkę przejął
jego mistrz, Obi-Wan Kenobi, trując na każdej misji o rozsądku i innych
bzdurach. Nawet Smark, ta małolata, powtarzała, że jest skończonym narwańcem.
- Przepraszam – westchnął. – Ty nie
rozumiesz, Ahsoka... To jest jeszcze dziecko!
- Powinieneś był mnie uprzedzić, Annie.
Jedna słowo i nie spędziłabym kilku godzin. próbując się dowiedzieć, gdzie
wywiało mojego męża! – dodała, trochę za głośno.
Ruszyła za Obi-Wanem, sadząc wielkie, przysadziste
kroki. Próbowała go dogonić, ale mistrz był już przy barze, pogrożony w
spokojnej rozmowie z barmanem. Chociaż nie była wrażliwa na Moc, wyczuła strach
Anakina.
Odszukała jego rękę i uścisnęła.
- Znajdziemy twojego padawana,
obiecuję.
Skinął głową, ale wolał nie drążyć
tematu. Gdzieś w jego sercu żyła obawa, że jeśli powie głośno „Na pewno”,
złośliwy los postanowi dać mu po mordzie i owszem, spotka Ahsokę, ale zimną i
martwą. Pozwolił się poprowadzić w stronę baru, gdzie już wszyscy patrzyli na
niego nieprzychylnie. Każdy, kto zadawał zbyt wiele pytań, wzbudzał powszechną
niechęć.
- Wyjaśnicie mi wasz głupi plan? –
spytał, ignorując karcące spojrzenie mistrza. Minęły już czasy, gdy przejmował
się wymownym unoszeniem brwi czy zabijającym wzrokiem, chyba, że była to Padme.
- Żeby dać sensowny powód twojej
obecności tutaj – zaczął Obi-Wan, popijając sok juuna, który przyniosła śliczna
kelnereczka. Powiódł spojrzeniem po jej obojczykach i zgrabnych ramionach, ale
nie zagadał.
- Jestem wolnym człowiekiem i moje
obecność tutaj jest w pełni legalna, nie potrzebuje powodu – przerwał Anakin,
ale Padme powstrzymała go gestem dłoni. Był odrobinę przewrażliwiony na punkcie
swojej niezależności.
- Nie rozumiecie, generale. Obecność
Jedi na neutralnej planecie może być jawnym sygnałem, że Republika potajemnie
próbuje ją przekonać do przyłączenia do wojny. Separatyści są przeciwni
zabiegom tego typu.
- A teraz zamiast jednego Jedi jest
dwóch i na dodatek senator, gdzie tu sens? – Anakin nigdy nie ukrywał, że
polityka była dla niego czarną magią. Orientował się na poziomie podstawowym,
ale gdy przychodziło do zrozumienia, całkiem się gubił.
- Nasza misja jest oficjalna, generale,
i nie ma na celu przeciągać planety, tylko pomóc uporać się z jej problemami,
rozumiecie? Nie mamy nic wspólnego z wojną tylko poszukamy sposobu na pozbycie
się tej całej... – Padme obrzuciła towarzystwo wymownym spojrzeniem.
Anakin ściągnął brwi, ale więcej nie
poddawał w wątpliwość pomysłu Obi-Wana i Padme. Być może powinien być
wdzięczny, że o niego zadbali, ale w tej chwili los Smarka przekładał ponad
wszystko inne. Misja, trochę naciągana, jedynie utrudniała mu całą sprawę.
Jeśli Ahsokę porwał – bo nie miał wątpliwości, że ktoś ją uprowadził –
separatysta czy też Sith, na wiadomość o obecności Jedi zniknie w mgnieniu oka.
- Jednocześnie spróbujemy się
dowiedzieć, gdzie jest Ahsoka. – dokończył Obi-Wan. - Powiedz, Anakinie,
dowiedziałaś się czegokolwiek? – spytał cicho, wiedząc, że ewentualne
przyznanie się do braku efektów dodatkowo zmartwi Anakina. Co innego mieć
świadomość we własnej głowie, a co innego wypowiedzieć głośno.
- Raz – westchnął mężczyzna,
przecierając twarz. – Rozmawiałam z jakimś Mandalorianinem i chwilę... poczułem
ją.
Przez moment była w Mocy tak wyraźna,
jakby miał ją jakieś dziesięć metrów za plecami. Czuł jej zmęczenie, a potem
nagłą nadzieję. Gdy się odwrócił, jedyną niepokojącą rzeczą, jaką zobaczył, to
plecy Twi’lekanki, z którą wcześniej rozmawiał. Wyszła za dwoma wysokimi
strażnikami w czarnych szatach, którzy chyba kogoś ciągnęli. Podejrzewał, że
jakiś bywalec klubu spił się trochę za bardzo i awanturował do tego stopnia, że
potrzebna była interwencja. Zaraz potem obecność Ahsoki oddaliła się i
zniknęła.
- Ale chyba się myliłem, mistrzu,
nigdzie jej nie ma – wyznał cicho, świadom, że wszyscy zrozumieli, co chciał
powiedzieć.
- To wszystko?
- Nie do końca. – Anakin poczuł znajomy
ból w miejscu, gdzie proteza łączyła się z ciałem. – Właściwie, spotkałem
dziwną dwójkę. Jakaś kobieta mówiła, że Ahsoka jest im potrzebna.
- Znasz nazwisko? – Obi-Wan zmarszczył
brwi. Przynajmniej mieli trop.
Anakin pokręcił głową.
- Widziałem ją dzisiaj, ale zniknęła.
Na pewno na nią wpadniemy. Wie, gdzie są poukrywane przejścia i z kim się
zadawać... I jeszcze jakiś łowca, mówił, że szukam zemsty... Martwię się,
mistrzu.
- W porządku – Obi-Wan pokiwał głową. –
Skoro możesz ich rozpoznać, mamy jakiś trop, to już coś.
- Skontaktuje się z premier. Donar Tuia
to szanowana polityk – wyjaśniła Padme, wstając i ruszając do statku. Nie
cierpiała takich obskurnych miejsc, kojarzyły jej się z najgorszymi pomiotami
Sithów w galaktyce, wzdrygała się i starała trzymać jak najdalej. – Być może od
niej dowiemy się czegoś na temat Ahsoki albo przynajmniej łowców nagród w tym
regionie.
Przyjechała tutaj jedynie na prośbę
mistrza Kenobi’ego. Kiedy zbudziła się w pustym łóżku, pomyślała, że Anakin
dostał kolejne zlecenie od Rady Jedi. Miała żal, że sam jej nie powiedział, ale
przyzwyczaiła się, że obowiązki generała armii klonów wymagają opuszczania
domu, czasem nawet bez słowa. Dopiero dwie godziny później dowiedziała się, że
Anakin przepadł bez wieści, decydując się na samozwańcza misję ratowania
swojego padawana, Ahsoki Tano.
„Nawet
nie wiadomo, czy trzeba ją ratować”, stwierdził Obi-Wan Kenobi, gdy
proponował, żeby poleciała jako przykrywka dla jego ryzykownych poszukiwań.
Wszyscy wiedzieli, że odległa planeta zwana Saną, jest skupiskiem
najczarniejszych charakterów w galaktyce i Republika nie miała żadnego interesu
w rozmowach z władczynią, premier Donar Tuią. Dla bezpieczeństwa Anakina, którego
w tej chwili obejmował immunitet dyplomatyczny, jako, że oficjalnie przybył by
rozmawiać razem z nią i swoim mistrzem, była gotowa zająć się sprawą.
Przekonała kogo trzeba i mogła lecieć, mimo sprzeciwu kilku senatorów.
Anakin już miał za nią ruszyć, gdy
usłyszał głos Obi-Wana.
- Anakinie... Pamiętaj, że strach
przytępia twoje instynkty.
Skywalker spojrzał na niego ze złością,
ale nie odpowiedział. Mistrz być może miał rację, gdyby stosował się do jednej
z najważniejszych zasad rycerza Jedi, mówiącej o braku przywiązania, jego umysł
byłby teraz jasny i swobodny. Ale przecież chodziło o jego Smarka, jak mógł się nie martwić.
____________
Nie umiem pisać Anidali -,-
Dziękuję wszystkim za komentarze, niesamowicie mnie motywują, jesteście kochani :*
____________
Nie umiem pisać Anidali -,-
Dziękuję wszystkim za komentarze, niesamowicie mnie motywują, jesteście kochani :*